Jurij Daniłow
W roku 1977, film „Gwiezdne
wojny” uratował wytwórnię 20th Century Fox, która znajdowała się na skraju
bankructwa. Nowy film przyniósł tak ogromne zyski, że nadano mu podtytuł „Nowa
nadzieja” i zaczęto kręcić kontynuację.
Gwiaździste niebo przyciągało
uwagę człowieka od tysiącleci. Jak tylko gatunek Homo sapiens pojawił się na Ziemi i spojrzał w niebo pełne gwiazd, zapragnął
przyjrzeć się im z bliska. I oto marzenie zaczęło stawać się rzeczywistością:
najpierw człowiek wzniósł się w niebo w aparacie cięższym od powietrza, a potem
zaczął realizować loty kosmiczne. Ale jak to zwykle bywa, korektę w plany
Ludzkości wprowadzili wojskowi. Kosmos stał się dla nich jeszcze jednym
miejscem, z którego można by było wygodnie zaatakować wroga – i wymierzać
ciosy, jakich jeszcze w historii nie było.
Hitlerowski statek orbitalny - wizja artysty
Broń
odwetowa
Pierwszymi, którzy zaczęli
projektować samoloty aerokosmiczne (tzn. latające w atmosferze i poza nią –
przyp. tłum.) byli Niemcy, pragnący stworzyć Vergeltungswunderwaffe - cudowną broń odwetową. W 1944 roku, fizyk
inż. Eugen Sänger wraz ze swą żoną,
matematyczką Ireną Brent przedstawił
Hitlerowi projekt bombowca dalekiego zasięgu z napędem rakietowym – Silbernevogel,
w wersji anglosaskiej Silverbird. Aparat ten przy pomocy
pomocniczych rakiet startowych powinien toczyć się po szynowym pasie startowym
o długości 3 km, a potem przy pomocy silnika odrzutowego na paliwo ciekłe
(chyba rakietowego – przyp. tłum.) osiągnąć wysokość 300 km i, rykoszetując po
gęstych warstwach atmosfery (jak kaczka na wodzie) z prędkością 5,55 – 8,33
km/s podlecieć do celu. Przy pomocy takich samolotów Niemcy planowali
zbombardowanie Nowego Jorku, ale nie zdążyli zbudować prototypu – w 1945 roku
cała dokumentacja na jego temat została przejęta przez żołnierzy radzieckich.
Nasi specjaliści szybko się zorientowali, że w ręce wpadła im kosmiczna
awiacja, i modernizację projektu zlecono NII-1 (Nauczno-Issliedowatielnyj Instytut – Instytut Naukowo Badawczy nr 1
– przyp. tłum.) Narodowego Komisariatu Przemysłu Lotniczego pod kierownictwem
znanego uczonego akademika M. W. Kiełdysza.
Różne wersje kosmicznego bombowca inż. Saengera
Naukowcom wkrótce stało się
jasne, że obliczone przez Sängera charakterystyki silnika (ciąg = 100 t, impuls
właściwy = 400 s) i właściwości konstrukcji (waga pustego aparatu nie powinna przekraczać
10% jego masy startowej) nie da się osiągnąć. Takich technologii po prostu nie
było. Dlatego też postanowiono dodatkowo doposażyć samolot w dwa silniki
odrzutowe z dopalaczami, odrzucane w locie prostoliniowym. Projekt – prawdę
powiedziawszy – nie został wprowadzony w życie, ale za to zdobyto doświadczenie
i wiedzę, które przydały się w kilka lat później. (Obawiam się jednak, że
pomysł inż. Sängera powrócił w postaci super- i hipersonicznych samolotów, nad
którymi pracuje się po obu stronach oceanu. Niektóre obserwacje UFO wskazują na
to, że takie konstrukcje faktycznie istnieją i są być może już wykorzystywane
militarnie, np. do rozpoznania czy niszczenia sztucznych satelitów Ziemi –
przyp. tłum.)
Prof. Mstisław W. Kiełdysz
Prochu
nie wymyślając…
Jednakże nie tylko w ZSRR
zrozumiano, jakie perspektywy otwierają się dla sił zbrojnych tego kraju, które
będą miały swe siły wojskowo-kosmiczne. Przecież zrzucona z kosmosu bomba czy
odpalona rakieta, porusza się z prędkością kilku kilometrów na sekundę i trafia
w cel po kilku minutach i w praktyce nie da się jej przechwycić. Bombowiec
kosmiczny lecąc na wysokości 200 – 400 km jest właściwie nieosiągalny dla
samolotów przechwytujących czy rakietowych kompleksów OPL i ponadto, może
spokojnie wedrzeć się w przestrzeń kosmiczną nad dowolnym państwem. Póki kosmos
jest eksterytorialny (tzn. nie należy do nikogo – przyp. aut.), podobne manewry
nie są zabronione przez prawo i umowy międzynarodowe.
Rozpracowaniem samolotów
aerokosmicznych po II Wojnie Światowej w USA zabrało się kilka kompanii.
Wiodącym stał się koncern Bell Aircraft, w którym pracował ex-generał dr Walter Dornberger (w przeszłości
dyrektor niemieckiego rakietowego centrum naukowo-badawczego w Peenemünde –
przyp. aut.) i jego doradca dr Erike A. Krafft.
Na początku on – podobnie jak jego radzieccy koledzy po fachu – na wszystkie
strony przebadali Silberbevogel’a, ale przeciwnie – bardzo szybko powołali do
życia projekt pilotowanego rakietowego bombowca BoMi – od słów Bomber Missile. Ów aparat na wysokości
30 km przy pomocy dodatkowego przyśpieszenia powinien rozwinąć prędkość 4 Ma.
Potem przyspiesznik był odrzucany od rakiety i pilotowany przez dwóch pilotów
brał kurs na lotnisko, natomiast właściwa rakieta pilotowana przez jednego
pilota leciała nad cel i zrzucała nań dwie bomby jądrowe. Jednakże komisja
Sekretariatu Obrony USA po rozpatrzeniu danego projektu wskazała na cały szereg
poważnych niedociągnięć: system chłodzenia aparatu latającego był
niedopracowany (temperatura na powierzchni samolotu wzrastała do +600°C –
przyp. aut.) A także ukazane charakterystyki aerodynamiczne były nad wyraz
optymistyczne.
Inż. Eugen Saenger - twórca hitlerowskiego rakietoplanu
Hala montażowa zakładów koncernu Bell Aircraft Corp.
Kosmiczny bombowiec zaprojektowany dla USAF
Dnia 19.XII.1955 roku, USAF
pochwaliły się zaprojektowaniem pilotowanego, hiperdźwiękowego bombowca, a
kompanie Boeing Aircraft, Convair,
Douglas, McDonnell, North American i Republic
przystąpiły do badań tego zagadnienia. Nie czekano długo – już dnia 25.VI.1957
roku przedstawiono komisji wojskowej płody wyobraźni uczonych i inżynierów.
Inżynierowie Douglasa przy wsparciu z
Bell skonstruowali trzystopniowy
aparat, zupełnie podobny do rakietowego bombowca BoMi. Projekt Convaira też okazał się być podobnym do BoMi,
ale odznaczał się kombinowaną rakietowo-turboodrzutową jednostką napędową.
Kompania North American też prochu
nie wymyśliła, i przedstawiła zwyczajny dwustopniowy aparat. Boeing nieco zaskoczył budując
bezzałogowego bombowca. A Republic
się wymądrzyła – jej także bezpilotowy aparat bardzo podobny do myśliwca
przechwytującego XF-103 Thunderwarrior odznaczał się hipersonicznym marszowym
silnikiem odrzutowym i powinien startować za pomocą nieistniejącego jeszcze
nawet w projekcie trzystopniowego startowego przyspieszacza. W rezultacie tego,
USAF znalazły projekty Douglasa i Boeinga najbardziej obiecującymi i w
zamyśle wojskowych, już w roku 1974 USA powinny mieć flotę podobnych bombowców.
Jednakże w paradę weszło im „czerwone imperium zła”…
Uderzenie
odwetowe
W dniu 4.X.1957 roku, Związek
Radziecki wstrząsnął całym światem wysyłając na orbitę pierwszego, sztucznego
satelitę Ziemi – Sputnik-1. To jest fakt ogólnie znany. Ponadto mało kto wie, że
wkrótce potem, OKB-155 A. I. Mikojana
przedstawiło projekt – o zgrozo! – bojowego, pilotowanego samolotu orbitalnego!
W zależności od modyfikacji, mógł on pracować jako dzienny foto- i radiolokacyjny
zwiadowca, samolot przechwytujący cele w kosmosie albo samolot szturmowy
(wsparcia taktycznego) uzbrojony w rakiety klasy przestrzeń kosmiczna – ziemia z głowicami jądrowymi. Tylko jedną
taką rakietą można było zlikwidować np. grupę uderzeniową lotniskowca
ewentualnego nieprzyjaciela.
Samoloty przechwytujące miały
być w dwóch typach: inspektor-przechwytujący i samolot przechwytujący daleki.
Wariant pierwszy zakładał wejście samolotu na jedną orbitę w celu zbliżenia do
odległości 3-5 km, wyrównania prędkości i inspekcjonowanie obiektu przy pomocy
50 x optycznego teleskopu. Jeżeli zapadła decyzja cel zniszczyć! to do akcji wkraczała rakieta bliskiego
zasięgu klasy kosmos - kosmos (w
sumie było ich 6 – przyp. aut.).
(Krótko mówiąc, było to coś
takiego jak radziecki „sześciostrzałowiec” satelita Ikona z filmu „Kosmiczni
kowboje” w reż. Clinta Eastwooda –
przyp. tłum.)
Samolot przechwytujący daleki był
wyposażony w samonaprowadzające pociski rakietowe klasy kosmos – kosmos i był przeznaczony do przechwytywania celów w
kosmosie na przecinających się trajektoriach o maksymalnym zasięgu 350 km.
[Tak już swoją drogą informacja
ta stanowi jeszcze jedną poszlakę w sprawie tajemniczego Incydentu Gdyńskiego
ze stycznia 1959 roku. W opracowaniu „UFO i Kosmos” (Tolkmicko 2010) założyłem,
że tym, co wpadło do wtedy do Basenu nr 4 portu gdyńskiego było satelitą – lub
fragmentem amerykańskiego biosatelity – Zeta SCORE. Mógł on być przechwycony
i zestrzelony właśnie przez antyrakietę, albo przez taki właśnie samolot
przychwytujący – uwaga tłum.]
52-tonowa Spirala – taką właśnie
nazwę otrzymał ten projekt – była hiperdźwiękowym samolotem rozpędzającym (GSR)
z umieszczonym na nim kosmicznym samolotem przechwytującym, z kolei który był
wyposażony w dwustopniowy przyspiesznik rakietowy. Pracujące na ciekłym wodorze
silniki odrzutowe GSR rozpędzały Spiralę do prędkości 1,8 km/s,
poczym miało miejsce oddzielenie: samolot rozpędzający powracał na lotnisko, a
samolot kosmiczny wchodził na roboczą orbitę – 130-150 km dla zwiadowców i do
1000 km dla samolotów przechwytujących.
[NB, przypominają mi się
samoloty kosmiczne z powieści Aleksandra
Poleszczuka „Znak z kosmosu” (Warszawa 1966), gdzie występowały właśnie
samoloty kosmiczne, które były w stanie przechwycić ICBM w każdym dowolnym
punkcie ich trajektorii. Wygląda na to, że Poleszczuk pisał tą książkę w
oparciu o konkretne dane… - uwaga tłum.]
Rozpad Związku Radzieckiego
przeszkodził we wprowadzeniu projektu w życie, jednakże otrzymane rezultaty i
talent konstruktorów pozwalają na stwierdzenie, że do 2015 roku, kiedy USA będą
miały nowoczesne kosmiczne bombowce, Rosja będzie miała im czym odpowiedzieć.
[Obserwacje UFO wskazują na to,
że ktoś lata w atmosferze naszej planety pojazdami na wysokich i bardzo
wysokich pułapach o ogromnej prędkości marszowej. Mogły to być tajemnicze
samoloty hipersoniczne w rodzaju Aurory czy Uragana – jednakże one
pojawiły się w latach 80. i 90. XX wieku, a zatem są już na tyle przestarzałe,
że już się nikt z nimi specjalnie nie kryje… - uwaga tłum.]
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 36/2013, ss. 4-5
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©