Ludmiła P. Pierszukowa
Wszystko to miało
miejsce w 1962 roku w Zauralu, na południu Kurganskiej Obłasti, w rejonowym
centrum, mieście Kurtamysz. To miejsce powstałe z pocałunku Boga. Miasteczko
jest otoczone przez sosnowy bór, przedziela go głęboka rzeczka na dwie połowy.
Wprost do ogrodów i domów zaglądają stare, potężne sosny. Przy największej
ulicy miasteczka, na Koczarinoj Gorie mieszkali moi dziadkowie. Miałam wtedy
szesnaście lat, skończyłam dziewięć klas i przyjechałam do nich na całe
trzymiesięczne wakacje.
Był ciepły letni wieczór.
Mimo tego, że miałam straszną ochotę, po wszystkich dziennych pracach i
kłopotach, na wieczorny spacer z koleżankami, to pozostało mi jeszcze jedno:
przyprowadzić do domu naszą krówkę – Krasotkę.
Właśnie przygnano bydło z lasu na placyk, który znajdował się poza ogrodami. Wraz
z moją przyjaciółką Galą Kirianową
poszłyśmy ścieżką koło ogrodów na łąkę, która się ciągnęła do samej rzeki.
Było około siódmej
wieczór, ale jeszcze jasno (w lecie tam zaczyna się ściemniać około godziny
23.) Naraz widzimy, jak zza lasu pojawia się jaskrawoczerwona kula o rozmiarach
piłki futbolowej i leci w naszym kierunku. Całkiem nisko, jak zazwyczaj latają
gołębie albo wrony. Kula ta zbliżała się do nas powoli i płynnie, a my
zauważyłyśmy, że wygląda ona dosłownie jak Saturn, też ma pierścień i też taki
czerwony. I podobnie jak w przypadku Saturna, obręcz nie dotykała tej kuli. To „coś”
z częstotliwością co 2-3 sekundy wypuszczało z siebie pomarańczowo-czerwono-fioletowe
promienie o długości do jednego metra.
Ta czerwona kula leciała
równo, jakby po naprężonym sznurku, nie zmieniając wysokości. Ona bezdźwięcznie
przepłynęła nad naszymi głowami w kierunku góry Koczarinej, niemal dokładnie
ponad domem dziadków i skryła się za sosnowym lasem. Obserwowałyśmy obie tą
kulę przez jakichś 5-7 minut.
W tym czasie już latały
sztuczne satelity i Gagarin poleciał
Wostokiem.
Dlatego więc uznałyśmy, że to ma jakiś związek z kosmonautyka lub była to jakaś
sonda meteorologiczna. Pojawiła się też hipoteza, że widziałyśmy piorun
kulisty. Jednak, kiedy pomyślałyśmy, to wciąż to wszystko nie było tym, co
widziałyśmy.
To było moje pierwsze
spotkanie z UFO. Ale jak się okazało – wcale nie ostatnie. Od tego czasu
zaczęłam się interesować wszystkim, co miało związek ze zjawiskami anomalnymi:
zaczęłam zbierać wycinki prasowe z opowiadaniami o obserwacjach NLO, miałam
zgromadzoną ich całą dużą teczkę.
I jeszcze jedno
wydarzenie. wyszłam za mąż i wraz z rodzina osiedliliśmy się w Krasnodarze. Mieliśmy
daczę położoną 10 km za miastem przy Rostowskiej Trasie. To było w 1989 roku. Pamiętam,
że on był „urodzajnym” pod względem obserwacji NOL-i: a gdzież ich nie było!? Mam
całą teczkę wycinków doniesień o obserwacjach UFO tylko z tego roku!
Pewnego razu sąsiedzi
zaproponowali nam podwózkę do domu swoim samochodem. Przejechaliśmy dwa
kilometry. I naraz z mężem zauważyliśmy, że wzdłuż szosy w kierunku miasta leci
jakiś obiekt. Mąż znając moje zainteresowania szarpnął mnie za łokieć i
powiedział, żebym nic nie mówiła i nie straszyła ludzi. Jednakże kierowca i
jego żona zauważyli NOL-a i przerażeni zatrzymali samochód.
Wysiedliśmy z auta i patrzyliśmy
na niebo. Na szosie w obu kierunkach zatrzymało się wiele samochodów i ludzie
podniósłszy głowy obserwowali przelot UFO. Były tam dwa obiekty. Jeden z nich
leciał w odległości ok. 1 km od nas, drugi wprost nad nami. Udało się nam
dobrze się mu przyjrzeć. Każdy z tych obiektów składał się z dwóch jasnoszarych
dysków, podobnych do talerzy, połączonych ze sobą jaskrawoczerwoną wstęgą, która
wyglądała jak poprzeczka w literze „H” (zob. ryc.). Do tego każdy z dysków
poruszał się dziwnie: raz jeden dysk podnosił się w górę, to znów cała
konstrukcja się obracała. NOL-e leciały – jak się nam wydawało – na wysokości
lotu ptaków, z niewielką prędkością, falowo, jakby wykreślając sinusoidę, raz
szybciej, raz wolniej. Czasami nieoczekiwanie zawisały w powietrzu, a potem
leciały dalej. Ciekawym było to, że dyski obracały się wokół swej osi, co
jednak nie przeszkadzało czerwonemu połączeniu. I co najciekawsze, nikt z nas
nie czuł trwogi czy strachu.
Obserwowaliśmy je przez
jakieś 10-12 minut, a w końcu NLO poleciały w kierunku hippodromu „Kazaczok”,
skręciły o 90° i oba NOL-e zachowując pomiędzy sobą
odległość, poleciały w kierunku portu lotniczego i przedsiębiorstwa, które –
jak uważaliśmy – pracowało dla przemysłu kosmicznego.
Po tym wydarzeniu,
przejrzałam swoje archiwum, ale nie znalazłam informacji o NOL-ach takiego
typu. Natomiast w ciągu następnych 10 dni, w miejskiej gazecie niejednokrotnie
pojawiały się wzmianki o spotkaniach mieszkańców Krasnodaru i Pozaziemianami. A
to jacyś taksówkarze zostali odwiedzeni w nocy przez jakichś zagadkowych Przybyszów,
którzy zaglądali im w okna samochodów, a to młodzież zbierająca się wieczorami
zauważała na niebie jakieś niezwykłe obiekty… A to jakiś emerytowany wojskowy
twierdził, że w czasie wieczornej przebieżki spotkał on Przybyszów i nawet z
nimi rozmawiał!
Tekst i ilustracja – „Tajny
XX wieka” nr 49/2013, ss.6-7
Przekład z j.
rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©