Wieloryby które wyrzuciły się na brzeg...
Ekolodzy ratujący wieloryba, który wyrzucił się na plażę w Australii
Wymarsz rozgwiazd na brzeg oceanu
Wyrzucone na brzeg wieloryby - grawiura z holenderskiej książki z 1577 roku
Igor Wołozniew
W 1980 roku, u wybrzeży Australii wyłowiono
ranną samicę delfina. Umieszczono ją w delfinarium, gdzie widziała pracę
treserów. Wypuszczona potem na wolność samica zaczęła uczyć podpatrzonych
tricków członków swego stada.
W ostatnich latach, najróżniejsze gatunki
mieszkańców Wszechoceanu, a osobliwie wieloryby i delfiny, pojedynczo lub
całymi stadami, ni stąd ni zowąd, nagle wyskakiwały z wody na brzeg, gdzie
ginęły wskutek uduszenia. Ekolodzy są przerażeni, uczeni usiłują rozwiązać tą
zagadkę, przedstawiają najrozmaitsze hipotezy. Jednak do dziś dnia zagadka tych
tajemniczych samobójstw jest nierozwiązaną.
Czy winne
są okręty podwodne?
Najbardziej zagadkową jest śmierć delfinów. Ich
przyrodzony hydrolokator jest – jak dowiodły tego ostatnie badania – idealny.
Tym morskim ssakom niepotrzebny jest wzrok. W czasie eksperymentów delfinom
zasłaniano oczy za pomocą specjalnych przesłon, a one i tak znajdywały w mętnej
wodzie zanurzone w niej szklane przedmioty. Wyglądałoby na to, że posiadając
tak czuły system echolokacji powinny w porę schodzić z drogi każdemu
niebezpieczeństwu w toni wodnej. Ale to właśnie one najczęściej, ze wszystkich
stworzeń morskich, pozbawiają siebie życia wraz z wielorybami!
Jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku, uczeni
wysnuli hipotezę, że za samobójstwa waleni są odpowiedzialne aktywne sonary
okrętów podwodnych. Według poglądów oceanologów, dźwięk emitowany przez
wojskowe sonary dezorientuje te zwierzęta, które wpadają w panikę i usiłując
uciec od męczących dźwięków płyną same nie wiedząc dokąd, i od czasu do czasu
wpadają na plaże czy mielizny.[1]
Dzisiaj ta hipoteza nie wytrzymuje krytyki.
Zaobserwowano mianowicie, że ani w czasie ani po wielu ćwiczeniach flot, kiedy
to na stosunkowo niewielkim akwenie Wszechoceanu znajduje się wiele okrętów
podwodnych, nie stwierdzono żadnych wyskoków waleniowatych na brzegi. Nie było
żadnych samobójstw w rejonie dużych manewrów w okolicach Bermudów, gdzie
wieloryby i delfiny występują masowo. Nie było także żadnych tego rodzaju
incydentów w czasie wielkich manewrów US Navy u południowych wybrzeży Florydy w
latach 1979 i 1981.
Specjalista od waleni, prof. W. Coupe z Uniwersytetu Miami badający to zagadnienie odnotowuje, że ani
raz obecność i aktywność akustyczna okrętów podwodnych nie doprowadziła do
masowego samobójstwa morskich ssaków czy/i ryb. I vice-versa, samobójstwa zdarzały się tam, gdzie w ogóle nie było
żadnych okrętów podwodnych. I co najciekawsze – osobliwie często tego rodzaju
przypadki mają miejsce na południowych wybrzeżach Australii, brzegach Tasmanii
i przyległych do nich wysp. Pod naciskiem ekologów rząd Australii ograniczył
przepływy okrętów podwodnych na tych akwenach. Ale sytuacja się nie polepszyła.
Według słów Mikela Grady’ego z
Komitetu ds. Ochrony Wielorybów i Delfinów, rejon Tasmanii zajmuje pierwsze
miejsce w świecie w tego rodzaju tragediach. W ciągu ostatnich 9 lat, właśnie tam skończyło ze sobą 2768 wielorybów
i 146 delfinów, co stanowi połowę wszystkich tych ssaków morskich, które w ten
sposób zginęły na świecie! Każde masowe wyrzucenie się waleniowatych na brzegi
jest starannie badany przez rząd australijski, przy czym pierwszym punktem
dochodzenia jest stwierdzenie, czy w pobliżu nie znajdowały się okręty podwodne.
W praktyce za każdym razem okazywało się, że ich tam nigdy nie było!
To nie była
grypa…
W ostatnie lata popularna się stała hipoteza głosząca, że
masowe samobójstwa waleniowatych mają związek z zanieczyszczeniem środowiska
naturalnego. Zwolennicy tej hipotezy twierdzą, że w płucach wielorybów i
delfinów znajdują się ślady ropy naftowej i także nawet polietylen (PE) – (CH2=CH2)n.
Inni badacze zaś twierdzą, że większość wielorybów-samobójców nie była zatruta,
a woda w rejonie wydarzenia nie zawierała żadnych śladów ropy naftowej i jej
produktów, a także śladów promieniowania jonizującego. A do tego samobójstwa
wielorybów obserwowano jeszcze w Średniowieczu i Starożytności, kiedy o
technicznych zanieczyszczeniach zbiorników wodnych nie mogło być mowy.
Jeszcze mniej stronników ma hipoteza o
„wielorybiej grypie”, której wirusy rozregulowują sonary tych zwierząt i tracą
one orientację lub ogarnia je psychoza. No i potem waleniowate pędzą przed
siebie za przewodnikami i wpadają na brzegi. Jednak dokładne badania
wyrzuconych na brzeg wielorybów i innych zwierząt morskich nie wykazały,
jakiejkolwiek infekcji wirusowej…
Całkiem niewiarygodnie brzmi hipoteza, że
wieloryby i delfiny giną wskutek prześladowania ich przez jakichś drapieżników,
przed którymi uciekają na oślep. Jednakże długoletnie obserwacje Wszechoceanu
pozwalają na wykluczenie tej hipotezy jako nieprawdopodobną. Tak np. delfiny
działają stadnie, mają rozwinięty instynkt współdziałania i co za tym idzie,
omijałyby one akweny zamieszkałe przez niebezpieczne gatunki rekinów.
Podejrzani
Kosmici
Tym niemniej zrzucanie odpowiedzialności za
negatywny wpływ na mieszkańców Wszechoceanu różnych promieniowań nie
przechodzi. Tak uważają ufolodzy.
Amerykanin D.
Russell już od wielu lat zajmuje się problematyką Nieznanych Obiektów
Podmorskich – USO względnie Nieznanych Obiektów Wodnych – UAO, i zebrał on
ciekawe dane statystyczne, które wskazują na związek pomiędzy samobójstwami
waleniowatych i innych mieszkańców Wszechoceanu a obecnością UFO lub USO nad/w
danym akwenie.
I tak zupełnie niedawno, bo w 2011 roku u
północno-zachodnich brzegów Szkocji, z pokładu SY Sanadora zaobserwowano
niebieskawo-srebrzysty obiekt, który dwukrotnie wylatywał z wody z ogromna
prędkością w górę, a potem wykonywał nad nimi zapierające dech w piersiach
manewry. Po trzecim zanurzeniu się NOL-a znikł on definitywnie im z widoku, a
na wybrzeże Szkocji nieopodal akwenu, gdzie zaobserwowano ten obiekt, wyrzuciło
się na brzeg ponad 60 wielorybów zwanych „czarnymi delfinami” – Cephalorhynus eutropia.
W 2004 roku, w pobliżu Wysp Kanaryjskich,
tamtejsi rybacy wypatrzyli pod wodą świecący, owalny obiekt, który podpływał do
samej powierzchni wody i z ogromną prędkością pływał w koło. Potem USO pływał
na głębokości około 3 m i odpłynął w kierunku północno-zachodnim. Tego samego
dnia wieczorem, na dwóch wyspach archipelagu znaleziono 15 wielorybów, które
wyrzuciły się na plażę…
W roku 2002, sonarzyści amerykańskiego okrętu
podwodnego odnotowali pojawienie się dziwnego UAO, który przemieszczał się na
dużej głębokości z prędkością niedostępną dla dzisiejszych okrętów podwodnych.
UAO poruszał się w stronę zatoki Cape Cod na północno-wschodnim wybrzeżu USA w
stanie Massachusetts. Służby brzegowe ledwie co rozpoczęły akcje poszukiwawczą,
jak na lądzie znalazło się 55 wielorybów.
Jednak największe tego rodzaju masowe
samobójstwo wielorybów miało miejsce w dniu 10 października 1946 roku. Tego
dnia na piaszczystą plaże w okolicach Mar-del-Plata w Argentynie wyrzuciło się
na brzeg aż 835 osobników! A trzeba do tego dodać, że przez całą tamtą jesień,
nad tą okolicą latały dziwne światła, które od czasu do czasu nurkowały w wody
oceanu.
Nad akwenami południowej Australii, wliczając w
to wody wokółantarktyczne, już od wielu lat odnotowuje się anormalną aktywność
NOL-i. Na brzegach Australii i w Tasmanii ludzie niejednokrotnie spotykali się
z pilotami latających talerzy, zaś na oceanicznym dnie australijsko-amerykańska
ekspedycja odkryła kopulaste struktury – najprawdopodobniej bazy Przybyszów z
Kosmosu. I wreszcie to tam najczęściej zdarzają się samobójstwa zwierząt
morskich.
Latające
talerze są niebezpieczne pod wodą!
Ufolodzy są zdania, że USO jest w naszym
Wszechoceanie o wiele więcej, niż się ich obserwuje wizualnie i sonarowo. W
czasie swych podwodnych rejsów, USO mogą wydzielać promieniowanie, które może
być szkodliwe dla wszelkich istot żywych zamieszkujących Wszechocean. Natura
tego promieniowania póki co jest uczonym nieznana. Oczywiście różne typy USO
inaczej reagują na różne rodzaje wody i rozmaicie to oddziałuje na morską
faunę. Promieniowanie jednego obiektu jest w stanie spowodować atak paniki u
np. wielorybów, promieniowanie drugiego – u delfinów, itd. itp. Niejednokrotnie
słyszało się o szkodliwym wpływie UFO na ludzi. W czasie CE z NOL-ami
świadkowie niejednokrotnie odczuwali silny strach, niedomagania, bóle,
paraliże, u niektórych pojawiły się oparzenia, krwotoki czy opuchlizny. Coś
podobnego ma także miejsce w przypadku mieszkańców Wszechoceanu.
W kwietniu 2011 roku, na wybrzeża Kalifornii
wyrzuciło się kilkadziesiąt rekinów tygrysich. Badania przeprowadzone przez
specjalistów z Kalifornijskiego Departamentu Łowiectwa i Rybołówstwa wykryły u
każdego osobnika „krwawe podbiegnięcia pod skórą, krwotoki wewnętrzne i
porażenie mózgu”. Podobne masowe samobójstwo rekinów tygrysich z identycznymi
objawami zaobserwowano także w maju tego (2012) roku. Uczeni jednak nie mogli
stwierdzić, czy obrażenia te stały się przyczyną śmierci tych ryb, czy nie.
Ufolodzy za to są pewni, że we wszystkich tego rodzaju przypadkach za tym stoją
CE tych ryb z UAO. Tym bardziej, ze akwen przyległy do Kalifornii i Meksyku od
dawna był uważany za anomalną strefę, w której bardzo często pojawiały się aparaty
Przybyszów vel Kosmitów, w tym także podwodne.
Wszystkiemu
winni Kosmici?
Czytając ten tekst przypomniała mi się
kobylasta powieść „Odwet oceanu” Franka
Schätzinga, w której Wszechocean bierze odwet za bezrozumną działalność
człowieka – nomen-omen – rozumnego na naszej planecie. Czasami oglądając filmy
jak „Spotkanie” czy „Spotkanie 2” myślę, że dobrze jest zwalić odium winy za
przemiany w środowisku naszej planety na Kosmitów czy innych Przybyszów, bo to
zwalnia nas automatycznie z odpowiedzialności za to, co zrobiliśmy z tą
planetą.
Obawiam się, że to wcale nie Przybysze czy rozumni
mieszkańcy Wszechoceanu są powodem masowych samobójstw waleni i innych
zwierząt. Przyczyna może być inna i to całkowicie nieznana. I to taka, która
istnieje na tej planecie od dawna, czego dowodzą relacje z poprzednich wieków,
kiedy nikomu nie śniły się okręty podwodne i sonary. I trzeba jej poszukać, bo może
to być warunek sine qua non istnienia
naszej cywilizacji i nas samych. Dość pomyśleć, że wystarczy wytępić morskie
algi, by powstał deficyt tlenu, którego nie skompensuje roślinność na
kontynentach wytwarzająca zaledwie ¼ tlenu atmosferycznego… Już samo to
wystarczy, by uderzyć na alarm, bo to będzie nasz kres jako gatunku, i kilku tysięcy
innych. Ale kogo to obchodzi, poza garstką entuzjastów i outsiderów?
Źródło – „Tajny XX wieka” nr 8/2012, ss. 30-31
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©