Serce wypełnione nicieniami Dirofilariozy
Polska – Groźna choroba
dirofilarioza przywędrowała do nas z krajów o cieplejszym klimacie, komary mogą
przenosić pasożyta z psów i kotów na człowieka, dorosły pasożyt pod skórą może
mieć długość do 15 cm.
Komary mogą przenosić w naszym
kraju chorobę o nazwie dirofilarioza. Wynika to z najnowszych badań Narodowego
Instytutu Zdrowia Publicznego-Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie. Badania
będą opublikowane w najbliższych miesiącach.
Chorobę wywołuje pasożyt
przenoszony przez komary z psów. Człowiek jest dla pasożyta żywicielem
przypadkowym, ale w Polsce zakażonych jest 20 osób. Leczenie nie jest
skomplikowane, pod warunkiem, że choroba zostanie właściwie rozpoznana.
Najczęściej wymaga interwencji chirurgicznej.
Profesor Elżbieta Gołąb z
Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego-Państwowego Zakładu Higieny
podkreśliła, że do tej pory nie było w naszym kraju problemu przenoszenia
chorób przez komary, ale ta sytuacja zmieniła się.
- Stwierdziliśmy występowanie
pasożyta u komarów – oświadczyła profesor. Zaznaczyła, że do tej pory ukąszenie
przez komara nie niosło żadnego niebezpieczeństwa, teraz nie możemy tak
powiedzieć.
- Dirofilarioza występuje w
krajach o ciepłym klimacie, lecz polskie badania wykazały, że do zakażenia
dochodzi również w naszym kraju – zaznaczyła profesor Gołąb. Poinformowała, że
jest kilka przypadków choroby u osób, które nigdy nie wyjeżdżały za granicę,
jest więc pewność, że są to przypadki zarażenia w Polsce. Dodała, że odsetek
zarażonych psów na terenie Mazowsza jest duży, bo sięga 20 procent w
schroniskach.
Doktor Aleksander Masny z
Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – PZH podkreślił, że choroba -
dirofilarioza rozwija się tylko u niektórych osób. Zaznaczył, że nie wiadomo
dlaczego u pewnej grupy ludzi pasożyt nie jest zwalczany przez organizm. Według
niego, układ immunologiczny większości ludzi skutecznie radzi sobie z pasożytem
i go zabija. Doktor Masny podkreślił, że najbardziej racjonalną profilaktyką
jest odstraszanie komarów.
Jak informuje na swojej stronie
PZH, „zmiana podskórna powodowana przez chorobę może występować w różnych
miejscach ciała, choć często na powiece, piersi, powłokach brzusznych lub na
mosznie. Jest to podskórny, drażliwy, najczęściej bolesny guzek, niekiedy
migrujący, wielkości od 0,5 do 2,5 cm średnicy. Guzek ten zawiera nicienia o
wymiarach od kilku do 15 cm długości i od 0,3 do 0,62 mm szerokości, na ogół
już degenerującego, otoczonego naciekiem zapalnym. Zmiany mogą powstać w
okresie od kilku miesięcy do kilkunastu lat od zarażenia. Nicienie te mogą
także umiejscawiać się pod spojówką oka, a nawet w ciele szklistym. Opisane są
też przypadki umiejscowienia guzka w głębiej położonych tkankach piersi kobiet,
w płucach, jamie brzusznej, w narządach rozrodczych. Nie opracowano leczenia
farmakologicznego – stosuje się zabieg chirurgiczny”.
Badania ludzi, psów i kotów,
które prowadzi Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego – PZH są finansowane przez
Narodowe Centrum Nauki. (WP.pl)
* * *
Proszę, proszę – Dirofilarioza ante
portas! Ktoś się wreszcie obudził w Warszawie i na alarm trąbi, a media mają
sensację dnia i o czym pisać w sezonie ogórkowym!
O możliwym transferze rozmaitych chorób z południowej części
kontynentu ekolodzy i epidemiolodzy ostrzegali od ładnych paru lat, kiedy stało
się wiadome (dla większości myślących ludzi na świecie), że wraz z efektem
cieplarnianym – czyli globalnego ocieplenia – nastąpi zjawisko transferu m.in. groźnych
dla ludzi infekcji ze stref tropikalnych do stref klimatu umiarkowanego. Takim zagrożeniem
są także tu wymienione nicienie, gorączki krwotoczne i inne dopusty boże
pustoszące kraje Afryki. Akurat takie zagrożenie nie jest wyssane z palca. Od kilku
lat obserwujemy w Polsce migrację niektórych gatunków grzybów z Czech i
Słowacji przyszła do nas silnie trująca odmiana czubajki czerwieniejącej - Macrolepiota rachodes var. Bohemica,
która jest równie toksyczna jak muchomory i w Polsce odnotowano już kilkanaście
zatruć. Od kilku lat obserwuję inwazję bezskorupowego ślimaka ślinika
luzytańskiego – Arion lusitanicus. Dokładnie
to samo jest w przypadku Dirafilarozy – została ona zawleczona do nas z
południa kontynentu. I jak zwykle – sprawa została zlekceważona, póki nie
doszło do infekcji. Czy my, Polacy, naprawdę nie potrafimy przewidywać
nieszczęść i uzbroić się przeciwko nim???
A przecież za naszymi granicami mamy nie tylko
nicienie, ale także inne – jeszcze groźniejsze infekcje wirusowe, że wspomnę
tylko wirus Ebola, gorączkę Nilu Zachodniego, Hanta, Yellow Fiever, Q fiever i inne groźne
choroby, które w Europie mogłyby wywołać straszliwe spustoszenie porównywalne z
dżumą, cholerą czy czarną ospą w Średniowieczu! Gorące lata i stosunkowo ciepłe
zimy to prawdziwy raj wszelkiego rodzaju infekcji, a do tego wzmożony ruch
turystyczny i w ogóle przepływ osób i towarów zwielokrotnia zagrożenie
zawleczeniem któregoś z tych dopustów także i do nas. I jestem bardzo ciekawy,
czy ktoś w Warszawie przewiduje takie zagrożenia? Jeżeli nie, to najwyższy czas
się obudzić!
P.S. - Jest jeszcze jedna możliwość, jaką zasugerował Mariusz Fryckowski, a mianowicie - rozdmuchana, rozbuchana histeria wokół Dilofilariosis daje władzom do ręki bardzo wygodny pretekst do urządzenia na wzór Ukrainy totalnej masakry bezdomnym psom i kotom. Znając perfidię naszych rządzących jestem w stanie w to uwierzyć. No i mordercy z licencją na zabijanie się ucieszą - wreszcie będą sobie mogli postrzelać do zwierzątek i to w sezonie letnim!