Misja 10. Floty polega na
służeniu Cyber Command i przetestowaniu kontroli operacyjnej US Navy,
koordynacji współdziałania z innymi flotami, współpraca Połączonych Sił w
zakresie pełnego spektrum cybernetycznego, elektronicznego uzbrojenia i
wyposażenia, informacji operacyjnych i możliwości wywiadowczych łączności oraz
misji zwalczających cybernetyczne, elektromagnetyczne i kosmiczne zagrożenia.
SBIRS:
Kosmiczny System Podczerwonego Naprowadzania
Rzecznik firmy Lockheed Martin
z Cape Canaveral AFB oznajmił, że satelita SBIRS GEO-1 zaczął nową erę trwałej
odgórnej inwigilacji – POS. Statki kosmiczne wyposażone w skanery mogą zapewnić
stały dozór w podczerwieni powierzchni Ziemi Stanom Zjednoczonym i ich
sprzymierzeńcom.
SBIRS dostarczy pełnych danych
z obserwacji w podczerwieni do dowództwa połączonych sił i innych użytkowników,
a w szczególności planistów operacji militarnych, misji bojowych, zwiadowczych,
dywersyjnych, i innych. Ekipa
SBIRS jest kierowana przez Infrafed Space Systems Directorate przy USAF i
Missile Systems Centre. Pierwszym kontraktorem SBIRS jest firma Lockheed
Martin, a wykorzystuje go Air Force Space Command – Dowództwo Sił Kosmicznych.
Architektura SBIRS zawiera wysokoczułe detektory promieniowania podczerwonego
umieszczone na satelitach na HEO[1]
oraz GEO[2]
w celu wykrycia, przetworzenia i przesłania informacji o promieniowaniu
podczerwonym do centrów decyzyjnych.
Uwaga
Edytora:
Wysoce interesującymi obiektami
w przestrzeni kosmicznej mogłyby być międzykontynentalne pociski balistyczne
(ICBM) jak i UFO należące do Obcych. Proszę zwrócić uwagę na dyski na rysunkach
z Lockheeda. Proszę pamiętać, że samoloty stealth
były trzymane w najściślejszej tajemnicy przez ponad 10 lat. SBIRS będzie
pracował na HEO, czyli orbicie o bardzo wysłużonej elipsie idącej głęboko w
przestrzeń kosmiczną. Te różne nieszczelności systemu rysują nieciekawy obraz
zaawansowanych technicznie możliwości ochrony Ziemi.
Komentarz tłumacza
We wrześniu 1996 roku, miałem okazję
spotkać się w Debreczynie w czasie II Międzynarodowej Konferencji Ufologicznej
z jednym z orędowników programu SDI/NMD – płk dr Kolomanem S. von Keviczkym (1909-1998), który uważał ów program
jako coś wymierzonego nie tylko przeciwko ZSRR i Układowi Warszawskiemu, ale
nade wszystko przeciwko eskadrom UFO, które któregoś dnia mogłyby zaatakować
Ziemię. Von Keviczky wygłosił wtedy niezwykle ciekawy niemal dwugodzinny wykład
na temat możliwości odparcia ataku ze strony Obcych przy pomocy SDI, który to
wykład ilustrował bogatym materiałem filmowym. Jego wykład jest dostępny w
Internecie na YT - http://www.youtube.com/watch?v=kEL-3BN1jNg&feature=related
oraz http://www.youtube.com/watch?v=bYSIfpkI1SE&feature=relmfu
– w języku węgierskim, ale sądzę, że ilustracje do tego wykładu są
wystarczająco wymowne.[3]
Jako dinozaura Zimnej Wojny zaciekawiły
mnie dwie rzeczy. Nie wiem, czy zwróciłeś Czytelniku uwagę na wystąpienia
Ronalda Reagana, w których daje on do zrozumienia, że Obcy są wśród nas i
trzeba się szykować do „gorącej” wojny z Nimi. Interesujące jest pokłosie tego
wystąpienia w czasie ZO ONZ w 1987 roku. Od wczesnych lat 80. Hollywood
przygotowywał do niego grunt i oczyszczał przedpole wypuszczając kolejne filmy,
w których Ziemia była wystawiana na ataki krwiożerczych Kosmitów, że wspomnę
tylko takie tytuły jak zakazany przez cenzurę PRL „Z jak Zwycięstwo” (1983), kultowe
horrory s-f: „Predator” (1987), „Coś” (1982), „Blob” (1988) i inne. Poza nimi
furorę zrobiły dwa filmy o „dobrych” kosmitach: „Bliskie Spotkania Trzeciego
Stopnia” (1977) oraz „ET” (1982). No i nade wszystko „Star Wars” (1977, 1980,
1983), kultowa saga, od której wszystko się zaczęło. A tak naprawdę, to „Gwiezdne
wojny” zostały zainspirowane postępami astronautyki amerykańskiej, bowiem nad
wyprowadzeniem wojny w Kosmos pracowano już od samego początku, czyli połowy
lat 40. XX wieku. Odkąd Niemcy udowodnili, że stworzenie broni rakietowej jest możliwe
i tego dokonali!
Dawniej cieszył mnie każdy krok
człowieka w Kosmos. Cieszyłem się z radzieckich i amerykańskich osiągnięć w tej
dziedzinie. Marzyłem o tym, że kiedyś – taka cezurą był rok 2000 – zaczniemy kolonizować
Księżyc, który będzie punktem wypadowym na inne planety, a potem i inne układy
gwiezdne. Patrzyłem w niebo i płonące na nim gwiazdy jak na światła dalekich
miast, które trzeba było w przyszłości zwiedzić…
Druga sprawa, to te wszystkie cudowności
ze statkami-awiomatkami. Amerykanie (i najprawdopodobniej też Rosjanie)
wykorzystują ogromne sterowce jako platformy startowe dla jednostopniowych
stateczków kosmicznych, które są najpierw podnoszone na wysokość 40-100 km nad
Ziemię, a potem umieszczane na LEO – niskiej orbicie wokółziemskiej. Prawdopodobnie
nad tą techniką wystrzeliwania pocisków rakietowych V-1 i V-2
pracowali Niemcy w czasie II Wojny Światowej. Na szczęście im to
udaremniono. Rzecz w tym, że sterowiec
jest bardzo skutecznym i tanim – o wiele tańszym od satelity (!!!) środkiem
przenoszenia dużego payloadu na duże
odległości i na dużej wysokości. Jego użyteczność doceniła przede wszystkim US
Navy i… CIA. Sterowiec jest w stanie dozorować poligony konwencjonalne i
testowe nieprzyjaciela, uprawiać wywiad radiowy czy służyć jako ruchoma
platforma startowa dla samolotów konwencjonalnych i kosmicznych.
Dzisiaj, kiedy ze słowem Kosmos wiązane są
przerażające słowa-klucze: „masowa zagłada”, „dominacja”, „militaryzacja”, „wojna
kosmiczna”, patrzę w niebo z obawą, bo kto wie, co umieścili na orbitach
wokółziemskich jacyś szaleńcy i czy nie spełni się ponura wizja Johna Wyndhama,
jaką zawarł w swej powieści „Dzień tryfidów” (1975).
Historia ma to do siebie, że powtarza się
tyle razy, ile tylko może. W blogu „Xięgi niewydane” przypomniałem ostatnio pracę
dr Miloša Jesenský’ego pt. „Bogowie
atomowych wojen” (Ústi n./Labem, 1998), w której autor znajduje kolejne
argumenty za prawdziwością hipotezy o tym, że poprzednie cywilizacje zginęły
wskutek serii globalnych konfliktów, które miały miejsce jakieś 50-12 tys. lat
temu i które zakończyły się ich definitywnym upadkiem, a w przypadku Atlantydy –
katastrofą o skali planetarnej.
W tej chwili straszy się nas wizjami końca
świata, który przewidują różni oszuści i hochsztaplerzy zbijający kasę na naiwności
„lemingów” i różnych „pożytecznych idiotów”… Tak naprawdę Przyroda może nas
zgładzić w każdej chwili – wystarczy że wybuchnie superwulkan pod Yellowstone
N. P. i już po cywilizacji – przynajmniej po cywilizacji białego człowieka. Być
może ocaleją jacyś ludzie zamieszkujący lasy Brazylii i wyspy Pacyfiku. Po pierwszym
szoku zaczną walkę o przetrwanie w powulkanicznym świecie, a kiedy opadną pyły
i znów błyśnie słońce, będą szukać lepszych siedlisk dla siebie i swych
zwierząt.
I wszystko zacznie się od nowa…
Zebrał: George A. Filer III
Przekład z j. angielskiego i komentarz – Robert K.
Leśniakiewicz ©