Skarby Tatr
W roku 1946, znawca tatrzańskiej przyrody
Ivan Bohuš wraz z Rudolfem Mašlonką - ówczesnym zarządzającym
schroniska Chata Téryeho przy Pięciu Stawach Spiskich (Pät Spišských Plies),
znalazł na progu Doliny Jaworowej - powyżej Żabiego Stawku (Žabie Javorové
Pleso), starodawny znak wyciosany w skale w kształcie łuku z napiętą cięciwą i
włożoną w nią strzałą. Strzałka wskazywała, jak w romantycznych powieściach,
ciemny otwór w ścianie skalnej po przeciwnej stronie doliny.
Chociaż znak był niezmiernie stary,
dziwnym było to, że ktoś go niedawno odnowił tak, by go z tego miejsca na
szlaku było lepiej widzieć, (przebiega tam szlak turystyczny nr 5812 - zielone
znaki - przyp.tłum.), i że pełnił on rolę kierunkowskazu jeszcze w nie tak
dawnym czasie. Jednakże kiedy obaj znalazcy powrócili na to miejsce w kilka
tygodni później z aparatem fotograficznym, głaz ze znakiem był zawalony lawiną
kamienną, która poszła ze zwietrzałych ścian Jaworowego Szczytu (Javorovÿ
Štit). (NB, tego samego, na którym zginął w lawinie kamiennej Klemens
‘Klimek’ Bachleda ratując Jana Jarzynę i Stanisława Szulakiewicza
w dniu 6 sierpnia 1910 roku - przyp. tłum.) I chociaż tajemniczego znaku nie
udało się sfotografować, to udowodniono jego obecność z opisami dróg
poszukiwaczy skarbów, zawartych w tzw. „spiskach”, które sporządzano już od XV
wieku w językach: słowackim, polskim i niemieckim, poprzetykane gęsto
zaklęciami i łacińskimi formułkami magicznymi, tajnymi kabalistycznymi szyframi
i magicznymi znakami, (pisze o tym prof. Jacek Kolbuszewski w swej
książce „Skarby króla Gregoriusa”, Katowice 1972 - przyp. tłum.) Jedne z nich
stanowiły zaledwie świstek papieru, inne stanowiły księgi - foliały całe - ale
wszystkie mówiły o jednym - o skrytkach ogromnych skarbów i złożach złota. I
wszystkie były pożądane przez żądnych złota poszukiwaczy skarbów
przemierzających wrogie człowiekowi i niegościnne tatrzańskie skalne pustkowia.
Pożółkłe, stoczone przez robactwo
strony, zapisane niezrozumiałymi znakami, z mapkami i wskazówkami,
przedstawiały w tym czasie niemałą wartość w oczach swych właścicieli, którzy
je nabywali i sprzedawali po niezmiernie wysokich cenach. Innym razem te
rękopiśmienne dokumenty były przedmiotem przekazywanym w spadku z ojca na syna,
które odbywało się w konspiracyjnej atmosferze, a ich czytanie było równie
ciężkie, jak pogoń za skarbami, do których drogę miały wskazywać. Tak np.
bielański sędzia Adam Kaltstein przekazał przed swoją śmiercią swój
„spisek” na szczycie Bujaczego Wierchu (Bujači Vrch), ale syn zrezygnował z
szukania skarbów.
Nikt nie wie, ilu śmiałków mających w
swych torbach i plecakach „spiski”, przemierzało pokryte lodem skalne szlaki, w
głębokich, zimnych, wilgotnych i mrocznych dziurach jaskiń, tuneli i studni,
które znajdowali pomiędzy rozkołysanymi głazami i śliskimi skałami. Wybrudzone
strony świadczyły o tym, że wiele czasu ich właściciele musieli strawić na
odszyfrowaniu najrozmaitszych kryptogramów, z których owe teksty słynęły, i jak
łamali sobie głowy nad przedziwną geografią, którą chcieli dostosować do rzeczywistości.
Teksty te brzmiały wielokrotnie jak testament, bowiem ich właściciele
przechodząc do wieczności, chcieli pozostawić swym potomnym zabezpieczenie
materialne na stare lata...
Z biegiem czasu ta geografia stawała
się coraz bardziej niejasna i pogmatwana, najczęściej z powodu niedbałego
przepisywania „spisków” przez kopistów. To akurat ich właścicielom nie
przeszkadzało, i wszelkie niepowodzenia przypisywali sobie, swej naturze czy
swej niedokładności w wykonywaniu magicznych rytuałów, które miały odgonić złe
duchy czy strażników skarbu.
Według zachowanych rękopisów z XVII
stulecia, można było miejsce zakopanego skarbu odgadnąć na podstawie
następujących przesłanek:
1. Na miejscu ukrycia skarbów nie
rośnie wysoka trawa.
2. Pokazują się tam światła, iskry lub
promienie, i to wieczorem, albo jeszcze przed świtem.
3. Śnieg się topi tam szybciej, niż w
innych miejscach.
4. Nie występuje tam szron, ani rosa.
5. Zieleni tam nie ma na roślinach, a
wygląda tam tak, jakby spalona słońcem prezentuje się.
6. Człowieka, który w tym miejscu
przechodzi, nagły strach zdejmuje lub mrowienie po skórze.
7. Bez żadnej przyczyny gaśnie tam
światło.
8. W dnie lub w nocy ukazuje się
płomień, od którego strach człowieka obejmuje.
9. Jak na takim miejscu rosną krzewy,
to są one karłowate, a ich listowie bywa szare lub modre, albo ma inną dziwną
barwę, co najlepiej widać w jesieni.
Zdecydowana większość „spisków”
wskazuje na największą ilość skarbów ukrytych w okolicach Żabiego Stawku, ale
opisy wskazują na to, że nie było to żadne z dzisiejszych Żabich Stawów w
Tatrach. Jeżeli ono naprawdę istniało, to znawcy Tatr umieszczają je gdzieś nad
Suchą Doliną zawieszone w małym karze pod Lodowym Szczytem - patrz mapka. Jest
to jedna z największych tajemnic Tatr. Dzisiaj to małe, ale głębokie jeziorko,
zamieszkałe przez złote żaby - znajduje się jedynie w legendach, a znikło
dlatego, że Niebiosa nie mogły już znieść tego, co ludzie robili swym bliźnim
dla zdobycia skarbów czy choćby znalezienia do nich drogi...
Opowieści o tatrzańskich skarbach są
jeszcze wcale żywe. Ivan Bohuš na łamach czasopisma „Krásy Slovenska”
opowiedział o swym spotkaniu z poszukiwaczami skarbów w XX wieku:
Było to jesienią roku 1955. Horska
Služba (HS - słowacki i czeski odpowiednik
polskiego TOPR/GOPR - przyp. tłum.) w Starym Smokowcu otrzymała pocztą
dziwną przesyłkę podpisaną przez dwóch młodzieńców z Jindřichowego Hradca
(Republika Czeska). List był pełny czarnoksięskich zwrotów, i w podtekście
mówił, że jego autorzy mieli jakieś informacje o pewnych miejscach, które
opłacałoby się odwiedzić i dokładnie przeszukać, ale swój zamiar zamierzali
uskutecznić tylko przy pomocy przewodnika, którego za dyskrecję by suto
wynagrodzili. Najpierw pomyślałem, że to się odezwali nielegalni posiadacze
„spisku”, którego kilka dni wcześniej ukradł nieznany sprawca z wystawy starej,
tatrzańskiej literatury z popradzkiego muzeum. Jednak się myliłem. Autorzy
listu mieli po 17 lat, a swój nowy odpis <<Spisu do Tatier ku Trom
Turňam>> kupili za butelkę owocowego wina od człowieka, który go
przepisał z rocznika XII/1907 czasopisma <<Zbornik Slovenskej múzealnej
spoločnosti>>. Bardzo łatwo przekonaliśmy ich o nierealności ich pomysłu,
ale podkreślam: teraz oni odkrywają wraz ze swymi rodzinami prawdziwe skarby
tatrzańskiej przyrody.
Oczywiście, zgadzamy się z autorem, że
w Tatrach tego rodzaju skarby naprawdę istnieją. A jednak pozostaje tajemnicą
to, kto wyrył w skałach tajemne znaki w Bielańskiej Jaskini, Dolinie Jaworowej,
Wymytym czy północnych zerwach Kominiarskiego Wierchu?
Dlaczego te wyludnione, dzikie i
niedostępne Tatry tak przyciągały uwagę poszukiwaczy skarbów? Jak silną jest ta
tajemna moc, która tu przyciąga ludzi od najdawniejszych czasów? Czy dawni
poszukiwacze skarbów - dziś mówi się na nich „eksploratorzy” - wiedzieli o czymś,
czego my już dziś nie wiemy???...
Skarby Sitna
Sitno, to kraina zawarta pomiędzy
środkowym biegiem Hronu a Ipl’onu. Wydarzenia, które rozgrywały się na jej
terenie nie odbiegały swym romantyzmem od tych z Tatr. Nazwa tej krainy jest
zagadką do dziś dnia i ma nieco złowieszczą wymowę. Kronikarz i historyk Matej
Bel (1684-1749) w swoim monumentalnym dziele zatytułowanym „Historycké a
zemepisné poznatky o novom Uhorsku” twierdzi, że jego nazwa jest równoważnikiem
słowackiego słowa „piekło”, na co dowodem jest słowackie przekleństwo Do
Sitna z tobą! i wiąże go znaczeniowo z słowami „Szatan”, Szatanowa”, albo
do jakiegoś strasznego więzienia w tamecznym zamku, które było ponurym miejscem
ludzkiego poniżenia...
Sitno - podobnie jak w przypadku Tatr -
odwiedzali tłumnie poszukiwacze skarbów, wyposażeni w różdżki (wirguły) i
„spiski”, które - jak to wierzyli - miały im być pomocne w poszukiwaniach
skarbów. Niektórzy z nich przejawiali wytrwałość graniczącą z manią i obłędem,
jak np. pewien człowiek z Pesztu, którego Andrej Kmet’ spotykał każdorocznie na
Sitnie, gdzie poszukiwał on skarbu, co w testamencie przykazał mu robić jego
zmarły ojciec... Wielka ilość poszukiwaczy skarbów wytwarzało ten atrakcyjny
image tylko w czasie postoju w gospodach, karczmach i hotelach, gdzie zyskiwali
przychylność wolnych słuchaczy, którzy w zamian za barwne opowieści częstowali
palenką (słowacką wódką - przyp. tłum.) - a w rzeczywistości na Sitnie
zarobkowo zbierali oni łyko i korę lipową...
Oczywiście poza nimi w Sitnie działała
także trzecia grupa ludzi - różnych kawalarzy i prześmiewców. Ci w żadne
górskie skarby nie wierzyli, ale często-gęsto gotowi byli nawet przysiąc, że
wiedzą o skarbach, złotych napisach, wskazówkach, lochach, skrzyniach złota i
srebra, etc. etc. - i za drobną opłatą wodzili za nos ciekawskich i chciwców, a
sami nigdy niczego nie znaleźli.
Podstawowa gadka o skarbach ukrytych
jest wielowariantowa legenda o lochu zamkowym za kratami, pod Sitniańskim
Zamkiem, w którym miały znajdować się nieprzebrane skarby. Andrej Kmet’
twierdzi, że owszem - znajdowano tam skarby, ale były to skarby nauki w postaci
np. kości mamuta, które wieśniacy brali za szkielet jakiegoś olbrzyma...
Poszukiwania skarbów w czterech lokalizacjach na Sitnieňskym Hradie czasami
było tragikomiczne, czego dowodzi taka historia:
W lecie 1863 roku wieśniacy z Prenčova
pracowali w wigilię św. Jana na szerokiej łące w pobliżu ruin Sitna. Zauważyli
oni trzech mężczyzn, którzy szli lasem i starali się ukryć przed ich wzrokiem.
Ówczesny gajowy Oparený szybko zorientował się, jaki to dzień będzie
nazajutrz i szybko pomiarkował się, że może sobie grubo zakpić z przybyszy.
Podsłuchał ich rozmowę w leśnej ciszy, z której dowiedział się, że spodziewają
się oni zobaczyć w nocy promienie świetlne lub białe płomienie, które wskazują
bez ochyby miejsce ukrycia skarbu. Na tym miejscu pod osłoną ciemności ukrył
miskę z denaturatem - wtedy jeszcze mało znanym - i o północy ją podpalił.
Płomień natychmiast strzelił w górę, a on sam czekał na zabawę. Żądni mamony mężczyźni
z palcami na ustach i powagą wypisaną na twarzach przybiegli na miejsce, gdzie
modlili się ze starej księgi i mamrotali jakieś zaklęcia. Na koniec narysowali
krąg święcona kredą - zaś na misce napisali: <<Oto jest światło
światła>> i przez całą noc z soboty na niedzielę kopali i ryli ziemię.
Potem jak niepyszni z nosami na kwintę wrócili do domów.
Gwoli sprawiedliwości należałoby dodać,
że w ogromnej jamie, którą wykopali, jeszcze po wielu latach znalazł Andrej
Kmet’, wieśniacy znaleźli kości i metalowe przedmioty, które okazały się być
cennym znaleziskiem archeologicznym...
Magiczna siła skarbów
Powoli zbliżamy się do końca naszej
wycieczki do legendarnych i rzeczywistych skarbów, które do dziś dnia
spoczywają w ciemnych i chłodnych podziemiach słowackich zamków, lasach, górach
i miastach, i należą one zarówno do historii i do legend. Tradycja mówi, że
wszystkie one są przeklęte i strzeżone przez tajemne siły, piekielne moce i
zjawy - które znalazcę mogą zniszczyć i zgubić jego duszę... To akurat było
możliwe, bowiem w pogoni za błędnym ognikiem bogactwa, tracili oni swe majątki
co do halerza i umierali w biedzie. To jest właśnie to przekleństwo, które może
wisieć nad skarbami - i tak właśnie w Bratysławie do czasów dzisiejszych
zachował się traktat, który napisał w XVII wieku o. Erhartus z Bawarii,
a w którym dokładnie pisze o sposobie, jakim można z mańki zażyć duchy, by
wydały skarb. Ten traktat przywiózł do metropolii nad Dunajem niejaki Hellwig,
który pochodził z saskiego Marienburgu, a w Bratysławie się ożenił. Przez
pewien czas mieszkał u swych teściów na ulicy Schöndorfskiej, gdzie pracował
jako stolarz, zaś w wolnym czasie przygotowywał się do wydobycia skarbu, który
miał być zakopany na rozstajach dróg za Czerwonym Krzyżem. Na poczatku kazał on
szukać skarbu swemu uczniowi Gabenaurowi, a kiedy ten zawiódł, to
znalazł sobie wspólnika w osobie Jána Hamelíka, u którego mieszkał
później w domu na ulicy Vysokej 404.
Po dokładnych przygotowaniach, w
poniedziałkowy wieczór dnia 13 marca 1837 roku, trzej poszukiwacze: 48-letni
Hellwig, jego 14-letni syn Ondrej i 30-latek Ján Hamelík udali się w drogę.
Swoim żonom powiedzieli, że idą pracować do jednego ze Suchych Młynów. W
rzeczywistości zaś poszli na miejsce vis-a-vis ogrodu sędziego miejskiego Scharitzera.
Na miejscu, gdzie krzyżowały się drogi, a gdzie znajdowała się wspólna mogiła
ofiar morowej zarazy, szukali przez trzy dni swego wyśnionego skarbu! Te trzy
dni i trzy noce, w czasie których narastało w nich poczucie goryczy zawodu,
doprowadziły ich do tragicznego wydarzenia.
17 marca 1837 roku, przed południem
Scharitzer zgłosił bratysławskiemu kapitanowi straży miejskiej Krištofovi
Pauerovi, że w piwnicy swego ogrodu znaleziono trzy zwęglone trupy
mężczyzn. Obejrzał je kapitan dopiero około godziny trzeciej po południu. W
piwnicy czuć jeszcze było zapach dymu, a na schodach i podłodze walały się
dziwne przedmioty: formułki do zaklinania duchów, świeczki, tymianek i kilka
kęsków święconej kredy, niemiecka taśma miernicza, miedziane tabliczki z przedziwnymi
hieroglifami i zapakowana stuła. Zwłoki zidentyfikowano w miejskim lazarecie na
podstawie przedmiotów, które przy nich znaleziono. Na jednej z ksiąg
odcyfrowano nazwisko właściciela - Hellwig...
W protokole podpisanym przez trzech
lekarzy czytamy, że przyczyną ich śmierci było zaczadzenie. Wszyscy byli w
chwili śmierci w stanie wskazującym na spożycie większej ilości alkoholu, co
prawdopodobnie przyczyniło się walnie do ich zguby.
Wróćmy jednak do dnia dzisiejszego i
zadajmy pytanie, dlaczego żyją na tym świecie romantycy, którzy są w stanie
zbierać tysiące zapisków archiwalnych, map, podań, legend i innych przekazów o
skarbach - o których istnieniu są święcie przekonani, obstukiwać kilometry
starych murów i wykopać tysiące szybów i sztolni? Odpowiedź na to pytanie kryje
w sobie ten legendarny czar, który skarb nie tylko chroni, ale także wzywa, by
ktoś złamał siódmą pieczęć milczenia i stuletniej tajemnicy, która go okrywa. Z
nowoczesnymi eksploratorami pożegnamy się teraz słowami Roberta Charroux’a,
które zawierają wyznanie człowieka stojącego na stanowisku, że poznawanie
ziemskiego globu nie jest już przygodą tylko dla żeglarzy, podróżników i
obieżyświatów:
Dla eksploratora życie jest przygodą,
na której końcu znajdują się rubiny i diamenty, szmaragdy, topazy, ametysty,
złote naczynia, pierścienie, bransolety, kolie, dukaty, luidory i piastry. Dla
innych jest to możliwość podziwiania Ziemi z Kosmosu i widok księżycowych
kraterów - tak więc poszukiwacz skarbów żyje dla radości z możności dokonania
odkrycia, miłości do fantazji, dla jednej chwili wzruszenia, dla możliwości
zanurzenia rąk w drogich kamieniach - dlatego - by mężczyzna mógł nimi ozdobić
ukochaną kobietę najpiękniejszymi klejnotami dziejów. A prawda eksploratora?
Znajduje on bogactwo jeszcze prędzej, niż znajdzie jego skrytkę...
Wycieczki
po zamkach Zachodniej Słowacji
Polskiemu Czytelnikowi
proponujemy wycieczki po zamkach zachodniej Słowacji. Punktem wyjściowym jest
przejście graniczne Chyżne - Trstena. Najlepiej jest odbyć je samochodem, autobusem SAD
albo pieszo, bo pociągi na Słowacji - ze względu na teren - poruszają się
raczej wolno i dojazd nimi - szczególnie na Sitno - jest raczej meczący i dla
amatora, chociaż równie wspaniały widokowo!
Pierwsza wycieczka do
zamków i skarbów zachodniej Słowacji zaczyna się w Oravskym Podzamoku, gdzie
znajdują się - udostępnione do zwiedzania ruiny zamku Oravský hrad
umieszczonego na wysokiej, eksponowanej skale. Można się tam dostać jadąc trasą
nr E-77 (59) od przejścia granicznego Chyżne-Trstena, 36 km od granicy Polski.
W Dolnym Kubinie skręcamy na zachód i trasą nr 70 jedziemy do Kral’ovan
przepiękną widokowo trasą wśród zalesionych ścian Wielkiej i Małej Fatry. W
Kral’ovanach skręcamy na prawo i droga nr 18 jedziemy doliną Wagu (Váh) do
Žiliny przez Martin. Pomiędzy Martinem a Žiliną możemy podziwiać ruiny zamku Strečno
i stojący po drugiej stronie Wagu vis-a-vis zamek Starhrad.
W Žilinie (106 km)
wjeżdżamy na drogę nr E-50/E-75 (61) i poruszając się na południowy-zachód
wzdłuż doliny Wagu po przebyciu kolejnych 78 km dojeżdżamy do Trenčina, gdzie
znajduje się Trenčinský hrad.
Stoi on po zachodniej stronie drogi i jest udostępniony zwiedzającym.
Z Trenčina dalej jadąc
drogą nr 61 ku Trnavie mijamy zamki w Beckovie, Čahticach -
znanego z ponurej historii o okrutnej pani, która kąpała się we krwi młodych
wieśniaczek, by przedłużyć życie własne - i dalej Tematin hrad, koło
którego znajduje się schronisko górskie Bezovec. Po przebyciu 65 km dojedziemy
do Trnavy, gdzie wjeżdżamy na drogę nr 51 wiodącą na północny-zachód do Senicy
i po przebyciu 22 km dojedziemy do Smolenic, które stanowią doskonałe miejsce
na bazę wypadową w rejon ruin zamku w Smolenicach, zamków Ostry Kameň i Korlátka,
w których mają znajdować się skarby wymienione w tekście dr Miloša
Jesenský’ego. Poza nimi znajdują się tutaj jeszcze zamek Plavecký hrad,
Červeny Kameň i Jaskinia Driny. Cały ten teren stanowi rejon
letniskowy i wypoczynkowo-rekreacyjny dla mieszkańców Trnavy i Bratysławy,
która odległa jest tylko o 51 km. Całość trasy jest przepiękna widokowo i
krajobrazami zachodniej Słowacji napawali się znani ludzie - w tym francuski
pisarz i wizjoner Juliusz Verne... Wycieczka ta jest co najmniej na 2-3 dni, i
warto jest ją odbyć - szczególnie w jesieni, kiedy góry pokrywają się kolorami
więdnących liści, a wieczorne mgły nadają okolicy nastrój posępnej
tajemniczości i grozy - prawie dla miłośników horrorów i poszukiwaczy
skarbów...
Druga wycieczka też
zaczyna się w przejściu granicznym Chyżne-Trstena, skąd jedziemy najpierw do
Dolnego Kubina trasą nr E-77 (59), a następnie w kierunku Ružemberoka, po
przejechaniu 15 km, po wschodniej stronie drogi możemy zobaczyć zamek Likavský
hrad, do którego można dotrzeć od wsi Likavka.
Jadąc dalej mijamy
Ružemberok i jedziemy dalej na południe przez Banską Bystricę ku Zvoleniowi -
znajduj a się tam ruiny Pusteho hradu numer jeden, gdzie skręcamy na
zachód - na drogę nr 50 - w kierunku miasta Žiar nad Hronom, gdzie skręcamy na
południe na drogę nr 65, która dojeżdżamy do Hlinika nad Hronom, gdzie skręcamy
na wschód i po przejechaniu 7 km znajdziemy się we wsi Sklene Teplice, w
sąsiedztwie której znajdują się ruiny Pusteho hradu numer dwa.
Polecamy poza tym
zwiedzić Czytelnikowi okolice miasta Banská Štiavnica, w okolicy której
znajdują się aż trzy zamki warte zwiedzenia. Okolica jest rzeczywiście
romantyczna - stosunkowo wysokie góry i malownicze zamki tej niezwykłej krainy
- być może stanowiły natchnienie dla takich pisarzy, jak Bram Stoker czy Joseph
Sheridan Le Fanu, których powieści gotyckie czy powieści grozy tak bardzo
przejmują dreszczem nawet nas, ludzi XXI wieku! Ten wypad jest także co
najmniej dwudniowy, z tym, że jest tam trudniej o noclegi, a nocowanie w górach
nie należy do najprzyjemniejszych i jest wskazane dla ludzi i mocnych
nerwach...
Jeżeli idzie o Tatry, to
przypominamy Czytelnikom, że wskazane jest poruszanie się tylko i wyłącznie
po oznakowanych szlakach turystycznych! Każde zejście ze szlaku - szczególnie w
Tatrach Wysokich - grozi śmiercią lub w najlepszym przypadku ciężkim kalectwem.
Dowodem na to są ostatnie śmiertelne wypadki lawinowe i zaginięcia bez śladu
ludzi w Tatrach Wysokich i Zachodnich. Dodatkowym niebezpieczeństwem są
grasujące w górach i parkingach niedźwiedzie, które nie boją się ludzi, i
niejednokrotnie potrafią być agresywne i namolne - szczególnie wczesną
jesienią, kiedy to misie już obżerają się na zimę.
Większość miejsc
opisanych w tekście jest niedostępna dla przeciętnego turysty, i wymaga już
odpowiedniego sprzętu wspinaczkowego. Jednakże idąc tatrzańskimi dolinami po
polskiej i słowackiej stronie, spostrzegawczy Czytelnik może niejednokrotnie
zauważyć wyryte na skałach i kamieniach tajemnicze znaki i symbole
astrologiczne i alchemiczne. To właśnie pozostawili je poszukiwacze skarbów i
górnicy rud metali, którzy penetrowali Tatry już od najdawniejszych czasów,
licząc na perły i diamenty Żabiego Jeziorka czy grube na całego dorosłego
chłopa żyły złota i srebra. Jednym się poszczęściło, innym nie. Ale wszystkim
było dane zaznanie najpiękniejszego uczucia - smaku przygody i podziwianie
surowej tatrzańskiej Przyrody - której jest tak niewiele i z każdym dniem coraz
mniej...
* * *
Szukając słowackich skarbów dr
Jesenský, a także i ja, zaczęliśmy naszą przygodę z autentycznymi skarbami
wiedzy o ciekawych i tajemniczych, do dziś dnia niewyjaśnionych wydarzeniach
historycznych, których pokłosiem są nasze książki. Chcemy, by dały one
Czytelnikowi wyobrażenie o naszej niewiedzy i jednocześnie dały nadzieję, że
tyle jest jeszcze do odkrycia…
Nie, nie odkryliśmy żadnych
skarbów Templariuszy, Inków czy choćby polskich i słowackich zbójników – te już
dawno znaleziono i wyszabrowano. Największym skarbem jest wiedza i radość jej
zdobywania. Niektórzy mają nam to za złe i przykleili nam wizytówkę „detektywów
kanapowych”, o co wcale się nie obrażamy, a raczej odwrotnie. Detektyw udaje
się na miejsce zbrodni i tam bada każdy ślad, waży każde słowo, potem dedukuje,
kombinuje, by w końcu z okrzykiem „Mam cię!” zatrzasnąć kajdanki na rękach
przestępcy. Detektyw kanapowy czyta, czyta, czyta i jeszcze raz czyta przez
cały czas myśląc po to, by pojechać na miejsce i tam oznajmić – „oto on!”
Ta wiedza jest nam bardzo
przydatna teraz, kiedy chodzimy po śladach słowackich Templariuszy, zwiedzamy
ich kościoły, zamki i warownie, oddychamy powietrzem przesyconym historią i
nasze oczy opierają się o te same góry i lasy, na które patrzyli oni.
Nie ma już skarbów na Słowacji,
ale pozostały ruiny i dokumenty. To one teraz mówią do nas o ich wielkości i
chwale. Właśnie zasiadłem do przekładu książki dr Jesenský’ego pt.
„Templariusze: Legendy honoru i sławy”, której polskie wydanie teraz przygotowuję.
I zastanawiam się, czy śladów Rycerzy Świątyni nie będzie warto poszukać także
po polskiej stronie granicy? Wszak zamieszkiwali oni zamki wzdłuż szlaku do
Krakowa, który był już wtedy stolicą Polski, a zatem na pewno Templariusze byli
także i u nas. Trzeba będzie podrzucić ten temat historykom, którzy potraktują
go serio. Może tej książce uda się dopisać choć jeden – krakowski rozdział?...