Antonina Wozniesienskaja
Na całej naszej planecie znajdowane są różne dziwne artefakty
nie pasujące do naszej cywilizacji. O jednym z nich mówi właśnie ten artykuł
zamieszczony w „Kalejdoskop NLO” nr 23(290) z dnia 2 czerwca 2003 roku.
Ta historia zaczęła się
dwanaście lat temu na estońskiej wyspie Saaremaa. Pewien chłopiec, który tam
mieszkał, zapewniał, że po nocach spotyka się z Kosmitami, i nawet narysował
wszystko, co widział: nieznane latające aparaty o niezwykłych kształtach,
wygląd wewnętrzny statków kosmicznych i podróżujących nimi biologicznych
robotów – biorobotów, neuromatów. Wszystko to można by przypisać dziecięcej
bujnej fantazji, gdyby nie jeden rysunek: zwyczajny wiejski dom, a obok niego –
maszyny i narzędzia rolnicze. Ale to nie wszystko, bo obok domu znajduje się
także coś, co przypomina dość dokładnie pojazd kosmiczny Kosmitów – latający
dysk.
- To jest
międzyplanetarny statek Kosmitów – twierdzi chłopiec. – On znajduje się
niedaleko stąd – w Estonii...
I co najciekawsze –
entuzjaści ufologii to miejsce znaleźli!!!
Od dłuższego czasu w
domu jednego z mieszkańców wsi pod Tallinem – pana Virgo Mitta – dzieją
się dziwne rzeczy: same z siebie fruwają gliniane garnki, słychać jakieś kroki
i niepojęte stukania, zaś na strychu obserwowano świecenie się... nie włączonej
lampki. I jego rodzina zwalałaby wszystko na niego i jego fantazję i
roztargnienie, gdyby nie studnia. Zwyczajna studnia, którą ongiś Virgo Mitta
kazał wykopać u siebie na podwórku.
Z początku wszystko szło
dobrze. Po pewnym czasie łopata natrafiła na jakiś twardy przedmiot. Skarb!!! –
pomyślał Virgo w pierwszej chwili, ale próby wykopania cennego znaleziska
kończyły się fiaskiem. To była jakaś płyta, która nie kończyła się w każdym
kierunku... Próbował ją skruszyć, ale nadaremnie. W ciągu kilku tygodni udało
mu się wybić w tej opornej płycie otwór wystarczający do zrobienia studni.
Studnia zaczęła się napełniać wodą. I na tym cała historia by się zakończyła,
gdyby nie to, że Virgo zostawił sobie na pamiątkę kilka odłamków złotolitej
płyty.
Opowiedział o tym swemu
przyjacielowi, który przyjechał do niego w gości, chemikowi z wykształcenia, a
ten zawiózł odłamki płyty do Tallińskiego Instytutu Politechnicznego. Po kilku
latach do odłamków zabrał się jeden z naukowych pracowników TIP. W tej samej
chwili poczuł on silny wstrząs, jakby elektryczny, i w stanie ciężkim
odwieziono go do szpitala. Od tego dnia zaczęła się seria eksperymentów.
Ludzie różnie reagowali
na zetknięcie z tymi kawałkami metalu: jeden nie czuł niczego specjalnego,
drugi czuł porażenie prądem elektrycznym, trzeci odczuwał tylko wibrację, zaś
inny poparzył się...
Nowoczesne metody
analizy nieznanego metalu wykazały, że składa się on z 38 pierwiastków z
Tablicy Mendelejewa, z których wiele nie spotyka się w Przyrodzie, a syntezuje
się je w reaktorach jądrowych. I co więcej – przy poziomie współczesnej nauki i
techniki na Ziemi nie da się otrzymać takiego stopu!!!...[1]
Na dobitkę, woda z
„anormalnej” studni okazała się być wyjątkowo niesmaczną i przyszło studnię
zasypać. No i zaczęło się dziać coś niezwykłego. Ze wszystkich stron wioski
zaczęły się do tej studni zbiegać... koty! Przychodziły ze wszystkich stron i
tam się tarzały, a przecież wiadomo, że na koty patogenne strefy[2]
działają jak waleriana... Z ludźmi, którzy choć przez parę minut postali w
epicentrum, zaczęły dziać się dziwne i groźne rzeczy: wypadały im włosy i zęby,
pogarszał się wzrok, miesiącami odczuwali silne uczucie dziwnej słabości...
A najbardziej ucierpiał
na tym sam pan domu. Odcięto mu nogi i kilka lat leżał nieruchomo, a w końcu
zmarł w 1987 roku.
Wreszcie „latający
talerz” czy też „sondę” – uczeni nie zgodzili się w materii, co to takiego jest
– zostawiono w spokoju. Ale jak „to” znalazło się pod ziemią – co w
przybliżeniu zdarzyło się gdzieś w okolicach X – XI wieku – i jak oddziałuje to
na naszą współczesność? - tego nie wie
nikt.
W na pół zburzonym
kościele znajdującym się w jednym z niedźwiedzich zakątków Estonii, gdzie
diabeł powiedział dobranoc, znajduje się fresk, na którym widzimy przedstawiony
latający talerz. Zaś wśród żyjących mieszkańców tej wsi podaje się z ust do ust
legendę, w której mówi się o tym, że do tego przeklętego miejsca nie można
podchodzić bliżej, niż na wiorstę[3],
a już w ogóle budować tam domy. A jeżeli ten latający talerz wydobędzie się na
świat Boży, to nastąpi nieobliczalna w skutkach katastrofa!...[4]
Ufolodzy oczywiście mają
swoje wersje i hipotezy. Jedna z nich brzmi: ten i podobne temu, jeszcze nie
odkryte „podziemne obiekty” są w stanie wytrzymać i neutralizować wokół siebie
skutki wybuchów jądrowych. Jest i drugie wyjaśnienie: wiele obserwacji UFO i
USO mówi, że mogą one przechodzić przez ciało stałe i temu podobne struktury,
czym można wytłumaczyć fakt ich znikania w takich podziemnych bazach NOL-i.
Kolejna hipoteza zakłada, że ta obca sonda międzyplanetarna gra rolę generatora
korygującego ziemskie psi-pole.
... Znamienity estoński
czarownik Enn po wszystkich „eksperymentach” także radził zasypać
studnię, i nawet wskazał konkretną datę, kiedy należało to uczynić. Posłuchano
czarownika, i kiedy pierwsze wiadro piasku poleciało do jamy, rozległ się
ogłuszający wybuch. Próby wyjaśnienia jego przyczyn spaliły na panewce: w
okolicy jamy nie znaleziono żadnych niewypałów. Wezwani na pomoc wojskowi
rozwodzili tylko rękami nie rozumiejąc niczego...
Na początku lat 90. XX
wieku, tą anomalną strefę próbowała zbadać grupa uczonych japońskich, ale
wszystkie jamy, które oni wykopali, od razu wypełniały się wodą. I przy okazji
wyjaśnił się ciekawy fakt: władze Estonii nie wydały im zezwolenia na
prowadzenie prac ziemnych i Japończycy musieli wracać jak niepyszni do domu...
Ostatnimi czasy wrzawa
wokół tego znaleziska nieco przycichła. No, ale nie można jeszcze stawiać
kropki nad i. W każdy rok anomalna strefa zbiera swe śmiertelne żniwo. Tak
zatem ta historia nie ma jeszcze końca...
Przekład z j. rosyjskiego i opracowanie –
Robert K. Leśniakiewicz ©
CDN.
CDN.
[1]
Sprawa ta kojarzy się z tzw. „artefaktem waszkijskim”, który został znaleziony
nad rzeką Waszka w Republice Komi, w latach 70. ub. stulecia. W skład tego
artefaktu wchodzą także pierwiastki, które nie występują w Naturze, a zatem
zostały zsyntetyzowane w reaktorach jądrowych...
[2] W
radiestezji takie patogenne strefy emitują wyjątkowo szkodliwe i kancerogenne
promieniowanie tzw. „zieleni ujemnej” (V-) czy „szarości” (G). W tym przypadku
kot (a raczej jego sierść) działa jak naturalny odpromiennik. Właściwości te
były znane Starożytnym i tak np. Rzymianie nigdy nie rozkładali obozowisk czy
budowali domów tam, gdzie wylegiwały się koty...
[3] 1 wiorsta = 1.066,78 m.
[4]
Podobną legendę słowaccy ufolodzy odkryli w Orawskich Beskidach, a
najprawdopodobniej dotyczy ona spadku meteorytów na terytorium Słowacji w
odległej przeszłości – zob. M. Jesenský, R. K. Leśniakiewicz –
„Tajemnica Księzycowej Jaskini” i „Powrót do Księżycowej Jaskini”.