Jako że mamy lato i czas urlopowo-wypoczynkowy, sprzyjający wszelkim podróżom, pozwalam sobie przypomnieć relację z naszej podróży uczonej do polskiej - a właściwie słowiańskiej Atlantydy, która kiedyś dumnie wznosiła się na wyspie Wolin, zwała się Vinetą i była nie tylko legendą...
* * *
Tytuł
nawiązuje do noweli J. J. Sękowskiego
„Podróż uczona na Wyspę Niedźwiedzia”, w której ów XIX-wieczny podróżnik i
literat, członek Towarzystwa Szubrawców znany pod literackim pseudonimem baron Brambeus wybrał się na jedną z wysp
Delty Leny, na której odkrywa ślady poprzedniej cywilizacji, którą można
utożsamiać z platońską Atlantydą. My nie mieliśmy aż takich zamiarów, ale
odwiedziliśmy naszą, polską Atlantydę, która znajdowała się na
południowo-wschodnim cyplu wyspy Wolin, gdzie wedle podań i kronik znajdowało
się ludne i słynne na cały ówczesny świat miasto Julin, Jumne, Vineta, Wineta,
Jóm, Jom, czy wreszcie Jomsborg, którego Jomswikingowie znani byli z bitności,
a skaldowie, rybałci i bardowie śpiewali o nich sagi, a które tak jak Atlantydę
pochłonęły fale Zalewu Szczecińskiego…
DZIEŃ PIERWSZY – niedziela,
12.09.
Wyruszyliśmy
z Jordanowa o godzinie 07:11. Pogoda paskudna – mgła i tylko +12°C , mglisty i zgniły wyż…
O
godzinie 11:00 zostawiamy po prawej stronie Wrocław i znajdujemy się już w
innej krainie – pogoda staje się cudowna! – temperatura skacze do +25°C i na bezchmurnym niebie
świeci słońce, które towarzyszy nam aż do celu podróży, do Międzyzdrojów.
O
godzinie 17:00 dojeżdżamy do Międzyzdrojów. Oglądamy najpierw słynną Aleję
Gwiazd (1) i przepiękny zachód słońca z molo (2), ale przeżywamy także zawód,
bo w morzu nie ma ani jednej meduzy! Jesteśmy zawiedzeni… A to niespodzianka!
Tak liczyliśmy na zdjęcia tych niezwykłych zwierząt, które – jak sięgam pamięcią
– pojawiały się w morzu na przełomie sierpnia i września i pływały nawet do
drugiej dekady października… Co się z nimi stało? – oto zagadka!
Na
molo spotykamy naszą miejską poetessę – Panią Bożenę Sandulską, której wiersze można przeczytać na jej blogu – http://poezjabozenys.blog.onet.pl,
która wraz z mężem poszukiwała tu natchnienia.
Na
całej trasie naszego przejazdu przez Dolny Śląsk, Lubuskie i Zachodniopomorskie
setki grzybiarzy! Stoją na poboczu drogi i oferują skarby lasów: borowiki,
podgrzybki, kurki, kanie, a w Parłówku także… – miód! Od jasnego kwiatowego, po
najciemniejszy – spadziowy.
Zatrzymujemy
się w zaprzyjaźnionym domu Pani Reginy,
żony zawołanego poety i grzybiarza – Pana Marka
Pierzynowskiego, którego wiersze znane są przede wszystkim w… Jordanowie,
któremu poświecił wiele z nich. Są one na Jego blogu - http://poezja-mp.blog.onet.pl,
ale On sam, ku naszemu szczeremu żalowi, odszedł na początku tego roku…
Przywiódł
nas tu jeszcze jeden problem, a mianowicie doniesienia prasowe na temat
szczególnie interesujący ekologów – foki bałtyckie i morświny. Oto garść
doniesień na ten temat:
Ostatnie
trzy miesiące obfitują w raporty o odnalezieniu martwych fok na polskim
wybrzeżu.
W dniu 12.07.2010 Stacja Morska IO UG w
Helu otrzymała zgłoszenie od turystki
przebywającej w Kuźnicy. Poinformowała ona, że w tamtejszym porcie rybackim
dryfuje jakiś dziwny przedmiot, który kształtem przypomina fokę lub morświna.
Na miejscu znaleziono unoszący się w wodzie fragment zwiniętej wykładziny,
która rzeczywiście do złudzenia przypominała fokę. Po wyciągnięciu dryfującego
przedmiotu na brzeg okazało się, że jest to martwe zwierzę, szczelnie zawinięte
w wykładzinę. Była to foka szara, na której głowę dodatkowo założono duży
niebieski worek na śmieci.
Dalsze oględziny foki przyniosły
niepokojące informacje. Na plecach zwierzęcia znajdowały się trzy nieduże,
jednak głębokie otwory, przypominające rany zadane długim i ostrym przedmiotem.
Dodatkowo po stronie brzusznej foka miała rozległą ranę. Przyczyną zranienia
było wycięcie dużego fragmentu powłok ciała. Długość ciała zwierzęcia (171 cm ) świadczy o tym, że
był to dorosły osobnik.
Źródło: www.fokarium.pl
W
ciągu ostatnich trzech miesięcy Bałtyk wyrzucił na brzeg kilkadziesiąt martwych
fok. Naukowcy wciąż nie wiedzą co było przyczyną ich śmierci.
- Znajdujemy głównie osobniki urodzone w
tym roku (foki rodzą się w marcu), jeszcze pokryte lanugo, czyli takim "niemowlęcym" owłosieniem. To
niepokojące, bo młode foki nie umierają tak po prostu - mówi Paweł Bloch ze
Stacji Morskiej w Helu, wolontariusz WWF. - Najczęstszymi przyczynami śmierci
tych zwierząt jest zaplątanie się w sieci rybackie - wtedy foka zwyczajnie się
dusi - albo uderzenie przez śrubę okrętu. Teraz nie wiemy, co się dzieje. Tym
bardziej, że przez kilka ostatnich miesięcy w Bałtyku mamy tylko "martwe
obserwacje", żywe foki widziane są jedynie na ujściu Wisły - kilka dni
temu wypoczywało w tym rejonie całe stadko, 15 sztuk.
Specjaliści wciąż nie potrafią
jednoznacznie powiedzieć, co dzieje się z bałtyckimi fokami. Teorii jest kilka,
żadna nie jest stuprocentowo pewna.
- Wolimy być ostrożni. Większa ilość
zgłoszeń o martwych ssakach może być związana z tym, że ludzie częściej do nas
dzwonią jak znajdą fokę, więc tym sposobem dowiadujemy się o większości takich
przypadków. Na całym wybrzeżu ustawiliśmy tablice z numerem telefonu (działa
przez całą dobę) oraz dokładną instrukcją, krok po kroku, co zrobić kiedy
zauważymy zwierzę na brzegu. Wtedy na miejsce wysyłamy od razu wolontariuszy
WWF - wyjaśnia prof. Krzysztof Skóra, szef helskiej stacji. - Z drugiej strony
ciała fok mogły do nas przydryfować - np. ze Skandynawii, gdzie na foki urządza
się polowania. Póki, co nie znaleźliśmy jednak niczego co potwierdziło by tę
hipotezę, np. śladów po kulach. Dopóki nie przeprowadzimy dokładnych analiz nie
rozszyfrujemy tej zagadki.
Naukowców martwi jeszcze jedno: stan
niektórych foczych zwłok wskazuje na to, że zwierze było w rękach człowieka.
Tak jak w przypadku foki, znalezionej dwa tygodnie temu w Kuźnicy, która
zawinięta była szczelnie w kawałek wykładzinę, na głowie miała niebieski
foliowy worek a ciało pocięte nożem.
Paweł Bloch: - Przecież foka sama nie
zawinęła się w ten dywan.
- Ale to nie musi oznaczać, że przez
kogoś została zabita, może po prostu ktoś próbował ukryć jej zwłoki -
zastanawia się prof. Skóra. - Chociaż nie potrafię sobie wyobrazić kto i po co
miałby zadać sobie tyle trudu. Foka jest gatunkiem chronionym ale przecież
nikogo nie karze się za zgłoszenie znalezienia martwego ssaka.
Foczy problem zostanie przedstawiony
Ministerstwu Środowiska. I poruszony na gremium międzynarodowym - już we
wrześniu w Niemczech spotkają się eksperci do spraw fok. - Bo okazuje się, że
to dzieje się nie tylko na polskim wybrzeżu - mamy informacje z Litwy, tam też
liczba martwych fok niepokojąco wzrosła - dodaje szef Stacji Morskiej w Helu.
Ale zanim to nastąpi naukowcy muszą
przeprowadzić szereg badań. Genetycznych - żeby określić konkretnie gatunek,
wiek i pochodzenie martwych zwierząt. I toksykologicznych - aby jednoznacznie
wykluczyć lub potwierdzić którąś z wersji wydarzeń. - To trochę trwa, bo próbki
wysyłamy zbiorczo do badania - mówi Bloch.
Źródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto
Coraz
więcej martwych fok na naszym wybrzeżu
Nie ma tygodnia, by do Morskiej Stacji
Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego na Helu nie napływały meldunki o
martwych fokach.
Ryszard Nasiadko przy zdechłej foce,
znalezionej na poligonie, na zachód od Ustki.
(Fot. Ryszard Nasiadko)
Latem tego roku znajdowane są one często
na plażach Wybrzeża Środkowego. W minionym tygodniu jedną znaleziono w
Czołpinie, a na zachód od Ustki – aż dwie.
Naukowcy wciąż jeszcze nie znają przyczyn
tego zjawiska. Choć podkreślają, że ten rok jest wyjątkowo niedobry dla fok na
naszym wybrzeżu. Plaże na całym Wybrzeżu patrolują wolontariusze z
międzynarodowej organizacji ekologicznej WWF, którzy współuczestniczą w akcji
nakierowanej na restytucję w środowisku naturalnym Bałtyku tego gatunku.
Są na to przeznaczone też unijne środki,
ale chyba problem polega na tym, że foki zaplątują się w rybackie sieci. Ich
przysmakiem są ryby, które lubią wybierać wprost spod kutrów, a to się często
tragicznie dla zwierząt kończy.
Zresztą kiedyś na nie polowano.
Zabijają
je ludzie?
Martwe
foki na polskim wybrzeżu
Prawie 50 martwych fok znaleziono w tym
roku na polskim wybrzeżu. Takiej liczby polscy naukowcy jeszcze nigdy nie
odnotowali. Wiadomo, że niektóre foki nie zginęły śmiercią naturalną. Foki
szare są w Polsce pod całkowita ochroną.
Ekolodzy są bardzo zaniepokojeni tak
dużym odsetkiem nieżywych fok, szczególnie, że w niektórych przypadkach śmierć
nie była zjawiskiem naturalnym
Ekolodzy biją na alarm. Maleje populacja
tygrysów syberyjskich Kilkanaście martwych fok rocznie – to była norma z
ostatnich lat. W tym roku jest dramatycznie. Tylko wczoraj pracownicy
Słowińskiego Parku Narodowego znaleźli dwie foki na plażach w Czołpinie i
Rąbce. Przyrodnicy są zaniepokojeni, bo ciała fok mają uszkodzenia mechaniczne
– co oznacza, że obrażenia najprawdopodobniej zostały zadane przez człowieka.
Do tej pory nie złapano na gorącym
uczynku sprawcy, który znęcałby się nad fokami. Katarzyna Woźniak ze
Słowińskiego Parku Narodowego komentuje makabryczne odkrycie krótko: – To po
prostu musi być zwyrodnialec.
Ciała martwych fok znajdowane są na całym
polskim wybrzeżu. Trudno uwierzyć, że zdrowe foki nie potrafią pływać i topią
się w Bałtyku.
Tyle
media – a zatem problem istnieje i jest groźny, bo populacji fok w Bałtyku
grozi wyginięcie. Sądzę, że sprawa jest bardzo ciekawa i powinna się nią zająć
prokuratura. Kiedyś pamiętam – jeszcze w latach 60. była głośna sprawa wopisty,
który zastrzelił zwierzaka sądząc, że to przebrany dywersant. Ale to były inne
czasy. Teraz, kiedy pochylamy się nad każdą żywą istotą, by chronić ją przed
człowiekiem sprawa ta ma swój dodatkowy, ponury wydźwięk!
DZIEŃ DRUGI – poniedziałek,
13.09.
Ten
dzień poświęcony był na zwiedzanie obiektów znajdujących się w Międzyzdrojach.
Pogoda jest okropna: temperatura +16°C ,
a do tego deszcz i wiatr od Cieśnin Duńskich, czyli z kierunku NW – na Molo
chce mi powyrywać włosy z korzeniami, a na morzu pojawiają się grzywy fal.
Najpierw zwiedzamy Oceanarium (3) – kilkanaście ogromnych akwariów z rybami
egzotycznymi, żółwiem, krabami i… - co najciekawsze – ukwiałami!
Około
południa nieco się uspokaja i odwiedzamy miejscowy Cmentarz, gdzie znajduje się
grób Pana Marka (4), na którym zapalamy znicz od nas i wszystkich Klubowiczów z
Darz Grzyba.
Wyjaśniła
się sprawa z meduzami, otóż pojawiły się one już w połowie sierpnia, czyli o
dwa tygodnie wcześniej, niż normalnie się pojawiały. I co ciekawe, wczasowicze
twierdzili, że zostali przez nie poparzeni, co wcześniej się nie zdarzało, a
przynajmniej ja nie pamiętam, by chełbie modre – Aurelia aurita kogoś poparzyły… Jak każda meduza wydziela ona jad,
ale nie jest on szkodliwy dla człowieka. Być może pojawiła się jakaś bardziej
jadowita mutacja, albo spadła odporność ludzkich organizmów na jej jad… Albo z
Morza Północnego przybyła tutaj jakaś bardziej jadowita odmiana chełbii i
zadomowiła się tutaj wypierając te mniej jadowite? Wszystko jest możliwe –
byłby to kolejny dowód na termogenną migrację gatunków.
Około
południa pogoda nieco folguje. Jemy obiad w restauracyjce Halibut – smacznie i tanio,
co ma znaczenie o tyle, że ceny tu są drenażowe. Nie dziwota – sezon był ponoć
minorowy i wszyscy ponieśli straty. Powodzie i inne klęski żywiołowe w kraju
dały się odczuć także i tutaj. A może szczególnie tutaj… Na szczęście jest
pełno Niemców, którzy kompensują niedostatek polskich letników i pałętają się
po wyspach przez cały rok.
Po
obiedzie szybki skok do Muzeum Figur Woskowych (5), w którym pokazano
najbardziej znane postacie naszych czasów. Niestety – pokazano Wielką Trójkę i
Hitlera, a do tego powinien być jeszcze Mussolini i Hirohito. Niestety, na to
już zabrakło inwencji i wiedzy historycznej twórcom tej ekspozycji…
Od
figur woskowych udajemy się do Muzeum Muszli i Minerałów (6) i przez pół
godziny obracamy się w fascynującym świecie wytworów Przyrody. Szczególne
zdumienie budzi muszla ogromnej przydaczni – Tridcana gigas, z których robiono chrzcielnice i… wanienki do
kąpania niemowląt! To największa muszla świata i najbardziej niebezpieczna –
jej niemiecka nazwa brzmi mördermuschel…
- czyli muszla-morderca, bo może uśmiercić nieostrożnego pływaka czy poławiacza
pereł zaciskając się na jego dłoni czy stopie i topiąc delikwenta.
Pogoda
znowu paskudna – leje i wieje, ale około 18:00 następuje kolejne uspokojenie i
z molo podziwiamy fascynujący zachód słońca za Uznamem. A wieczorem oglądamy w
TVP-1 doskonały reportaż Barbary Woźniak
z cyklu „Szerokie tory”, który poświęca ona tajemniczym bunkrom z okolic
Sewastopola na Krymie. Teraz już wiem, skąd się wzięły pogłoski o „zakopanych
piramidach” na tym terenie, o których pisały rosyjskie tabloidy!
DZIEŃ TRZECI – wtorek,
14.09.
Ku
naszej radości mamy pogodny poranek po pogodnej nocy. Niestety, już o godzinie
07:00 na niebo wypełzają chmury i tężeje wiatr z NW. Zbiera się na kolejny
deszcz. Temperatura wynosi tutaj tylko +16°C .
W
dwie godziny później deszcz leje jak na Islandii, temperatura spada do +12°C , a silny wiatr wieje
nadal z kierunku NW. O godzinie 09:00 idziemy do Muzeum Wolińskiego Parku
Narodowego. (7) W Muzeum znajduje się ładna ekspozycja zwierząt i roślin
zamieszkujących WPN i bardzo słaba geologiczno-mineralogiczna – tylko 4 gabloty
z rdzeniami wiertniczymi i trylobitami oraz próbkami ropy naftowej spod dna
Bałtyku (pamiętam jeszcze czasy naftowego boomu na Bałtyku, kiedy to
PETROBALTIC prowadził wiercenia w okolicy Międzyzdrojów i wszyscy czekali na
Wielką Ropę i Gaz), a także „Wolinianki” – wody mineralnej z okolic Wolina. Co
do ekspozycji flory i fauny WPN ze szczególnym zainteresowaniem obejrzeliśmy
sobie foki i morświny. Był tam nawet pingwin!
Zastanawialiśmy
się nad tym, czy czasem tajemnicze zgony fok nie były spowodowane przez
skażenia chemiczne lub biologiczne (albo jedne i drugie), które spłynęły do
Bałtyku z wodami powodziowymi na wiosnę i w lecie bieżącego roku? Przed
wyjazdem z domu odnotowałem u siebie następującą informację podaną przez media:
Śmierć
prosto z wody
To skażenie o pięćdziesięciokrotnie
większym zasięgu niż katastrofa w Czarnobylu, ale świat o nim nie wie. Nie
wiedzą nawet ludzie nim dotknięci. Mieszkańcy Bangladeszu co dzień piją wodę z
niebezpiecznym stężeniem arszeniku i codziennie po trochu umierają.
Kilka miesięcy temu Atik zauważył, że na
ramionach i tułowiu pojawiają mu się brązowe plamki. Ten około
pięćdziesięcioletni rolnik nie wiedział, że woda, którą codziennie czerpie ze
studni w swoim ogrodzie, jest skażona arszenikiem, toksycznym związkiem
chemicznym. Atik, który wraz ze swą rodziną mieszka w blaszanym baraku pośrodku
pól ryżowych, czasem skarży się na zmęczenie. Nie zdaje sobie sprawy, że ma
raka.
– Niestety sama wiedza niewiele by
zmieniła. W okolicy nie ma szpitala, gdzie mógłby się leczyć, a zresztą
lekarstwa są bardzo drogie – wyjaśnia doktor Alauddin Ahmed z ośrodka
medycznego Uniwersytetu Columbia. W 2000 roku ta nowojorska uczelnia otworzyła
klinikę w okręgu Araihazar, dwie godziny drogi od stolicy Dhaki, by zbadać
skutki picia skażonej wody dla zdrowia 12 tys. wieśniaków.
Rezultat: badanie opublikowane w czerwcu
w piśmie medycznym "Lancet" wskazuje, że połowa mieszkańców
Bangladeszu pije wodę, w której stężenie arszeniku przekracza normę, powodując
nowotwory, cukrzycę oraz choroby układu krążenia. Z publikacji wynika, że jedna
piąta zgonów w tym kraju jest spowodowana arszenikiem. Ludność Bangladeszu jest
narażona na "najpoważniejsze masowe skażenie w dziejach" – uważa
Światowa Organizacja Zdrowia. – Skala problemu 50-krotnie przekracza tę z Czarnobyla,
ale poświęca się jej 50-krotnie mniej uwagi – dodaje Richard Wilson,
emerytowany profesor fizyki z amerykańskiego Uniwersytetu Harvarda.
Wszystko się zaczęło w latach 60. Aby
walczyć z epidemią cholery i zwiększyć produkcję ryżu, wydrążono miliony studni
przy finansowej pomocy organizacji pozarządowych. W latach 90. naukowcy
odkryli, że ta podziemna woda niesie śmierć. Było już jednak za późno.
Arszenik, który występuje w stanie
naturalnym w glebie, staje się niebezpieczny, jeśli jego stężenie w niektórych wodach
gruntowych jest zbyt wysokie na skutek długotrwałych procesów geologicznych i
chemicznych. Blisko jedna czwarta spośród 4,8 miliona zbadanych studni jest
obecnie skażona w stopniu uważanym za niebezpieczny.
Otrucie arszenikiem często przebiega w sposób
niezauważalny, bo nie występują żadne dolegliwości. – Jeśli coś nie boli, nie
uważa się tego za groźne. A wieśniaków trudno skłonić do wizyty w klinice, bo
jest to dla nich stracony dzień pracy – potwierdza dr Tariqul Islam, szef
kliniki Uniwersytetu Columbia.
Jak tylko umiera któryś z mieszkańców
okręgu Araihazar, naukowcy z kliniki jadą na miejsce, by zapytać o jego
wcześniejsze choroby, sprawdzić zawartość arszeniku w wodzie, którą zwykle
pijał, i ustalić na tej podstawie przyczynę jego śmierci. – U ludności
narażonej na spożycie skażonej wody śmiertelność o 60-70 proc. przekracza
przeciętną – tłumaczy Habib ul Ahsan, profesor Uniwersytetu Chicago, który
kierował badaniami opublikowanymi w "Lancecie".
Skażenia arszenikiem nie można wyleczyć –
po wchłonięciu substancja ta pozostaje w organizmie. Ponieważ dotąd stworzone
leki są bezużyteczne, klinika Uniwersytetu Columbia bada skutki przyjmowania
witaminy E i selenu pod kątem zwiększenia odporności organizmu na działanie
arszeniku. Najlepszym sposobem pozostaje wciąż prewencja, czy to poprzez
drążenie głębszych, a więc droższych studzien do zdrowych wód gruntowych, czy
też filtrowanie wody skażonej.
Zasoby wody w Bangladeszu, jednym z
najgęściej zaludnionych państw na świecie, są jednak ograniczone. Rezerwy
wodonośne nie wystarczają. Na południowym wschodzie kraju, gdzie woda w rzekach
jest słona, mieszkańcy zaczynają zbierać monsunową deszczówkę. Jest to
rozwiązanie o ograniczonej skuteczności i nie stosuje się go w pozostałej
części kraju, gdyż wymaga to budowania dużych zbiorników.
Podczas zielonej rewolucji Bangladesz
zwiększył powierzchnię pól ryżowych, by wykarmić ludność. Tymczasem zebranie
kilograma ryżu wymaga 4 m³
wody. – Nie udowodniono na razie, że ryż nawadniany wodą skażoną arszenikiem jest
niebezpieczny dla zdrowia, ale wiemy, że skażenie zmniejsza wydajność pól
ryżowych – mówi Yan Zheng, odpowiedzialny za kwestie związane z wodą w Funduszu
Narodów Zjednoczonych Pomocy Dzieciom (UNICEF) w Dhace. Naukowcy pracują nad
stworzeniem odmiany genetycznie zmodyfikowanego ryżu, który byłby odporny na
arszenik.
Co roku sprzedaje się 18 tysięcy filtrów
wody do użytku domowego, w cenie co najmniej 100 dolarów (79 euro),
organizacjom pozarządowym, które rozprowadzają je po niskiej cenie mieszkańcom
dotkniętych skażeniem wiosek. Ale najtrudniejszym zadaniem jest przekonanie
wieśniaków do ich używania. – Nawet jeśli wiedzą, że arszenik jest
niebezpieczny, nie zawsze zmieniają swoje zachowanie. Są przyzwyczajeni do
picia tej samej wody od dziesiątek lat i nie zdają sobie jeszcze sprawy z
konsekwencji. Trudno im skojarzyć arszenik ze śmiertelną chorobą – mówi Yan
Zheng. Doszło do tego, że UNICEF zamierza zaapelować do psychologów
specjalizujących się w zmianie zachowań.
Na usprawiedliwienie mieszkańców trzeba
przyznać, że użycie filtrów miewa ograniczony efekt. Niektóre psują się już po
kilku miesiącach, a inne nie są w stanie wyeliminować arszeniku z bardzo
skażonej wody. Za filtry służą więc często kubły wypełnione piaskiem, które
grożą z kolei zanieczyszczeniem bakteriami i wywoływanymi przez nie chorobami.
Poza tym niektórzy wieśniacy niechętnie piją mniej świeżą wodę o innym smaku
niż ten, do którego są przyzwyczajeni. (Onet.pl)
No
cóż – morze jest, arszenik też by się znalazł – choćby z zatopionego w Bałtyku
iperytu i innych Bojowych Środków Trujących - BŚT…
Po II wojnie światowej ZSRR i NRD
zatopiły w Bałtyku 65 tys. ton BST, będących na wyposażeniu armii III Rzeszy. O
ekologicznych skutkach przedsięwzięcia nikt wtedy nie myślał. Problemy zaczęły
się już wkrótce - w latach 50. raz po raz zdarzały się wypadki wyrzucenia
niebezpiecznych ładunków na plażę i wyłowienia ich przez rybaków. W 1955 r. w
okolicy Darłówka poparzeniu uległo kilkadziesięcioro dzieci, które miały
kontakt z przyniesionym przez fale iperytem. Mimo upływu lat podobne wypadki
zdarzały się na Bałtyku regularnie. Na polskich wodach terytorialnych ostatnie
takie zdarzenie zanotowano w styczniu 1997 r. - poparzonych zostało osiem osób.
Największe skupiska BST znajdują się w
Głębi Bornholmskiej i Głębi Gotlandzkiej. Tamtędy wiedzie planowana trasa
gazociągu północnego. - Podczas układania rury trzeba będzie przekopać pas o
szerokości 2 km .
To, że budowniczy natrafią tam na BST, jest pewne - mówi prof. Tadeusz Kasperek
z Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Jeśli tak się stanie, zalegające w
przerdzewiałych beczkach i zbutwiałych skrzyniach parzące i rakotwórcze
substancje mogą się rozprzestrzenić w całym morzu.
- Nasza inwestycja przyczyni się do
oczyszczenia Bałtyku z BST, więc zastrzeżenia Polski są bezpodstawne i wynikają
z powodów politycznych - twierdzi Irina Wasiliewa, rzecznik NordStream. Spółka
zapewnia, że przed przystąpieniem do układania rury oczyści trasę z
niebezpiecznych ładunków.
Deklaracje koncernu są jednak tylko
pobożnymi życzeniami. Zgodnie z oficjalnymi dokumentami NordStream koszt
projektu ma się zamknąć w 4 mld euro, a gazociąg miałby być otwarty około 2011
r. W budżecie mieszczą się działania przygotowawcze, a więc deklarowane
oczyszczenie trasy gazociągu z BST. Jeśli wierzyć zapewnieniom przedstawicieli
NordStream, należałoby im jak najszybciej przyznać Nagrodę Nobla, i to w kilku
dziedzinach. Usunięcie i neutralizacja BST jest bowiem tak skomplikowaną i
kosztowną operacją, że tylko jedna kompania na świecie zadeklarowała podjęcie
się tego przedsięwzięcia. Konsorcjum angielskiej firmy Atomic Energy Authority
oraz szkockiej SubSea Offshore Ltd jest gotowe wykonać to zadanie za 8 mld
dolarów, przy czym operacja trwałaby 10 lat.
A
zatem problem istnieje nadal i być może to on przyczynia się do zanikania
populacji fok w naszym morzu. Bałtyk jest skażony równie paskudnie jak wody w
Bangladesz. Skażenie wody może być odpowiedzialne także za dziwne zachowania
meduz?
Następnie
udaliśmy się do Wolina do tamtejszego Muzeum (8) – niestety, ku naszemu
niezadowoleniu zastaliśmy je zamknięte z powodu remontu do połowy października.
Poprzestaliśmy jedynie na obfotografowaniu się na tle stojącej przed nim
balisty, której używano przed wynalezieniem broni palnej do miotania pocisków
na mury miast i okręty wroga. Podobnież w przypadku Skansenu na Ostrowie
Racławskim (9) – ten odpuszczamy sobie na razie z powodu okropnej pogody:
zimnego wiatru i siekącego deszczu. Temperatura wzrasta do +14°C , ale wiatr przypędza mgłę
znad morza i wszelkie zdjęcia w eksterierach są do niczego…
Jedziemy
wschodnim brzegiem Wolina do Kamienia Pomorskiego. W miejscowości Łojszyno na
wierzbie znajdujemy wspaniały okaz huby żółciaka siarkowego – Polyphorus sulphureus, który
fotografujemy. Następnie w Kamieniu Pomorskim zwiedzamy niezmiernie interesujące
Muzeum Mineralogii i Paleontologii mieszczące się w baszcie przy ul.
Słowackiego 1 (10). Niezwykle interesująca ekspozycja zawiera m.in. kości
dinozaurów oraz okazy minerałów, w tym szczególnie piękne kryształy!
Po
wizycie w Kamieniu Pomorskim jedziemy zobaczyć ruiny kościoła w Trzęsaczu (11).
Wiąże się z nimi legenda o Zielenicy córce króla Bałtyku, która została pojmana
przez rybaków i ochrzczona przez jakiegoś fanatycznego mnicha. Wkrótce zmarła i
została pochowana na przyfarnym cmentarzu. Odtąd Bałtyk pragnąc odzyskać ciało
swej córki szturmuje falami klifowy brzeg i nie spocznie, póki woda nie
pochłonie trzęsaczkiego kościoła. A została już tylko południowa ściana…
Obiad
jemy w małej knajpie umieszczonej dokładnie na 15. wschodnim południku. Faktycznie
– przez Trzęsacz przebiega 15°E wyznaczającej rozgraniczenie pomiędzy strefą
czasową GMT/UTC i CET/CEST. Obiady standardowe – naleśniki, schaboszczaki i
pierogi… Na sali kilka osób – sami Niemcy. To faktycznie wędrownicy spod znaku
Barana – pieszo, samochodami czy rowerem przemierzają Pomorze zostawiając tu
swoje euro.
Wracamy
na kwaterę i gdzieś koło godziny 16:00 zatrzymujemy się po to, by pójść na
punkt widokowy na górze Gosań – 93
m n.p.m (12). Po drodze podziwiamy przepięknie rosnące
tutaj grzyby. Deszcz ustaje, ale jest chłodno, wilgotno i nieprzyjemnie.
Poczyniamy
ciekawe spostrzeżenie – nasze urządzenie nawigacyjne GPS zachowuje się
dziwacznie w czasie przejazdu na górskim odcinku DK nr 102 pomiędzy
Międzywodziem a Międzyzdrojami. Znacznik pokazujący lokalizację naszego
samochodu na mapie wskazywał pozycję przesuniętą względem drogi nawet o 250 m na północ od pozycji
rzeczywistej! Najgorzej było na odcinku od Kołczewa do Międzyzdrojów. Po
wjeździe do miasta wszystko wróciło do normy.
Zastanawiamy
się, co to być mogło – jakaś burza magnetyczna? Działanie silnej stacji
radiolokacyjnej? Może oddziaływanie pokładów jakichś rud metali? Stanęło na
tym, że może jednak jakaś burza magnetyczna, bo nic innego nie przyszło nam do
głowy…
CDN.