Napisanie tego artykułu
zawdzięczam splotowi niezwykłych przypadków, przeczytaniu dwóch artykułów w
„Gazecie Krakowskiej” i „Nieznanym Świecie”, przejrzeniu pewnego
komiksu i przeczytaniu kilku książek na temat skarbów Inków w Polsce.
Nie, nie próbowałem
znaleźć skarbu Uminy Berzeviczy, choć miałem na to ogromną ochotę. Nie
wierzę w to, by był on w Polsce – już raczej mógłby się on znajdować gdzieś we
wnętrzu krateru Snefeljokull na Islandii czy gdzieś u ujścia Mackenzie w
północnej Kanadzie, co udowadniałem w jednym ze swych artykułów. NB, po
przeczytaniu dwóch artykułów na temat klątwy inkaskich kapłanów rzuconej na
skarb, – który rzekomo ma znajdować się w Zamku Tropsztyn, czy zgoła pod
nim – miałem zamiar przedstawić swój punkt widzenia na tą sprawę. Niestety, nie
dane mi było. Próbowałem dwukrotnie napisać sążnisty artykuł i dwukrotnie ktoś
czy coś skasował mi plik do ostatniego bita! Jak widać klątwa kapłanów
inkaskich działa także na komputery! Z kolei mojej siostrze Wiktorii przyśniła
się Umina na polu namiotowym w Carcassonne, we wrześniu 1994 r. i we śnie
oznajmiła jej, że skarb da się zabrać tylko temu, kto obróci go na
pożytek jej rodakom. Już miała zdradzić miejsce jego ukrycia, ale w tym
momencie Wiktoria obudziła się i niczego się nie dowiedziała...
Księżycowa
Jaskinia i skarb Uminy?
A jednak wydaje mi się, że na jedną
zagadkę historyczną, nałożyła się druga, o której poniżej.
W 1996 roku, wraz ze
znanym już polskiemu czytelnikowi słowackim historykiem i ufologiem dr
Milošem Jesenským, opublikowałem na łamach „Wizji Peryferyjnych” nr
2 i 3,1996 – artykuły na temat jednej z największej zagadki Tatr – Księżycowej
Jaskini. Księżycowa Jaskinia (po słowacku Mesiačná albo Polmesiačná
jaskynia) wedle relacji pierwszego człowieka nauki, który ją zwiedził w dniach
23 – 28 października 1944 roku – kpt. dr Antonina Horáka – będącego
dowódcą małego pododdziału słowackiej armii powstańczej w czasie trwania
Słowackiego Powstania Narodowego – miała ona znajdować się na obszarze Tatr
Niskich, pomiędzy miejscowościami Plavnice a Lubocna, nieopodal wsi Yzdar
(Ždiar) – jak podał to w swej książce Thomas de Jean. Na podstawie tej
relacji, dwaj czescy łowcy Nieznanego: inż. Ivan Mackerle i Michal
Brumlík ustalili jej położenie
geograficzne na: 49002’N - 020007’E – na obszarze Tatr
Niskich, pomiędzy wsiami Vikartovce a Liptovska Tepličká. Druga lokalizacja
została podana przez dr Jesenský’ego na obszarze Levočskich Vrhov, pomiędzy
wsiami Kečera i Magurič, na pozycji 49012’N - 020044’E.
Mnie z kolei bardziej odpowiadała lokalizacja w Tatrach Bielskich w Babiej
Dolinie lub na stokach Stežki opodal Kežmarskich Žl’abov, w obu wypadkach w
pobliżu znajduje się wieś Ždiar – i także ze względu na występujące tam
struktury geologiczne: wapienie i dolomity leżące na piaskowcach.
Zainteresowanych odsyłam do lektury „Wizji Peryferyjnych”. Jak dotąd – mimo
udostępnienia turystom i naukowcom Tatr Bielskich i Levočskich Vrhov
(znajdowały się tam poligony czechosłowackiej armii, potem wojska słowackiego)
– nikt nie odkrył żadnego śladu opisywanej przez dr Horáka tajemniczej
Księżycowej Jaskini...
Potem jeszcze wpadłem na
pomysł, by połączyć w jedno dwie legendy – legendę Księżycowej Jaskini i...
Tunelu o Szklistych Ścianach, który wedle relacji prof. dr inż. Jana Pająka
i Kazimierza Pańszczyka zawartej w ich książce pt. „Tunele spod Babiej
Góry” miał znajdować się gdzieś na południowym (słowackim) stoku Babiej Góry.
Zbierając materiał do naszej wspólnej z dr Jesenským książki traktującej o
tajnych broniach III Rzeszy – „WUNDERLAND: Mimozemské technologié Třeti
Ríše”, (Ústi nad Labem, 1998, Warszawa 2001), zwróciłem uwagę na niezwykłe
podobieństwo obu tych Legend. W obu przypadkach chodziło o jaskinie wytworzone
sztucznie w skałach wapiennych lub piaskowcowych, przez nieznanych Twórców,
dysponujących niesamowitymi możliwościami technicznymi. Obydwie jaskinie czy
też tunele miały służyć okolicznej ludności jako schrony dla siebie i co
cenniejszego dobytku i obydwie są kojarzone z platońską Atlantydą! W obu
jaskiniach zachodzą dziwne zjawiska i obie mogą mieć połączenie z całym
systemem jaskiń na całym świecie. No i na koniec jeszcze jedna ciekawostka –
obydwie te jaskinie były poszukiwane przez nazistowskich uczonych i wojskowych
w czasie II wojny światowej i najprawdopodobniej – a właściwie na pewno – przez
wojska radzieckie po jej zakończeniu! A to oznacza, że ta tajemnica taka
tajemnicą wcale nie była, NB, co jest bardzo łatwe do wyjaśnienia, bo ten
sekret mógł wydać jakiś Volksdeutsch z Goralenvolku pracujący dla Gestapo (i co
za tym idzie, do 1940 roku także dla NKWD, – bo obie te służby wywiadowcze
aktywnie ze sobą współpracowały w czasie, kiedy III Rzesza i Związek Sowiecki
kochały się miłością wzajemną, a której rezultatem był m.in. Katyń...) czy
słowacki zdrajca współpracujący z kolaboranckim rządem ks. Tiso. Tacy Hiwisi
(Hilfwilinger – służba pomocnicza SS i Policji hitlerowskiej na terenach
okupowanych) nie mieli żadnych zahamowań i niczego do stracenia, a do zyskania
wszystko – ergo mogli zdradzić Niemcom (i za ich pośrednictwem także wywiadowi
sowieckiemu) wszystkie sekrety – w tym legendę o skarbach Uminy i jej Inków
oraz tajemnice Księżycowej Jaskini i Tunelu o Szklistych Ścianach!... To
doskonale tłumaczy, dlaczego Niemcy i Rosjanie tak bardzo interesowali się tymi
formacjami. Hitlerowcy chcieli dotrzeć do mitycznej podziemnej krainy Agharty,
zaś Rosjanie chcieli te przejścia zawalić tak, by nikt nie mógł uciec ze strefy
ich panowania... Podobnie było w Słowackim Krasie, gdzie naziści i enkawudziści
sondowali kompleks jaskiń Domica – Baradla Barlang po obu stronach słowacko –
węgierskiej granicy.
Przełamany
pat.
Impas trwał do początku
sierpnia 2000 roku.
Na początku sierpnia
2000 r. nieoczekiwanie zadzwonił do mnie Naczelny „Nieznanego Świata” z
poleceniem przeczytania książki red. Aleksandra Rowińskiego – „Pod
klątwą kapłanów – Skarb Inków ukryty nad Dunajcem” (Warszawa, 2000), w której
miałbym użyteczne informacje odnośnie trasy ucieczki z Peru Uminy i jej Indian
oraz skarbu Inków, który finalnie rzekomo ukryto w Tropsztynie. W kilka dni
później pojechałem tam z Anią, by zwiedzić to niezwykłe miejsce, gdzie w
sklepiku kupiłem egzemplarz rzeczonej książki. Przeczytaliśmy ją jednym tchem,
bo inaczej się tego nie da przeczytać... Potem we wrześniowym numerze
„Nieznanego Świata” przeczytałem dwa artykuły na temat tej książki i
faktów w niej zawartych, pióra Marka Rymuszki i Romana Warszewskiego.
Ponieważ Umina ostrzegła mnie, bym się nie zabierał za ten temat – odpuściłem
sobie ta sprawę i scedowałem ją na dr Jesenský’ego – w końcu to on jest
historykiem w tym towarzystwie, – który zainteresował się nią, właśnie z punktu
widzenia historyka.
Rozumuję tak: kto, jak
kto, ale Berzeviczy głupi nie był. Przez kilkanaście lat wymykał się
hiszpańskim spec-służbom i przeżył, a zatem nie można ślepo ufać przesłankom,
nawet tym, które wydają się być pewnymi i historycznie uzasadnionymi. Jeżeli
nawet sławetne quipu (kipu) zawierało jakieś informacje, to były one
zaszyfrowane i nikt nie był w stanie ich odczytać, poza amautami – to pewnik. A
może Sebastian rzucił je na przynętę w celu zmylenia przeciwników? Tego też nie
da się wykluczyć. Jak operatywne były hiszpańskie służby specjalne, to można
zobaczyć w książkach popularno - naukowych prof. Zenona Kosidowskiego,
powieściach historycznych Konrada Osterloffa czy w powieści szkatułkowej
„Le manuscripte trouvé à Zaragoza”, gdzie w jednej z historii
opowiadanej przez Naczelnika Cyganów [Historia margrabiego[1])
de Torres Rovellas] Jan Potocki ukazuje stosunki w koloniach hiszpańskich
i straszliwy głód złota, potworny wyzysk i wilcze prawa tam panujące – a nade
wszystko okrucieństwo Inkwizycji i sił policyjnych w stosunku do Indian i nie
tylko, bo ostrze represji kierowało się przeciwko każdemu, kto był niewygodny
rządzącym tam juntom. Podejrzewam, że ów „tropsztynski ślad” jest jedynie
zmyłką, a prawdziwy skarb znajduje się gdzieś na Słowacji. Dlaczego? Dlatego,
że Berzeviczy widział to, co się działo w koloniach pod hiszpańskim butem i
znał tajemnicę Księżycowej Jaskini, więc ją wykorzystał do ukrycia skarbu
Uminy!
Skąd to wiadomo?
Na to pytanie odpowiedź
znalazł red. Aleksander Rowiński, który na stronach 99 – 100 swej książki
podaje, co następuje:
Chciałbym
tutaj złożyć doniesienie z jaskini (...). Są tutaj w górach w ostatnich
sztolniach miedzianych, między Landeckim a Niedzickim Zamkiem jaskinie
jeszcze większe (...) niedaleko jedna od drugiej. Nie udało się jeszcze dotrzeć
do końca jaskini, idąc ze świecą za pół węgierskiego florena, która wypala się
całkowicie, wzdłuż jaskini, jak pięknej, dawnej i suchej piwnicy. I wciąż nie
widać końca. Na drogę powrotną trzeba mieć znów pół dnia i świecę za D.[2]) Ex
conscientiosa Relatione[3]) pewnego
bardzo starego (...) zwanego Wideres Frantz , przez to Antrum[4]) idzie się
od rana do wieczora. W innych Antro był przed kilku laty p a n
B e r z e v i c z i , znalazł
tam kości niedźwiedzi jaskiniowych, grubsze niż nogi konia (...). Trzecie Antrum nazywa się Baranya-djra[5]) ponieważ w
tej jaskini w czasie wojny ukrywali owczarze kilka tysięcy owiec i wiele fur
siana nazbierali, nie znalazł ich żaden wojownik – bezpiecznie tam przetrwały,
bez wątpienia jest tam także woda. Jak powiada pan Berzeviczi, słyszał on szum
wody w innym Antro, ale tam się nie udał...[6]
To tekst
notatki pastora Łomnicy – Georga Buchholtza Starszego – sporządzonej w
1719 roku, w 77 roku jego życia, a która to notatka znajduje się dzisiaj w
Archiwum Miejskim w Levočy. Faktycznie, jedna duża jaskinia znajduje się koło
Czerwonego Klasztoru, w tym antrum był pan Berzeviczy, a gdzie dwa
pozostałe?... Być może jednym z nich jest właśnie Księżycowa Jaskinia??? Red.
Rowiński słusznie wypunktowuje informację o podziemnym przejściu pomiędzy
zamkami w Niedzicy i Landeku, – czyli dzisiejszej Levočy. Osobiście nie sądzę,
by możliwe było w owym czasie wykopanie tunelu o długości niemalże 40 km - która dzieli Niedzicę od Levočy. Nie ma śladu
wyrzucanego z niego urobku, co musiałoby mieć miejsce przy kopaniu tak długiego
tunelu... A jednak istnieje jeszcze jedna możliwość: pod oboma zamkami znajduje
się system naturalnych jaskiń, do których wybito tylko krótkie tunele
łącznikowe! To akurat leżało w możliwościach technicznych ludzi z XVIII i XIX
wieku!... Oczywiście w opisywanym przez Buchholtza przypadku mogło chodzić o
ojca lub dziadka Sebastiana Berzeviczy’ego, co nie znaczy, że Sebastian nie
mógł znać lokalizacji tego kompleksu jaskiń, wręcz przeciwnie! Doskonale go
zapamiętał i potem wykorzystał.
Zwróćmy
uwagę jeszcze na jeden passus w tekście Buchholtza – ten opisujący te jaskinie,
jako cudownie suchą starą piwnicę. Czy nie kojarzy się to z innymi opisami
sporządzonymi przez dr Horáka – dotyczącymi Jaskini o Metalowych Ścianach
(czyli Księżycowej Jaskini) oraz prof. Pająka – o Tunelu pod Babią Górą???...
Powróćmy jeszcze na chwilę do inkaskich skarbów.
I co z tego? Ano to, że Sebastian Berzeviczy,
jeżeli miałby gdzieś ukrywać swe skarby, to tylko i wyłącznie w górach – a
dokładniej w jaskiniach! Zamek Niedzicki czy Tropsztynski mógłby być
spenetrowany przez „hiszpańskie KGB” stosunkowo łatwo, – czego zresztą dowiodło
morderstwo Uminy. Ale szukać skarbów w jaskiniach Pienin czy Tatr – o! to już
zupełnie inna para kaloszy. Wtedy te góry były jeszcze stosunkowo mało znane i
były penetrowane tylko przez górali i poszukiwaczy skarbów zrzeszonych w Bractwie
św. Wawrzyńca zwanego także Bractwem Siedmiu Gwiazd,
którego centrale znajdowały się na ziemiach polskich w dwóch miastach: Krakowie
– na Małym Rynku i Wrocławiu – na Rynku Solnym. Było to ponadnarodowe bractwo
składające się z alchemików, obieżyświatów, obiboków, ex-żołnierzy, mieszczan i
szlachetnie urodzonych – słowem ludzi wszystkich stanów i narodowości – w tym i
Hiszpanów... – pozostających na usługach Inkwizycji i królewskich tajnych
służb...
Kto wie, czy
rzeczone Bractwo nie jest odpowiedzialne za tajemniczą śmierć jednego z
najdziwniejszych ludzi XIX wieku mieszkających w Polsce – Niemca po ojcu i
Polaku po matce, poczytnym pisarzu, lekarzu, obieżyświacie i awanturniku – dr
Teodorze Teudolcie Tripplinie. Jeżeli istnieje reinkarnacja, to jego
kolejnym wcieleniem był inny niespokojny duch polskiej literatury – tym razem
już XX wiecznej – Antoni Ferdynand Ossendowski... Obydwaj mieli do
czynienia ze skarbami, obydwaj zginęli w niewyjaśnionych do dziś dnia
okolicznościach i obydwaj byli niezwykle popularni w kraju. Dr Tripplin udał
się do Italii, potem do Hiszpanii, a po powrocie do kraju od razu udał się na
Zamek Dunajec, zwiedza Spisz. I jest wścibski, nawet bardzo wścibski... Pan
Rowiński dziwi się, że w całej dostępnej twórczości dr Tripplina nie ma ani
słowa o Inkach – i nie będzie! Tripplin dopiero poszukiwał faktów i dokumentów
i jeżeli mam rację, to został on z a m
o r d o w a n y w 1881 roku przez kogoś, komu bardzo zależało na tym, by
nie ujrzały one światła dziennego! Dokumenty i notatki dr Tripplina zostały
zniszczone, lub ukryte tak, by ich nikt szybko nie znalazł... Nie ma tutaj
miejsce na klątwę Inków, a na zwykłą sprawę kryminalną, w której ciekawość
świata i chęć docieczenia prawdy historycznej splotły się z żądzą zysku i
zemsty. Zainteresowanych odsyłam do książek wrocławskiego historyka dr Jacka
Kolbuszewskiego – „Skarby Króla Gregoriusa”, „Bractwo Siedmiu Gwiazd”,
„Dziwne podróże – dziwni podróżnicy” i innych. Bractwo Siedmiu Gwiazd
było idealną - mówiąc fachowo - przykrywką
dla działalności hiszpańskiego wywiadu politycznego, co umożliwiło
eliminację Uminy. Niedzicka kryjówka przestała być bezpieczna i należało ukryć Antonia
Benesza alias Berzeviczy alias Condorcanqui alias Tupaca Amaru III w inny
sposób – poprzez adopcję i rozmycie tropu. Współczuję jedynie historykom bez
krzty wyobraźni, którzy domagali się dokumentów i relacji świadków... Jeżeli Berzeviczy liczył na coś, to właśnie
na taki rodzaj głupoty, który nakazuje formalizm w poszukiwaniach celu – celem
w tym przypadku był Antonio. Służby specjalne kierują się w działaniu
specyficzną logiką operacyjną, która bazuje na informacjach i przewidywaniu.
Jej przeciwieństwem jest formalne i sztywne podejście do problemu – Hiszpanie
popełnili ten błąd i Antonio przeżył...
Skarbu też nie odnaleziono, ale podejrzewam, że Umina miała jedynie
ułamek procenta tego, co udało się Inkom wywieźć z Eldorado!... Jeżeli skarb istniał i znajdował się w
Niedzicy na Zamku Dunajec, to mógł zostać wyekspediowany na miejsce zdeponowania
w trzy lokalizacje:
·
Zamek Tropsztyn nad Jeziorem Czchowskim i dalej do Gdańska, skąd
wyekspediowano je do Kanady czy na Islandię lub gdziekolwiek;
·
Księżycowa Jaskinia w Levočskich Vrhach lub Spišskiej Magurze,
albo...
·
... Tatry Bielskie ewentualnie Tatry Wysokie.
W pierwszym przypadku, skarby popłynęły
Bóg jeden raczy wiedzieć, dokąd... – mogły się znaleźć na Islandii, w północnej
Kanadzie, jak i na dnie Atlantyku. Mogą też znajdować się pod Zamkiem
Tropsztyn, ale to jest akurat najmniej pewne.
W drugim
przypadku – najbardziej prawdopodobnym – Sebastian Berzeviczy i jego Indianie
ukryli skarb w jakiejś nieznanej nam jaskini – być może właśnie w Księżycowej
Jaskini, za czym przemawiają fakty opisane przez pastora Buchholtza Starszego.
Trzecia
możliwość jest mniej prawdopodobna, bowiem Sebastian Berzeviczy wiedział o tym, że Tatry Bielskie,
Wysokie, Niskie i Zachodnie są przedmiotem szczególnej eksploracji ze strony
Bractwa Siedmiu Gwiazd i kamuflujących się pod tym szyldem agentów
„hiszpańskiej Securitate”, którzy tylko czekali na to, by ktoś schował jakieś
kosztowności w Tatrach! Tymczasem, jak wynika z zapisków pastora Buchholtza,
Pieniny były już wyeksploatowane i wyeksplorowane – wszak pisze on o
starych sztolniach po kopalniach miedzi!... A zatem mało kto już zapuściłby się
w te rejony w poszukiwaniu czegokolwiek.
I to jest
pierwsza przesłanka mówiąca za tym, by Księżycowej Jaskini czy Tunelu o
Szklistych Ścianach szukać na terenie Pienin lub Lewoczskich Wierchów, ale jest
i druga – otóż na terenie tych ostatnich znajdują się dwie miejscowości o
dziwne znajomych (z raportu dr Horáka) nazwach: Plavnica alias Plavnice
i Stara L’ubovňa alias Lubocna... Wprawdzie nie ma tam żadnej wioski o
nazwie Ždiar alias Yzdar, ale może tu chodzić o... polski Żegiestów?!
Czego jak czego, ale takiej możliwości
nikt nie brał pod uwagę!
Nazwa Yzdar występuje w angielskim tekście raportu dr Horáka, a to, że
chodzi o słowacki Ždiar, było sugestią Czechów i Słowaków, którzy badali tą
sprawę. Nazwa Żegiestów została zniekształcona, bowiem Anglosasi maja tendencje
do zniekształcania i skracania nazw i nazwisk słowiańskich – są one dla nich –
delikatnie mówiąc – nieprzyswajalne... Chciałbym zobaczyć rodowitego
Amerykanina, któremu kazano by wymówić poprawnie nazwę Żegiestów! – już słyszę
te syczenia i charkoty, ten „Zheghiestov”... Opowiadanie dr Horáka było
trzykrotnie tłumaczone za słowackiego na czeski, potem na angielski, a potem
znowu na czeski i finalnie na polski... – starczy? Takie wielokrotne przekłady,
to mina poślizgowa, na której położył się niejeden tekst!
W Żegiestowie czy okolicy zapewne
mieszkał niejeden Słowak z córkami Anką i Olgą. Mógł on nosić nazwisko Slavek
lub spolonizowane Sławek, względnie mógł nosić imię Slavomir czy polskie
Sławomir. To pogranicze, gdzie obie kultury przenikały się wzajemnie, podobnie
jak grunty – przecież jeszcze dzisiaj Polacy mają swe grunty na terenie
Słowacji i vice-versa, to właśnie dla nich stworzono przejścia graniczne MRG –
Małego Ruchu Granicznego na przepustki, a nie na paszporty. W tych
„buraczanych” przejściach MRG za czasów PRL-u ruch był większy, niż na
normalnych przejściach „paszportowych”! - tak było, co wiem z własnego
doświadczenia.
CDN.