VII
- OK., wracamy –
odpowiedziałem – over i out.
Włożyłem
świerszcza do kieszeni. Odbiór był paskudny, widocznie znowu Słońce wysłało w
stronę Ziemi potężną porcję elektronów i protonów.
- Wracamy –
zakomenderowałem Krystynie – diabli wiedzą, co tam się stało…
- Szkoda, że jest
tak jasno – powiedziała rozglądając się po niebie – byłaby wspaniała zorza
polarna.
Naraz rozległ się
potężny hałas i nad głowami przeleciał nam potężny Sea Stallion z charakterystycznymi oznaczeniami amerykańskiej
marynarki wojennej. Za nim drugi, mniejszy helikopter z czerwonym słońcem na
kadłubie.
- Oho, kawaleria
Stanów Zjednoczonych przybywa z odsieczą – powiedziała Krystyna – ślizgamy się!
Długimi ślizgami
udało się nam pokonać odległość dzielącą nas od miejsca lądowania naszego Airbusa. Helikoptery stały opodal,
łopaty ich śmigieł jeszcze obracały się powoli.
Weszliśmy na
pokład Airbusa, gdzie panowała już
pogodna atmosfera. Ludzie cieszyli się z szybkiego przyjścia pomocy, niektórzy
płakali, niektórzy głośno dziękowali Bogu, a wszystkich bez wyjątku poklepywali
Amerykanie. Okazało się, że jednym z nich był helikopter z lotniskowca USS Lyndon Johnson, a drugi ze znanej nam
już jednostki – RV Kaio Maru 22, o
czym rychło się przekonaliśmy widząc uśmiechniętą twarz doktora Okimayo.
- Konichi-wa! How are you, doctor? – powitała
go Krystyna.
- O, konichi-wa Christine-san!–
odpowiedział. – A gdzie jest Daniel-san?
- Jestem, jestem
– podałem mu rękę i przez chwilę wymienialiśmy ceremonialne ukłony.
- Mam rozkaz
zabrać was stąd na nasz statek – powiedział doktor.
Zaczęło być
ciekawie.
- Kto wydał ten
rozkaz drogi doktorze? – zapytałem.
Okimayo rozejrzał
się dookoła, co było już całkowicie dziwne zważywszy okoliczności.
- To rozkaz
komandora Sato – odrzekł przyciszonym głosem – ale przyszedł do nas z Tokio…
Gwizdnąłem cicho.
To było co najmniej niezwykłe.
- A co będzie,
jak się nie zgodzimy? – znienacka zapytała Krystyna. – Uprowadzicie nas siłą?
Okimayo skinął
jej głową.
- Nie
Christine-san, tego nie możemy, ale to jest prośba rządu japońskiego i cesarza Akihito
– powiedział znowu ściszonym głosem – dokładnie w tej kolejności. Jesteście
naszymi gośćmi, a nie więźniami. To jest zaproszenie, a nie porwanie. I co,
lecicie z nami?
Mając w
perspektywie kontakt z amerykańskimi służbami imigracyjnymi i różnymi pokręconymi
instytucjami w rodzaju FBI czy innych G-menów woleliśmy Japończyków. Zresztą ta
propozycja wydawała mi się o wiele ciekawsza, niż rejs do Anchorage czy Juneau
i powrót do domu via Nowy Jork. Pożegnaliśmy skinieniem głowy kapitana Airbusa i wyskoczyliśmy na zewnątrz.
- Mam prośbę do
pańskiego pilota – zwróciłem się do doktora – a mianowicie chodzi o to, by
przeleciał nad tymi wzgórzami na wysokości jakichś dwustu – dwustu
pięćdziesięciu metrów, OK.?
- OK. –
odpowiedział i przekazał prośbę pilotowi po japońsku. Ten skinął głową.
Zajęliśmy miejsca
w kabinie i po chwili śmigłowiec wzniósł się nad powierzchnię lodu. Pilot
obrócił maszynę i pochylił do przodu. Helikopter ruszył we wskazanym kierunku.
- Wolniej proszę
– powiedziałem i po minucie byliśmy dokładnie nad przełęczą pomiędzy dwoma
wzgórzami lodowymi. Wrak Douglasa był na swoim miejscu.
- Co to za
samolot? – zapytał Okimayo. – Jakiś przedwojenny?
- Dokładnie
doktorze – odparłem – to wrak samolotu Zygmunta Lewoniewskiego.
- Rosjanin? – zapytał
zdumiony.
- Nie, Polak –
odparłem – ale latał w rosyjskiej służbie. Z nim było pięciu lotników. I nie
dowiedzieliśmy się, co się z nimi stało… - urwałem, bo przypomniałem sobie o
notesie, który miała teraz Krystyna. Ale wolałem teraz o tym nie mówić.
* * *
Na pokładzie
japońskiego statku czekał na nas cały komitet powitalny z komandorem Sato na
czele. Tym razem jednak nie było żadnych dziewczyn z pistoletami maszynowymi i
traktowano nas nie jak gości, ale jak swoich, co już było czymś kompletnie nadzwyczajnym.
Poszanowanie dla tradycji i wierność cesarzowi miała swe bardzo dobre
strony…
Nakarmiono nas i
napojono, a potem skierowano do naszej kabiny, gdzie wreszcie mogliśmy się
wyspać po trudach tego niezwykłego dnia.
Nie wiem, jak Krystyna, ale ja odjechałem, jak tylko przyłożyłem głowę
do twardej poduszki. Rankiem obudził nas steward, który zaprosił nas na
śniadanie. Japońskie śniadanie składające się z ryżu i ryb. Nie powiem, było to
niezłe, ale oddałbym nie wiem, co za zwyczajną bułkę z masłem i dżemem oraz
filiżankę kawy… No, ale nie mogliśmy wybrzydzać.
Po śniadaniu
komandor Sato zaprosił nas do swojej kabiny. Był tam już jakiś stary Japończyk
w cywilnym ubraniu, którego komandor przedstawił nam jako doktora Yakahawę.
- Doktor Yakahawa
jest naszym ekspertem w zakresie historii japońskich konstrukcji morskich –
komandor Sato dopełnił formalności powitalnych.
- Miło nam –
odpowiedziałem za nas dwoje – ale wciąż nie rozumiemy, do czego to my jesteśmy
wam potrzebni i to tak, że sprawa oparła się o pałac cesarski i nasz rząd?
Japończycy
wymienili błyskawiczne spojrzenia.
- Nasza obecna
misja – rzekł komandor – ma oficjalny cel, znalezienie węża morskiego.
Oczywiście nie takiego, jak z średniowiecznych bestiariuszy Magnusa i Gessnera
czy Beringera… Chodzi nam o coś takiego, co było obserwowane przez żeglarzy i
marynarzy wielu narodów na arktycznych wodach. Amerykanie nazywają to blob – kisiel albo po prostu goo czyli bryja. Współcześnie coś
takiego na skalę masową pojawiło się dwukrotnie – raz w Zatoce Meksykańskiej w
marcu 2002 roku, kiedy to czarna masa galarety zlikwidowała wszelkie życie
biologiczne pomiędzy Nowym Orleanem a Tampą na Florydzie i to nas nie
interesuje. My jesteśmy zainteresowani. Ten interesujący nas przypadek miał
miejsce niedawno, bo w lipcu 2009 roku.
- Tutaj? – nie
wytrzymała Krystyna.
Yakahawa skinął
głową.
- Tutaj, na tych
wodach – wyjaśnił Sato. – Tajemnicza plama dryfowała po Morzu Czukockim.
Gigantyczna czarna i tłusta plama składająca się z materiałów biologicznych
dryfowała w zimnych wodach arktycznych po Morzu Czukockim na północ od Cieśniny
Beringa, pomiędzy miejscowościami Wainwright i Barrow w USA – jak podały
„Anchorage Daily News” z dnia 15 lipca 2009 roku. To z całą pewnością nie był
produkt pochodzenia naftowego. Nie miał właściwości ropy naftowej lub innej
substancji niebezpiecznej, jak stwierdził US Coast Guard – amerykańska Straż Przybrzeżna.
Nie byłoby niespodzianką, jeśli ta substancja okazałaby się naturalnie
występującym w przyrodzie zjawiskiem, ale trzeba było czekać na wyniki analizy
próbek tajemniczej cieczy. Nie muszę dodawać, że do dziś dnia nie opublikowano
wyników analiz. Żaden mieszkaniec Północnego Stoku nie przypomina sobie, by
kiedykolwiek miało miejsce podobne zdarzenie. Plama była niezwykle groźna dla
zwierząt. Meduzy i różne gatunki ptaków morskich wpadając w lepką i brzydko
pachnącą substancję i nie mogąc się z niej wydostać, ginęły…
- Słyszeliśmy o
tej sprawie – odparłem – nawet pisałem do „Anchorage Daily”, ale bezskutecznie,
więc sadziłem, że to kaczka dziennikarska. Aż do wczoraj.
- Do wczoraj
Daniel-san? Co pan przez to chciał powiedzieć? – Yakahawa spojrzał na nas
pytająco.
- Bo wczoraj
widzieliśmy coś takiego stojąc na południowo-zachodnim cyplu tej wielkiej góry
lodowej, którą nazwaliśmy Białą Atlantydą. To coś poruszało się z prędkością
około dwóch-trzech węzłów w kierunku Cieśniny Beringa, i jak nie zmieniło
kursu, to może to jeszcze złapiecie przed cieśniną. I nie dziwię się, że nasza
prasa nazwała to powrotem Godzilli. To rzeczywiście tak wyglądało! To co,
zaczynamy poszukiwania? – to powinno być gdzieś niedaleko!
Japończycy znowu
porozumieli się wzrokiem.
- Dziękujemy wam
za te informacje Daniel-san – rzekł komandor. – Oczywiście poszukamy tego
czarnego bloba. Ale na razie mamy coś ważniejszego na głowie. I dlatego właśnie
prosimy was o pomoc.
Poczułem
nieprzyjemny thrill na plecach. To mi
się nie podobało. Co oni mieli takiego w zanadrzu?
- Chodzi o to,
żebyście pomogli nam w poszukiwaniach Godzilli. Nie żartuję. Właśnie Godzilli.
Tylko że to nie jest mityczny potwór, ale kodowe nazwanie jednej z największych
japońskich tajemnic II Wojny Światowej. Chodzi o ładunek przewożony przez nasz
okręt podwodny I-67, który zaginął na
Pacyfiku w dniu 6 grudnia 1941 roku. W przeddzień naszego ataku na Pearl
Harbor!
CDN.