Wejście do Jaskini Niedźwiedziej na Uralu
Michaił Burlieszyn
W Kostromskiej Obłasti na
miejscu dawnej kapliczki leży wielki gorący kamień, wokół którego w zimie
zawsze nie ma śniegu. Jeżeli wstąpi się na niego, w stopach czuje się silne
ciepło, chociaż jego powierzchnia jest zawsze chłodna.
Wiele dziwnych i
niewiarygodnych rzeczy można napotkać podróżując po tajdze czy w górach. A
przecież nie trzeba wybierać się aż tak daleko, by przeżyć nieoczekiwany i z
niczym nie porównywalny strach.
Pod
Moskwą
Zdarzyło się to w
podmoskiewskich lasach, nieopodal starej rosyjskiej wsi Sofrino. To tutaj –
według relacji otrzymanych od ufologów – znajduje się niewielka, ale bardzo aktywna
strefa anomalna. Nie miałem zamiaru jej badać, ale wraz z dwoma przyjaciółmi
zdecydowaliśmy przejść w poprzek ten rejon i porównać swe odczucia z oficjalnym
stanowiskiem Szkoły Przetrwania prowadzonej wtedy przez znanego podróżnika Witalija Sundakowa.
W pewnym momencie, każdy z nas
otrzymał niemal w dokładnym tego słowa znaczeniu uderzenie w głowę. Wołodia – najsilniejszy z nas, ważący
prawie 90 kg – nieoczekiwanie zaczął przedzierać się przez krzaki,
pozostawiając za sobą „przesiekę” połamanej leszczyny. Oleg wykonał jakiś dziwny unik i pobiegł za Wołodią, opędzając się
w biedu od czegoś, co wisiało w powietrzu. Mnie z kolei rozbolała głowa tak,
jakby ktoś ujął ja w potężne kleszcze, i pobiegłem w stronę moich kolegów,
którzy znikli w zaroślach, niczego sobie nie wyobrażając i nie pojmując, co
właściwie z nami się działo.
Po jakichś 20 minutach wszyscy
trzej wróciliśmy do siebie, uspokoiliśmy się i podzieliliśmy się wrażeniami o
tym, co się zdarzyło. Mogłem tylko opisać stojące mi przed oczami
niebiesko-malinowe kręgi. Wołodia opowiedział, że był przekonanym iż za kilka
chwil las wybuchnie, i że jedynym ratunkiem jest ucieczka do przodu. Olegowi z
kolei wydawało się, że zaatakował go jakiś „ptak”. Wprost z krzaków wyleciała
nań jakaś szara „szmata”, z której wyrosły łachmanowate skrzydła. „Szmata”
rzuciła się na niego, a Oleg opędzając się od „wroga” pospieszył za Wołodią. Z
czym takim spotkaliśmy się w doskonale przez nas znanych podmoskiewskich
lasach…?
Okolice
Wołogdy
Wiele lat temu, student
Moskiewskiego Instytutu Zwiadu Geologicznego o imieniu Paweł opublikował opowiadanie w młodzieżowej gazecie o swej podróży
wraz z kolegami po lesistej rzece w Wołogdzkiej Obłasti. Idąc w górę rzeki,
studenci ujrzeli na brzegu rzeki opuszczony chutor. Dom mieszkalny i stojąca
obok stodoła dobrze się zachowały. Miejsce było doskonałym do postoju. Turyści
się rozdzielili: dwoje postanowiło kontynuować podróż, a Paweł i jego kolega Michaił zamierzali odpocząć właśnie w
tym opuszczonym chutorze.
O tym, co stało się w chutorze,
następnego dnia Paweł i Michaił opowiadali z przerażeniem. Prześladowało ich
odczucie, jakoby ktoś nieustannie ich obserwował. Dwie noce oni spędzili… na brzegu.
Obaj byli przekonani, ze to jest jedyne bezpieczne miejsce. Paweł napisał w
artykule:
Tam,
na brzegu, w szeleszczącym listowiu zrodził się nam plan. Na drugi dzień
postanowiliśmy stamtąd uciec, bo nie mogliśmy wytrzymać tego mocowania się ze
strachem. Strach nas skuwał, zmienił nasze postacie w jakieś mumie…
Nazajutrz
rankiem zabraliśmy swe rzeczy i trochę żywności, literalnie wyrwaliśmy się
stamtąd z tego miejsca. Na miejscu pozostał namiot, śpiwory, naczynia i główna
część produktów żywnościowych…
I
na dodatek notatka w której informowaliśmy przyjaciół, że zdecydowaliśmy się
odjechać.
Podróż Pawła zakończyła się
niezbyt szczęśliwie Ale czasami w lasach, w tzw. strefach anomalnych maja
miejsce jeszcze bardziej nieszczęśliwe zdarzenia.
Wejście do Jaskini Niedźwiedziej
Ural:
jaskinia Miedwieżaja Pieszczera
Na Północnym Uralu można się
znaleźć w „zakazanych” miejscach. Można się w nich spotkać z zupełnie
niewiarygodnymi rzeczami, w których istnienie po powrocie do domu zupełnie nie
wierzysz. Jedno z nich znajduje się w górnym biegu rzeki Peczora, gdzie Uralskie
góry przechodzą w pogórze. Tam właśnie znajduje się znana wielu rosyjskim archeologom jaskinia Miedwieżaja Pieszczera
(Jaskinia Niedźwiedzia – przyp. tłum.), w których pogrzebano kości wielu
wymarłych zwierząt. Zaczyna się ona ogromną grotą skierowaną ku południowi.
Jest w niej zawsze cieplej, niż w niewielkim wąwozie, na dnie którego znajduje
się wejście do jaskini i dlatego właśnie grota ta stanowi od dawna ciepłe i
bezpieczne miejsce do nocowania. To właśnie tam znajdowało się najbardziej
wysunięte na północ stanowisko człowieka pierwotnego z Paleolitu.
Ale mnie nie przywiodły tam
archeologiczne znaleziska, ale jej zadziwiający kształt. Owalne, wygładzone do
błysku tunele, którymi można było spacerować przecinały się z wąskimi
szczelinami, przez które z trudem przychodziło się przeciskać, a które
nieoczekiwanie wychodziły na szerokie, dobre do nocowania i biwakowania sale.
Żeby zorientować się w
przebiegu tego labiryntu, wraz z dwoma studentami geologii postanowiliśmy nie
żałować czasu i poczołgać się korytarzami tej jaskini.
W tym czasie już przebywałem
niejednokrotnie w setkach jaskiń Krymu, Kaukazu, Tiań-Szania i Kopet-Dagu.
Dlatego też zbadanie, na pierwszy rzut oka „prościutkiej” jaskini, wydawało mi
się odpoczynkiem od geologicznych tras. Do jaskini weszliśmy wczesnym rankiem,
a na obiad nie chcieliśmy wyjść na powierzchnię, a tylko przekąsić coś na dole.
Po posiłku zdecydowaliśmy się na wypoczynek.
Zgasiliśmy latarnię… i w
absolutnej ciemności ja doskonale zobaczyłem swe ręce. Obok mnie jeden ze
studentów wykrzyknął cicho. Okazało się, że on też doskonale widział w
kompletnej ciemności. Upłynęła jeszcze chwila i poczuliśmy, że poza naszą
trójką w jaskini jeszcze ktoś jest. Odczucie było takie, jakby ktoś stał nam za
plecami patrząc ciężkim wzrokiem w potylicę. Uczucie obecności przeszło w
strach. Zdecydowaliśmy się na przerwanie prac i wyjście na górę.
Plan jaskiniowych korytarzy
pamiętałem doskonale. Wyszliśmy na Galerię Archeologów, przez 10 minut szliśmy
owalnym korytarzem i… znaleźliśmy się na miejscu naszego obiadu. Ponownie, tym
razem powoli ruszyliśmy do wyjścia i… znów wróciliśmy do tego samego miejsca!
Nasze samopoczucie przybliżało się powoli do paniki, światło latarek zaczęło
słabnąć, nacisk psychiczny narastał.
Dopiero za trzecim razem udało
się nam wyjść z „zakazanej” galerii na powierzchnię.
Jedno z ostatnich zdjęć grupy Diatłowa
Otorten:
góra śmierci
Góra Otorten (1234,2 m n.p.m.)
to najwyższy punkt Północnego Uralu. Pod koniec stycznia 1959 roku, zginęła
tutaj doskonale przygotowana grupa turystów-narciarzy z Uralskiego Instytutu
Politechnicznego. Kierował nią doświadczony turysta, doskonały narciarz, który
niejednokrotnie brał udział w długotrwałych zimowych górskich wyprawach – Igor Diatłow. Studenci poszli w góry,
minął okres kontrolny (czas, w którym grupa powinna zjawić się na punkcie
końcowym trasy – przyp. tłum.), ale grupa nie doszła do końcowego punktu trasy.
[Materiały o losach grupy
Diatłowa zamieściłem tutaj także na stronach: http://wszechocean.blogspot.com/2012/04/zmasakrowani-przez-ufo-czy-pocisk.html i
dalszych - uwaga tłum.]
Ratownicy, którzy udali się na
poszukiwanie turystów, znaleźli namiot z rozciętą tylną ścianką i ciała
uczestników wyprawy w głębokim śniegu. Na twarzach zmarłych zastygł wyraz
okropnego strachu. Wedle danych sądowej ekspertyzy patologicznej, jedni turyści
zmarli z przechłodzenia organizmu (hipotermia), inni zaś wskutek zawału serca.
Istnieje kilka hipotez, co do
tego, dlaczego oni zmarli. Swego czasu najbardziej popularną była tzw. wersja
szamańska. Zgodnie z nią, turyści zostali ukarani za to, że wstąpili na
poświęconą ziemię stanowiącą tabu. Szamani jakoby wykłuli im oczy i tak
okaleczonych wyrzucili na śnieg, by tam zmarli.
Drugą – bardziej modną –
hipotezą była wersja nuklearno-reakcyjna. Według niej, turystów jakoby nakrył
radioaktywny obłok, który powstał po teście jądrowym na Nowej Ziemi.
Trzecia hipoteza mówi o
przelocie nad uralskimi grzbietami górskimi, w momencie obozowania tam grupy
turystów, dużej wojskowej rakiety, która wymknęła się spod kontroli i poleciała
samopas. Jej lot był poprzedzony silnym pulsem infradźwiękowym, który na
początku spowodował u ludzi wybuch niekontrolowanego strachu, a potem przy
wzrastającym wpływie infradźwięku wewnętrzne krwotoki i w rezultacie śmierć.
Stronnicy tej trzeciej wersji
zamierzając potwierdzić jej prawdziwość przytaczali fakt, że w 10 lat po
tragedii znaleźli oni pasy zwęglonego lasu, które powstały wskutek działania
nań fali infradźwiękowej.
[Autorom tej hipotezy
najprawdopodobniej chodziło o falę ultradźwiękową o wysokiej częstotliwości a
zatem i o wysokiej energii, która istotnie może nawet zwęglić materię
organiczną – uwaga tłum.]
Od 1969 do 1973 roku,
pracowałem w grupie geologów opracowujących mapę geologiczną górnego biegu
rzeki Peczora. W centrum tego rejonu znajdowała się góra Otorten. Ale ani pasów
zwęglonego lasu, ani śladów skażenia radioaktywnego miejscowości wokół miejsca
tragedii tych narciarzy nie znaleźliśmy.
Według słów myśliwych
mansyjskich, którzy nierzadko zachodzili do naszego obozowiska „na dymka”
żadnych szamanów napadających na turystów czy geologów w rejonie góry Otorten
nigdy nie było.
Schemat zagłady grupy Diatłowa
Migocące
strefy
Co mogło się stać przyczyną
zagłady grupy Diatłowa? Wszyscy oczywiście słyszeli o strefach geopatycznych.
Czasami ludzie stykają się tam z niezwykłymi zdarzeniami. Ogarnia ich tam
uczucie strachu, czasami zdarza się utrata pamięci i doświadczają oni
halucynacji. Przypomnijmy nasze odczucia w czasie naszej podmoskiewskiej
wycieczki, od której rozpocząłem ten artykuł, przerażenia Pawła i Miszy w
Wołgodskiej Obłasti, które kazało im uciekać z tego „gościnnie wyglądającego”
domu i przerażenie, jakie zdjęło nas w Niedźwiedziej Jaskini.
Sądząc z dziwnego zachowania
się kompasu, od czasu do czasu w tych strefach dochodzi do wzrostu
intensywności pól geofizycznych. Ludzie, którzy znaleźli się na terenie takich
„migocących” stref i ich pól geofizycznych w czasie ich wzmożonej aktywności,
mogą zachowywać się różnie, w a skomplikowanych sytuacjach może doprowadzić
nawet do katastrofy!
O tym, że w skorupie ziemskiej
istnieją struktury mające możliwości zmiany intensywności pól fizycznych,
geolodzy wiedzą już od dawna. Znany geofizyk i hydrogeolog doktor
geologiczno-mineralogicznych nauk G. S.
Wartanian badając takie strefy nazwał je „migocącymi strukturami”. W
odróżnieniu od ogółu, „migocące struktury” wpływają na właściwości cieczy, a
wszak wiadomo, że człowiek prawie w 90% składa się z wody.
Z taką „migocącą strukturą”
spotkaliśmy się w Niedźwiedziej jaskini, a grupa Diatłowa podobnie na górze
Otorten. Zgubienie orientacji i bezsensowna chęć do ucieczki biegiem –
szczególnie jak to ma miejsce w nocy – mogły przywieść uczestników wypadu do
spadku ze stromego skłonu i w rezultacie do śmierci.
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 31/2014, ss. 30-31
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©