IX
Załoganci gracko
pobrali próbki tego „czegoś” i statek powoli oddalił się od osobliwego tworu.
Miałem dziwne uczucie, jakbym zetknął się z legendą i okazała się ona czymś w
rodzaju bajki dla dzieci. Czy to wszystko? – zadałem sobie pytanie. Czułem
jakieś nienasycenie i niezadowolenie. W paskudławym nastroju schodziłem z
pokładu, kiedy usłyszałem za sobą miły głosik.
- Daniel-san, czy
mogę pana prosić do naszego labu?
Odwróciłem się.
Stała za mną młoda kobieta o uśmiechniętych oczach błyszczących spod kaptura
puchówki w kolorze morskiej zieleni, jakie nosiła cała załoga Kaio Maru.
- Czy ja panią
znam? – zapytałem grzecznym tonem.
- Nie, ale zaraz
się poznamy – wypaliła z bezpośredniością nie pasującą do jej japońskiego
wyglądu i wychowania. No cóż, czasy się zmieniają – pomyślałem.
- Jestem doktor
Miranda Akito – wyciągnęła do mnie szczupłą dłoń.
Naraz
zrozumiałem, skąd znam tą twarz i te oczy.
- Witam, miło mi
panią poznać osobiście – odparłem i cmoknąłem ją w rękę po staropolsku.
Zaczerwieniła
się, a mnie zrobiło się głupio. Na Wschodzie coś takiego jest równe
oświadczynom…
- Czytałam
pańskie sprawozdanie na temat meduz z Labiryntu Thummerlinga i całkowicie się
nie zgadzam z pańskimi wnioskami końcowymi!
To było
interesujące.
- Uważa pani, że
te meduzy nie rozrosły się tak pod wpływem tych wszystkich świństw, które
pakujemy w wody Wszechoceanu? – zapytałem ze zdumieniem. – A zatem z czego?
Uśmiechnęła się.
- Źle mnie pan
zrozumiał – odparła – oczywiście że to jest jeden z czynników, podobnie jak
globalne ocieplenie powodujące zmiany upwellingu
i całego systemu dystrybucji substancji pokarmowych Wszechoceanu. Ale
czynnikiem decydującym w tym przypadku musiało być coś innego. Jakiś czynnik
pozabiologiczny, czy może nawet… - zawiesiła głos.
- … nawet jaki? –
zapytałem.
- … pozaziemski?
– dokończyła patrząc mi w oczy. – Kosmiczny.
Była bardzo
blisko prawdy. Ale jej nie znała. Znało ją niewielu ludzi nawet w łonie
Komitetu Dziewiętnastu.
- A skąd pani ma
tą pewność?
- Nie mam
pewności, ale przeczucie – odpowiedziała.
- Intuicja
badacza? – zapytałem.
- Hmmm….
Powiedzmy, że tak – powiedziała otwierając drzwi do laboratorium. – I powiem
panu dlaczego. Bo nie wynika z mojego dotychczasowego doświadczenia i mojej
wiedzy. A zatem musi istnieć czynnik spoza układu biologicznych powiązań
Wszechoceanu, który spowodował tak burzliwy rozród i rozwój meduz. Nic się nie
dzieje przypadkiem…
Miała
stuprocentową rację.
- A czy zauważyła
pani jakieś nowe gatunki, które pojawiły się dopiero teraz? – strzeliłem w
ciemno.
- Nie tych
dużych, ale co jakiś czas odkrywane są nowe i coraz bardziej jadowite gatunki
meduz kostkowych, których neurotoksyny są bardzo selektywne i porażają tylko i
wyłącznie system nerwowy tylko jednej istoty na tej planecie…
- Człowieka?
Uśmiechnęła się
tryumfująco.
- Tak Daniel-san
– potwierdziła spokojnie – właśnie TYLKO
Homo sapiens sapiens.
Człowieka rozumnego i żadnej innej istoty więcej!
- Gdzie bytuje
ten dopust Boży?
- Na razie w
wodach koło Queenslandu – odrzekła wkładając fartuch – wydaje się, że te wody
są wylęgarnią tych potworków-koszmarków. Ale istnieje jakiś czynnik spoza
Wszechoceanu, który to wszystko napędza. I mam zamiar go znaleźć Daniel-san!
Wróciłem z
laboratorium późno w nocy. To znaczy było późno, ale na zewnątrz było jasno i
tylko słońce przemieszczające się nad horyzontem zdradzało że Ziemia się
obraca. Krystyna już spała. Rozebrałem się i wskoczyłem do koi.
Co jak co, ale
Miranda Akito była co najmniej interesującą osóbką. Potrafiła przeniknąć
zawiłości celowo sfabrykowanych raportów i dojść do sedna. A tym sednem była obecność
12 stymulatorów rozwoju biologicznego ziemskich organizmów oceanicznych, które
wpadły tam dosłownie z nieba… Powinni
się nią zainteresować ludzie z Komitetu Dziewiętnastu. Przydałaby się z jej
chłodnym, analitycznym umysłem… I z tą myślą zasnąłem.
* * *
Ranek był szary i
bezsłoneczny. Arktyka znów pokazywała swą chmurną twarz. Od zachodu znów wiało
i statek zaczął kołysać się na falach. Wyjrzałem przez bulaj i stwierdziłem, że
w nocy nastąpił „przyrost ludności”. Koło naszego Kaio Maru 22 kołysał się potężny atomowy lodołamacz, na jego burcie
widniał napis cyrylicą i łacińskimi literami Arktyka i niepokaźny statek o turkusowym malunku kadłuba, na
którego rufie białymi literami była wymalowana nazwa Fathom. Bandera amerykańska. Starzy znajomi – pomyślałem.
- Mamy
towarzystwo – powiedziałem do Krystyny przeciągającej się rozkosznie na koi –
Amerykańcy z NUMA i Rosjanie.
- Pewnie po
samolot Lewoniewskiego… - wzruszyła ramionami. – Ale co robią tutaj chłopcy od
Sandeckera?
- Sadzę, że
wkrótce się dowiemy – rzekłem. – Tymczasem proponuję zjeść śniadanie. I chyba
zanosi się na sztorm.
- Na pewno –
Krystyna wyjrzała przez bulaj. – Brrrr…! Nie lubię Arktyki!
I otrząsnęła się
jak pies po wyjściu z wody.
Ledwie
skończyliśmy jeść, kiedy podszedł do nas jeden ze stewardów i poprosił nas,
byśmy poszli za nim.
- Kapitan prosi –
wyjaśnił – i jego goście także.
Domyśliliśmy się,
że pewnie ma u siebie kapitanów Arktyki
i Fathoma. Wspinając się po stromym
trapie dotarliśmy wreszcie do kabiny komandora Sato. Steward otworzył nam drzwi
i kłaniając się ceremonialnie wpuścił nas do środka. Weszliśmy.
Poza komandorem
był tam dr Yakahawa, potężny Rosjanin nazywający się Konstantin Fiedotow, który
był dowódcą Arktyki i dwóch Amerykanów. Jeden z nich czarnowłosy o oczach
intensywnie zielonych, a drugi niewysoki Włoch. Od razu poznałem Dirka Pitta i
Ala Giordino. Staliśmy przez moment taksując się wzrokiem.
- Mister Laskovsky? – Pitt uniósł na
moment brwi. – Skąd ja pana znam? Czy się już kiedyś spotkaliśmy?
Uśmiechnąłem się
z wyższością – mogłem sobie na to pozwolić. Powoli usiedliśmy na fotelach.
Kapitan zaproponował nam whisky, ale podziękowaliśmy i zadowoliliśmy się colą.
- Owszem,
mieliśmy okazję się widzieć. Na kei portu w Atlanterra, w Hiszpanii.
Szukaliście wtedy zaginionego okrętu podwodnego.
Obaj Amerykanie
wymienili błyskawiczne spojrzenia.
- Jakiego okrętu
podwodnego? – zapytał Pitt.
- USS Fairbanks.
- A co pan o tym
wie?
Uśmiechnąłem się
znowu, tym razem szyderczo.
- Podnieśliśmy go
wam. Oczywiście uprzednio go znaleźliśmy… I nawet nie usłyszałem za to słowa
„dziękuję”. Nieładnie.
- Panowie –
wtrącił się Sato – jak widzę już się znacie, ale nie wspominajcie gorszych
czasów, OK.?
- Dlaczego? –
odrzekłem. - Dla mnie to było miłe wspomnienie. Przynajmniej burzy to wiele
stereotypów o Polakach.
- Nie doceniałem
Polaków – burknął Pitt – i chyba zmienię o was zdanie. Mimo stereotypów, jak to
pan wyraził. Nawiasem mówiąc nie zostawił pan wizytówki, a Wuj Sam ma dla was
znaleźne. Ani ja, ani admirał Sandecker nie wzięliśmy za to ani centa. Mamy
swój honor.
Pozostali
słuchali tej wymiany zdań niewiele z niej rozumiejąc.
- Gaspoda – powiedział Fiedotow – pogawarili i chwatit. Mamy mało czasu,
bo chcemy zdjąć tego Douglasa jeszcze
przed sztormem. To wyście go znaleźli?
Skinąłem głową.
- Da, to znaczy tak – powiedziałem.
- Nie
znaleźliście tam nikogo?
- Nikogo, nawet
martwego ducha. Wygląda na to, że przeżyli katastrofę i poszli na południe w
kierunku Alaski albo na wschód w kierunku Kanady.
- O, skąd ta pewność?
– Fiedotow dopił swoją whisky i rozejrzał się za butelką.
- Bo znaleźliśmy
także to – Krystyna podała mu notes Lewoniewskiego – tutaj wyraźnie pisze, co
zrobili. Niech to pan weźmie, może coś z tego wydedukujecie.
- A pewnie –
kapitan Fiedotow skinął głową – nu to uże
para. Zaczynamy operację ściągania tego wraka.
- Z Japonii
płynie tutaj cała ekipa do ściągnięcia tego Airbusa – powiedział Sato – więc
może zostaniecie tutaj i zrobimy to wspólnymi siłami?
- E, nie –
Fiedotow wstał i spojrzał na nas z wysokości swoich dwóch metrów – czasu mało,
a w Murmańsku już na nas czekają, będzie wielka pompa, feta, gala, telewizja i
w ogóle…
Podał nam swą
wielką dłoń i uścisnął mi rękę tak, że miałem wrażenie, że mi ją zaraz
amputuje.
- Spasibo mołodcy – powiedział całując
dłoń Krystyny – to przecież bohater nasz i wasz. A może zabierzecie się z nami?
Z Murmańska do Moskwy pociągiem, a potem jeden skok do Warszawy?
- Nie, dziękujemy
– odpowiedziała Krystyna – ale mamy tutaj jeszcze coś do zrobienia.
- A skoro tak, to
nie nalegam! – zahuczał i zaczął żegnać się z pozostałymi. Po chwili wyszedł.
Zasiedliśmy
ponownie do stołu.
CDN.