Powered By Blogger

sobota, 7 lutego 2015

I powróci Godzilla... (9)


IX


Załoganci gracko pobrali próbki tego „czegoś” i statek powoli oddalił się od osobliwego tworu. Miałem dziwne uczucie, jakbym zetknął się z legendą i okazała się ona czymś w rodzaju bajki dla dzieci. Czy to wszystko? – zadałem sobie pytanie. Czułem jakieś nienasycenie i niezadowolenie. W paskudławym nastroju schodziłem z pokładu, kiedy usłyszałem za sobą miły głosik.
- Daniel-san, czy mogę pana prosić do naszego labu?
Odwróciłem się. Stała za mną młoda kobieta o uśmiechniętych oczach błyszczących spod kaptura puchówki w kolorze morskiej zieleni, jakie nosiła cała załoga Kaio Maru
- Czy ja panią znam? – zapytałem grzecznym tonem.
- Nie, ale zaraz się poznamy – wypaliła z bezpośredniością nie pasującą do jej japońskiego wyglądu i wychowania. No cóż, czasy się zmieniają – pomyślałem.
- Jestem doktor Miranda Akito – wyciągnęła do mnie szczupłą dłoń.
Naraz zrozumiałem, skąd znam tą twarz i te oczy.
- Witam, miło mi panią poznać osobiście – odparłem i cmoknąłem ją w rękę po staropolsku.
Zaczerwieniła się, a mnie zrobiło się głupio. Na Wschodzie coś takiego jest równe oświadczynom…
- Czytałam pańskie sprawozdanie na temat meduz z Labiryntu Thummerlinga i całkowicie się nie zgadzam z pańskimi wnioskami końcowymi!
To było interesujące.
- Uważa pani, że te meduzy nie rozrosły się tak pod wpływem tych wszystkich świństw, które pakujemy w wody Wszechoceanu? – zapytałem ze zdumieniem. – A zatem z czego?
Uśmiechnęła się.
- Źle mnie pan zrozumiał – odparła – oczywiście że to jest jeden z czynników, podobnie jak globalne ocieplenie powodujące zmiany upwellingu i całego systemu dystrybucji substancji pokarmowych Wszechoceanu. Ale czynnikiem decydującym w tym przypadku musiało być coś innego. Jakiś czynnik pozabiologiczny, czy może nawet… - zawiesiła głos.
- … nawet jaki? – zapytałem.
- … pozaziemski? – dokończyła patrząc mi w oczy. – Kosmiczny.
Była bardzo blisko prawdy. Ale jej nie znała. Znało ją niewielu ludzi nawet w łonie Komitetu Dziewiętnastu.

- A skąd pani ma tą pewność?
- Nie mam pewności, ale przeczucie – odpowiedziała.
- Intuicja badacza? – zapytałem.
- Hmmm…. Powiedzmy, że tak – powiedziała otwierając drzwi do laboratorium. – I powiem panu dlaczego. Bo nie wynika z mojego dotychczasowego doświadczenia i mojej wiedzy. A zatem musi istnieć czynnik spoza układu biologicznych powiązań Wszechoceanu, który spowodował tak burzliwy rozród i rozwój meduz. Nic się nie dzieje przypadkiem…

Miała stuprocentową rację.
- A czy zauważyła pani jakieś nowe gatunki, które pojawiły się dopiero teraz? – strzeliłem w ciemno.
- Nie tych dużych, ale co jakiś czas odkrywane są nowe i coraz bardziej jadowite gatunki meduz kostkowych, których neurotoksyny są bardzo selektywne i porażają tylko i wyłącznie system nerwowy tylko jednej istoty na tej planecie…
- Człowieka?
Uśmiechnęła się tryumfująco.
- Tak Daniel-san – potwierdziła spokojnie – właśnie TYLKO  Homo sapiens sapiens. Człowieka rozumnego i żadnej innej istoty więcej!
- Gdzie bytuje ten dopust Boży?
- Na razie w wodach koło Queenslandu – odrzekła wkładając fartuch – wydaje się, że te wody są wylęgarnią tych potworków-koszmarków. Ale istnieje jakiś czynnik spoza Wszechoceanu, który to wszystko napędza. I mam zamiar go znaleźć Daniel-san!
 
Wróciłem z laboratorium późno w nocy. To znaczy było późno, ale na zewnątrz było jasno i tylko słońce przemieszczające się nad horyzontem zdradzało że Ziemia się obraca. Krystyna już spała. Rozebrałem się i wskoczyłem do koi.

Co jak co, ale Miranda Akito była co najmniej interesującą osóbką. Potrafiła przeniknąć zawiłości celowo sfabrykowanych raportów i dojść do sedna. A tym sednem była obecność 12 stymulatorów rozwoju biologicznego ziemskich organizmów oceanicznych, które wpadły tam dosłownie z nieba…  Powinni się nią zainteresować ludzie z Komitetu Dziewiętnastu. Przydałaby się z jej chłodnym, analitycznym umysłem… I z tą myślą zasnąłem.


* * *


Ranek był szary i bezsłoneczny. Arktyka znów pokazywała swą chmurną twarz. Od zachodu znów wiało i statek zaczął kołysać się na falach. Wyjrzałem przez bulaj i stwierdziłem, że w nocy nastąpił „przyrost ludności”. Koło naszego Kaio Maru 22 kołysał się potężny atomowy lodołamacz, na jego burcie widniał napis cyrylicą i łacińskimi literami Arktyka i niepokaźny statek o turkusowym malunku kadłuba, na którego rufie białymi literami była wymalowana nazwa Fathom. Bandera amerykańska. Starzy znajomi – pomyślałem.
- Mamy towarzystwo – powiedziałem do Krystyny przeciągającej się rozkosznie na koi – Amerykańcy z NUMA  i Rosjanie.
- Pewnie po samolot Lewoniewskiego… - wzruszyła ramionami. – Ale co robią tutaj chłopcy od Sandeckera?
- Sadzę, że wkrótce się dowiemy – rzekłem. – Tymczasem proponuję zjeść śniadanie. I chyba zanosi się na sztorm.
- Na pewno – Krystyna wyjrzała przez bulaj. – Brrrr…! Nie lubię Arktyki!
I otrząsnęła się jak pies po wyjściu z wody.

Ledwie skończyliśmy jeść, kiedy podszedł do nas jeden ze stewardów i poprosił nas, byśmy poszli za nim.
- Kapitan prosi – wyjaśnił – i jego goście także.
Domyśliliśmy się, że pewnie ma u siebie kapitanów Arktyki i Fathoma. Wspinając się po stromym trapie dotarliśmy wreszcie do kabiny komandora Sato. Steward otworzył nam drzwi i kłaniając się ceremonialnie wpuścił nas do środka. Weszliśmy.

Poza komandorem był tam dr Yakahawa, potężny Rosjanin nazywający się Konstantin Fiedotow, który był dowódcą Arktyki i dwóch Amerykanów. Jeden z nich czarnowłosy o oczach intensywnie zielonych, a drugi niewysoki Włoch. Od razu poznałem Dirka Pitta i Ala Giordino. Staliśmy przez moment taksując się wzrokiem.
- Mister Laskovsky? – Pitt uniósł na moment brwi. – Skąd ja pana znam? Czy się już kiedyś spotkaliśmy?
Uśmiechnąłem się z wyższością – mogłem sobie na to pozwolić. Powoli usiedliśmy na fotelach. Kapitan zaproponował nam whisky, ale podziękowaliśmy i zadowoliliśmy się colą.
- Owszem, mieliśmy okazję się widzieć. Na kei portu w Atlanterra, w Hiszpanii. Szukaliście wtedy zaginionego okrętu podwodnego.
Obaj Amerykanie wymienili błyskawiczne spojrzenia.
- Jakiego okrętu podwodnego? – zapytał Pitt.
- USS Fairbanks.
- A co pan o tym wie?
Uśmiechnąłem się znowu, tym razem szyderczo.
- Podnieśliśmy go wam. Oczywiście uprzednio go znaleźliśmy… I nawet nie usłyszałem za to słowa „dziękuję”. Nieładnie.
- Panowie – wtrącił się Sato – jak widzę już się znacie, ale nie wspominajcie gorszych czasów, OK.?
- Dlaczego? – odrzekłem. - Dla mnie to było miłe wspomnienie. Przynajmniej burzy to wiele stereotypów o Polakach.
- Nie doceniałem Polaków – burknął Pitt – i chyba zmienię o was zdanie. Mimo stereotypów, jak to pan wyraził. Nawiasem mówiąc nie zostawił pan wizytówki, a Wuj Sam ma dla was znaleźne. Ani ja, ani admirał Sandecker nie wzięliśmy za to ani centa. Mamy swój honor.

Pozostali słuchali tej wymiany zdań niewiele z niej rozumiejąc.
- Gaspoda – powiedział Fiedotow – pogawarili i chwatit. Mamy mało czasu, bo chcemy zdjąć tego Douglasa jeszcze przed sztormem. To wyście go znaleźli?
Skinąłem głową.
- Da, to znaczy tak – powiedziałem.
- Nie znaleźliście tam nikogo?
- Nikogo, nawet martwego ducha. Wygląda na to, że przeżyli katastrofę i poszli na południe w kierunku Alaski albo na wschód w kierunku Kanady.
- O, skąd ta pewność? – Fiedotow dopił swoją whisky i rozejrzał się za butelką.
- Bo znaleźliśmy także to – Krystyna podała mu notes Lewoniewskiego – tutaj wyraźnie pisze, co zrobili. Niech to pan weźmie, może coś z tego wydedukujecie.
- A pewnie – kapitan Fiedotow skinął głową – nu to uże para. Zaczynamy operację ściągania tego wraka.
- Z Japonii płynie tutaj cała ekipa do ściągnięcia tego Airbusa – powiedział Sato – więc może zostaniecie tutaj i zrobimy to wspólnymi siłami?
- E, nie – Fiedotow wstał i spojrzał na nas z wysokości swoich dwóch metrów – czasu mało, a w Murmańsku już na nas czekają, będzie wielka pompa, feta, gala, telewizja i w ogóle…
Podał nam swą wielką dłoń i uścisnął mi rękę tak, że miałem wrażenie, że mi ją zaraz amputuje.
- Spasibo mołodcy – powiedział całując dłoń Krystyny – to przecież bohater nasz i wasz. A może zabierzecie się z nami? Z Murmańska do Moskwy pociągiem, a potem jeden skok do Warszawy?
- Nie, dziękujemy – odpowiedziała Krystyna – ale mamy tutaj jeszcze coś do zrobienia.
- A skoro tak, to nie nalegam! – zahuczał i zaczął żegnać się z pozostałymi. Po chwili wyszedł.


Zasiedliśmy ponownie do stołu.

CDN.