Kpt. F. G. Powers (po prawej)
Rozkaz
„Smoka”
Tego dnia, 1.V.1960 roku,
zastępca dowódcy eskadry – kpt. pil. Borys
Ajwazjan i st. por. pil. Siergiej Safronow pełnili dyżur bojowy
na lotnisku wojskowym. Po sygnale alarmu, wystartowali o godzinie 07:03 i po 32
minutach znaleźli się na lotnisku Swierdłowsk-Kolcowo, a potem… Oddajmy głos
Borysowi Ajwazjanowi – bezpośredniemu uczestnikowi tych wypadków:
Na lotnisku w Swierdłowsku nasze samoloty zaczęto szybko
napełniać paliwem. Szybciej napełnili zbiorniki samolotu Siergieja i ja
przesiadłem się do niego gotowy do startu na przechwyt nieprzyjaciela. Jednakże
start opóźniono o 68 minut. Na lotnisku zwyczajnie pokazał się samolot Su-9 – to kpt. Igor Mientjukow przyprowadził tego myśliwca z fabryki do jednostki.
Maszyna lepsza od MiG-19, a przede
wszystkim jej praktyczny pułap operacyjny wynosił 20.000 m. Prawdę
powiedziawszy, ona jeszcze nie była gotowa do boju – brakowało jej uzbrojenia,
zaś lotnik nie miał ubioru kompensacyjnego.
Na SD najwidoczniej ocenili wysokość lotu intruza i zrozumieli,
że dostać go mógł tylko Su-9.
Kapitanowi Mientjukowowi rozkazano przechwycić U-2 na podejściu do Swierdłowska. Przez włączone radio słyszałem
rozmowy SD z pilotem: „Zadanie – zniszczyć cel, taranem” – usłyszałem głos
nawigatora naprowadzania. Kilka sekund milczenia i potem – „Rozkazał «Smok»”
(był to frontowy kryptonim gen. Jewgienija Sawickiego, który znał każdy
lotnik).
Nie wiem, czy rozkaz ten wydał sam Sawickij czy ktoś w jego
imieniu, ale zrozumiałem: lotnik ten szedł na pewną śmierć. Taranować na takiej
wysokości bez ubioru kompensującego, bez maski tlenowej… Jak widać, innego
pomysłu dowództwo na ten czas nie miało. Rakiety? Rakiety były tu bezsilne. Rzecz
w tym, że atak należało przeprowadzić w pierwszym rzędzie na południe od
Swierdłowska. Nieprzyjaciel mógł ominąć miasto i obejść miejsce dyslokacji
dywizjonów rakiet OPLOT.
…Kiedy na lotnisku w
Peszawarze podwożąc Powersa płk William
Shelton mówił mu, że Sowieci nie mają rakiet o zasięgu umożliwiającym
strącenie jego samolotu – albo kłamał, albo miał przestarzałe informacje. W tym
czasie w ZSRR obok dużych centrów ekonomicznych znajdowały się rakietowe
kompleksy PLOT. – S-75, które były w stanie razić cele na wysokościach >20.000
m. Ponadto w tym czasie w Związku Radzieckim istniały wysokościowe myśliwce Su-9.
Ale powróćmy do relacji Igora Mentjukowa:
Pod koniec kwietnia w Sawasliejce (wtedy Obwód Niżniegorodskij)
gdzie służyłem, postawiono mi zadanie – polecieć do Nowosybirska, wziąć tam Su-9 z dużą ilością paliwa, polecieć do
Baranowicz (na Białorusi) i objąć dyżur bojowy. Wtedy znajdował się tam pułk
lotnictwa myśliwskiego, na jego stanie znajdowały się także Su-9. One zabierały na pokład 3250 kg
paliwa. Do maja 1960 roku w Nowosybirsku już przygotowano samoloty biorące 3720
kg paliwa. A prawie pół tony paliwa to większy zasięg lotu i co za tym idzie –
rubież przechwytu. Postawiono nam jasne zadanie – 1 maja mamy obowiązkowo być w
Baranowiczach.
W dniu 27 kwietnia wraz z partnerem, kpt. Anatolijem Sakowiczem, przylecieliśmy do Nowosybirska, wzięliśmy
nasz Su-9 z fabryki i z powrotem na
zachód – goniąc czas…30 kwietnia byliśmy już w Swierdłowsku, na lotnisku
Kolcowo, ale tam nas zatrzymali ze względu na pogodę.
Rankiem, 1 maja, mniej więcej o siódmej rano podrywają nas.
Przez telefon dostaję rozkaz: „Przygotować numer jeden”. Pomyślałem: pogoda
się polepszyła i nas przyspieszają. Wystartowaliśmy i podali nam kierunek – na
Czelabińsk. Od razu pojawiło się pytanie: czemu skierowali nas na wschód? W
chwilę później niepokój się nasilił. Ze mną nawiązał łączność nie kontrola
lotniska, ale dowódca lotnictwa WOPK gen. mjr lot. Jurij Wowk. „Ja «Sokół», 732 jak mnie słyszysz? Słuchajcie mnie
uważnie. Cel – realny, wysoki. Taranować. Rozkaz z Moskwy. Przekazał «Smok».”
Nastały minuty rozmyślań. Poważny – znaczy się – przypadek,
skoro rozkazy wydaje sam «Smok». Odpowiadam „Do taranowania gotów, jedna prośba
– nie zapomnijcie o matce i rodzinie”. „Wszystko będzie zrobione”.
Lecę w kierunku Czelabińska przez jakieś 17 minut, a nikt nie
nawiązuje ze mną łączności. Pomyślałem już: skierowali i zapomnieli. I naraz w
słuchawkach się rozległo: „Jak mnie słyszycie?” „Rozumiem” – odpowiadam.
„Lećcie tym kursem” i w chwilę później „Wyczerpaliście paliwo ze dodatkowych
zbiorników?” „Jeszcze nie” – mówię. A potem usłyszałem rozkaz: „Odrzucaj
dodatkowe zbiorniki, pójdziesz na taran”. Odrzuciłem zbiorniki. Padł rozkaz „Dopalacz”.
Włączyłem dopalacz, skręciłem samolot na 120° i rozpędziłem do 1,9 Ma, a może i
do 2 Ma. Zaczęło mnie wynosić na 20.000 m.
Po kilku minutach oznajmiają „Do celu macie 25 km”. Włączyłem
celownik, a ekran w interferencjach. Ot, pech. Po starcie pracował normalnie, a
tutaj… Melduję: „Celownik zatkany interferencjami, przełączam się na wizualne
odszukanie celu”. Ale to nie takie proste. U-2
porusza się z prędkością 750-780 km/h, a moja maszyna dwa Machy z ułamkami.
Jednym słowem nie widzę celu, choć w pysk daj. Kiedy do celu pozostało 12 km,
to mi powiedziano, że zaczyna zwrot. Potem się dowiedziałem, że w tym właśnie
momencie cel znika z ekranu radiolokatora. Wykonuję zwrot za intruzem.
Informują mnie, że dogonię cel na dystansie 8 km i przeskoczę go. Gen. Wowk
krzyczy do mnie „wyłącz dopalacz, zmniejsz prędkość!” – ja też się wkurzyłem,
bo zrozumiałem, że na SD nie wiedzieli jak wykorzystywać i naprowadzać Su-9. „Wyłączaj, to rozkaz!” –
powiedział jeszcze raz generał. Zakląłem i wyłączyłem. A tutaj nowy rozkaz
„Uciekaj ze strefy, bo cię namierzają!” Krzyczę „Widzę!” W powietrzu w tym
momencie pojawiły się obłoczki eksplozji. Jeden błysk nieco w przedzie na
kursie, druga z prawej. Strzelali rakietowcy PLOT.
CDN.