Pierwszy do samolotu-naruszyciela otworzył ogień
dywizjon rakietowy OPLOT., którym dowodził kpt. Nikołaj Szełud’ko. Jednakże w tym czasie U-2 wyszedł ze strefy
ognia i zaczął okrążać miasto i dlatego rakiety nie trafiły w niego.
Rozglądam się, wychodzę ze strefy ostrzału – opowiada dalej Igor Mientjukow – a potem pytam o położenie celu. Odpowiedziała kontrola: „cel z tyłu”.
Wykonuję zwrot, ale naraz czuję, że spadam. Leciałem bez dopalacza i nie
zauważyłem, jak prędkość spadła do 300 km/h. Zwaliłem się na 15.000 m, a z
wieży słyszę „Włącz dopalacz!” Znowu mnie diabli wzięli i krzyczę „Trzeba
wiedzieć jak i przy jakich prędkościach on się włącza!” Rozpędziłem samolot do
450 km/h, próbuję włączyć dopalacz, chociaż on włącza się dopiero przy 550
km/h. I w tym momencie zapala się lampka alarmowa rezerwy paliwa. Staje się
jasnym: naprowadzanie się zerwało.
Dają polecenie – „Ciągnijcie do Kolcowa”.
A teraz ponownie relacja
Borysa Ajwazjana:
Igorowi Mientjukowi kończyło się paliwo. „Idźcie do lądowania” –
poleciła mu wieża, a nam nakazano start.
Wznosiliśmy się. Samolot-zwiadowca był gdzieś nad nami, ale
gdzie? W tym momencie zauważyłem wybuch i pięć lecących ku ziemi punktów. Eh! –
żeby tak mieć pewność, że to rozpadający się U-2! Wziąłem ten wybuch za samozniszczenie rakiety i zrozumiałem,
że rakietowcy otworzyli ogień i przekazałem to na wieżę. Samolotu przeciwnika
ma się rozumieć nie znaleźliśmy, ale na własne oczy widziałem, jak go rozwalili
rakietowcy. No, a jeżeli byśmy kontynuowali lot i byśmy go zobaczyli? Na wysokość
20.000 m (pułap MiG-a był o 2-3 km
niższy) można by się jeszcze wznieść, ale przez mgnienie oka na szczycie
dynamicznej górki wrogi samolot, wycelować, otworzyć ogień i trafić – to szansa
jedna na tysiąc. I tą właśnie szansę chciano wykorzystać…
Rakietowe
salwy
Przerwiemy opowiadanie
Borysa Ajwazjana i przeniesiemy się do jednostki wojsk rakietowych pod
Swierdłowskiem:
- Rakietowcy z pułku przyjęli rozkaz zniszczenia celu ze
zdenerwowaniem – opowiadał gen. mjr w st. spocz. Siemion Panżinskij, w tym czasie
naczelnik wydziału politycznego jednostki. – Obowiązki dowódcy dywizjonu, któremu przyszło grać
pierwsze skrzypce 1 maja (dowódca pułku ppłk Iwan Sziszow właśnie znajdował się na kursach przygotowawczych)
pełnił w tym czasie szef sztabu mjr Michaił
Woronow. On był frontowcem. Bił się z hitlerowcami nad Donem, pod Kurskiem,
Warszawą… Samolotu zwiadowczego w święto rzecz jasna nie oczekiwali. I Woronow
i jego podwładni się nieco rozluźnili. Trzeba nadmienić, że kilku oficerów
udało się na wolne do miasta czy do rodzin. Tak więc dywizjon powitał intruza w
niepełnym składzie. Oczywiście to miało wpływ na sprawność działania dywizjonu,
ale tylko na początku. Zdenerwowanie i napięcie w toku wykonywania zadania
bojowego szybko przeszły…
Współrzędne celu operatorzy stacji rozpoznania i naprowadzania
określili dość dokładnie. Nieco później oficer naprowadzania st. por. Eduard Feldblum, operatorzy pod
dowództwem sierż. Walerijem Szusterem
już dokładnie „trzymali” nieprzyjaciela. Cel był w strefie ognia pododdziału.
Wszyscy czekali na rozkazy. Samolot-naruszyciel zmienił kierunek lotu, jakby
domyślił się grożącego mu niebezpieczeństwa. Czarna linia kursu samolotu na
planszecie ominęła tą niewidzialną rubież, gdzie można go było sięgnąć
pociskiem rakietowym.
Przed mjr Woronowem pojawiła się całkowicie złożona sytuacja.
Należało obliczyć bardzo dokładnie czas i miejsce odpalenia rakiety, w
przeciwnym przypadku cel mógłby uciec. Ale ponownie udało się „złapać” intruza.
Rozkaz Woronowa „cel zniszczyć!” usłyszeli wszyscy.
Pierwsza rakieta poleciała
do celu.
W Waszyngtonie była
niedziela, godzina 01:53 EST, zegary w Moskwie pokazywały godzinę 08:53 MSK.
I wtedy właśnie kpt.
Nikołaj Szełud’ko – dowódca sąsiedniego dywizjonu rakiet OPLOT. otrzymał rozkaz
ostrzelać U-2 jeszcze raz – potrzebna była gwarancja trafienia.
CDN.