Okręt łączności satelitarnej RV Kosmonawt Jurij Gagarin w pełnej krasie z antenami w pozycji marszowej...
Jurij Pawłowicz Sułajew[1]
W połowie lata
1988 roku, nasz okręt naukowo-badawczy RV Kosmonawt Jurij Gagarin znajdował
się w środku Trójkąta Bermudzkiego. Kompleks nadawczo-odbiorczy na pokładzie
naszego okrętu zapewniał łączność kosmonautów z Centrum Kierowania Lotem w
czasie przelotu naszych statków kosmicznych i stacji orbitalnych nad półkulą
zachodnią. W tym dniu prace związane z łącznością z kosmonautami były planowane
na wieczór, więc za dnia okręt stał w dryfie, skierowany prawą burtą na
południe.
Ja i mój
przyjaciel po obiedzie wyszliśmy na niższy pokład na sterburcie. Była słoneczna
i bezwietrzna pogoda. Błękitna gładź oceanu była równa jak stół. Poszliśmy, jak
zwykle, w stronę rufy na dymka. A trzeba dodać, że w tym miejscu pokładu nie
było relingu czy podwyższonych burt tylko naciągnięte liny. Były zdejmowane
tylko wtedy, gdy opuszczano szalupy ratunkowe.
...i w pozycji roboczej...
Nie uszliśmy
nawet kilku kroków, kiedy kątem oka zauważyłem jakiś ruch od strony oceanu.
Rzuciłem tam okiem i osłupiałem. W zupełnej ciszy, w odległości jakichś 100 m
od naszego okrętu, równolegle do niego podnosiła się ściana wody. Nieraz
przepływaliśmy przez ten rejon Atlantyku, ale coś takiego zaobserwowaliśmy po
raz pierwszy.
Fala zaczęła
rosnąć w górę i przekroczyła wysokość naszego okrętu (czyli ponad 25 m – przyp.
tłum.) Po zrównaniu się z oceanem na tle słońca kolor tej fali był
ciemnozielony. Emanowała od niej jakaś złowieszcza siła.
Nie było już
czasu na ucieczkę, ukryliśmy się tylko za załomem grodzi i w tej właśnie chwili
na nasze plecy lunęły potoki wody. Zalało nas doszczętnie, woda zatkała nam
usta i uszy. Rozumieliśmy tylko jedno – nie można było pozwolić fali oderwać
nas od uchwytów na grodzi.
...oraz w czasie postoju w porcie
Kiedy woda
zaczęła odchodzić, a my uznaliśmy, ze jesteśmy uratowani, ona pociągnęła nas za
sobą za burtę i do tego z taką siłą jakby tuzin ludzi chciał nas oderwać od
okrętu. Kości zatrzeszczały nam od naprężenia. Jak tylko woda odeszła, to my na
czworakach popełźliśmy do włazu. Nie mieliśmy siły wstać. Odetchnęliśmy z ulgą,
jak tylko zamknęliśmy za sobą właz.
Słyszałem o tym,
że takie fale zatopiły niejeden statek. Sądzę, że nas uratowało tylko to, że
woda wzniosła się równolegle do i niedaleko od naszego okrętu i nie zdążyła
nabrać energii. Oto jaka spotkała nas przygoda z morderczą falą…
Źródło – „Tajny
XX wieka” nr 12/2014, s. 25
Przekład z j.
rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©
Zdjęcia z portalu English
Russia - http://englishrussia.com/2013/08/11/the-sailing-laboratory-named-after-gagarin/