Pozaplanetarni agresorzy nie są zainteresowani nawiązaniem kontaktu z Ziemianami...
Igor Wołozniew
W dniu 6.VI.1948 roku, pilot doświadczalny Apraksin na wysokości 10.000 m zobaczył
gigantyczne „cygaro” i został oślepiony jaskrawym promieniem, który został
wyemitowany przez tego CNOL-a. Samolot zaczął spadać. Na szczęście pilotowi
udało się wyrównać maszynę i wylądować.
UFO-piloci jawnie nie chcą wchodzić z Ziemianami w
równoprawne, przyjacielskie stosunki. I na odwrót – Ich odnoszenie się do
Ziemian jest niemalże wrogie, a niejednokrotnie wprost agresywne. Mówi o tym
wiele relacji, a niektóre z nich znane są na cały świat.
[Są to tzw. Bliskie Spotkania Szóstego Rodzaju – CE6 (albo
proponowane oznaczenie CE-III-H) – w czasie których świadkowie CE odnoszą rany,
obrażenia ciała czy nawet ponoszą śmierć – przyp. tłum.]
Straszliwy pożar Chicago w październiku 1871 roku
Pożar w Chicago
Zeznania setek naocznych świadków strasznego pożaru w
Chicago, który miał miejsce w dniu 8.X.1871 roku mówią o tym, że jego przyczyną
był przelot nad miastem ogromnej, pałającej światłem kuli.
Ona latała w czasie minuty, ale to, co zdążyła ona zrobić w
tak krótkim czasie, było potworne! Wedle relacji naocznych świadków, jej drogę
znaczyła ściana ognia spadająca na dachy. Czynnikiem sprzyjającym
rozprzestrzenianiu się tego pożaru była sucha i gorąca pogoda oraz silny wiatr.
Gorąco idące od kuli było tak silne, że płonął także marmur, a żelazne siatki
topiły się i zwijały w sprasowane rulony.
Potem niektórzy sceptycy twierdzili, że miasto zapaliło się
nie od kuli, a od zwyczajnej, przewróconej świeczki (inna wersja mówi o lampie
naftowej przewróconej przez krowę – przyp. tłum.) Ale w końcu XX wieku
przeprowadzono komputerową symulację pożaru w Chicago. Ukazała ona bezspornie,
że w czasie bardzo krótkiego czasu zapalić tak dużą powierzchnię od punktowego
źródła ognia jest niemożliwością.
Tej nocy ogniste kule nie tylko widziano nad Chicago, ale
także nad miastami stanów Wisconsin, Minnesota, Iowa, Illinois i Indiana – zob.
mapka – które siały na swej drodze ogień i śmierć. W Chicago naliczono ok. 6000
ofiar. Około 15.000 osób zginęło w innych miejscach. W mieście Greenbay zginęło
1500 osób, przy czym wiele z nich nie zginęło od ognia, ale od pojawiających
się na ich ciałach wrzodów i opuchlizny.
"Zaginiony batalion" - jedno z ostatnich zdjęć
Porwanie angielskich
żołnierzy (zaginiony batalion)
W 1915 roku, korpus ekspedycyjny państw Ententy walczył z
wojskami tureckimi w Gallipoli, w okolicy Cieśnin Dardanelskich. W dniu
12.VIII.1915 roku, batalion angielskich żołnierzy z norfolskiego pułku, pod
dowództwem kpt. Reginalda Becka
przystąpił do opanowania Wzgórza 60. Świadkami tego, co nastąpiło potem byli
nowozelandzcy strzelcy, którzy znajdowali się na sąsiednim wzgórzu.
- Około południa, na
bezchmurnym niebie pojawiło się sześć albo siedem okrągłych obłoków podobnych
do bochenków chleba – opowiadał dowódca
Nowozelandczyków. – Wiał silny wiatr, ale
obłoki nie ruszały się, a jeden z nich zniżał się idąc pod wiatr. Obłok opuścił
się tam, gdzie znajdowało się wyschnięte źródło potoku. Obłok wyglądał, jakby
był zrobiony z jednorodnej, serowej masy gęstej mgły i ostro zaznaczonymi
konturami.
Żołnierze kpt. Becka
szli w dół tego wyschłego potoku w kolumnie marszowej. Oni doszli do tej mgły i
nie zatrzymując się, weszli w głąb jej białego całunu. Kolumna marszowa była
rozciągnięta na długość co najmniej 50 m i dłuższa od szerokości pasa mgły.
Czoło kolumny powinno wyjść zanim ostatni żołnierze zdążyli doń wejść. Jednakże
ku naszemu zdumieniu, nikt stamtąd nie wychodził…
Jak tylko do mgły
wszedł ostatni żołnierz, obłok oderwał się od ziemi, przybrał okrągły kształt i
popłynął do góry, a potem dołączył do pozostałych obłoków. Potem wszystkie one
ruszyły z miejsca i odleciały w kierunku Bułgarii, zaś na ziemi – tam, gdzie
znajdowała się mgła – nie było żadnego żołnierza. Byliśmy strasznie zdziwieni –
żołnierze nie mogli tak szybko ukryć się w polu widzenia…
Zaginęło bez śladu 267 ludzi. Żadnego z nich potem już nie
widziano. Po zakończeniu wojny, rząd brytyjski poprosił tureckie władze o
informacje o zaginionym batalionie, ale Turcy też niczego o nich nie wiedzieli.
Wyłączenie prądu
(elektryczny black-out)
Wieczorem, 9.XI.1965 roku, miało miejsce masowe odłączenie
energii elektrycznej, które objęło 8 wschodnich stanów USA, w tym miasto Nowy
Jork i 4 prowincje Kanady.
W Nowym Jorku prąd wyłączono niespodziewanie. Dla ludzi był
to prawdziwy szok. Wielu z nich sądziło, ze doszło do wojny nuklearnej albo
zaczął się koniec świata. W wielomilionowym mieście stanęły pociągi metro.
Zatrzymały się tysiące wind. Zgasły światła sygnalizacyjne powodując
gigantyczne korki na ulicach.
Przyczynę awarii ustalono w ciągu tygodnia. Okazało się, że
w kanadyjskiej prowincji Ontario doszło do uszkodzenia przewodów na linii
wysokiego napięcia biegnące z niewielkiej elektrowni. Ale ta błaha, jakby kto
myślał, awaria doprowadziła do przepięcia na innych liniach przesyłowych.
Powstał klasyczny efekt domina: zaczęły się łańcuchowo wyłączać linie
przesyłowe od innych elektrowni, w tym i amerykańskich (wszystkie one należały
do energetycznego systemu CANUSE – CANada-US
East, stąd właśnie ten efekt kuli śnieżnej – uwaga tłum.)
- Jeżeli to była dywersja, to doskonale obliczona –
oświadczył Michael Reppon, jeden z
inżynierów prowadzących dochodzenie w tej sprawie.
Według oświadczeń i zeznań dwudziestu naocznych świadków,
tego wieczora nad uszkodzoną kanadyjską linią przesyłową zawisły trzy
dyskokształtne obiekty. Z jednego z nich na przewody padł biały promień. Po
minucie promień zgasł, a NOL-e gdzieś przepadły. Czasowo wypadło to dokładnie z
chwilą rozpoczęcia „zaciemnienia” czyli black-out’u…
Fakty wskazujące na obecność UFO w czasie awarii
kanadyjskiej linii przesyłowej były tak oczywiste, że amerykańskie i
kanadyjskie władze musiały przeprowadzić specjalne dochodzenie w tej sprawie.
Ciągnęło się to przez całe 25 lat. W jego rezultacie doszli do wniosku, że nie
ma żadnych wskazań, co do działania jakichś pozaziemskich sił i na tym sprawę
zamknięto.
[Sprawę tą opisał dokładnie Lucjan Znicz-Sawicki w swej
książce z cyklu Goście z Kosmosu – UFO
– którą polecam Czytelnikom. Tak nawiasem mówiąc, opisuje on tam kilka
przypadków black-out’ów na całym
świecie, w czasie których zawsze obserwowano i odnotowywano obecność UFO –
uwaga tłum.]
SSGN K-141- Kursk w zimie 2000 roku
Zagłada Kurska
Oględziny zatopionego w dniu 12.VIII.2000 roku, SSGN K-141
Kursk doprowadziły do wykrycia
na jego lewej burcie przebicia o rozmiarach 2 x 3 m. Jeszcze jedno przebicie o
mniejszych rozmiarach zostało odkryte na sterburcie. Krawędzie tych otworów są
zagięte do wewnątrz, co wskazuje na jakieś działanie zewnętrzne.
Wersja o zderzeniu Kurska z innym okrętem podwodnym
była bardzo popularna w pierwszej chwili, ale rychło została odrzucona. Tego
dnia na Morzu Barentsa znajdowały się dwa amerykańskie okręty podwodne: SSN USS
Toledo
i USS Memphis. Wyporność każdego wynosiła po 7.000 ton, zaś wyporność
Kurska
wynosiła aż 34.000 ton. Amerykańskie okręty były jednokadłubowe, dlatego ich
zapas pływalności był dwukrotnie mniejszym niż u Kurska. Przy
jakiejkolwiek kolizji któregokolwiek z tych okrętów one by poszły na dno.
W pierwsze dni po katastrofie, minister obrony marsz. I. Siergiejew oświadczył, że stacje
hydroakustyczne przed samą katastrofą Kurska namierzyły obok naszego
okrętu Nieznany Obiekt Podmorski (USO) o rozmiarach przewyższających Kurska!
Potem już się o tym nigdzie nie wspominało. Oczywistym jest, że tym obiektem
nie mógł być żaden z amerykańskich okrętów podwodnych, bowiem są one daleko
mniejsze od Kurska.
[Niektóre wymiary Kurska: długość – 155 m, szerokość –
18,2 m
i dla porównania USS Memphis i USS Toledo: długość – 110 m,
szerokość – 10 m – przyp. tłum.]
Nie zadowoliła specjalistów wersja o eksplozji torped typu 65-76
w I przedziale okrętu (torpedowym – przyp. tłum.) Przebicia w kadłubie i
uszkodzenia w środku okrętu nie odpowiadały obrazowi takiej eksplozji.
Kiedy zaczęto badać wrak dokładniej, to okazało się, że
pomimo potężnego mechanicznego uderzenia, zewnętrzny tytanowy korpus Kurska w
miejscach przebicia był nadtopiony, a to oznacza, że poddano go wpływowi bardzo
wysokiej temperatury. A temperatura topnienia tytanowej stali wynosi około
+1500°C. Innymi słowy mówiąc – obiekt, który wykonał te przebicia posługiwał
się technologiami przewyższającymi nas o wiele lat.
USO przebił Kurskowi obie burty, co mówi o
celowym, umyślnym zderzeniu. Jeżeli na nasz okręt podwodny mieli chrapkę
Pozaziemianie rządzący w naszym Wszechoceanie jak i na niebie naszej planety,
to Im jawnie nie spodobał się ogromny okręt podwodny o napędzie atomowym i z
bronią jądrową na pokładzie.
Ufolodzy zwracają uwagę na to, że Kursk został uderzony
tak, by nie został zniszczony jego reaktor trakcyjny (Kursk miał 2 reaktory –
przyp. tłum.), w innym przypadku w Morzu Barentsa doszłoby do takiej katastrofy
nuklearnej, którą można by porównać z Czarnobylem (czyli o maksymalnym 7°INES –
przyp. tłum.) Podobny rezultat jednak nie wchodził w plany Przybyszów.
[Na temat katastrofy Kurska i jej implikacji polecam
Czytelnikom artykuł pt. K-141 Kursk: Amerykanie jednak zatopili? - http://wszechocean.blogspot.com/2012/06/k-141-kursk-amerykanie-jednak-zatopili.html - w którym opisano możliwość zatopienia Kurska
przez Amerykanów. A mnie interesuje jeszcze jedna zagwozdka, a mianowicie – USS
Memphis
był uszkodzony po powrocie z morza – czyżby i on zderzył się z USO, który
zatopił Kurska??? – uwaga tłum.]
Tekst i ilustracje – Tajny
XX wieka nr 10/2014, ss. 30-31
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©