Krajobraz jesiennej tundry (Internet)
Anastazja Waleriewna
Diaczenko (Donieck)
O
tym wydarzeniu opowiadał mi mój ojciec Walerij
Iwanowicz Diaczenko. W 19079 roku służył on w bazie marynarki wojennej w
Griemisze na półwyspie Kola. Wolni od służby i wacht żołnierze spacerowali po
tundrze, zbierali koźlarze i podgrzybki.
Pewnego
razu, mój ojciec z kolegami przeszedł kilka kilometrów i nie znaleźli żadnego
normalnego grzyba. Spotykali tylko muchomory. Naraz w odległości jakichś 100 m
ojciec zauważył jakąś dziwną budowlę. Co to takiego? Ojciec postanowił tam
zajrzeć.
-
Jak chcesz, to zaglądaj – powiedzieli zmęczeni koledzy. – A my pójdziemy, to
nas dogonisz.
Ojciec
podszedł do obiektu. Był to niewielki budynek zbudowany z miejscowych kamieni o
wysokości 1,5 m, bez dachu. Od niego dochodziło żółte światło. Ojciec ostrożnie
wszedł do tej konstrukcji i zdębiał ze zdumienia – w środku ujrzał on dosłownie
morze grzybów! Naścinał on tyle, ile się tylko zmieściło mu do torby, a potem
wszedł na kamień, by wezwać swych towarzyszy i zdumiał się po raz drugi. Tundra
dookoła okazała się bezludna!
Ojciec
wyskoczył ze strefy żółtego światła i znów się zumiał – w oddali szli jego
koledzy. Zainteresowany w największym stopniu ojciec powrócił do obiektu.
Rozejrzał się – wokół pusto, żywego ducha! Wyszedł – znowu pojawili się jego
towarzysze. Ojciec dogonił ich, pokazał grzyby i zaproponował powrót. Jednakże
kiedy powrócili do obiektu, to nie było żadnego żółtego światła i ani jednego
grzyba!...
I
nikt nie uwierzyłby w jego opowiadanie, gdyby nie torba pełna grzybów.
Minęło
wiele lat. Ojciec opowiedział tą historię jednemu znajomemu, który interesował
się zjawiskami paranormalnymi.
-
Wygląda na to, że ty byłeś w innym wymiarze, na pewien czas wyskoczyłeś stąd –
powiedział on. – Gdyby portal się zamknął, to zostałbyś tam na zawsze!
Źródło
– „Tajny XX wieka” nr 9/2014, s. 24
Przekład
z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©
Zdjęcia - Robert K. Leśniakiewicz ©