Bill Rose
Kilkadziesiąt tysięcy sztucznych obiektów obiega nieustannie Ziemię i
różni się wielkością od rosyjskiego Mira, międzynarodowej ISS
czy amerykańskich wahadłowców in minus,
tym niemniej są one równie śmiercionośne - choć tak duże, jak orzech czy
pociski rewolwerowe.
Znajduje
się tam także duża ilość Nieznanych Obiektów Orbitalnych - NOO, które mogą być
albo supertajnymi satelitami szpiegowskimi, ciałami pochodzenia meteoroidowego,
albo... artefaktami pozostawionymi na orbitach wokółziemskich przez Obcych...
---oooOooo---
W roku 1979, radziecki naukowiec prof.
Siergiej Bożicz wywołał sensację tym, że - jak twierdził - Ziemię na wysokości około 2.000 km okrążają ogromne
metaliczne odłamy, szczątki nieznanego
obiektu kosmicznego.
CZARNY BARON, CZARNY KSIĄŻĘ I INNE...
W swoim doniesieniu stwierdził on, że te kilka odłamów o rozmiarach 70 x
35 m, pochodzi od jednego obiektu, który rozpadł się na orbicie wokółziemskiej
w grudniu 1955 roku - na dowód przedstawił on swe obliczenia. Oznacza to, że wydarzenie to miało miejsce zaledwie na dwa lata przed startem pierwszego ludzkiego aparatu kosmicznego,
który osiągnął orbitę!!!
Obliczenia prof. Bożicza zostały potwierdzone przez dwóch jego kolegów: dr Władimira Ażażę i prof. Aleksieja Zołotowa,
którzy sugerowali swym zachodnim uczonym kolegom, takim jak: dr Henry’emu Monteithowi i dr Stantonowi T. Friedmanowi,
by zorganizować wspólną, międzynarodową wyprawę w celu zbadania szczątków
tajemniczego obiektu, którego Rosjanie nazywali CZARNYM KSIĘCIEM, a u
nas ochrzczono go CZARNYM BARONEM.[1]
W mniej więcej tym samym czasie, astronom dr John Bagby odrzucił
cały ten pomysł jako kompletny nonsens stwierdzając, że ów obiekt i jego
szczątki jest niczym innym, jak naturalnym ciałem niebieskim. Tym niemniej,
Bagby zgodził się z Bożiczem, iż odłamy te pochodzą z jednego ciała, które
rozpadło się z niewiadomych przyczyn na orbicie, w dniu 18 grudnia 1955 roku.
Tak czy owak, wydaje się być niemożliwym, by taka misja doszła do skutku,
aczkolwiek Rosjanie, NASA czy USAF - a raczej NSDA[2]
są w stanie wykonać zdjęcia tych szczątków w każdej chwili.
Kiedy zainteresowałem się ta historią pod koniec 1996 roku, postanowiłem
dokonać poszukiwań poprzez różne organizacje astronomiczne. Nie wyciągnąłem na
światło dzienne niczego nowego i zdaje się, że każdy jest zadowolony z tego, że
temat ten umarł śmiercią naturalną.
ZIEMSKIE
SZTUCZNE SATELITY
Sztuczne
satelity Ziemi okrążają naszą planetę na wielu różnych wysokościach, a te
najniższe (czy jak kto woli - najbliższe) stykają się niemal z górnymi
warstwami atmosfery, na wysokości około 160 km. Tą wysokość opisuje trafnie
skrót LEO = Low Earth Orbit (niska
orbita wokółziemska), zaś najwyższe LEO znajdują się aż na wysokości 2.000 km.
Satelity umieszczane na LEO służą najczęściej do celów badania i
prognozowania pogody i niejawnego zbierania danych - czytaj: szpiegostwa. Wyżej
wiszą satelity systemów NAVSTAR
- razem 12 sztuk i GPS w
ilości także 12 egzemplarzy, które poruszają się na wysokości 20.000 km,
okrążające planetę co 12 godzin tak, by nad każdym miejscem na Ziemi znajdowały
się 3 satelity, co pozwala na dokładne określenie pozycji w każdej chwili i to
z dokładnością do 00000’00,1” czyli kilku decymetrów!
Satelity przekaźniki TV, jak np. Astra czy Eutelsat,
satelity łącznościowe, jak np. Mołnia czy Transmit
służące do przekazywania danych, rozmów telefonicznych czy telegrafii, są
zawieszone na wysokości 36.000 km nad równikiem Ziemi. Są to satelity
geostacjonarne, to znaczy zawieszone nad jednym miejscem naszej planety i nie
zmieniające swego położenia względem jej powierzchni.
Geostacjonarne satelity Ziemi nigdy nie ukazują się nam, jako
ruchome punkty i (piszę to jako zawodowy astronom) można je obserwować z Ziemi
przy pomocy amatorskich teleskopów, aczkolwiek ich obecność można namierzyć
tylko przy pomocy specjalistycznych kamer CCD. Pomysł parkowania takich satelitów
na orbicie został po raz pierwszy rzucony przez słynnego autora powieści SF - Arthura
C. Clarke’a w artykule pt. „Extra-Terrestial
Relays”, który ukazał się w magazynie „Wireless World” nr 10,1945 (!!!). dzisiaj miliony użytkowników
TV satelitarnej na całym świecie używają tego wynalazku, a ich liczba
sukcesywnie rośnie.
KOSMODROMY
Wiele
satelitów LEO obserwowanych w USA i Europie jest pochodzenia rosyjskiego i
zostały one wystrzelone albo z Siewiernowo Kosmodroma w Pliesiecku
k/Archangielska (Federacja Rosyjska), albo z Bajkonuru w okolicy Jeziora
Aralskiego w Kazachstanie. Miejsca te zostały dokładnie wybrane po to, by
radzieckie statki kosmiczne były podziwiane przez wszystkie kraje świata. Poza
tymi dwoma Rosjanie używają jeszcze kosmodromów w Kapustin Jarze, Tiuratamie i
Sachajakucji - ten ostatni powołany do życia dekretem prezydenta Borisa
Jelcyna w 1996 roku - oraz platform na Oceanie Indyjskim i Pacyfiku.
W
przypadku Stanów Zjednoczonych, statki kosmiczne i satelity odpala się z Kennedy Space Center na Florydzie na Cap
Canaveral, a to dlatego, że jest to najoptymalniejsze miejsce do startu
obiektów kosmicznych na orbity równikowe.
Tajne
satelity szpiegowskie są wystrzeliwane z kosmodromu Vanderberg III AFB w
Kalifornii, który przystosowano do obsługi wahadłowców w latach 80., ale nie
ukończono modernizacji. W tym czasie planiści z Pentagonu chcieli wystrzeliwać
wahadłowce na polarne orbity w celu skrócenia dolotu rakietoplanów nad Związek
Radziecki - co udało się dopiero zrobić w 1986 roku wypuszczając wahadłowiec Discovery.
Po katastrofie Challengera w styczniu 1986 roku, prace te zostały
gwałtownie zatrzymane. Powróciła idea budowy hipersonicznego samolotu i
dwustopniowego samolotu kosmicznego, co stanowi główną część PROGRAMU AURORA. Po upływie kilku
miesięcy od katastrofy Challengera, na kosmodromie Vanderberg III
AFB przeprowadzono serię prób z wahadłowcem SCL-6, które przerwano i
definitywnie zakończono wraz z zakończeniem Zimnej Wojny. Dziś jedynym
amerykańskim kosmodromem jest ten na przylądku Canaveral.
Ostatnio
NASA zaczęła używać nowego, super-lekkiego aluminiowo-litowego zewnętrznego
zbiornika paliwowego do wahadłowców - co pozwala im na osiągnięcie orbity 444[3],
na której jest umieszczona ISS.
Chociaż
wahadłowce są bardzo kosztowne w eksploatacji, NASA w dalszym ciągu korzysta z
ich usług, aż nie zostanie wreszcie po 15 latach wprowadzony nowszy system SSTO
= Single Stage To Orbit (z jednym
stopniem na orbitę) rozwinięty z Lockheed X-33 Venture Star.
Na
dodatek małe ładunki na orbitę są dostarczane na LEO przy pomocy kompaktowej
amerykańskiej rakiety odpalanej z powietrza przez samolot Lockheed L-1101.
ta dwustopniowa rakieta nazywa się Pegasus XL, zaś jej
samoloty-matki startują z Vanderberg AFB lub Wallops Island AFB w stanie
Virginia. To także pokłosie programu SDI. W przyszłości Pegasus XL
będzie wymieniony na mały pocisk-robot SSTO, całkowicie wielokrotnego użytku.
Będzie to rozwinięta wersja pojazdu znanego dziś jako X-34 i
dramatycznie obniży koszty wysyłania małych ładunków na orbitę.
ESA
wystrzeliwuje swe rakiety Arianne z kosmodromu Kourou w Gujanie
Francuskiej, który jest położony tylko na 50N - dla porównania
dodam, że Cap Canaveral leży na 260N. Lokalizacja tego kosmodromu
została wybrana przez Francuzów ze względu na położenie i polityczną stabilność
regionu.
Japońska
NASDA[4]
na razie korzysta z kosmodromów amerykańskich i rosyjskich.
Kosmonautyka
chińska ma swój kosmodrom na pustyni Takla-Makan, który jest - obok Lop-Noor
(Łob-Nur) - także poligonem atomowym i rakietowym Ch.R.L.
OBSERWUJEMY
SATELITY
Kiedy
obserwujemy satelity lub statki kosmiczne na nocnym niebie, to widzimy jasny
punkt szybko poruszający się po nieboskłonie, co spowodowane jest przez światło
słoneczne odbijające się od korpusu statku kosmicznego i jego baterii
słonecznych. Aktualnie najjaśniejszymi obiektami są: rosyjska stacja kosmiczna Mir,
międzynarodowa stacja kosmiczna Alfa, amerykański satelita LAT
HST Hubble i kilkanaście szpiegowskich satelitów Ziemi. HST
jest niewidoczny
w Europie i Ameryce Północnej.
Generalnie: satelity są niewdzięcznymi obiektami do obserwowania, są one
bowiem zbyt małe i odległe - i najczęściej przedstawiają sobą jedynie nikłe
świecące kropki na tle nieba. Jednakże uczeni z Bostońskiego Muzeum Nauki
stworzyli specjalny program komputerowy, znany pod nazwą C-Sat, który pozwala na szybkie zlokalizowanie satelity. Używając
programu C-Sat należy posługiwać się
astronomiczną kamerą CCD i teleskopem Schmidta-Casselgraina o średnicy 12”
czyli 305 mm.
Nawet
pod powiększeniem 460 x małe satelity przypominają plamki światła, ale większe
pojazdy mogą pokazywać swe detale konstrukcyjne, i tak np. zdjęcia promu
kosmicznego Atlantis dokującego przy stacji Mir
były zadziwiająco jasne i wyraźne.
Ci sami naukowcy z Bostonu donieśli, że często widzieli
NIEZIDENTYFIKOWANE SATELITY na niespotykanych wcześniej orbitach, a kiedy
powiększano ich obrazy, to okazywało się, że były one nader podobne do
amerykańskich satelitów, a szczególnie do... HST!!!...[5]
OBSERWUJĄC STATKI KOSMICZNE
Każdy, kto planuje sobie fotografowanie satelitów powinien
wiedzieć, gdzie i kiedy obiekt kosmiczny przeleci po nocnym niebie. Przez sześć
dni tygodnia, magazyn „Guardian”
podawał przewidywania co do tras przelotów najważniejszych obiektów
kosmicznych, ale te informacje brane z Królewskiego Obserwatorium
Astronomicznego w Greenwich (RGAO), były dokładne jedynie dla Londynu i
Manchesteru. Dla pozostałych miejscowości Wielkiej Brytanii należało wprowadzać
odpowiednie poprawki, dostępne via Internet i komputerowy program NASA zwany Traksat. Jeszcze jednym źródłem
informacji jest internetowa strona British
Astronomical Society (BAA).
KŁOPOTY Z IDENTYFIKACJĄ
Najprawdopodobniej najbardziej znaną i zarazem spektakularna jest
seria obserwacji NOL-i, która wydarzyła się w Chile i Argentynie, w dniu 14
sierpnia 1996 roku. Tego dnia na ciemnym niebie ukazał się łańcuch świecących
się kręgów, lecących na dużej wysokości.[6] Dość dokładnie
przypominało to początek filmu „Dzień
Niepodległości”, który dziwnym trafem właśnie wtedy tam wyświetlano i
które to wydarzenia przyciągnęły do kin widzów przekonanych, że właśnie
rozpoczęła się inwazja Obcych...
Po kilku minutach, prośby o pomoc przy identyfikacji tego zjawiska
dochodzące z Ameryki Południowej dotarły do Harvard-Smithsonian
Center for Astrophysics w Masachussetts, które to centrum uruchomiło swe
komputery i zaczęły się poszukiwania. W chwile później, uczeni z Centrum zostali
powiadomieni przez nie, że zjawiska te zostały spowodowane przez zapłon
boostera rosyjskiej rakiety WKS Błok-14, odpalonej z kosmodromu w
Pliesiecku. Rakieta ta wyniosła satelitę telekomunikacyjnego Mołnia 1T
na orbitę o elementach: perygeum = 450 km i apogeum = 40.800 km, i było
oczywiste, że Słońce oświetliło korpus boostera i gazy wylotowe z dysz jego
silników rakietowych, dając wspaniałe widowisko!
WOJNY KOSMICZNE
A teraz sensacja. W ciągu ostatnich trzech dekad, pewna ilość
sztucznych satelitów Ziemi po prostu znikła bez śladu! Kiedy satelita
telewizyjny Satcom-3 znikł bez śladu w latach 70., natychmiast
pojawiła się sugestia, że został on porwany przez Obcych w celu przebadania
naszych najnowszych technologii kosmicznych...
W tym samym czasie, jeden z radzieckich satelitów
telekomunikacyjnych też przepadł bez śladu. Satelity owszem, były czasami
uszkadzane czy niszczone przez meteory czy promieniowanie słoneczne, ale te
wydarzenia miały szeroka widownię i nie dało się ich ukryć, a poza tym trwał
wyścig w Kosmos. Po wystrzeleniu Sputnika-1, USA i ZSRR zaczęły
wydawać ciężkie miliardy na stworzenie programów militarnego wykorzystania
przestrzeni kosmicznej. Obejmowało to pierwsze satelity szpiegowskiego zwiadu
fotograficznego, satelity mogące podchodzić do innych satelitów w celu
sfotografowania ich czy „podsłuchiwania” ich sygnałów czy wreszcie ich
zniszczenia.
Wraz ze wzrostem zaawansowania elektroniki, satelity potrafiły
coraz więcej - np. wyławianie poszczególnych rozmów telefonicznych z milionów
prowadzonych jednocześnie, zabezpieczyć przepływ danych, a ich optyczne systemy
mogły dojrzeć i zarejestrować z wysokości orbity obiekty wielkości numeru
rejestracyjnego pojazdu i przekazanie je na Ziemie w realnym czasie. I to
jeszcze nie koniec, bo obiektywy satelitów DSP są w stanie czytać z orbity
także gazetowy druk...
Równie ważne były satelity ostrzegawcze, wykrywające odpały
ciężkich rakiet na terytorium przeciwnika czy eksplozje jądrowe na obszarze
całej Ziemi. To właśnie dzięki nim w 1986 roku świat dowiedział się o
katastrofie w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej... Od wczesnych lat 60. było
wiadomo, że satelity będą używane coraz bardziej w światowej telekomunikacji i
co za tym idzie - będą one niszczone w pierwszej kolejności w razie globalnego
konfliktu.
BRONIE Z „WOJEN GWIEZDNYCH”
Kiedy oficjalnie ogłoszono powstanie programu Strategic Defense
Initiative - SDI - znanego także jako „Wojny Gwiezdne” - który polegał na
niszczeniu sowieckich ICBM zanim dosięgłyby one terytorium Stanów Zjednoczonych,
od razu zaczęło się wydawanie miliardów dolarów na badania nad najbardziej
egzotycznymi rodzajami broni.
Do tych najbardziej egzotycznych systemów obronnych SDI należały
projekty, które opierały się na naziemnych systemach DEW = Directed Energy Weapons (bronie o ukierunkowanej energii), a także
kosmicznych dział elektromagnetycznych, które mogłyby miotać pociski o masie
tony z prędkościami rzędu 1.000 km/s; miotaczy jonów (plazmy) i lasery na
promieniowanie X czy γ.
W rzeczywistości możliwości obrony Ameryki przed sowieckimi ICBM
przez 50 lat sprowadzały się do wykorzystania laserowych czołgów, dział
kolejowych mogących strzelać do celów balistycznych i lekkiego myśliwca
mogącego wystrzelić pozaatmosferyczne pociski rakietowe do satelitów na LEO.
Konkretnie chodzi o myśliwiec F-15 uzbrojony w 1-2 pociski ASAT.
Nigdy nie negowano ważności obrony przeciwbalistycznej czy
przeciwsatelitarnej i tak trwała niewypowiedziana wojna satelitarna już od
połowy lat 70. - mimo panującego wtedy odprężenia, detènte - kiedy to Rosjanie dokonali przełomu w technologii
zbrojeniowej. Wynaleźli oni miotacz naładowanych cząstek elementarnych,
zasilany reaktorem jądrowym, którego celem były statki kosmiczne na orbicie
wokółziemskiej. Jego prototyp wybudowano i testowano w Semipałatyńsku. Broń ta
działa na zasadzie fuzji sprężonego gazu - sześciofluorku uranu-235 - 235UF6
i pyłu molibdenowego (Mo) w wielkiej metalowej kuli. Kiedy ta mieszanina
osiągała stan krytyczny, wpuszczano ja do drugiej kuli i wywoływano w niej
drugą małą eksplozję. Po niej plazma powracała do pierwszej kuli i tak w koło
Macieju kilkadziesiąt razy, co powodowało serie silnych pulsów
elektromagnetycznych.
Niewiele wiadomo o próbach tego urządzenia, ale za to wiadomo, że
Rosjanie wybudowali dwa takie urządzenia w Sary Szagan w Kirgistanie, z
którymi wykonali kilka operacyjnych testów. Nieoficjalne doniesienia mówią, że co najmniej pięć amerykańskich szpiegowskich satelitów
zostało zniszczonych nad Oceanem Indyjskim na początku 1979 roku. Z kolei Amerykanie są pomawiani o oślepienie i odparowanie podobnej liczby radzieckich
satelitów przy pomocy naziemnego lasera, umieszczonego gdzieś na terenie White
Sands Missile Range w Nowym Meksyku.
Prawdziwy
wymiar tej niewypowiedzianej wojny pozostaje nieznany, a jedynie dyplomatyczne
dyskusje na wysokim szczeblu przynoszą nieco informacji rzucających nieco
światła na to zagadnienie. I tak 13 października 1984 roku, wahadłowiec Challenger
wystartował w swoją 13 (nomen omen) misję, a radziecki najnowszy
antysatelitarny miotacz laserowy o kryptonimie Terra-3 został użyty
przeciwko niemu. Na szczęście użyto tylko niskiej mocy promienia, którym
oświetlono prom kosmiczny i oślepiono część oprzyrządowania, co miało stanowić
„chińskie ostrzeżenie” pod adresem Pentagonu.
Technologia
ta jest postrzegana jako coraz ważniejsza rzecz dla obronności Ameryki, bowiem
wzrasta ilość comsatów z możliwościami wywiadowczymi, a także systemy
satelitarne, które mogą być wynajęte czy nawet przejęte przez kraje
nieprzyjazne USA. Nie jest to czcza gadanina, bowiem DEA i FBI udowodniła
bezspornie, że kartele narkotykowe z Medellin, a nade wszystko z Calí w
Kolumbii, korzystały i korzystają nadal z podsłuchu satelitarnego agencji
rządowych USA, co ułatwiało im interesy na terenie Ameryki Północnej i Europy
Zachodniej. Kartele te korzystały także z pomocy kubańskich służb specjalnych -
DGI - co wykazał m.in. hawański proces „8A” - generała Arnaldo Ochoa
Sancheza i jego towarzyszy.
Na
dodatek do ultratajnych technologii DEW i elektronicznego oprogramowania i
oprzyrządowania, naziemne systemy obrony bazują na pociskach OPB, uzbrojonych w
tzw. „kill vehicles” o wielkości ulicznego hydrantu ppoż., które są w stanie
uderzyć w orbitujący statek kosmiczny i roznieść go na pył...
HOUDINI
NA ORBICIE?...
Od
1990 roku cztery hiper-super-tajne amerykańskie
satelity znikły z orbity wokółziemskiej bez
śladu, chociaż nie stwierdzono, by była to czyjaś wroga akcja. Trzy z
nich zostały wystrzelone z kosmodromu Vanderberg III AFB, przy pomocy rakiety
nośnej Titan, natomiast czwarty - oznaczony jako AFP-731
został wypuszczony z pokładu wahadłowca Atlantis. Kilka źródeł sugerowało, że
zaginione satelity były de facto „satelitami-matkami” dla mini satelitów zwiadu radiowego typu Ferret -
ale owe satelity matki znikły i nie ma żadnych wskazówek, czy weszły w atmosferę
i spłonęły...
AFP-731 znikł zaraz po wybuchu wojny w Zatoce Perskiej
i kilku analityków sadziło, że po prostu przerzucono je na wyższą orbitę. W
takim przypadku powinny się one znajdować na orbicie o elementach: apogeum =
9.000 km nad półkulą północną Ziemi i perygeum = 1.000 km nad półkulą
południową, jednakże taka orbita nie pozwala na wykonanie zadań przez te
satelity, aczkolwiek zmniejsza to ryzyko ataku przy użyciu antysatelitarnych
broni radiacyjnych.
---oooOooo---
Wybacz
mi Czytelniku, że wtrącę dygresję do artykułu prof. Billa Rose’a. W latach 1990-1991 światowe media
rozpisywały się na temat superbroni Husajna Saddama znanej szerzej pod
kryptonimami „Mały Babilon” i „Wielki Babilon”. Były to ogromne działa o
kalibrze odpowiednio: 500 mm i 1.000 mm, które mogły miotać pociski o masie
1-1,8 tony na odległość 350 - 400 km, a nawet dalej. Faktem jest, że Saddam
użył przeciwko Izraelowi pocisków rakietowych SCUD z konwencjonalnymi
głowicami, ale to wcale nie znaczy, że działa te zagwożdżono, zabito ich
konstruktora i na tym sprawę zakończono. O nie! Podejrzewam - i nie byłem w tym
odosobniony, bo pogląd ten podzielał m.in. znany specjalista od wojny
kosmicznej i strategii rakietowo-jądrowej prof. dr inż. Zbigniew Schneigert - że Saddam i jego
generałowie użyli „Wielkiego Babilonu” przeciwko amerykańskim satelitom
zwiadowczym! Wbrew pozorom, to nie jest takie nieprawdopodobne, bowiem
wystarczyło wystrzelić pocisk hybrydowy składający się z konwencjonalnego
pocisku artyleryjskiego + pocisk rakietowy prowadzony aktywnie lub pół-aktywnie
na wysokość 30 - 40 km - czyli ponad najgęstsze warstwy atmosfery, gdzie
włączał się silnik rakietowy hybrydy i prowadził ją wprost na cel...
Wystarczyło, że hybryda ta miała zapalnik zbliżeniowy. Eksplozja w odległości
kilometra od celu powinna załatwić sprawę rozlotem odłamków głowicy bojowej
hybrydy...[7]
Znany
pisarz i specjalista w zakresie tajnych broni III Rzeszy i krajów islamskich
red. Igor Witkowski,
autor książki „Supertajne bronie
islamu” (Warszawa, 2000) nie zgodził się z tą tezą twierdząc, że
Irakijczycy nie mieli bazy technicznej i zaplecza naukowego do skonstruowania
takich hybrydowych pocisków antysatelitarnych, tym niemniej wcale nie jest
powiedziane, że takowe zostały opracowane i wyprodukowane w Iraku! Wszak
wiadomo, że Saddam ściągał naukowców przede wszystkim z byłego ZSRR i że
werbunek ich odbywał się m.in. na terenie Polski, skąd naukowcy rosyjscy byli
przerzucani do Syrii i Libanu, a następnie do Iraku, gdzie udostępniono im wszelkie
warunki do pracy. I nie tylko byli to eksperci rakietowcy, artylerzyści i
fizycy-jądrowcy z WNP, a także z byłej NRD i innych krajów
post-komunistycznych. Oprzyrządowanie pracowni i laboratoriów zostało zakupione
w Europie zachodniej i w USA przez fikcyjne firmy, które de facto były agendami
służb specjalnych Iraku... I to wszystko. Potem Irakijczycy rozpowszechnili
legendę o laboratoriach i fabrykach broni w pałacach Saddama, a CIA i inne
agencje wywiadowcze oraz inspektorzy ONZ to kupiły, skupiając swą uwagę na tym,
co irackie służby specjalne podsunęły im pod nos i na tym poprzestając. Nie
mówiąc już o tym, że część tej produkcji mogła być wykonana w Libii, Sudanie,
Syrii czy innym kraju arabskim nieprzyjaznym Ameryce, a które nie były
szczególnie penetrowane przez CIA. W świetle powyższego, hipoteza ta nie jest
już taka nieprawdopodobna!... Ale powróćmy do artykułu prof. Rose’a.
---oooOooo---
Rosjanie
bardzo często umieszczają swe comsaty Mołnia na orbicie
wokółziemskiej z kosmodromu w Pliesiecku. Satelity te poruszają się po orbitach
o nachyleniu 640, apogeum = 40.000 km i perygeum = 800 i mniej
kilometrów. To im pozwala na długi okres orbitowania - 1 raz na 12 godzin. Tak
czy inaczej, nie wyjaśnia to wcale tego, że satelity te znikły i Pentagon nie
wie nic o przyczynach tego zniknięcia, jednocześnie odrzucając wszelkie
podejrzenia pod adresem Rosjan.
Ostatnim,
bo 25/26 grudnia 2000 roku, spektakularnym zniknięciem na orbicie było
zamilknięcie na 24 godziny rosyjskiej stacji kosmicznej Mir,
której automatyka nie odpowiadała na jakiekolwiek radiogramy z Ziemi. Co więcej
- specjaliści od kierowania Mirem obawiali się, że zwali się on
gdzieś na zamieszkałe okolice naszej planety. Ciekawe, czyżby przez 24 godziny
Ufici zwiedzali ten „orbitalny pomnik radzieckiej kosmonautyki”? A jeżeli nie
Ufici, to kto???...[8]
TAJEMNICZE
KOSMOLOTY
Jeżeli
wierzyć oficjalnym źródłom amerykańskim, to istnieje wiele niezidentyfikowanych
obiektów orbitalnych, przemierzających niebo codziennie i conocnie.[9]
Na dokładkę latają tam odłamki i szczątki CZARNEGO BARONA z grudnia 1955
roku. Żeby było już całkiem ciekawie, to US Space Command - dowództwo Sił
Kosmicznych USA - ujawniło, że prowadzi ono
specjalną kartotekę obserwacji tych
obiektów!!!
W
rzeczywistości są to albo naturalne ciała kosmiczne w rodzaju meteorów i
mikrometeorów, albo resztki wypalonych boosterów, zużyte orbitery, szczątki
satelitów, itp. kosmiczne śmieci, które są dziełem człowieka. Jednakże nad tym wszystkim unosi się potężny znak
zapytania, co do wiarygodności tych informacji i badacz z Uniwersytetu
Wisconsin został ostrzeżony, że opublikowanie detalicznej informacji na ten
temat będzie go kosztować co najmniej 3.000 dolarów - a zatem te informacje są
niejawne!!!...
Niestety, wielu profesjonalnych i nieprofesjonalnych astronomów
odrzuca już w zarodku myśl o istnieniu UFO, i nawet obawiają się oni na ten
temat głośno rozmawiać, obawiając się ośmieszenia i kompromitacji w
środowisku... Prywatnie zaś, wielu z nich przyznaje się do tego, że obserwowało
jakieś statki kosmiczne, które wymykały się próbom jakiejkolwiek
identyfikacji...
---oooOooo---
I jeszcze jedna moja mała dygresja: otóż w ciągu trzech lat
istnienia Małopolskiego Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych, naszym członkom
udało się zaobserwować i zarejestrować co najmniej 50 przypadków pojawienia się
NOO nad Polską! […]
---oooOooo---
W czterech przypadkach miałem okazję zobaczyć coś niezwykłego na
naszym niebie, w dwóch przypadkach udało mi się to sfotografować. Pierwsze
zdjęcie wykonałem w sierpniu 1990 roku, kiedy obserwowałem meteoryty z radiantu
Perseidów. Było to nad ranem i powietrze było krystalicznie czyste, a
widzialność nieograniczona. Nagle jakiś świecący gwiazdo podobny obiekt pojawił
się na zachodzie i począł przemierzać nieboskłon. Niemal natychmiast
wycelowałem weń mój aparat fotograficzny i przycisnąłem spust migawki. Jasność
tego obiektu wynosiła ponad -1m,00 i początkowo sądziłem, że to
rosyjski Mir, ale w chwilę później dotarło do mnie, że jego
orbita była zupełnie inna. W cztery minuty później straciłem go z oczu, więc
zapisałem szybko czas i koordynaty, a w kilka dni później skontaktowałem się z
BAA i RGAO. Ku swemu niebotycznemu zdumieniu dowiedziałem się, że obiekt ów
jest im zupełnie nieznany, mimo tego, iż mają najnowsze dane z NASA!...
Podejrzewałem, że był to ostatni stopień rosyjskiego satelity Proton,
ale późniejsze dochodzenie wykluczyło i tą hipotezę. A zatem było to
najprawdziwsze UFO w całym tego słowa znaczeniu.
Wczesnym rankiem, 26 kwietnia 1992 roku, wykonałem właśnie serie
testów nocnego nieba przy pomocy mojego nowego aparatu fotograficznego z
szerokokątnym obiektywem. Kiedy nacisnąłem spust migawki, zauważyłem, że w polu
widzenia mam trzy satelity, które mogłem sfotografować w ciągu 15 sekund, na
wysokoczułym biało-czarnym filmie. W parę minut potem te trzy punkty przeszły
przez moje pole widzenia i mogłem o nich powiedzieć, że były na polarnej
orbicie o dużym stopniu nachylenia. Początkowo sadziłem, że to były NOSS
- Naval Oceanic Surveillance Satellites, czy - dajmy na to - ich
rosyjskie odpowiedniki. Uruchomiłem prywatne dochodzenie tylko po to, by się
dowiedzieć, że takowych satelitów w ogóle nie było! To znaczy były, ale w
opisywanym czasie znajdowały się one bardzo daleko od Anglii...
We wrześniu 1992 roku jedno z tych zdjęć zostało opublikowane w
czasopiśmie astronomicznym, dzięki czemu skontaktowało się ze mną kilku innych
astronomów, którzy widzieli te quasi-satelity w formacji trójkąta i też nie
potrafili ich zidentyfikować. Obecnie zabieram się do obejrzenia wszystkich
negatywów zdjęć i przejrzenia ich świeższym spojrzeniem.
Teraz zastanawiam się nad tym, czy przypadkiem te
wszystkie satelity nie są wynoszone na orbitę przy pomocy jakiegoś supertajnego
wahadłowca startującego z Groom Lake w stanie Newada - ze sławetnej Strefy S-4
i Area-51 na pustyni w Newadzie?
Szczerze
mówiąc, nie mam żadnego pomysłu na wyjaśnienie tego, czym są te satelity, ale
zdjęcia jasno wskazują na to, że ONE ISTNIEJĄ
NAPRAWDĘ, a i Czytelnik może je też zobaczyć, obserwując
uważnie ranne lub wieczorne niebo...
Źródło:
“Mysterious Travellers” z “UFO Magazine” nr VII-VIII,1997
Przekład z j. angielskiego - Robert K. Leśniakiewicz ©
[1]
Niektórzy autorzy podają, że chodzi tu o dwa różne obiekty, a nie o jeden,
aliści nie udało mi się ustalić stanu faktycznego - przyp. tłum.
[3] Orbita 444 oznacza średnią odległość od Ziemi 444 km - przyp.
tłum.
[4] Teraz JAXA.
[5] Istnieje możliwość, że
uczeni ci widzieli satelity szpiegowskie z programu radiozwiadu ECHELON
lub satelity fotozwiadu DSP - Deep Space Platform - przyp.tłum.
[6] Podobne zjawiska
obserwowano również w Polsce na w lecie 1996 i na wiosnę 1997 roku.
[7]
Działania I i II Wojny w Zatoce nie potwierdziły istnienia tego rodzaju broni,
poza bronią chemiczną. Opowiastki te były tworzone przez CIA w celu
przestraszenia światowej opinii publicznej wizją Saddama używającego BMR
przeciwko tzw. „wolnemu światu”. Była to klasyczna zagrywka w wojnie
psychologicznej USA toczonej przeciwko Arabom i pretekst (albo jeden z
pretekstów) do rozpoczęcia wojny przeciwko nim.
[8]
Jeszcze nie skończyła się afera z Mirem, a już 28 grudnia 2000
roku, światowe media doniosły o kolejnej klęsce rosyjskiej kosmonautyki -
spadku rakiety Cyklon-3, która miała na pokładzie 6 satelitów
wojskowych i Rosyjskiej Agencji Kosmicznej. Rakieta z payloadem rozbiła się
albo na Wyspie Wrangla, albo wpadła do Morza Beringa - przyp.tłum.
[9] Dla
tej kategorii NOL-i zaproponowałem nazwę NOO - Nieznane Obiekty Orbitalne, po
angielsku Unknown Orbiting Objects - UOOs - przyp.tłum.