MH-370: Tajemnica zaginionego lotu
Stanisław Danilin
Okręt podwodny USS Capelin
(SS-289) zwodowany w dniu 20.I.1943 roku znikł w dniu 2.XII.1943 roku w rejonie
Morza Moluckiego. Okręt albo wyleciał w powietrze na polu minowym, albo padł
ofiarą gigantycznego morskiego potwora.
Niedawno (8.III.2014 r. –
przyp. tłum.) zaginął pasażerski stratoliner, należący do Malezji. A co jeżeli
porwał go pilot-Kosmita, został zestrzelony superrakietą czy zatonął w oceanie?
Nie uważaj tego, Czytelniku, za bezsensowne rozważania. Tobie już, w
odróżnieniu od autora, przede wszystkim jest „wiadomo”, co w „rzeczywistości”
przydarzyło się malezyjskiemu Boeingowi 777-200, z rejsu MH-370. Może
zdarzyć się tak, że w momencie, w którym czytacie ten tekst, w TV pokażą wam
szczątki rozbitego samolotu. Albo cały nieuszkodzony stratoliner porwany jakoby
przez terrorystów, który wylądował w jakimś „gościnnym” państwie. Albo… Tym
niemniej, nie sądźcie, że my zabraliśmy się za przedłożenie wam świadectw,
które na czas wypuszczenia tego numeru były ustalone. Lepiej zróbcie sobie
przegląd oficjalnej – „jedynie słusznej” – poniższej informacji. A wtedy, jak
wiadomo, nie znajdziecie naszej propozycji bardziej adekwatnej, niż bzdury,
którymi karmią was „kompetentne osoby”.
W
pajęczynie kłamstw
Nawet jeżeli tobie – Szanowny
Czytelniku – na oczy pokazali „porwanego Boeinga”, to zastanów się nad tym:
czy „trzy siódemki” nie mógł porwać pilot-samotnik (swoją drogą, to czym
zajmowało się pozostałych 11 załogantów – przyglądali się? A może byli w
zmowie?) czy komando superpilotów?
Owszem – mogli. W jednym przypadku z dwóch możliwości: albo piloci-porywacze
byli Kosmitami, dla których wszystkie techniczne arkana (szczególnie awionika Boeinga)
to fraszka – coś jak dziecięcy samochód na pedały dla Schumachera. Druga możliwość to taka, że byli oni tylko pionkami w szeroko
zakrojonym spisku – na poziomie nie
mniejszym, niż w przypadku samobójczego ataku samolotami na Twin Towers WTC w Nowym Jorku.
Aż wstyd czytać i słuchać
oświadczeń wydawanych przez przedstawicieli władz i kompetentnych organów
twierdzących co innego. Dlaczego? Fakty, a nie domysły, można długo by
wymieniać. Przytoczymy tutaj tylko jeden, a właściwie „dwa w jednym”.
W samolocie typu Boeing-777
załoga praktycznie nie jest w stanie
wyłączyć transpondera ACARS (po rosyjsku AZN-W – przyp. tłum.), które to
urządzenie umożliwia kontrolerom ruchu lotniczego widzieć oznakowanie samolotu
na ekranie radiolokatora i tym samym zidentyfikować statek powietrzny. Rozumie
się, zakładam że terroryści to też ludzie wykształceni i też mogą czytać ten
artykuł – nie będę ujawniał sekretów niektórych nowinek technologicznych
wbudowanych w urządzenie ACARS, właśnie po ataku na Nowy Jork.
Powiem tak – wyłączyć
całkowicie ACARS piloci nie mogą.
A nawet gdyby się im to udało, to razem z
całą funkcjonującą elektroniką na pokładzie. Trzeba być dyletantem
wierzącym w to, że pozostała reszta też jest profanami, żeby przekonywać ludzi
o tym, że przez kilka godzin ten stratoliner wykonywał manewry w przestrzeni
powietrznej. I to jeszcze „nad samą gładzią oceanu, uciekając od
radiolokatorów”. A przecież takimi bzdurami nas karmiono. Jak i wieloma innymi
– równie kłamliwymi. Np. o tym, że „technicznie niemożliwe” było namierzenie
miejsca znajdowania się telefonów komórkowych pasażerów samolotu, które
pracowały przez kilka godzin od czasu rozpoczęcia się incydentu.
Pajęczyna kłamstw, którą
przedstawiciele władz, brygady śledcze, samozwańczy eksperci owinęli
nieszczęsny rejs MH-370 można wytłumaczyć tylko dwoma okolicznościami. Każda z
nich jest ważna dla każdego z nas – tak dla zakamieniałego materialisty jak i
miłośnika zagadek i tajemnic.
Prawda
leży gdzieś obok?
Okoliczność numer jeden: jeżeli
nie brać pod uwagę Kosmitów, to porwanie albo zniszczenie takiego samolotu jak Boeing-777
może być cynicznie wykorzystane tylko w interesie niektórych pasażerów
znajdujących się na pokładzie. Mowa, oczywiście, nie o „Iwanach”, których wygodnie
byłoby oskarżyć, jak tylko zabrzmiała wersja o akcie terroru, a np. o pewnych „wtajemniczonych”.
Czy byli tacy na pokładzie? Byli. I to w niemałej liczbie.
Należy tu powiedzieć, że
właśnie tego dnia na pokładzie tego samolotu pojawiły się dwie dziesiątki
przedstawicieli kompanii Freescale
Semiconductor, zajmującej się rozpracowywaniem najnowszych technologii
półprzewodnikowych know-how profilu
obronnego. Kto jeszcze z „nosicieli tajemnic” zaginął wraz z malezyjskim
samolotem – Bóg raczy wiedzieć. Ciekawą hipotezę lansują na swych niedostępnych
i niejawnych forach internetowych pracownicy zachodnich służb specjalnych.
Hipoteza brzmi tak: pewnego ważnego „wtajemniczonego” (albo kilku) porwano
jeszcze przed startem samolotu – czym objaśnia się fakt pracujących w sieciach
łączności telefonów komórkowych pasażerów. Owi pasażerowie byli „fałszywymi
celami” w akcji „przykrywania”, którą stało się porwanie i/albo zniszczenie
samolotu. Rzecz jasna ogromną ilość kłamliwych szczegółów rzuconych na pożarcie
mediom przez rozmaitych komentatorów i instancje objaśnia się przede wszystkim
doskonale wykonaną przez „nieznane bliżej zainteresowane” osoby operacją
dezinformacyjną. Logika tej hipotezy jest bezsprzeczna. Taktykę tego rodzaju
działań w języku służb specjalnych określa się jako „rozwałka całej karawany po
to, by wyciągnąć jeden, jedyny rodzynek”.
Druga okoliczność ma największe
znaczenie dla nas wszystkich. Okolicznością tą jest ten fakt, iż wszystkie tak
ultra- i super-drogie urządzenia do śledzenia – w tym amerykańskie „totalne
pokrycie obserwacją satelitarną” okazały się całkowicie bezsilne. Tak samo jak
setki obsługujących je specjalistów i tysiące funkcjonariuszy i żołnierzy służb
specjalnych z różnych krajów. Po to, żeby zatuszować tą szokującą okoliczność,
totalnie zawyżali możliwości jakichś złoczyńców, jednocześnie zaniżali
możliwości systemu ACARS.
No i czy nie wyda się Czytelnikowi
cyniczną ta myśl? Najbardziej wygląda na to, że tajemnica lotu MH-370 zawiera
się w jednym – ale dla większości z nas – retorycznym pytaniu. Kto jest w
stanie dać gwarancję, że coś takiego się nie powtórzy? Tylko już nie w wersji
„zniknięcia” samolotu nie z pasażerami, a z środkami masowego rażenia na
pokładzie?
Moje
3 grosze
No i mamy wreszcie
rozsądny głos w oceanie bełkotu. Faktycznie – wygląda na to, że było to
porwanie zorganizowane przez służby specjalne. Służby specjalne kraju, któremu
zależało na poznaniu tajemnic koncernu Freescale
Semiconductor. Koncern ten z siedzibą w Austin, TX – wedle amerykańskiej
Wikipedii – ma swe filie w 19 krajach i zatrudnia 17.000 pracowników. W marcu
2014 roku 20 pracowników tej firmy zaginęło bez wieści. Firma ta specjalizuje
się w półprzewodnikach i konstrukcjach urządzeń radiowych dla samochodów i
innych pojazdów – w tym kosmicznych. Poza tym zajmowano się komputerami i
technologiami informatycznymi. W firmie tej stworzono pierwsze całkowicie
tranzystorowe dupleksowe radio samochodowe w 1969 roku oraz pierwszy prototyp
telefonu komórkowego – już w 1973 roku! Poza tym to właśnie tam stworzono
procesor MC68000 i inne detale, które doprowadziły do rewolucji komputerowej w
1984 roku, a które wykorzystano w EMC produkowanych przez Apple, Atari, Commodore, Sun czy HP. Obecnie –
czyli w pierwszej dekadzie XXI wieku, firma zajmuje się opracowywaniem i
produkcją mikroelektroniki użytkowej. A zatem jest się o co bić…
Czy ktoś mógłby
porwać samolot z BMR na pokładzie? Oczywiście – do tego szkoli się uderzeniowe
i dywersyjne siły specjalnego przeznaczenia. A czy ktoś mógłby dać gwarancję,
że do tego nie dojdzie? O ile wiem – to nikt. Nie ma stuprocentowych
zabezpieczeń - bo nie ma czegoś takiego, jak stan idealny.
I jeszcze jedno. W
dniu 17.VII.2014 roku, na Ukrainie zestrzelono z premedytacją samolot Boeing-777-200ER
z rejsu MH-17 lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur. Zginęło 283 pasażerów i 15
załogantów. Na pokładzie znajdowało się ponad 100 specjalistów od AIDS, którzy
lecieli na konferencję naukową do Melbourne w Australii. I znów pytanie brzmi:
był to przypadek czy celowa prowokacja? Bo w takim kontekście pierwej należy
odpowiedzieć na pytanie nie kto
zestrzelił ten samolot i czym, ale akurat dlaczego właśnie ten a nie inny??? Oczywiście ta tragedia
stała się powodem huraganowego ataku propagandowego na Rosjan, ale tak naprawdę
to nie o to tam chodziło. Chodziło o to, by na tej konferencji nie padły czyjeś
słowa. Czy miałyby one związek z rozwijającą się w Zachodniej Afryce epidemią
gorączki krwotocznej EVD – znanej jako Ebola?
Tak czy inaczej –
wydaje się, że istnieje związek pomiędzy tymi wszystkimi wydarzeniami. Coś
komuś się wymknęło, ktoś wypuścił na świat demona i usiłuje to ukryć przed
szeroką publicznością zamykając ludziom usta bez względu na koszty i ofiary…
Tekst i zdjęcia – „Tajny XX
wieka” nr 14/2014, ss.16-17
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©