Powered By Blogger

poniedziałek, 1 września 2014

Zaginiony samolot malezyjski (17)



 MH-370: Tajemnica zaginionego lotu



Stanisław Danilin


Okręt podwodny USS Capelin (SS-289) zwodowany w dniu 20.I.1943 roku znikł w dniu 2.XII.1943 roku w rejonie Morza Moluckiego. Okręt albo wyleciał w powietrze na polu minowym, albo padł ofiarą gigantycznego morskiego potwora.

Niedawno (8.III.2014 r. – przyp. tłum.) zaginął pasażerski stratoliner, należący do Malezji. A co jeżeli porwał go pilot-Kosmita, został zestrzelony superrakietą czy zatonął w oceanie? Nie uważaj tego, Czytelniku, za bezsensowne rozważania. Tobie już, w odróżnieniu od autora, przede wszystkim jest „wiadomo”, co w „rzeczywistości” przydarzyło się malezyjskiemu Boeingowi 777-200, z rejsu MH-370. Może zdarzyć się tak, że w momencie, w którym czytacie ten tekst, w TV pokażą wam szczątki rozbitego samolotu. Albo cały nieuszkodzony stratoliner porwany jakoby przez terrorystów, który wylądował w jakimś „gościnnym” państwie. Albo… Tym niemniej, nie sądźcie, że my zabraliśmy się za przedłożenie wam świadectw, które na czas wypuszczenia tego numeru były ustalone. Lepiej zróbcie sobie przegląd oficjalnej – „jedynie słusznej” – poniższej informacji. A wtedy, jak wiadomo, nie znajdziecie naszej propozycji bardziej adekwatnej, niż bzdury, którymi karmią was „kompetentne osoby”.


W pajęczynie kłamstw


Nawet jeżeli tobie – Szanowny Czytelniku – na oczy pokazali „porwanego Boeinga”, to zastanów się nad tym: czy „trzy siódemki” nie mógł porwać pilot-samotnik (swoją drogą, to czym zajmowało się pozostałych 11 załogantów – przyglądali się? A może byli w zmowie?)  czy komando superpilotów? Owszem – mogli. W jednym przypadku z dwóch możliwości: albo piloci-porywacze byli Kosmitami, dla których wszystkie techniczne arkana (szczególnie awionika Boeinga) to fraszka – coś jak dziecięcy samochód na pedały dla Schumachera. Druga możliwość to taka, że byli oni tylko pionkami w szeroko zakrojonym spisku – na  poziomie nie mniejszym, niż w przypadku samobójczego ataku samolotami na Twin Towers WTC w Nowym Jorku.

Aż wstyd czytać i słuchać oświadczeń wydawanych przez przedstawicieli władz i kompetentnych organów twierdzących co innego. Dlaczego? Fakty, a nie domysły, można długo by wymieniać. Przytoczymy tutaj tylko jeden, a właściwie „dwa w jednym”.

W samolocie typu Boeing-777 załoga praktycznie nie jest w stanie wyłączyć transpondera ACARS (po rosyjsku AZN-W – przyp. tłum.), które to urządzenie umożliwia kontrolerom ruchu lotniczego widzieć oznakowanie samolotu na ekranie radiolokatora i tym samym zidentyfikować statek powietrzny. Rozumie się, zakładam że terroryści to też ludzie wykształceni i też mogą czytać ten artykuł – nie będę ujawniał sekretów niektórych nowinek technologicznych wbudowanych w urządzenie ACARS, właśnie po ataku na Nowy Jork. 

Powiem tak – wyłączyć całkowicie ACARS piloci nie mogą. A nawet gdyby się im to udało, to razem z całą funkcjonującą elektroniką na pokładzie. Trzeba być dyletantem wierzącym w to, że pozostała reszta też jest profanami, żeby przekonywać ludzi o tym, że przez kilka godzin ten stratoliner wykonywał manewry w przestrzeni powietrznej. I to jeszcze „nad samą gładzią oceanu, uciekając od radiolokatorów”. A przecież takimi bzdurami nas karmiono. Jak i wieloma innymi – równie kłamliwymi. Np. o tym, że „technicznie niemożliwe” było namierzenie miejsca znajdowania się telefonów komórkowych pasażerów samolotu, które pracowały przez kilka godzin od czasu rozpoczęcia się incydentu.

Pajęczyna kłamstw, którą przedstawiciele władz, brygady śledcze, samozwańczy eksperci owinęli nieszczęsny rejs MH-370 można wytłumaczyć tylko dwoma okolicznościami. Każda z nich jest ważna dla każdego z nas – tak dla zakamieniałego materialisty jak i miłośnika zagadek i tajemnic.


Prawda leży gdzieś obok?


Okoliczność numer jeden: jeżeli nie brać pod uwagę Kosmitów, to porwanie albo zniszczenie takiego samolotu jak Boeing-777 może być cynicznie wykorzystane tylko w interesie niektórych pasażerów znajdujących się na pokładzie. Mowa, oczywiście, nie o „Iwanach”, których wygodnie byłoby oskarżyć, jak tylko zabrzmiała wersja o akcie terroru, a np. o pewnych „wtajemniczonych”. Czy byli tacy na pokładzie? Byli. I to w niemałej liczbie.

Należy tu powiedzieć, że właśnie tego dnia na pokładzie tego samolotu pojawiły się dwie dziesiątki przedstawicieli kompanii Freescale Semiconductor, zajmującej się rozpracowywaniem najnowszych technologii półprzewodnikowych know-how profilu obronnego. Kto jeszcze z „nosicieli tajemnic” zaginął wraz z malezyjskim samolotem – Bóg raczy wiedzieć. Ciekawą hipotezę lansują na swych niedostępnych i niejawnych forach internetowych pracownicy zachodnich służb specjalnych. Hipoteza brzmi tak: pewnego ważnego „wtajemniczonego” (albo kilku) porwano jeszcze przed startem samolotu – czym objaśnia się fakt pracujących w sieciach łączności telefonów komórkowych pasażerów. Owi pasażerowie byli „fałszywymi celami” w akcji „przykrywania”, którą stało się porwanie i/albo zniszczenie samolotu. Rzecz jasna ogromną ilość kłamliwych szczegółów rzuconych na pożarcie mediom przez rozmaitych komentatorów i instancje objaśnia się przede wszystkim doskonale wykonaną przez „nieznane bliżej zainteresowane” osoby operacją dezinformacyjną. Logika tej hipotezy jest bezsprzeczna. Taktykę tego rodzaju działań w języku służb specjalnych określa się jako „rozwałka całej karawany po to, by wyciągnąć jeden, jedyny rodzynek”.

Druga okoliczność ma największe znaczenie dla nas wszystkich. Okolicznością tą jest ten fakt, iż wszystkie tak ultra- i super-drogie urządzenia do śledzenia – w tym amerykańskie „totalne pokrycie obserwacją satelitarną” okazały się całkowicie bezsilne. Tak samo jak setki obsługujących je specjalistów i tysiące funkcjonariuszy i żołnierzy służb specjalnych z różnych krajów. Po to, żeby zatuszować tą szokującą okoliczność, totalnie zawyżali możliwości jakichś złoczyńców, jednocześnie zaniżali możliwości systemu ACARS.

No i czy nie wyda się Czytelnikowi cyniczną ta myśl? Najbardziej wygląda na to, że tajemnica lotu MH-370 zawiera się w jednym – ale dla większości z nas – retorycznym pytaniu. Kto jest w stanie dać gwarancję, że coś takiego się nie powtórzy? Tylko już nie w wersji „zniknięcia” samolotu nie z pasażerami, a z środkami masowego rażenia na pokładzie?


Moje 3 grosze


No i mamy wreszcie rozsądny głos w oceanie bełkotu. Faktycznie – wygląda na to, że było to porwanie zorganizowane przez służby specjalne. Służby specjalne kraju, któremu zależało na poznaniu tajemnic koncernu Freescale Semiconductor. Koncern ten z siedzibą w Austin, TX – wedle amerykańskiej Wikipedii – ma swe filie w 19 krajach i zatrudnia 17.000 pracowników. W marcu 2014 roku 20 pracowników tej firmy zaginęło bez wieści. Firma ta specjalizuje się w półprzewodnikach i konstrukcjach urządzeń radiowych dla samochodów i innych pojazdów – w tym kosmicznych. Poza tym zajmowano się komputerami i technologiami informatycznymi. W firmie tej stworzono pierwsze całkowicie tranzystorowe dupleksowe radio samochodowe w 1969 roku oraz pierwszy prototyp telefonu komórkowego – już w 1973 roku! Poza tym to właśnie tam stworzono procesor MC68000 i inne detale, które doprowadziły do rewolucji komputerowej w 1984 roku, a które wykorzystano w EMC produkowanych przez Apple, Atari, Commodore, Sun czy HP. Obecnie – czyli w pierwszej dekadzie XXI wieku, firma zajmuje się opracowywaniem i produkcją mikroelektroniki użytkowej. A zatem jest się o co bić…

Czy ktoś mógłby porwać samolot z BMR na pokładzie? Oczywiście – do tego szkoli się uderzeniowe i dywersyjne siły specjalnego przeznaczenia. A czy ktoś mógłby dać gwarancję, że do tego nie dojdzie? O ile wiem – to nikt. Nie ma stuprocentowych zabezpieczeń - bo nie ma czegoś takiego, jak stan idealny.

I jeszcze jedno. W dniu 17.VII.2014 roku, na Ukrainie zestrzelono z premedytacją samolot Boeing-777-200ER z rejsu MH-17 lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur. Zginęło 283 pasażerów i 15 załogantów. Na pokładzie znajdowało się ponad 100 specjalistów od AIDS, którzy lecieli na konferencję naukową do Melbourne w Australii. I znów pytanie brzmi: był to przypadek czy celowa prowokacja? Bo w takim kontekście pierwej należy odpowiedzieć na pytanie nie kto zestrzelił ten samolot i czym, ale akurat dlaczego właśnie ten a nie inny??? Oczywiście ta tragedia stała się powodem huraganowego ataku propagandowego na Rosjan, ale tak naprawdę to nie o to tam chodziło. Chodziło o to, by na tej konferencji nie padły czyjeś słowa. Czy miałyby one związek z rozwijającą się w Zachodniej Afryce epidemią gorączki krwotocznej EVD – znanej jako Ebola?

Tak czy inaczej – wydaje się, że istnieje związek pomiędzy tymi wszystkimi wydarzeniami. Coś komuś się wymknęło, ktoś wypuścił na świat demona i usiłuje to ukryć przed szeroką publicznością zamykając ludziom usta bez względu na koszty i ofiary…

Tekst i zdjęcia – „Tajny XX wieka” nr 14/2014, ss.16-17
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©