Powered By Blogger

wtorek, 31 lipca 2012

I spadła z nieba Gwiazda Piołun…




Iwan Barykin

Na świecie znajduje się 440 reaktorów jądrowych. 104 z nich w USA. We Francji 59 reaktorów, w Japonii – 53, w Wielkiej Brytanii – 35. W Rosji – 29. Najbardziej zależnym od energii jądrowej krajem świata jest Francja.

Ci wszyscy, którzy pracowali przy likwidacji ostatniej katastrofy w Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej – CzEJ, nazywali to powołaniem na wojnę – wojnę z niewidocznym promieniowaniem, zdolnym do uśmiercenia całej Ludzkości swym jadowitym tchnieniem. Wojnę wygrano, ale za wysoką cenę – w ciągu 26 lat zmarło tysiąc likwidatorów, a ci którzy przeżyli – są do dziś dnia inwalidami.




W sztabie

W tym pamiętnym czerwcu 1986 roku, na drodze z Prypeci – my, dziennikarze z „Wołgogradzkiej Prawdy” – robiliśmy plany: obejrzymy sobie elektrownię i rozerwany wybuchem reaktor, pogadamy z pracującymi tutaj ziomalami. Ale tak się nie stało. Od pierwszego kroku w Strefie dano nam jasno do zrozumienia, że stoimy tutaj na zawadzie i jesteśmy tu tak potrzebni jak piąte koło u wozu.
- Gdzie leziecie, życie wam się znudziło? – ofuknął nas nowy dyrektor CzEJ E. N. Pozdyszew. To nie był tylko przejaw troski o nasze bezpieczeństwo. Wszystko, co dotyczyło bezpośrednich przyczyn i następstw katastrofy zostało dokładnie utajnione.

Do samej elektrowni dostaliśmy się co prawda nie od razu, ale po długim pobycie w Czarnobylu – w sztabie Państwowej Komisji, w którym nam opowiadano długo i nudno, by nas oswoić z następnym i wydarzeniami.
Miałem okazję spotkać się w sztabie z członkami Komisji: z akademikiem W. A. Legasowem, który znajdował się tutaj od pierwszego dnia po katastrofie i z innymi uczonymi z Instytutu Energii Atomowej im. Kurczatowa, instytutów fizyki Ziemi, biofizyki i genetyki RAN[1]

Na nas, poza towarzyszami z KGB, nikt nie zwracał uwagi: siedzą jacyś faceci i kopią się w papierach. Ja puszczałem wszystko mimo uszu, o czym oni dyskutowali, i tylko włączyłem dyktafon, który miałem w kieszeni. W tych sporach przewodził akademik Legasow.

Padł system…

- W toku eksperymentu rozpoczętego 25 kwietnia, planowano zbadanie możliwości turbogeneratora do wytwarzania energii elektrycznej w przypadku sytuacji krytycznej – mówił akademik Legasow. – Operatorzy stopniowo zmniejszali moc reaktora i w południe doszli do połowy jego mocy. Wieczorem przerwano zniżanie mocy reaktora, żeby zabezpieczyć dostawę energii elektrycznej do sieci. A po godzinie 23:00 znowu zaczęto zmniejszać moc. Przy jej zniżeniu do 700 MW powinien zadziałać system awaryjnego wyłączenia reaktora, ale nie zadziałał… Czy mówię niezrozumiale młody człowieku? – wbił we mnie wzrok spoza okularów.

Pokręciłem głową. Walerij Aleksiejewicz zaczął ponownie przemierzać swój gabinet tam i z powrotem.
- Tak więc, koledzy – rzekł Legasow – nie rozumiemy, dlaczego zaczęły się spadki wskazań systemów pomiarowych i dlaczego miał miejsce skokowy spadek mocy do zera. Operatorzy starali się zwiększyć ją do 200 MW, ale ona się nie podnosiła. Wtedy oni wcisnęli guzik awaryjnej ochrony, w rezultacie czego 178 prętów sterujących powinno opuścić się do aktywnej strefy i zgasić reakcję łańcuchową i tym sposobem wyłączyć reaktor. Ale pręty opuściły się tylko do połowy i rozpoczął się rozruch reaktora, słowem niekontrolowany skok reaktywności i mocy reaktora, i 26 kwietnia doszło do silnego wybuchu, który zdmuchnął jak pyłek wielotonową pokrywę reaktora. Nie zadziałało „zabezpieczenie od idioty”, bowiem operatorzy na początku eksperymentu wyłączyli system awaryjnego chłodzenia reaktora. Drugi wybuch uszkodził obudowę całego bloku energetycznego reaktora. Wszystkie światła zgasły, ale pojawiło się zagadkowe świecenie…

Piorun kulisty?

- Nie było tam niczego dziwnego – przerwał akademikowi pracownik Instytutu Fizyki Ziemi E. W. Barkowskij. – To był tylko piorun kulisty, który wleciał do hali maszyn.
- A skąd on się tam wziął? – zaperzył się akademik.
Obecni uśmiechnęli się: znowu uczeni skoczyli sobie do oczu!
Tymczasem Barkowskij kontynuował:
- Reaktor stał się epicentrum silnego antycyklonu i trzęsienia ziemi. To odnotowało wiele sejsmografów. Rzecz w tym, że CzEJ została zbudowana na uskoku tektonicznym Prypeckiej Grzędy – wbrew zastrzeżeniom geologów. Trzęsienie ziemi, antycyklon, a potem piorun kulisty, które uszkodziły aparaturę…
- Spełniło się proroctwo apostoła Jana – mój sąsiad przerwał zapadłe nagle milczenie. – To właśnie o tym mówi się w jego Objawieniu czyli Apokalipsie:  I trzeci anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia, a spadła na trzecią część rzek i na źródła wód. A imię gwiazdy zowie się Piołun. I trzecia część wód stała się piołunem, i wielu ludzi pomarło od wód, bo stały się gorzkie. (Ap 8,10-11)
- Nie odkrył pan niczego nowego, panie kolego, chociaż wiele rzeczy się pokrywa ze sobą – uśmiechnął się akademik. – Piołun, to po ukraińsku „czarnobyl”, woda w Prypeci wciąż jest radioaktywnie skażona. Nie bardzo tylko wiadomo, skąd się wzięła tam wielka gwiazda?
- Walerij Aleksiejewiczu – głos zabrał pułkownik KGB – mieszkańcy Prypeci, których obudził wybuch, ujrzeli nad elektrownią nieznany obiekt latający, w kształcie ognistej kuli. Zdążył ją sfotografować miejscowy fotoreporter.



UFO nad CzEJ

Oto, co zeznaje starszy dozymetrysta z komórki kontroli radiometrycznej CzEJ Warickij i jego kolega Samojlienko, których poderwano alarmem już po eksplozjach:
- Ujrzeliśmy na niebie ognistą kulę w kolorze jasnożółtym, podobnego do jasnego mosiądzu. Miał on średnicę jakichś 6-8 metrów. Obiekt znajdował się na wysokości około 300 metrów nad reaktorem i naraz wystrzelił w kierunku elektrowni dwa promienie. W tym czasie my wykonaliśmy dwa pomiary promieniowania przy pomocy dozymetru. Pierwszy z nich wykonaliśmy, kiedy znaleźliśmy się w polu widzenia rozwalonego reaktora. Przyrząd pokazał nam 3000 μR/h. Drugi pomiar wykonaliśmy wtedy, kiedy zgasł promień emitowany przez obiekt. Tym razem dozymetr pokazał wartość 800 μR/h… Jak twierdzą specjaliści, w epicentrum eksplozji, gdzie natężenie promieniowania wynosiło ponad 1000 R/h, UFO zbił poziom radiacji do 250 R/h.

Nieprzyjacielski atak

- My nie wykluczamy wykorzystania przez potencjalnego nieprzyjaciela laserowej broni radiacyjnej (działa laserowego – przyp. aut.) z pokładu satelity wojskowego – kontynuował pułkownik. – Po katastrofie w CzEJ spróbowaliśmy zebrać próbki gleby w 30-kilometrowej strefie wokół reaktora. Wysunięto także przypuszczenie, że przyczyną awarii aparatury kontrolnej reaktora, stał się zwyczajny atak falami radiowymi o wysokiej częstotliwości z radaru jakiejś ultra tajnej stacji r/lok., znajdującej się niedaleko stąd.
- Po tym, co tutaj zaszło, jestem w stanie uwierzyć we wszystko: w UFO, w radar i wizje apostoła Jana – rzekł w zamyśleniu Legasow. – Ale niech pan pozwoli, pułkowniku, nam samym osądzić, co się właściwie stało. Jestem skłonny uznać, że grafitowe bloki reaktora i kanały w których znajdowały się pręty paliwowe i sterujące mają cały szereg wad konstrukcyjnych…

To zdanie wygłoszone przez akademika stało się znane A. P. Aleksandrowowi, konstruktorowi reaktora, który przed katastrofą przysięgał przed całym narodem, że reaktor jest na 100% bezpieczny. Doprowadzi to do zerwania stosunków pomiędzy nimi do konfliktu, w który zostało zamieszanych wielu uczonych. Kiedy Legasow dostał niebezpieczna dla zdrowia dawkę promieniowania, to wrócił do Moskwy, w pewnych kręgach zaczęto przeciwko niemu nagonkę, która doprowadziła go do samobójstwa – powiesił się w swym mieszkaniu 27 kwietnia 1988 roku, w drugą rocznicę katastrofy w CzEJ.

Wygnanie z „Edenu”

W czasie budowy „sarkofagu” nie widzieliśmy nikogo, poza dźwigowymi pracującymi w maszynach zabezpieczonych grubymi ołowianymi płytami. Poza tym podjeżdżały tam betoniarki. Na dachu reaktora młodzi żołnierze zrzucali przy pomocy łopat kawałki radioaktywnego paliwa…

Nie mieli żadnej odzieży ochronnej tylko ołowiane fartuchy nałożone na mundury, a na twarzach maski. Oni mogli dosłownie w czasie kilku sekund znajdować się na dachu, gdzie promieniowanie przewyższało 1000 R/h.[2] 

Także i my na własnej skórze odczuliśmy skutki napromieniowania: chrypka, zmiana głosu, drapanie w gardle, łzawienie oczu. Maseczki na twarzy chroniły tylko od pyłu. Spoza szumu silników maszyn nie usłyszeliśmy podjeżdżającego BTR i czyjegoś okrzyku. Wzdrygnąwszy się od nieoczekiwanego dźwięku zobaczyliśmy tego samego kagiebistę, którego spotkaliśmy w Sztabie PK, a który wręczył nam zalane w plastyk przepustki z czerwonym paskiem na ukos i napisem „Wstęp wszędzie”.
- Natychmiast opuśćcie obiekt! – rozdarł się kapitan – życie wam niemiłe!? Skórki dostaniecie przy odjeździe! Już ja się o to postaram!

Po paru dniach powtórzyliśmy wyjście na stację wychodząc z założenia, że prace likwidatorskie są po prostu „na wariackich papierach” – zrzucanie radioaktywnych fragmentów paliwa w dół. Chcieliśmy jeszcze zobaczyć do wnętrza reaktora, w którym pracowali ludzie w temperaturze +50°C. Nam udało się zajrzeć do szybu od średnicy 1,6 m. Likwidatorzy poruszali się w nim skuleni we dwoje.

W ciągu sekundy zrobiłem się mokry jak mysz, było tam strasznie gorąco. Miałem tylko jedno życzenie – jak najszybciej stąd uciec. No ale jak stąd uciekać nie dowiedziawszy się, dlaczego właśnie tak się dzieje? Zadaliśmy to pytanie jednemu z likwidatorów – pogroził nam palcem, ale potem zawołał starszego dozymetrystę. Na nasze szczęście okazał się nim nasz krajan J. I. Kosariew (późniejszy przewodniczący Wołgogradzkiej Obłast’nej Organizacji Związku Inwalidów z Czarnobyla).

Okazało się, że w szybie betonują ścianę pod fundamentem reaktora, kładą rury, którymi będzie płynął ciekły azot (-196°C) dla jego schłodzenia. Boże uchowaj, jak ciekłe paliwo nuklearne przecieknie przez ścianę reaktora… Poza rurami szybem biegną także kable elektryczne do oświetlenia i przyrządów pomiarowych.

Wkrótce powróciliśmy do domów, kiedy skończyła się nasza dwutygodniowa podróż służbowa. Wyjeżdżaliśmy z uczuciem spłaconego długu, choć nie rozwiązaliśmy do końca tajemnicy wybuchu w czwartym bloku. I najprawdopodobniej na zawsze pozostanie to tajemnicą XX wieku.

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 17/2012, ss.16-17

Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©          


[1] Rosyjska Akademia Nauk – dawniej Akademia Nauk ZSRR.
[2] Dawka śmiertelna LD100 wynosi 6-7 Sv czyli  >500 R/h. 

poniedziałek, 30 lipca 2012

Szanowny Panie Erich von Daniken! - list otwarty




Zofia Piepiórka

29 lipca 2012 o 18:55.

Przed laty czytałam większość Pana książek! Był 1997 rok, gdy pierwszy raz napisałam do Pana list, do którego dołączyłam referat oraz zdjęcie z sympozjum naukowego w Sulęczynie woj. pomorskie. Po 3 tygodniach otrzymałam odpowiedź oraz propozycję członkostwa AAS w Illinois w USA - skąd później otrzymywałam Biuletyny. Oznaczało to jedno - zwrócił Pan uwagę na moje badania kamiennych kręgów i widział sens w tym co robię. Od tamtej pory doszło wiele innych odkryć dotyczących kamiennych kręgów w Polsce, a także Stonehenge i Carnac. Później również szukałam i badałam Bazy Kosmiczne UFO w Polsce wg Planu kamiennych kręgów.

Jestem wizjonerką i moje wizje i sny stały się inspiracją do myślenia, poszukiwań i badań, dlatego w 1993 roku rozpoczęłam badania od kamiennych kręgów w Odrach, a po trzech latach w Węsiorach. W 1997 roku z mojej inspiracji odbyło się sympozjum naukowe w Sulęczynie, gdzie przedstawiłam pierwsze wyniki badań. Dla archeologów moje wnioski są sprzeczne z ich teoriami, ale nie z ich faktycznymi odkryciami!

 W swoim referacie udowodniłam m.in., że kamienne kręgi ustawione są z dokładnością astronomiczną na przesilenie letnie lub zimowe, gdyż zostały ustawione na pasmach kosmicznych! Oznacza to, że ich konstruktorzy doskonale znali te pasma kosmiczne i wiedzieli jakie mają znaczenie dla naszej cywilizacji.

 Doszłam również do wniosku, że kamienne kręgi to odwzorowania różnych gwiazdozbiorów oraz PLANY BAZ  KOSMICZNYCH! Najważniejszy dla naszej cywilizacji oraz dla Polski i Europy jest gwiazdozbiór BYKA. W ustawieniu kamiennych kręgach w Odrach odwzorowane są Hiady, a w Węsiorach Plejady w gwiazdozbiorze BYKA. Hiady to symboliczny łeb Byka, a Plejady to… zad BYKA. Co jest ważniejsze? Oczywiście symboliczny łeb BYKA, czyli HIADY.

Jeżeli Hiady zostały odwzorowane w Odrach, a w Węsiorach – Plejady, to jest to największe w skali odwzorowanie gwiazdozbioru BYKA w Polsce i w Europie. Tak precyzyjny PLAN astronomiczny można wykonać dopiero w naszych czasach za pomocą satelity, ale przecież kamienne kręgi istnieją od tysięcy lat! Dla archeologów jest to bzdurą, gdyż kilka tysięcy lat temu nasza cywilizacja nie była na takim poziomie technicznym. Oni widzą tam tylko kości, narzędzia i ozdoby, a same kamienie dla nich są małoważne! Czy nie widzą i nie rozumieją olbrzymiej wiedzy zakodowanej w symbolu za pomocą kamieni?! Czyżby te odkrycia były zagrożeniem dla ich hipotezy o Gotach i dlatego obawiają się o swoje autorytety naukowe? Jak widać to jest dla nich najważniejsze, a nie prawdziwa wiedza i nauka - o czym Pan dobrze wie i pisze w swoich książkach! http://wszechocean.blogspot.com/2012/03/bazy-kosmiczne-hiad-i-plejad-w-polsce-1.html

PLAN gwiazdozbioru BYKA nałożony na mapę Polski w odpowiedniej SKALI wskazuje również miejsce „Radioźródła 3c 123”… czyli miejsce gdzie jako wizjonerka zobaczyłam setki „płonących drzew” – jak w opisie biblijnym Mojżesza! Wg mnie to miejsce jest WSKAZÓWKĄ mistyczną, ale przede wszystkim  wskazówką ASTRONOMICZNĄ, fizyczną i techniczną. Badam to miejsce od 1993 roku i dzisiaj już wiem, że jest tutaj potężny DYSK Kosmiczny Króla Jahwe z czasów  Pierwszej Cywilizacji, dlatego tutaj zobaczyłam Jego „znak” – „płonące drzewa”. Jest to Baza Kosmiczna o śr. 1 km ukryta w ziemi od zarania dziejów naszej cywilizacji. Ma bezpośrednie połączenie z „Radioźródłem 3c 123” czyli z odległą OJCZYSTĄ GALAKTYKĄ. Bezpośrednio wokół niej jest wiele innych baz kosmicznych - w większości wrogich! Ale w promieniu ok. 800 km od CENTRUM (m.in. na szczycie Babiej Góry w Beskidach) na obwodzie wielkiego kręgu znajdują się Bazy Obwodowe o śr. 300 m w odległości ok. 26,5 km daleko na wschód i zachód oraz północ do wybrzeży Szwecji. Czy ktoś policzy ile jest Baz Kosmicznych na tym wielkim okręgu?! Przypomina to rysunek wielkiego kręgu na Płaskowyżu Nazca w Peru o którym wspomina Pan w jednej ze swoich książek!

Doszłam do wniosku, że w Polsce jest wielka potęga kosmiczna, która jest dowodem na to, iż jesteśmy potomkami inteligentnej cywilizacji kosmicznej i jest to naszym dziedzictwem od zarania dziejów i w tym jest przyszłość naszej cywilizacji, a nie w „objawieniach maryjnych”! Ponieważ jestem wizjonerką oraz badaczką megalitów zrozumiałam czym są tzw. objawienia Maryjne – o których pisał Pan w książce pt. „Objawienia” wyd. 1974r.
Dlaczego Bóg i Król Jahwe teraz i w taki sposób ujawnia swoje Bazy Kosmiczne w Polsce i na terenie Europy?
Odpowiedź jest w naszej wierze i religii od tysięcy lat, w starych proroctwach biblijnych oraz w modlitwie, której nauczył nas Jezus Chrystus -„Ojcze nasz” „…przyjdź Królestwo Twoje”… a to Królestwo Kosmiczne jest pośród nas i ujawni wszystkie OBCE bazy i cywilizacje, które robią nam „wodę z mózgu”, czego doskonałym przykładem są tzw. „objawienia maryjne” za którymi kryją się różne cywilizacje. W symbolu o „obrazie z rana ciętą na twarzy, a za obrazem stoi Bestia” mówi proroctwo Apokalipsy! Czy OBCY pomagają nam zrozumieć i wskazać miejsca swoich baz kosmicznych?! NIE!

 Z moich wizji wynika iż Jezus Chrystus jest przedstawicielem… Hiad w gwiazdozbiorze Byka. Plejadnie (oraz inne cywilizacje) ukrywają się za kultem obrazów i figur - co jest zabronione w II przykazaniu Dekalogu w Biblii! Przykładem tego jest obraz NMP z Meksyku, gdzie na płaszczu widnieją różne gwiazdozbiory - cywilizacje, które posługują się kultem maryjnym, aby zwodzić – ogłupiać naszą cywilizację. W sposób analogiczny dotyczy to również innych religii! A tak to wygląda na obrazie… https://www.facebook.com/photo.php?fbid=330896830337236&set=a.104708346289420.8305.100002507652952&type=1&theater

Na Ziemi jest wiele OBCYCH baz kosmicznych, które za pomocą swoich ludzi manipulują religiami, psychotronikami, naukowcami, politykami, dziennikarzami, itd… Ich celem jest doprowadzenie do zagłady kolejnej ( naszej ) cywilizacji na Ziemi czego nie muszę udowadniać. W tym jest odpowiedź na Pana pytania w książce pt. „Objawienia”. Ale dlaczego??

W czasie Pierwszej Cywilizacji doszło do zdrady Króla Jahwe. Został zdradzony i zabity przez własnych ludzi ( bunt ANIOŁÓW! ) za namową cywilizacji (gwiazdozbioru) Węża o czym w symbolu mówi biblijna wizja Mojżesza o Adamie i Ewie w Raju oraz gadającym WĘŻU!

Król Jahwe został zabity i pochowany w grobowcu w ich bazie na terenie obecnej Gdyni – o czym napisałam w książce pt. „Święta tajemnica Gdyni”. Arka Przymierza opisana w ST, którą Mojżesz wykonał na polecenie Boga Jahwe to miniaturka grobowca Króla Jahwe. Król po śmierci stał się BOGIEM - tak jak Jezus Chrystus. Zadaniem i misją Jezusa Chrystusa było pokazać własnym życiem co zrobili z OJCEM CYWILIZACJI – tak jak w znaku krzyża „W Imię Ojca i Syna…”… Dlatego właśnie tutaj w Polsce wypełniają się stare proroctwa i zapowiedź przyjścia KOSMICZNEGO KRÓLESTWA OJCA i SYNA, bo tutaj jest Jego Wielka Baza Kosmiczna i Bazy Obwodowe w całej Europie!
 „Arka Przymierza i Tajemnica Świętej Góry w Gdyni” http://www.youtube.com/watch?v=2_GmURYektI&feature=youtu.be 

To jest odwieczny sens wiary Izraela i wszystkich Chrześcijan na Ziemi od tysięcy lat. Obecnie zwolennicy religii Węża i Smoka robią wszystko, aby odwrócić uwagę od tego typu badań i odkryć OBCYCH baz kosmicznych, a to wyjaśnia kim są i co robią dla dobra przyszłości cywilizacji!

Aby to wszystko zrozumieć i znaleźć dowody poświęciłam 20 lat życia, co dla ludzi cynicznych nie ma znaczenia, gdyż ograniczają nas i nasz świat do poziomu ludów pierwotnych lub poziomu małp. To wszystko ma sens, lecz musi być postrzegane z właściwego miejsca i czasu - czyli XXI wieku w Europie!  Żyję „tu i teraz” i postrzegam świat i ludzi poprzez własne wizje oraz proroctwa biblijne, gdyż żyję w Polsce, w Europie, a nie w Azji lub Afryce.
Panie Daniken wiem, że przyjedzie Pan do Polski, na zaproszenie Janusza Zagórskiego we Wrocławiu, dnia 28.08.2012 co zapowiada w NTV.

Nadmieniam, że niedawno również udzieliłam wywiadu dla NTV Janusza Zagórskiego. Janusz Zagórski – 15.07.2012 niezaleznatelewizja.pl

http://www.youtube.com/watch?v=GbKcRG0T8vc  Rozmowa telefoniczna Janusza Zagórskiego z Zofią Piepiórką, badaczką kamiennych kręgów i…

Jeżeli to co piszę ma dla Pana sens, to proszę uwzględnić tę sprawę oraz mnie podczas spotkania we Wrocławiu u Janusza Zagórskiego lub gdzieś w Polsce, lub w Europie. Chciałabym spotkać się z Panem osobiście, ale może okazać się, że moje pytania i prośby do Pana inaczej nie dotrą!

 Nie znam języka angielskiego i niemieckiego, dlatego proszę, aby ten list przetłumaczyli życzliwi ludzie, którzy rozumieją co się tutaj dzieje i prześlą go do Pana wiadomości!

Proszę Pana o pomoc w dalszych poszukiwaniach i badaniach Baz Kosmicznych w Europie oraz publikacji na ten temat, bo to również jest celem Pana poszukiwań i działań oraz wielu innych myślących ludzi na Ziemi! Proszę, aby Pan ustosunkował w tej sprawie oraz liczę na ewentualną współpracę w dalszych badaniach dla dobra naszej cywilizacji… a wszystko zgodnie z proroctwami biblijnymi! Żyjemy naprawdę w ciekawych czasach, gdy stare proroctwa właśnie w taki sposób się realizują i my bierzemy w tym udział…

...a Wam się wydaje że jak to ma wyglądać? Wszyscy jesteśmy kosmitami i startujemy w kosmos… do swoich! Szukajcie więc swoich Baz Kosmicznych! Zobaczymy czy OBCY wam je pokażą…

Pozdrawiam Pana serdecznie i do zobaczenia w Polsce!

* * *

Nie podzielam optymizmu Eleonory, bo znając życie wiem, że ten list z różnych względów raczej do adresata nie dotrze.
Osobiście uważam, że Pan Däniken się myli i to w principiach. Oczywiście jego ogromną zasługą jest to, że zwrócił uwagę świata nauki na niezwykłe fakty i artefakty z naszej Przeszłości, a także na wszelkiego rodzaju przekazy przedcywilizacyjne, które dotrwały do dnia dzisiejszego, a które sugerują Paleokontakt z Przybyszami z Kosmosu, albo istnienie na Ziemi nawet kilku wysokorozwiniętych cywilizacji, których ślady są stopniowo zacierane przez Czas i niepamięć…
Osobiście optuję za tym drugim rozwiązaniem, bowiem – w przeciwieństwie do wielu ludzi – zdaję sobie sprawę z rozległości Universum i z naszego peryferyjnego położenia gdzieś na galaktycznym zadupiu, gdzie diabeł powiedział dobranoc z jednej strony – a z powszechności życia w Kosmosie z drugiej. Rzecz polega na tym, że pragniemy Kontaktu tylko dlatego, by nie mieć świadomości tego, że stajemy sami wobec pustki Wszechświata… Dlatego prace Pana Dänikena są cenne właśnie – i tylko – dlatego, że jako pierwsze wskazują „paskudne tajemnice” historii naszej planety i usiłują je jakoś objaśnić. I to jest właśnie jego tytuł do chwały!      

niedziela, 29 lipca 2012

Trowanty – żyjące kamienie z Rumunii


Lokalizacja trovantów na terenie Rumunii
Trovanty w muzeum w okręgu Valcea



Michaił Kuźmin

Nazwa kamienia ametyst pochodzi z języka starogreckiego i oznacza tyle, co „trzeźwy”. Dawni Grecy sądzili, że jak pije się alkohol z naczynia, które zrobiono z ametystu, to praktycznie nie sposób się upić!

Panuje powszechne przekonanie, że Rumunia to ojczyzna wampirów. Wszyscy bowiem wiedzą, że historia okrutnego hrabiego Drakuli i jego krwiożerczych kompanów to tylko legenda, którą wymyślono kiedyś tam i nie mająca żadnego realnego odpowiednika. (Nieprawda, pierwowzorem Drakuli jest książę Wład Tepes syn Włada Diabła [1431-1476], okrutny książę Siedmiogrodu, hospodar wołoski, który wsławił się tym, że swych wrogów pasjami uwielbiał nabijać na pal, stąd przydomek - Palownik – przyp. tłum.) Tym niemniej w Rumunii jest wystarczająca ilość cudowności.

Kamienie czy żywe istoty?

W centrum i na południu Rumunii, z dala od miast, można napotkać na zadziwiające kamienie. Miejscowi nadali im specjalną nazwę – trovanty.
W większości kamienie te mają okrągłą lub owalną formę, bez ostrych kantów. Już na pierwszy rzut oka różnią się od innych kamieni, których duża ilość znajduje się w tej okolicy. Ale po deszczu z trovantami zaczyna dziać się coś niewiarygodnego: one dosłownie tak jak te grzyby zaczynają rosnąć i powiększać swe rozmiary!
Każdy trovant o wadze zaledwie kilku gramów może z czasem wyróść i zaciążyć do masy nawet tony. Młode kamienie rosną szybciej, a z czasem wzrost trovantu się spowalnia.
Te rosnące kamienie składają się w większości z piaskowca. Ich wewnętrzna budowa też jest niezwykła. Jeżeli rozpiłuje się kamień na połowy, to na przekroju – podobnie jak na odziomku drzewa – można zobaczyć kilka słojów (pierścieni wzrostowych) narosłych wokół niewielkiego, twardego jądra.
Bez względu na ogromna unikalność trovantów, geolodzy nie kwapią się z ich zbadaniem i zaszeregowaniem do niewyjaśnionych fenomenów naukowych. Zgodnie ze zdaniem uczonych, rosnące kamienie chociaż są niezwykłe, ale ich natura jest wyjaśniona. Geolodzy twierdzą, że trovanty są rezultatem długotrwałej cementacji piasku, która przebiegała miliony lat we wnętrzu ziemi. Kamienie te zostały wyrzucone na powierzchnię ziemi wskutek silnej aktywności sejsmicznej. (I faktycznie – Rumunia leży na obszarze pensejsmicznym i sejsmicznym, związanym z basenem Morza Śródziemnego – uwaga tłum.)
Nasi uczeni objaśniają także przyczyny wzrostu kamieni: kamienie powiększają się dzięki dużej zawartości różnych soli mineralnych znajdujących się pod ich powierzchnią. Kiedy ich powierzchnia namaka, te związki chemiczne zaczynają pęcznieć i napierać na piasek, z czego kamień „rośnie”…

Rozmnożenie przez pączkowanie

Tym niemniej, trovanty mają jeszcze jedną osobliwość, której geolodzy nie są w stanie wytłumaczyć. Te żywe kamienie nie dość, że rosną, to są jeszcze w stanie się rozmnażać! Staje się to w ten sposób: po tym, jak powierzchnia kamienia namoknie, na jej powierzchni pojawia się niewielka wypukłość. Z czasem ona rozrasta się, i kiedy waga nowego kamienia staje się dostatecznie duża, odłamuje się on od kamienia macierzystego…



Budowa nowych trovantów jest dokładnie taka sama, jak u innych starszych kamieni. I w ich wnętrzu znajdują się jądra, co stanowi nie lada zagadkę dla uczonych. I tak jeżeli wzrost kamieni jakoś tam się dało wyjaśnić z naukowego punktu widzenia, to proces dzielenia się kamiennego jądra nie poddaje się jakiejkolwiek logice. Cały proces rozmnażania trovantów przypomina pączkowanie, przez co niektórzy specjaliści zastanawiają się nad kwestią, czy nie są one jakąś nieorganiczna formą życia?
Miejscowi od stuleci wiedzą o niezwykłych właściwościach trovantów, ale nie poświęcają im jakiejś szczególnej uwagi. Wcześniej kamieni tych używało się jako materiału budowlanego. Trovanty można często spotkać na rumuńskich cmentarzach – duże kamienie stawiane są w charakterze nagrobków ze względu na ich niezwykłe kształty.



Stwierdzono, że trovanty mają jeszcze jedną fantastyczną właściwość, a mianowicie – podobnie jak słynne „wędrujące kamienie” z kalifornijskiej Doliny Śmierci też przemieszczają się z miejsca na miejsce.

Muzeum pod gołym niebem

Dzisiaj trovanty są jedną z chronionych osobliwości Przyrody w Środkowej Rumunii, sensacja do której ściągają ludzie z całego świata. Rumuni wyrabiają z trovantów pamiątki, które wywożone potem do różnych krajów ponoć rosną i przemieszczają się po mieszkaniach, czym przyciągają uwagę ich mieszkańców.
Największe skupisko tych rosnących kamieni można spotkać w judecu (okręgu) Vâlcea, na którego terytorium można znaleźć trovanty o różnych kształtach wielkościach i kolorach. W związku z ogromnym zainteresowaniem turystów, w 2006 roku lokalne władze otworzyły we wsi Costeşti jedyne w swoim rodzaju muzeum trovantów pod gołym niebem. Jego powierzchnia wynosi 1,1 ha. Na terenie muzeum znajdują się zebrane najciekawsze pod względem kształtów i kolorów rosnące kamienie z całego okręgu. Turyści mogą za niewielka opłatą poznać się bliżej z ekspozycją i zakupić niewielkie kamienie w charakterze pamiątek.

Rosyjskie odpowiedniki

Kamienie, podobne do rumuńskich trovantów spotyka się także w innych krajach świata. Coś podobnego znajduje się także w Rosji. Oto już kilka lat na terenie Kołpinjańskiego Rejonu Orłowskiej Obłasti, we wsi Andriejewka i w jej okolicach, spod ziemi – dosłownie jak zaczarowane – pojawiają się okrągłe, kamienne głazy. Można je zobaczyć dosłownie wszędzie – na polach, w ogrodach, przy domach i na nieużytkach.
Orłowskie rosnące kamienie na pierwszy rzut oka przypominają zlepiony piasek, ale to tylko pozór. W rzeczywistości kamienie te są bardzo twarde i żeby odłupać od nich choć mały kęsek trzeba się solidnie namęczyć.
Rozmiary tych kamieni są bardzo zróżnicowane. W okolicach Andriejewki spotykało się je od małych kamyków do potężnych głazów o średnicy do kilku metrów, które przypominają płyty budowlane.
Zrozumieć ten fenomen Przyrody starali się i geolodzy i krajoznawcy. U miejscowych żyjące kamienie cieszą się dużą popularnością. Oni przydają im jakieś mistyczne właściwości, uważając, że głazy te wyrastają spod ziemi i są pełne życiodajnych sił Matki-Ziemi. Ktoś kiedyś przepiłował kilka kamieni i upiększył nimi drogę do lokalnych miejsc kultu.
Niezwykłość trovantów powoduje powstanie odważnych i niezbyt prawdopodobnych na pierwszy rzut oka, hipotez – których prawidłowości współczesna nauka jakoś nie spieszy się weryfikować. Część z badaczy twierdzi, że są one przedstawicielami nieorganicznych form życia. Zasady ich istnienia i budowa wewnętrzna nie ma niczego wspólnego ze znanymi już charakterystykami przedstawicieli ziemskiej flory i fauny. Do tego te rosnące kamienie mogą się okazać początkowymi formami życia na naszej planecie, przez tysiąclecia współistniejące z ludźmi lub przedstawicielami pozaplanetarnego życia, które spadły na Ziemię w/z meteorytami lub zawleczonymi przez Przybyszów z Kosmosu.
Wygląda na to, że ludzie szukają obcych form życia nie tam, gdzie ich powinno się szukać, bo prawdziwi Przybysze już od dawna są pośród nas, a my Ich po prostu nie zauważamy…

---oooOooo---

             

Tyle Michaił Kuzmin, a co piszą o tym sami Rumuni? Oto przekład tekstu im poświęconego ze strony internetowej Romania Travel:
Trovanty znajdują się w Rumunii w dwóch miejscach w okręgu Vâlcea: pierwsza lokalizacja to kamieniołom piaskowca przed wjazdem do wsi Coeşti, zaś druga lokalizacja – która jest bardziej spektakularna – znajduje się wzdłuż  potoku Gresarea który wpływa do rzeki w okolicach Oteşani.
Na południe od Środkowej Rumunii te formacje kamienne z dziwnymi reliefami leżą bezczynnie, póki nie popada na nie deszcz. A kiedy spadnie na nie ostatnia kropla deszczu, zaczyna się proces rozmnażania. Na powierzchni głazów pojawiają się małe owalne lub kuliste formy na ich wierzchołkach. Ludzie ze zdumieniem i zgrozą obserwowali zawsze to widowisko, jak po gęstym deszczu te skalne formacje „rozrastają się”.
Termin „trovant” jest specyficzny w rumuńskiej literaturze geologicznej i został po raz pierwszy wprowadzony przez naturalistę G. M. Murgoci’ego w jego pracy pt. „Trzeciorzęd w Oltenii”. Trovanty są znane jako „rosnące kamienie”, i są geologiczną formacją znajdywana w akumulacjach piaszczystych i depozytach piaskowców cementowych przez wody bogate w węglan wapnia – CaCO3. One ukazują się jako mineralne jednostki, kuliste, guzkowate lub cylindryczne z masywną koncentryczną lub warstwową budową o wielkości od kilku milimetrów do kilku metrów. Trovanty mają bardzo twarde kamienne jądro, ale one same są zbudowane z piasku. Po każdym dużym deszczu są one w stanie mnożyć się i wzrastać za każdym razem o kilka milimetrów i dorastać do wielkości 6-8 metrów.
Badania trovantów wykazały, że mogą się formować tylko w wielkich depozytach bardzo porowatego piaskowca, z jednoczesnym występowaniem w nich minerałów węglanowych. Wzrost kamieni następuje, kiedy dochodzi do reakcji chemicznych pomiędzy warstwami piasku a minerałami węglanowymi w obecności wody deszczowej. W procesie tej reakcji tworzone są warstwy wokół twardego, kamiennego jądra. Prędkość narastania kolejnych warstw wokół jądra krystalizacji wynosi ok. 4-5 cm/1200 lat. Małe owalne lub kuliste formy piaskowo-węglanowego materiału ukazują się na powierzchni dużych kamieni po każdym gęstym deszczu, dając wrażenie wzrostu kamieni. Egzemplarze trovantów są trzymane na wystawie w Muzeum Trovantów w Costeşti, w okręgu Vâlcea w Rumunii.
To, co wydawało się być cudem Natury miejscowym Rumunom, jest spektakularnym zjawiskiem geologicznym wymagającym dokładnych studiów.
                
I jeszcze jeden tekst na ten temat:

„Trovanty” to kamienie czy konkrecje piaskowcowe, które są scementowane i wyglądają, jakby rosły i się rozmnażały. Zawierają one kamienne jądro z zewnętrzna skorupą z piasku, która jest rezultatem cementacji sprzed milionów lat. 
Po silnym deszczu na powierzchni dużych głazów pokazują się małe formy, dzięki którym miejscowi nazywają je „rosnącymi kamieniami”. Egzemplarze trovantów można zobaczyć w Muzeum Trovantów – Muzeul Trovantilor w Costeşti.
Muzeum to jest położone 8 km od Horezu, w wiosce Costeşti i jest ono pomnikiem natury UNESCO. Głazy te są rozrzucone po całej dolinie i ich średnica wynosi od kilku milimetrów do 6-8 metrów. Można tam dojechać drogą krajową nr 67. Jego powierzchnia wynosi 11.000 m2 i jest to rezerwat geologiczny. Te kamienie powstały 6 mln lat temu w basenie wodnym zawierającym węglan wapnia, w którym piaski uległy naturalnej cementacji.  (Travel Romania)

* * *  

No i po całej tajemnicy. Okazało się, że to tylko naturalny proces geologiczny z chemią w tle. Nie ma żadnego życia pozaziemskiego, nie ma Kosmitów, duch nie spadł z nieba, słowem – martwy proces, martwej, ślepej materii. Trochę szkoda, bo było już tak pięknie!
A jednak… Zastanówmy się, od czego zaczęło się życie na Ziemi 3 mld lat temu. Zaczęło się właśnie od takich najprostszych reakcji chemicznych. Powstanie takich kul możemy uznać za pierwociny nieorganicznego życia na naszej planecie. To taka próba ewolucji stworzenia życia z tlenków krzemu, wody i węglanów metali. Nie wyszło? No to równolegle spróbowała z życiem opartym na krzemie w wysokich temperaturach. Zaś nie wyszło, bo Ziemia stygła, więc ewolucja postawiła na powstałe w wodzie aminokwasy, które w międzyczasie zsyntetyzowały się w chłodniejącym Wszechoceanie. Te zaczęły reagować ze sobą i wiązać w coraz dłuższe cząsteczki, które z biegiem czasu – a ewolucja miała go pod dostatkiem i do bólu – nabrały zdolności do replikacji. I zaczęło się życie organiczne. Jego matką była materia i energia Ziemi, ojcem był Czas.
Życie MUSIAŁO się narodzić. To nie jest jakiś truizm czy sofizmat. Tak po prostu jest i życie w Kosmosie tworzy się wszędzie tam, gdzie tylko pojawiają się warunki to umożliwiające. Inną sprawą jest to, czy z życia jest w stanie wykluć się Rozum. Natura bowiem zastawiła na Rozum kilka wrednych pułapek i wcale nie jest powiedziane, czy Homo sapiens sapiens ich uniknie… - ale to już jest inna ballada.



Opinia geologa

Zwróciłem się via email do znajomego geologa Pana Stanisława Bednarza, który na moje zapytanie nadesłał mi taką oto odpowiedź:
W polskiej literaturze są zdawkowe wzmianki o tym, w literaturze niemieckiej i angielskiej, a zwłaszcza rumuńskiej mnóstwo, ale nie mamy do tego dostępu.
Miejsce - południe gminy Otoseni przy drodze krajowej łączącej Valcea z Targu Jiu – vide mapka.
Powierzchnia 1,1 ha, wiek formacji najwyższy miocen (6,5 mln lat). Nazwa trovant wprowadzona  w 1907 roku  Gheorghe  Myroci w pracy o niezrozumiałym rumuńskim tytule... Proces rośnięcia jest rezultatem cementacji czyli tzw. diagenezy sypkich lub średniozagęszczonych osadów piaszczystych w zwięzłą skałę w dziwnie przyspieszonym tempie w stosunku do innych formacji, gdzie trwa nawet 1 mln lat. Jest to wynikiem wypełniania przez spoiwo węglanowe pustych przestrzeni. Woda przyspiesza ten proces. W porze suchej częściowo zdiagenezowane kamienie wyglądają  zwyczajnie po deszczu puchną... Mniejsze elementy zrostu piasków  przyklejają sie do większych, węglan wapnia pochodzi z sąsiadujących formacji. Powstają one na piaszczystym wzgórzu skąd spadają w dolinę. Wielkość zróżnicowana od kilku cm do 5 m. Używane są do ozdabiania ogródków i grobowców. Występują też w Felcau koło Cluj. Na razie tyle.
I aż tyle, bo czytając odpowiedź mgr Bednarza przypomniały mi się tajemnicze kule znajdowane na Słowacji na Kysucach, które badaliśmy wraz z Bronisławem Rzepeckim, Marianem Książkiem, Krzysztofem Piechotą oraz dr Milošem Jesenským, który „nagrał” nam tą sprawę. Badania te zostały opisane przez dr Jesenský’ego w „Czasie UFO” i w „Nieznanym Świecie” w 1998 roku. Kysuckie kule mają średnice od 20 do 305 cm i są one z bardzo twardego, brązowego piaskowca magurskiego. Ich pochodzenie jest zupełnie nieznane i jak dotąd nikt nie podał zadowalającego wyjaśnienia tego fenomenu. Być może rozwiązanie tej zagadki znajduje się właśnie w Rumunii! Różnicą jest to, że w przypadku kysuckim poza węglanem wapnia – CaCO3 był tam także węglan żelaza – FeCO3, który nadał piaskowcom brązową czasem niemal czarną barwę. Znowu sprawa dla geologa…
Ze swej strony poszukiwałem kamiennych kul w Beskidzie Małym, gdzie znajdują się grube ławice piaskowców magurskich, ale nie udało mi się niczego znaleźć, natomiast jeden kulisty negatyw został znaleziony w Węgierskiej Górce k./Żywca, gdzie znajduje się polskie przedłużenie formacji piaskowcowych Słowackich Jaworników. Jeżeli jest tak, jak przypuszczam powyżej, to rzecz powinna być jeszcze raz zbadana w celu potwierdzenia lub zanegowania mojej hipotezy, że kysuckie kule mają takie samo geologiczne pochodzenie ale inne środowisko chemiczne, w których powstały. A to rozwiązałoby aż dwie „pozaziemskie” zagadki!  

Źródła:
„Tajny XX wieka” nr 16/2012, ss. 28-29

Przekład z j. rosyjskiego i angielskiego oraz komentarz –
Robert K. Leśniakiewicz ©   

sobota, 28 lipca 2012

Pasaż brązowego karła, czyli kolejny koniec świata…?




Ledwie kończy się lipiec – w którym według niektórych przepowiedni świat miał się skończyć, już nawet nie pamiętam od czego – a już w Sieci pojawiły się następne banialuki na temat kolejnego (którego to z kolei?) końca świata. Otóż na witrynach księgarskich w USA pojawiło się wznowienie książczyny pt. „The Age of Cataclysm” – profetyczne opracowanie z 1974 roku, autorstwa znanych Czytelnikowi autorów: Alfreda Lambremonta Webre’a, J. D. i Philippa Lissów – wedle których zginiemy wskutek bliskiego przejścia koło Ziemi tzw. brązowego karła – nieodpalonej gwiazdy, co mam mieć miejsce w 2013 roku. Dzieło to kosztuje 171,80 USD – czyli całkiem słono. No, ale za sensacje trzeba płacić. A im bardziej absurdalne tym więcej!

Wydawca zachwala ją jako “klasyczną, profetyczną i historyczną pracę, jedną z książek, w których zintegrowano nauki o Ziemi (geologia, sejsmologia) z parapsychologią w celu oceny nadchodzących zmian na Ziemi, a które to zmiany przewidywał parapsycholog i uzdrowiciel Edgar Cayce (1877-1945).
Przepowiednie w „Age…” dotyczą jego readings mówiących o latach 2012-2013, a w szczególności roku 2013, kiedy to ma dojść do bliskiego przelotu brązowego karła towarzyszącego Słońcu, którego peryhelium znajdować się ma w pobliżu naszej dziennej gwiazdy. Ten brązowy karzeł towarzyszący naszemu Słońcu jest znany historycznie jako „Zaginiona Gwiazda Czasu i Mitów”, „Nibiru” czy „Planeta X”.

W „Age…” analizuje się przepowiednie Edgara Cayce’a pod kątem tego:
1.      Co się stanie w czasie destrukcyjnego przelotu brązowego karła przez Układ Słoneczny w roku 2013;
2.    Co się stanie z nami w przypadku impaktu brązowego karła w świetle nauk o Ziemi;
3.     Dokumentuje zniszczenia i dewastację, która może się zdarzyć w najgorszym scenariuszu tego przejścia.
W Epilogu ukazana jest wizja nowego Tysiąclecia, w którym Ludzkość po oczyszczającym kataklizmie dozna transformacji dla nowej, pozytywnej Przyszłości, a które to proroctwo wciąż pozostaje w mocy pomimo 37 lat, które upłynęły od czasu pierwszego wydania tej książki.

---oooOooo---

To się nazywa robienie biznesu na ludzkiej naiwności i głupocie. Nie wiem, czy ludzie naprawdę są tak naiwni, by dać prawie 180 dolców za książkę z proroctwami + koszty przesyłki, które nie wiadomo, czy się sprawdziły i czy się kiedykolwiek sprawdzą.
Nie będę się wdawał w polemiki ze stronnikami Caycego, bo wystarczy sama astronomia. Na temat Planety X, Nibiru czy jak tam zwą jeszcze tego brązowego karła czy planetarnego olbrzyma wypisano morze atramentu i problem z nim polega na tym, że… - jeszcze go nikt nie znalazł do dnia dzisiejszego!

Porównanie wielkości Ziemi, Jowisza, brązowego karła, gwiazdy o niskiej masie (np. Proxima, Gliese 229B) i Słońca

A powinien, zakładając, że takowy jest towarzyszem Słońca!
Brązowy karzeł - według Wikipedii - to obiekt gwiazdopodobny o masie zbyt małej (poniżej 8% masy Słońca – 80 mas Jowisza), by mogły zachodzić w nim reakcje przemiany wodoru w hel, które są głównym źródłem energii gwiazd ciągu głównego. Od gazowych planet odróżnia je to, że są zdolne do syntezy deuteru przynajmniej na początku istnienia i często występują samotnie w przestrzeni. Określa się je czasem (potocznie) mianem niewypałów, nieudanych gwiazd bądź superplanet.
Pierwszego brązowego karła, Gliese 229B, zidentyfikowano w 1995 roku.
Szacuje się, że w naszej Galaktyce istnieje dwukrotnie więcej brązowych karłów niż zwykłych gwiazd, ale ich łącza masa stanowi do 15% masy Galaktyki.

Mechanizm powstawania brązowych karłów nie jest jeszcze całkowicie znany. Uważa się, że brązowe karły powstają podobnie jak gwiazdy czyli w wyniku kolapsu obłoku molekularnego ale biorąc pod uwagę stosunkowo niewielką masę brązowych karłów w porównaniu z „pełnymi” gwiazdami jest mało prawdopodobne aby obłok molekularny o masie brązowego karła mógł scalić się w taki sam sposób jak większe obłoki z których powstają gwiazdy i całe układy planetarne. Prawdopodobne jest, że powstają one w większych obłokach molekularnych obracających się z dużą prędkością w których w pewnym momencie w przestrzeń kosmiczną zostaje wyrzucona część sformowanego już obłoku z którego w późniejszym czasie powstaje brązowy karzeł. Możliwe jest, że z jednego obłoku molekularnego może być wyrzuconych więcej niż jeden późniejszy brązowy karzeł, co może tłumaczyć dużą ilość brązowych karłów we Wszechświecie.
Najczęściej stosowanym kryterium pozwalającym odróżnić brązowe karły od niezbyt masywnych gwiazd jest obecność litu, który występuje w gwiazdach jedynie przez krótki okres, na początku ich ewolucji. Zaraz po zapoczątkowaniu reakcji termojądrowych gwiazdy szybko tracą swój zapas tego pierwiastka poprzez reakcję 7Li z jądrem wodoru (protonem), której produktem są dwie cząstki 4He. Temperatura niezbędna do zajścia tej przemiany jest niewiele niższa od temperatury potrzebnej do przemiany wodoru w hel. Ruchy konwekcyjne wewnątrz gwiazdy sprawiają, że zużyty zostaje cały lit. W brązowych karłach pierwiastek ten zazwyczaj występuje (choć obiekty o masie większej od 0,06 masy Słońca „spalają” lit), tworząc w widmie łatwe do zaobserwowania linie, których nie ma w widmie gwiazdy.

Brązowy karzeł - wizja artysty

Inną charakterystyczną cechą brązowych karłów jest silniejsze promieniowanie w podczerwieni niż w innych długościach fal.
Początkowo źródłem energii brązowego karła o masie nie mniejszej niż 1,3% masy Słońca są reakcje jądrowe z udziałem deuteru (D + p → ³He), albo litu (jeśli masa > 6% MS), niewymagające tak wysokich temperatur jak pełny cykl protonowy. Po ich ustaniu karzeł wydziela zgromadzone ciepło – jego jądro ogrzewa się wcześniej nawet do kilku milionów kelwinów. Emituje głównie promieniowanie podczerwone oraz w wąskim zakresie światło widzialne, nadające mu brązowawą barwę. Z czasem brązowy karzeł stygnie, tym wolniej im większą ma masę, przeistaczając się w czarnego karła.

Co z tego wynika? Ano wynika to, że gdyby w Układzie Słonecznym był brązowy karzeł, to zostałby od dawna wykryty przez teleskopy i sensory satelitów pracujące na podczerwieni. Tymczasem najbliższy brązowy karzeł Wise 1828+2650 znajduje się w konstelacji Lutni w odległości 9 ly, drugi to Epsilon Indii Ba i Bb znajduje się w odległości 11,8 ly.

Jak nie brązowy karzeł, to brązowy podkarzeł. Encyklopedyczna definicja takiego obiektu kosmicznego brzmi:
Brązowy podkarzeł (ang. "sub-brown dwarf") – obiekt astronomiczny o masie mniejszej niż minimalna masa brązowego karła (około 13 mas Jowisza), który utworzył się w wyniku zagęszczenia obłoku pyłowo-gazowego, czyli jak gwiazda, a nie jak planeta. W odróżnieniu od brązowych karłów, podkarły nie mają wystarczającej masy, aby doszło w nich do fuzji deuteru. Jako że astronomowie najczęściej obserwują obiekty już ukształtowane, różnica pomiędzy brązowym podkarłem a planetą nie jest według tej definicji oczywista.

Według innej definicji, brązowy podkarzeł to ciało niebieskie o masie planety, ale nie obiegające żadnej gwiazdy. Taki obiekt nazywa się także "samotną" lub "swobodną planetą" (ang. "free-floating planet"), albo "planetą dziką" (ang. "rogue planet").
Kolejne odkrycia interesujących obiektów astronomicznych zmuszają naukowców do uściślenia stosowanej terminologii. Definicja planety z 2006 roku dotyczy jedynie Układu Słonecznego, więc nie rozwiązuje problemu rozgraniczenia planet-olbrzymów i brązowych karłów. Uczeni dzielą się zasadniczo na dwa obozy: tych, którzy opierają definicję na sposobie powstania ciała niebieskiego i tych, którzy uznają za kryterium podziału jego fizyczne właściwości.
Inną kwestią jest nazewnictwo satelitów. Jeżeli ciało, które nie okrąża żadnej gwiazdy, nazwiemy brązowym podkarłem, to obiekty które je okrążają będą planetami. Jeśli jednak nazwiemy je planetą, to obiekty na jego orbicie nazwać trzeba będzie księżycami. Choć oczywiście fizycznie w układzie nic się nie zmieni.

Obserwacje przeprowadzone w podczerwieni przez Kosmiczny Teleskop Spitzera ujawniły istnienie wielu słabo świecących obiektów, związanych z gromadami gwiazd, szczególnie w obszarach ich formowania. Wiele z nich zostało później zaliczonych do brązowych karłów, tylko nieliczne okazały się mieć dostatecznie niskie masy, by być podkarłami. Encyklopedia pozasłonecznych układów planetarnych obecnie stwierdza istnienie 13 potencjalnych obiektów tego typu. (Wikipedia)

Wędrująca planeta - wizja artysty

I jeszcze jedna informacja o samotnych planetach:
Samotna planeta (swobodna planeta) – obiekt o masie planetarnej, który został wyrzucony z układu planetarnego, w którym powstał i nie jest związany grawitacyjnie z żadną gwiazdą, brązowym karłem, czy podobnym obiektem. Istnieje hipoteza, że istnieją także samotne obiekty o masie planetarnej, które nie pochodzą z systemów planetarnych, powstały zaś samodzielnie poprzez zagęszczanie obłoku materii międzygwiezdnej, podobnie jak gwiazdy. Międzynarodowa Unia Astronomiczna zaproponowała dla nich nazwę brązowy podkarzeł.

Pierwsze doniesienia o istnieniu takich ciał pojawiły się w 2000 roku, jednak odkrycia, a także planetarna natura tych ciał budziła wątpliwości. Istnienie samotnych planet było przedmiotem kontrowersji w środowisku naukowym do roku 2011, kiedy znalezienie dziesięciu obiektów tego typu ogłosił zespół astronomów z japońsko-nowozelandzkiej grupy MOA (Microlensing Observations in Astrophysics) oraz współpracujących z nimi polskich naukowców z projektu wielkoskalowego przeglądu nieba OGLE (Optical Gravitational Lensing Experiment). Planety zostały znalezione dzięki zjawisku mikrosoczewkowania grawitacyjnego, gdzie za tło przyjęto centrum Galaktyki. Dotychczasowe obserwacje sugerują, że powstające układy planetarne są niestabilne i zjawisko wyrzucania z nich planet może być powszechne, zaś liczba planet swobodnych okrążających jądro galaktyki przekracza liczbę gwiazd, według niektórych szacunków w naszej Galaktyce może być nawet 100 tysięcy razy więcej samotnych planet niż gwiazd. Encyklopedia pozasłonecznych układów planetarnych wymienia obecnie (stan na 14 marca 2012) 13 potencjalnych samotnych planet.

Współczesna technologia nie pozwala na bezpośrednią obserwację warunków, jakie mogą panować na samotnych planetach. Dotychczasowa wiedza na ten temat jest wynikiem spekulacji naukowych oraz symulacji. Podstawowym zagadnieniem jest próba określenia temperatury panującej na powierzchni samotnych planet. Przypuszcza się, że brak macierzystej gwiazdy nie musi mieć drastycznych skutków — gdyby Jowisz znalazł się poza naszym Układem Słonecznym, temperatura górnych warstw jego atmosfery obniżyłaby się o zaledwie 15 kelwinów. Jeśli planeta posiada wodorową atmosferę, będzie potrafiła zatrzymać wystarczająco dużo ciepła, by na jej powierzchni mogła istnieć woda w stanie ciekłym. Samotne planety typu ziemskiego mogą przez długi czas pozostawać aktywne geologicznie, co pozwoliłoby na utrzymanie ochronnej magnetosfery oraz występowanie zjawisk wulkanicznych. (Wikipedia)

Wykazy tych planet znajdują się na stronie - http://en.wikipedia.org/wiki/List_of_unconfirmed_extrasolar_planets. A zatem brązowe karły i podkarły nam nie zagrażają. Już prędzej czarne karły klasy widmowej TT – czyli gwiazdy wypalone do cna, ale…

Czarny karzeł to hipotetyczna gwiazda zdegenerowana powstająca, kiedy biały karzeł wypala się już całkowicie i nie może emitować światła.
Według obecnie akceptowanych teorii, gwiazda z czerwonego olbrzyma ewoluuje do stadium białego karła. Ten z kolei traci w ciągu miliardów lat energię przez emisję światła. Tym samym obniża swoją temperaturę i blask, gdyż nie wytwarza już nowej energii przez reakcje jądrowe. W końcu biały karzeł staje się tak zimny, że jego temperatura wyrównuje się z temperaturą otoczenia i gwiazda przestaje świecić, stając się w ten sposób czarnym karłem.
Ponieważ czas ostudzenia się białego karła do stanu czarnego karła szacowany jest jako dłuższy niż obecny wiek wszechświata, forma ta prawdopodobnie jeszcze nie istnieje. Nawet gdyby czarne karły istniały, byłyby bardzo trudne do wykrycia, ponieważ z założenia emitują bardzo mało promieniowania. Być może dałoby się je wykryć na skutek zaobserwowania ich oddziaływania grawitacyjnego. (Wikipedia)

Czy takie oddziaływanie obserwuje się w granicach Układu Słonecznego? Nie, nie zaobserwowano, aczkolwiek taki pasaż mógł mieć miejsce na jego peryferiach. Jego ślady widzimy do dziś dnia: pierścienie Jowisza, Saturna, Uranu – ten ostatni toczy się po swej wokółsłonecznej orbicie jak beczka, bowiem jego biegun znajduje się niemal w punkcie przysłonecznym a drugi w odsłonecznym! Kolejnym śladem jest zwichrowana orbita Plutona, która wskazuje na to, że był on kiedyś księżycem Neptuna… A skoro tak było, to oznacza, że albo teoria jest fałszywa, albo wiek Wszechświata jest jeszcze większy, niż to szacujemy.

A zatem w przeciwieństwie do asteroidów i komet, które mogą nas zaatakować znienacka – bo niektóre z nich są tak ciemne, że można je zaobserwować tylko w zakresie IR, te obiekty są wystarczająco duże i świecące w zakresie IR, by je zaobserwować już z oddali. Nie dotyczy to czarnych karłów, których temperatura równa się temperaturze otaczającej ich próżni, czyli kilka kelwinów.

No, ale to wielbicieli badziewnych sensacji już nie obchodzi. Oni święcie wierzą w to, co powie im jakiś natchniony prorok, którego przepowiednie jakoś wciąż się nie sprawdzają, podobnie jak przepowiednie Nostradamusa. Na tym polega jeden z paradoksów ludzkiej psychiki. Bowiem bardzo lubimy się bać siedząc w ciepłym domu, w domowych kapciach przed kominkiem. Stąd taka popularność horrorów i thrillerów – szczególnie takich w wymiarze kosmicznym…