Andriej
Worfołomiejew
W życiu zawsze
jest miejsce na tajemnicze i niewyjaśnione. Czasami zagadkowe wydarzenia mają
miejsce i na wojnie, w tym takie tej Wielkiej Ojczyźnianej.
Przeczucia żołnierza
Opowiadania o
przejawach Nieznanego w czasach radzieckich, delikatnie mówiąc, nie były brane
pod uwagę. To zrozumiałe. ZSRR uważało się za państwo ateistyczne, i walka z
„religijnym myśleniem” była bezkompromisowa. Dlatego też we wspomnieniach
weteranów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej nie ma żadnego miejsca na mistykę.
Jedynym, o czym odważyli się oni wspominać – to były wszelkiego rodzaju
przeczucia. I tak np. opowiadano o żołnierzu, który naraz stał się zamyślonym,
źle sypiał, przeprosił się z innymi, a następnego dnia został zabity. Często
spotyka się i takie, kiedy to frontowiec wspominając swe przeżycia niezwykle
się dziwił. A co tam! – siedział sobie spokojnie w ziemiance – i naraz ktoś
jakby rozkazał „Uciekaj stąd!”. No i on usłuchał. I nie zdążył przejść
kilkudziesięciu kroków, jak w ziemiankę trafiła bomba albo pocisk.
O czymś podobnym
opowiadał Jakow Josifowicz Priszutow urodzony w wiosce Russkaja Bujłowka,
pawłowskiego powiatu Woroneżskiej Guberni. W 1944 roku, w czasie wyzwolenia
Białorusi, on służył w 1183. pułku strzeleckim (ps) 356. dywizji strzeleckiej
(DS). Pewnego razu przemieszczając się do przodu, nasza jednostka zatrzymała
się w piętrowym domu. Oczywiście wszystkich tam umieścić się nie dało. Na
parterze rozmieścili się sztabowcy, a na piętrze czterech saperów myślało nad
nową niemiecką miną przeciwczołgową.
Jakow Josifowicz
wspominał, że postał na chwilę przy nich i zamienił z nimi parę słów. Chociaż
będąc dowódcą pododdziału karabinów maszynowych, niczego szczególnego o minach
nie wiedział. Ale ciekawe! I naraz coś go jakby kolnęło. Priszutow niezwłocznie
spuścił się po drabinie i wyszedł na dwór. Nie zdążył odejść na bezpieczną
odległość, jak naraz usłyszał ogłuszający wybuch.
Jeszcze
bardziej fantastyczne wydarzenie opisał były przedstawiciel Pietropawłowskiej
Rady Wioskowej we wsi Pietropawłowka, Liskinskiego Rejonu, Obwodu Woroneżskiego
– Grigorij Tichonowicz Turusow.
Takich na froncie często nazywano „zaczarowanymi”. Wystarczy spojrzeć na
stronice jego wojennych pamiętników, które udostępnił szerokiej publiczności
tamtejszy krajoznawca Paweł Andrianowicz
Bisłoguzow. Weźmy tylko zapiski z trzech miesięcy – od lutego do kwietnia
1944 roku, kiedy to kpt. gwardii Turusow był zastępcą dowódcy batalionu 56. psG
15. DSG.
W lutym w
czasie zaminowywania przedniego skraju, przeciwpiechotna mina eksplodowała
wprost we rękach Grigorija Tichonowicza. Rękawice mu rozniosło w puch, ale ręce
pozostały całe! Nawet nie było najmniejszej ranki! W miesiąc potem trzykrotnie
każdego dnia znajdował się pod nalotem. Bomby padały koło niego, ale jemu nic
się nie stało. 12 kwietnia, kiedy batalion znajdował się w obronie na nasypie
kolejowym, zginął jeden z podwładnych, drugi dostał w brzuch, a stojący
pomiędzy nimi Turusow… pozostał cały i zdrowy! W dniu 25.IV.1944 roku,
niemiecki pocisk trafił w stanowisko dowodzenia. Odnieśli rany: dowódca
batalionu, organizator partyjny i szef sztabu, zaś Grigorij Tichonowicz nie
odniósł nawet draśnięcia! Ten ostatni wypadek zmusił go, człowieka mocno
partyjnego, do wpisania do dziennika następującego zdania: „Jakieś cuda dzieją
się wokół mnie”.
Cuda na froncie…
Poza
zdarzeniami przeczuć i przewidywania, ogromną popularnością w żołnierskim
środowisku cieszą się historie o „wiedzących ludziach”. Wszystkie one stanowią
rodzaj „byliczek” – opowiadań o spotkaniach człowieka z różnymi przejawami siły
nieczystej. I tutaj należy się dobrym słowem przypomnieć irkuckiego folklorystę
Walerija Pietrowicza Zinowiewa
(1942-1983). To właśnie jego prace zwróciły uwagę towarzystwa na „byliczki”,
które były niemal zapomniane dzięki antyreligijnej propagandzie. W pośmiertnym
zborniku prac Zinowiewa pt. „Mitologiczne opowiadania rosyjskiej ludności we
Wschodniej Syberii” znajdują się zapisy, odnoszące się do wydarzeń z czasów
wojny.
Jedną z
najbardziej ciekawych jest relacja Siemiena
Stiepanowicza Noskowa (ur. 1901 r.), który służył wtedy w 1256. ps 378. DS.
W jego pododdziale znajdował się również „wiedzący”. On był w stanie wydawać
rozkazy wężom i żmijom. Na jego rozkaz schodziły się one na jedno miejsce z
całej okolicy, a potem rozłaziły się z powrotem. Pewnego razu na przejściu, w
celu ukazania swych możliwości, wskazał on Noskowowi przejeżdżającego obok na
koniach porucznika z sanitariuszką i powiedział: „ Do tego krzaczka dojadą, a
potem ani kroku dalej”. I rzeczywiście. Po przejechaniu jakichś 50-60 m konie
stanęły i nie ruszyły się z miejsca, pomimo poganiania. Natomiast zaraz po tym,
jak „wiedzący” im zezwolił, konie ruszyły dalej.
Z podobnym
„wiedzącym” przyszło się zetknąć na froncie teściowi P.M. Popowej, zamieszkującej we wsi Siemidiesiatoje, Chocholskiego
Rejonu, Woroneżskiego Obwodu. Ten przepowiadał losy swym kolegom. Bywało tak,
że np. mówił temu czy innemu: „A ciebie Wasilij, kontuzjują”. I tak się
zdarzało. (Historia wzięta ze zbornika pt. „Byliczki i opowiastki z Woroneżskiego
Kraju”)
No i na
koniec, w czasie wojennym wierzono nagminnie w czarodziejską moc matczynego
błogosławieństwa. A oto, co mówi się w takim właśnie opowiadaniu, zapisanym w
1991 roku we wsi Gorodiec, Rejonu Ostaszkowskiego, Twerskiego Obwodu. Ponoć żył
tam w czasach przedwojennych jakiś kołchozowy aktywista, który jako jeden z
pierwszych wstąpił do partii. Jego żona umarła, potem córka przeziębiła się i też
zwiędła. Kiedy przyszła pora iść na wojnę, wszystkich chłopów rodziny
odprowadzały, a jego nie miał kto. Tak więc jedna stareńka babcia pożałowała
aktywisty. Podeszła do niego, przeżegnała i dała mu medalik ze św. Mikołajem
Cudotwórcą. I co powiecie? – przez całą wojnę ten mężczyzna nie odniósł nawet
draśnięcia. Nawet uciekł z niewoli. Jego jakby jakaś niewidzialna siła
wspierała. Kiedy były aktywista powrócił do domu, najpierw poszedł do tej
staruszki i podziękował jej za błogosławieństwo i cenny medalik…
…i na tyłach
Trudno
wyjaśniane rzeczy w czasach wojny zdarzały się nie tylko na froncie, ale i na
tyłach. Tutaj opowiadania krążyły w żeńskim środowisku i były związane z
domowymi skrzatami, biesami i podobnymi stworzeniami. W zasadzie łatwo to
wyjaśnić. Wszystkie myśli kobiet były związane z mężczyznami, ojcami i synami, a
duszki domowe były zawsze zwiastunami wieści ze świata. W zborniku
„Mitologiczne…” cytuje się kilka byliczek zapisanych od Krystyny Aleksandrowny Razuwajewoj, mieszkanki wioski Atałanka, Ust-Ilińskiego
Rejonu, Obwodu Irkuckiego. Jej męża pochowano zimą 1942 roku. Według niej
duszek dwukrotnie przepowiadał jej to wydarzenie. jeszcze przed wojną, pewnej
nocy w izbie pojawili się znikąd dwaj mężczyźni w garniturach i białych
rubaszkach (rodzaj koszuli zdobionej bogato haftami, popularny w Rosji).
Popodziwiawszy urodę syna Krystyny, oni podeszli do jej łóżka i stanąwszy w
głowach łóżka zaczęli o czymś mówić. Otrząsnąwszy się z przerażenia
opowiadająca zdążyła w myślach zapytać: „Na dobre czy na złe?” Jeden z mężczyzn
wydał z siebie dźwięk przypominający „chuuuu” i kobiecie zrobiło się gorąco,
jakby od pieca. Przybysze tymczasem znikli. A rankiem babcia Krystyny objaśniła
jej to zdarzenie tak: będzie ona miała dwóch mężów i obu ona przeżyje. Po raz
drugi duszek pokazał się jej w kształcie białego zająca z czarnymi uszami. I
znów – najpierw się pojawił, a potem znikł w zamkniętym od wewnątrz domu.
Dokładnej daty kobieta nie zapamiętała, ale w te same dni, a dokładniej 21
stycznia jej pierwszy mąż zginął w boju.
Inna historia
wydarzyła się w wiosce Jabłocznyj, Chochołskiego Rejonu w Obwodzie Woroneżskim.
Bohaterką jest Jewdokia Siemienowna
Kolcowaja. Od początku wojny rodzina długo nie miała wiadomości o
znajdującym się na froncie starszym bracie opowiadającej tą historię. Ona sama
była wtedy dzieckiem. Pewnej nocy z kredensu coś łachmaniastego spadło na małą
Jewdokię i zaczęło ją dusić. A ona pamiętając rady starszych zapytała ostatkiem
sił: „Na dobre czy na złe?”. „Na dobre!” – odpowiedział duszek i znikł. I
wkrótce brat powrócił z frontu.
Na koniec, w
historii usłyszanej przez zbieraczy we wsi Szardomień, Pineżskiego Rejonu,
Archangielskiego Obwodu, „gospodarz domu” pokazał się przed grzejącą się przy
piecu kobietą w postaci małego mężczyzny mówiącego, że za trzy dni wojna się
skończy. I ona rzeczywiście się zakończyła w tym okresie.
Permska apokalipsa
W pamięci
narodowej uchroniły się relacje o wielkiej ilości niecodziennych zjawisk
przyrodniczych, które jakby były zapowiedzią II Wojny Światowej. Cały cykl
podobnych baliczek był zapisany w latach 1985-89 w Permskim Obwodzie przez
studentów i pracowników Permskiego Uniwersytetu. I tak w mieście Nyrob,
Czerdinkiego Rejonu, zaobserwowano na niebie czerwoną kulę, która robiła się
coraz to większa, a potem wybuchła. A w okolicach wsi Niżnyj Szakszer przez
długie lata wspominano o niebywałym najściu przedstawicieli świata zwierząt
spowodowanego przez wojnę. Zimą ryb w rzece było tyle, że je wydobywano
łopatami z przerębli. A latem z tajgi przyszły całe stada wiewiórek.
Przepływających Kamę wiewiórek było tak dużo, że z tego powodu trzeba było
zatrzymywać płynące nią parostatki.
Było dużo i
innych świadectw. Na krótko przed początkiem wojny, matce T.M. Kuzniecowej z miasta Czerdyń, w nocy usłyszało się głos
kobiecy śpiewający „Czudnyj miesiac” w domu vis-à-vis Wojenkomatu (odpowiednik
naszej RKU). A potem pieśń przeniosła się na Troicką Górę i ucichła. Następnego
dnia matka opowiadającej zapytała mieszkającej w tym domu kobiety:
- Co to,
wesele u was było?
- Nie, żadnej
muzyki u nas nie było – odpowiedziała ona.
To się
wydarzyło zimą, a 22.VI.1941 roku zaczęła się wojna, i poborowi poszli na wojnę
od Wojenkomatu przez Troicką Górę a kobiety za nimi wołały…
Oczywiście,
można byłoby popróbować wyjaśnić wyżej opisane wydarzenia w oparciu o naukę.
Jednakże jedno jest ważne – miniona wojna pozostawiła głęboki ślad w pamięci
naszego narodu. I długo się nie da tego zapomnieć.
Komentarze
Czytelników
Ludzie mają genetyczne predyspozycje
do wyszukiwania wzorców. Wszędzie widzimy, jakieś zwierzęta, czy postaci. Czy
to w chmurach, górach, czy zaciekach na ścianach. Cecha ta była bardzo
przydatna "w dżungli", bo lepiej uciec przed wrogiem, którego nie ma,
niż nie uciec przed tym, który jest 😃 W dzisiejszych czasach jednak cecha ta
staje się coraz bardziej, jak to ująć "upierdliwa". Przez nią badanie
tzw. "zjawisk paranormalnych" jest niezmiernie trudne. Co jakiś czas
każdemu z nas chyba zdarza się "coś usłyszeć", czy "coś
zobaczyć" 😄 Jeśli dodatkowo przy okazji później "coś się
wydarzy", to (sztucznie) wiążemy dwa fakty i powstają niestworzone
historie 😃 Bardzo mi się podobała historia z jaką zapoznałem się jakiś czas
temu. Facet siedział wieczorem w swoim pokoju tylko przy nocnej lampce i nagle
na ścianie zauważył postać młodej dziewczynki w białej sukience. Niemniej
jednak nie wpadł on w panikę i nie zaczął tam budować ołtarzyków. Oczywiście na
chwilę go zamurowało, ale po chwili skojarzył, że mieszka przy drodze i w tamto
miejsce na ścianie pada światło mijających jego dom samochodów 😃 Zamyślił się
i z tego zamyślenia wytrąciło go nagle światło na ścianie widziane kątem oka i
mózg zrobił swoje 😀😆 Tak czy owak relacje
"świadków" są najgorszym "dowodem" i nie pozwalają na
wysnuwanie zbyt daleko idących teorii. Już nie wspominając o osobach, które coś
zmyślają z premedytacją. Choćby po to, by ukolorować swoją przeszłość 😧(Sectroyer)
To chyba aluzja do "Matki
Boskiej Kiepskiej" 😊😊 (Nadir)
Sectroyer - masz 100% racji. Człowiek
- szczególnie tak omotany religijnymi bredniami i tak zagubiony jak w Polsce
szuka Znaków, które by potwierdzały to, co mu huczą w kościele, radiofonii i
TV. Słowem szuka cudów. Wszędzie widzi tylko to, co chce widzieć. 😞To dotyczy
także ufozjawisk czy zjawisk z zakresu PSI. 😯Celnie ujął to Jan hr. Potocki w
"Rękopisie znalezionym w Saragossie" pisząc, że: Umysł ludzki raz
zakosztowawszy cudowności, rad by każdą rzecz pod nią podciągnąć. I tak właśnie
jest, q.e.d. 👍 (Bobik)
Źródło –
„Tajny XX wieka” nr 46/2017, ss. 36-37
Przekład z rosyjskiego -
©R.K.F. Leśniakiewicz