Jestem wstrząśnięty. Kolejna
próba zdobycia Nanga Parbat zimą skończyła się tragicznie. Wprawdzie szczyt
zdobyto, ale zginął polski uczestnik wyprawy – Tomasz Mackiewicz. Zginął tak
strasznie i tak niepotrzebnie. Przy okazji mogło zginąć kilka innych osób.
Rodzi się pytanie o sens takiego narażania życia dla rekordu czy sportowego
osiągnięcia…
Polski Himalaizm Zimowy
im. Artura Hajzera przedstawił raport z akcji ratunkowej pod Nangą Parbat.
Kierownikiem zespołu był ratownik Jarosław Botor,
który udał się na pomoc Elizabeth Revol i Tomaszowi Mackiewiczowi z Denisem
Urubko, Adamem Bieleckim i Piotrem Tomalą. Francuzka została bezpiecznie
sprowadzona z góry, niestety ze względu na trudne warunki pogodowe nie udało
się uratować Tomasza Mackiewicza.
- Około godziny 2:00 z 27/28.01, Denis Urubko i Adam
Bielecki po pokonaniu 1100 m. przewyższenia nawiązuje kontakt głosowy z
Poszukiwaną nieco powyżej obozu drugiego na około 6100 m.n.p.m. Ratownicy
natychmiast przystąpili do udzielania Revol pomocy, która polegała na
zabezpieczeniu w płachcie biwakowej lifesystem, podaniu leków zgodnie z
wytycznymi PHZ, podaniu ciepłych płynów. Elizabeth Revol ma odmrożone ręce i
lewą stopę - czytamy w raporcie.
- Następnie opisuje, w odpowiedzi na pytania Adama
Bieleckiego stan Tomasza Mackiewicza, którego po zejściu ze szczytu,
pozostawiła zabezpieczonego w śpiwór w szczelinie (namiocie?) na wysokości ok
7280 m.n.p.m. jako bardzo ciężki: odmrożone ręce, nogi, twarz, niezorientowany
w czasie i przestrzeni, nie było z nim już żadnego kontaktu, ślepota śnieżna,
brak możliwości samodzielnego przemieszczania się.
- Po tych informacjach i kontakcie radiowym oraz
telefonicznym Zespół podejmuje decyzje o odstąpieniu od próby dotarcia do
Tomasza Mackiewicza i skoncentrowaniu się na ratowaniu zdrowia i życia
Elizabeth Revol. W związku z powyższym Zespół postanowił zabiwakować w obozie
II /Orle Gniazdo/ do rana.
- Po czterogodzinnym biwaku w bardzo trudnych warunkach
atmosferycznych /silny wiatr, temp. -35C/, rozpoczęto etap opuszczania Revol
drogą Kinshofera przy ciągłej i bezpośredniej asekuracji, do podstawy ściany
ok. 5000 m.n.p.m. Resztę drogi do obozu I pokonała o własnych siłach. (Źródło - https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/swiat/nanga-parbat-poznaliśmy-raport-z-akcji-ratunkowej/ar-BBIsjxz?li=AAaGjkQ&ocid=spartandhp)
Trudno się pogodzić z tym, co
tam zaszło, ale niestety tak się stało, jak się stało i się nie odstanie. To,
co mnie najbardziej irytuje, to postawa francuskich mediów, które stwierdziły,
że to Pakistańczycy uratowali Elizabeth Revol, co było nieprawdą. Poza tym
Francuzi nie chcieli się dołożyć do opłaty za helikoptery, co uważam za zwykłe
skurwysyństwo. W końcu ratowano ich obywatelkę! – ale taka jest ich mentalność,
którą poznaliśmy dokładnie w 1939 roku…
Nie oceniam tutaj postępowania
E. Revol, która zostawiła swego towarzysza w stanie krytycznym na wysokości
ponad 7000 m n.p.m., w burzy śnieżnej i temperaturze -40°C. Niesienie kogoś w
tych warunkach, przy schodzeniu jest po prostu niepodobieństwem. Z drugiej
strony, może gdyby przy nim została, to przeżyliby oboje…? Teraz możemy gdybać,
ale uderzmy się w piersi i powiedzmy, co byśmy zrobili będąc tam? Siedem kilometrów z okładem nad
poziomem morza, w szczelinie skalnej czy namiocie, przy wichurze dmącej 200
km/h i mrozie -60°C oraz padającym śniegu? Tyle
o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono – napisała poetka. Dlatego nie wydajmy
pospiesznych sądów.
Z doświadczenia wiem, że
obecność drugiej osoby wpływa korzystnie na poszkodowanego. Kiedyś podchodząc
Zawratowym Żlebem zasłabłem i utknąłem kilkaset metrów od Zmarzłego Stawku. Po
prostu padłem na śnieg i leżałem czekając na poprawę samopoczucia albo na zawał.
Musiałem zejść, a na to nie miałem siły. Oczywiście o wejściu na Zawrat mogłem
już sobie tylko pomarzyć. I oto na szlaku pojawiła się jakaś uczennica
Technikum Hotelarskiego, która pomogła mi wstać, a potem sprowadziła mnie nad
Czarny Staw i do schroniska, skąd już jakoś dotelepałem się do Zakopanego. Samemu
też kilka razy zdarzyło mi się sprowadzać zabłąkanych turystów, których na
szlaku spotkała śnieżyca czy mgła…
Wkurza mnie sama postawa
Pakistańczyków, którzy kazali sobie za wszystko suto zapłacić, co też stawia
ich w niekorzystnym świetle. Problem polega na tym, że w Pakistanie nie ma
służb ratowniczych, a wojsko dysponujące helikopterami traktuje je jak swoją
prywatną własność. Pakistan to nie Indie czy Nepal, gdzie istnieją
wyspecjalizowane służby ratowniczo-medyczne do udzielania pomocy w górach.
Sprawa ta będzie zapewne jeszcze długo wałkowana na różne strony i sposoby, ale
nic się tam pod tym względem nie zmieni. Stoją za tym przede wszystkim za duże
pieniądze więc wiadomo, póki tak właśnie jest – nie zmieni się nic.
NaPa jest nazywana „killer
mountain” – górą zabójcą, która ma około 40 himalaistów „na rozkładzie”, ale
mimo tego (a może właśnie dlatego) będzie przyciągała śmiałków ze wszystkich
stron świata. To jest wyzwanie dla człowieka, który zawsze będzie chciał
sprawdzić tam przede wszystkim siebie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie
chciał gonić horyzont i dokazywać niemożliwego. I na tym właśnie polega postęp.