K-219: Głasnost’ pod wodą Wszechoceanu...
Po utracie K-129
przez 18 lat Czerwona Flota była „zastraszona” możliwością straty
rakietowego okrętu podwodnego. Wszystkie te przeszłe katastrofy, nawet jeżeli
zakończyły się wieloma ofiarami w ludziach, to nie doprowadziły do utraty
okrętu. Dobra passa zakończyła się w październiku 1986 roku, w pięć miesięcy po
katastrofie w Czarnobylu. We wszystkich gazetach ZSRR pojawiła się krótka
informacja podana przez TASS. [...] Wynikało z niej, że rankiem, dnia 3
października 1986 roku, na pokładzie radzieckiego SSBN znajdującego się w
odległości około 1.000 km na NE od Bermudów (a zatem poza „tradycyjnym”
Trójkątem Bermudzkim – uwaga tłum.) wybuchł pożar, w wyniku którego zginęło 3
załogantów. Poza tym stwierdzono, że nie ma zagrożenia wybuchem nuklearnym
reaktorów trakcyjnych okrętu oraz jego uzbrojenia. Nie było także zagrożenia
dla środowiska. Reaktory wyłączono, uzbrojenie zabezpieczono i okręt zatonął w
dniu 6 października 1986 roku, o godzinie 11:03 CM, (źródła amerykańskie mówią
o godzinie 22:30 czasu amerykańskiego, czyli 17:30 GMT albo 14:30 CM – przyp.
tłum.) na dużej głębokości. Załoga została uratowana, poza tymi, którzy zginęli
na samym początku katastrofy. I chociaż o zagładzie okrętu powiadomiono od razu
– oto, czym jest głasnost’ – to o szczegółach dowiedzieliśmy się o wiele
później.
A oto, co się
stało. W jednej wyrzutni ICBM doszło do wycieku utleniacza i eksplozji.
Następstwem tego był pożar w IV przedziale (rakietowym), którego nie udało się
opanować. Pożar zaczął się rozprzestrzeniać po całym okręcie. Część załogi
zatruła się oparami toksycznego paliwa i toksycznym dymem. Dowódca wydał rozkaz
ewakuowania IV przedziału i przejścia jego obsługi do V przedziału. 3 marynarzy
wyniesiono stamtąd w beznadziejnym stanie. Okręt wynurzono. Pożar w IV
przedziale nie ustawał bez względu na podnoszenie się poziomu wody. Poza tym
doszło do krótkiego spięcia w systemie elektrycznym prawoburtowego reaktora.
Aparatura zasygnalizowała, że pręty sterujące reaktora nie doszły do dolnego
położenia, co nie wygasiło reaktora...
Trzeba było
zrobić to ręcznie, bo w przeciwnym razie reaktor przechodził na normalny tryb
pracy, (co groziło stopieniem rdzenia reaktora i eksplozją nuklearną oraz
wystrzeleniem 16 ICBM na amerykańskie miasta – przyp. tłum.). Ameryka została
uratowana przez marynarza Siergieja Prieminina, któremu udało się wraz z
drugim członkiem załogi opuścić pręty i wyłączyć reaktor, w nieludzkim upale
+65ºC, toksycznych oparach i trującym dymie, z ostatnią butlą sprężonego
powietrza... Zapłacił za to życiem. Odszedł jak bohater ratując innych. Dowódca
okrętu pozostał wraz z 10 załogantami, by walczyć o utrzymanie okrętu na
powierzchni, ale mu się to nie udało i K-219 powoli pogrążył się
w pięciokilometrowej głębinie Atlantyku.
Oczywiście
powołano specjalną komisję do zbadania przyczyn katastrofy, na czele której
stanął członek Biura Politycznego KC KPZR – L. N. Zajkow. Doszła ona do
wniosku, że bez względu na praprzyczynę katastrofy (zderzenie z amerykańskim
SSN, co dokładnie pokazano w amerykańskim thrillerze pt. „Niebezpieczne wody” z Martinem Sheenem
w roli dowódcy amerykańskiego okrętu podwodnego śledzącego K-219
– uwaga tłum.) dowódca i załoga popełniła całą serię poważnych błędów, a przede
wszystkim nie potrafili ugasić pożaru, dopuścili do jego rozszerzenia się i
zatrucia okrętu toksycznymi produktami spalania. Taki wniosek znalazł się w
końcowym protokole komisji.
K-278
Komsomolec – „Złota Ryba”
7 kwietnia
1989 roku zatonął następny radziecki SSBN – K-278 Komsomolec. W
skład Floty Północnej wszedł on w 1984 roku. Jego uzbrojenie stanowiła 1
torpeda z głowicą jądrową (w nomenklaturze NATO typ HWT-65. Niektóre źródła
NATO twierdzą, że Komsomolec miał na pokładzie 2 jednostki tej
broni – przyp. aut.), kilka zwyczajnych torped (8 – przyp. tłum.) i uzbrojenie
rakietowo-jądrowe. Poza tym do jego zadań należało badanie problemów
technicznych i oceanograficznych. (Rozpoznanie hydroakustyczne zwiad
radioelektroniczny na akwenach NATO – uwaga tłum.)
O tym jedynym
w swej serii okręcie podwodnym (wg źródeł NATO, w ZSRR istniały dwie jednostki
typu Mike, do którego należał Komsomolec – uwaga
tłum.), krążyły mity i legendy – chociaż wiele z nich nie odpowiadało prawdzie.
Jedna rzecz była absolutnie prawdziwa – ten SSBN potrafił zanurzyć się
najgłębiej w świecie. Do niego właśnie należy absolutny rekord zanurzenia –
1.000 metrów! Eksperyment ten przeprowadzono w dniu 5 sierpnia 1984 roku. Jak
wspominał o tym szturman (nawigator – przyp. tłum.) Komsomolca –
kapitan III rangi (komandor podporucznik – przyp. tłum.) Aleksandr Borodin
– obciążenie było takie, że koję wygięło mu w łuk. Hydroakustyk z nawodnego
okrętu asysty, który słyszał jak K-278 pogrąża się on w toni
wodnej, wspominał potem, że: Cud, że tam nie ogłuchłem... Słychać było takie
skrzypienie i trzaski... Ale tytanowy kadłub wytrzymał, i wytrzymywał
jeszcze przez pięć lat, póki nie nadszedł dlań sądny dzień...
Okręt wracał
po samodzielnym pływaniu na niedużej głębokości. Na pokładzie była druga załoga
pod dowództwem kapitana I rangi (komandor – przyp. tłum.) Jewgienija A. Wanina.
Do rodzinnego brzegu było na wyciągnięcie ręki...
Pierwszy
sygnał alarmu rozległ się o godzinie 11:03 CM, kiedy to na tablicy rozdzielczej
dyżurnego mechanika zapalił się sygnał: TEMPERATURA W VII PRZEDZIALE WZROSŁA DO
70ºC! Natychmiast podniesiono alarm przeciwawaryjny. Zaczęło się gaszenie
pożaru w „siódemce”.
W ciągu 11
minut od początku pożaru okręt wyszedł na powierzchnię i poniósł peryskop.
Przez niego widać było, jak wali para z rejonu VII przedziału, a
przeciwkawitacyjne pokrycie (pokrycie to dawało okrętowi wyciszenie szumów do
stopnia niespotykanego w tego rodzaju konstrukcjach. Komsomolec
był najcichszym SSBN w świecie! To właśnie ten okręt był pierwowzorem dla Czerwonego
Października z powieści Toma Clancy’ego! – przyp. tłum.)
tytanowego poszycia kadłuba lekkiego zaczyna się wypuczać i marszczyć od
wysokiej temperatury.
Tymczasem
ogień z „siódemki” przedostał się do VI przedziału, a to oznaczało, że pomiędzy
nimi rozhermetyzowała się gródź. Poza tym, kiedy okręt wyszedł na powierzchnię,
pojawił się ogień także i w V przedziale... Pożar powoli przesuwał się od rufy
do dziobu, zmuszając ludzi do cofania się krok po kroku... O godzinie 13:00 CM,
na okręcie pojawiły się pierwsze ofiary w ludziach – nie udało się uratować
dwóch załogantów, lekarz pokładowy stwierdza zgon miczmana (polski odpowiednik:
starszy bosman sztabowy – przyp. tłum.) S. Bondarii i mar. W.
Kulipina z powodu zatrucia toksycznym dymem. Po trzech godzinach stało się
jasne, że załoga powinna zostać z płonącego okrętu szybko ewakuowana.
Komcomolec miał na
wyposażeniu specjalną boję ratunkową, którą można było opuścić go w zanurzeniu.
Tą drogą uratowało się tylko 5 ludzi. A okręt zaczął powoli tonąć... Ci którzy
wydostali się z okrętu zostali podniesieni na pokład okrętu-bazy Aleksiej
Chłobystow. Przeżyło tylko 26 załogantów...
W tej
katastrofie zginęło 42 ludzi, z czego 4 w czasie pożaru, zaś pozostali albo
utonęli, albo zmarli z wychłodzenia organizmu.
Oczywiście
wyznaczono komisję śledczą do sprawy tej katastrofy. Liczyła ona 15 osób. Jej
prace skupiły się na czterech aspektach:
1. wnioski do
projektowania okrętów podwodnych;
2. podwyższenie
niezawodności techniki tych okrętów;
3. lepsze
przygotowanie załóg okrętów podwodnych w zakresie opanowania sytuacji
kryzysowych;
4. powołanie do
życia służby poszukiwawczo-ratowniczej i pozyskanie środków technicznych
niesienia pomocy w takich sytuacjach.
Zwracam uwagę Czytelnika na te cztery punkty w
kontekście tego, co się stało w dniu 12 sierpnia 2000 roku, kiedy to doszło do
kolejnej katastrofy. Ona tym razem zabrała aż 118 członków załogi okrętu
podwodnego, z których wielu dałoby się uratować, gdyby zrealizowano chociaż ten
ostatni aspekt!
K-141 Kursk – ofiara
bałaganu...
Ta katastrofa
na Morzu Barentsa zrobiła w swym czasie sporo hałasu w świecie. Przez
kilkanaście dni śledził ją z zapartym oddechem cały świat. Do dnia dzisiejszego
nie udało się w pełni i w sposób zadowalający wyjaśnić zagłady SSGN (okrętu
podwodnego uzbrojonego w samosterowane pociski rakietowe – przyp. tłum.) K-141
Kursk z 24 skrzydlatymi rakietami na pokładzie. Podaję Czytelnikowi tą
wersję, która mi najbardziej odpowiada do znanych faktów.
Tego dnia
nawodne i podwodne okręty Floty Północnej znajdowały się na ćwiczeniach.
Zadaniem Kurska było przeprowadzenie skrytego podejścia do
okrętów „nieprzyjaciela” i ostrzelanie ich. Wszystko stało się wtedy, kiedy K-141
zajął już miejsce na pozycji i przygotowywał się do wystrzelenia torpedy. Jedna
z torped okazała się wadliwa, i w momencie ładowania odpaliła jej głowica
bojowa. Kadłub okrętu został poważnie uszkodzony i K-141 powoli
osunął się w głębinę. W momencie uderzenia o dno, eksplodował cały zapas
torped, a eksplozja zmięła w harmonijkę dwa pierwsze przedziały ze wszystkimi,
którzy tam byli...
Katastrofa
przebiegła szybko, i jak widzimy, opisanie jej zajęło tylko jeden akapit.
Najwięcej czasu zajęło jej naświetlenie w mediach i wyjaśnienie jej przyczyn.
O katastrofie
powiedziano oficjalnie dopiero po dwóch dniach, (w Rosji i WNP, bo w reszcie
Europy i w Ameryce media podały tą informację jeszcze tego samego dnia – przyp.
tłum.), przy czym dowództwo Floty Północnej usiłowało pomniejszyć skalę
katastrofy. Mówiło się tylko o tym, że Kursk legł na dnie, że
trwa akcja ratunkowa, że z załogą jest łączność, że do okrętu podaje się
powietrze... A to wszystko naprawdę było kłamstwem!
O tym, że
okręt poszedł na dno w sztabie Floty nie wiedziano przez kilka godzin. Dopiero,
kiedy Kursk nie wypłynął w ustalonym czasie w celu nawiązania
łączności, nieco się zaniepokojono, chociaż zagraniczne media podały informację
o wybuchach, które zarejestrowano w basenie Morza Barentsa. To po pierwsze.
Po drugie –
okręt był długo poszukiwany i znaleziono go dopiero po upływie doby.
Po trzecie –
nawet po znalezieniu okrętu nie wykonano żadnych czynności ratowniczych. Po
prostu dlatego, że nie było czym. Rosyjska flota nie dysponuje żadnymi
urządzeniami do takich operacji. A jeżeli nawet coś było, to zostało
sprzedane...
Po czwarte –
nie było żadnej łączności z załogą. Hydroakustycy słyszeli jakieś dźwięki z
wraka, ale nie było żadnej gwarancji, że one rozlegały się z pokładu, a nie z
innego źródła.
Po piąte –
nie podawano powietrza do wraka.
Mimo tego
jeszcze przez kilka dni dowództwo wciskało ludziom ciemnotę, że podwodniacy
żyją i podejmuje się wszelkie wysiłki, by ich uratować. A na koniec w tydzień
po katastrofie wszystkich uznano za zmarłych.
Po roku okręt
podniesiono i załogę pochowano... (Przy okazji wyszło na jaw, że co najmniej 20
załogantów żyło przez kilka dni we wraku i zmarli oni właśnie wskutek braku
powietrza... – uwaga tłum.)
K-159 – ofiara
niekompetencji?
Kursk nie jest
ostatnim atomowym rakietowym okrętem podwodnym, który znalazł swój grób na dnie
morza. W trzy lata później, w lecie 2003 roku, w basenie Morza Barentsa, przy
transporcie na złomowisko doszło do katastrofy kolejnego SSBN – K-159.
I chociaż na jego pokładzie nie było już rakiet, a reaktory były wyłączone, zaś
załoga zredukowana do minimum – w tej katastrofie zginęło 10 marynarzy. Tylko
jeden załogant uszedł z życiem...
---oooOooo---
Śmierć tych
młodych ludzi kładzie się ponurym cieniem na historię floty ZSRR i dzisiejszej
WNP. Oni zginęli w imię wielkomocarstwowych mrzonek swych przywódców, którym
marzy się powrót do czasów, kiedy świat był podzielony na dwa obozy, co
przynosiło władcom Kremla ogromne korzyści, których odmawiali oni tym, którzy
za nich umierali w lodowatych głębinach Wszechoceanu. I tylko żal mi ich
młodego życia...
I to na razie byłoby na tyle w temacie współczesnych katastrof okrętów podwodnych.
Przekład z j. rosyjskiego i przypisy
–
Robert K. Leśniakiewicz ©