Wrak K-141 "Kursk" na suchym doku
Kłamstwo o ratunku czy ratunek w
kłamstwie?
Katastrofy o takiej skali nie da się ukryć. W poniedziałek, 14
sierpnia, oświadczono, że na okręcie miały miejsce problemy techniczne i w niedzielę,
13 sierpnia, on osiadł na dnie. Operacja ratunkowa zaczęła się więc od dwóch
kłamstw: po pierwsze – SSGN nigdy nie kładą się na dnie. Po drugie –
powiedziano, że broni jądrowej na pokładzie nie było. A przecież żaden okręt
nie wychodzi w morze bez swojego uzbrojenia nawet na ćwiczenia. Poza tym
zachodnie źródła twierdzą, że mała rosyjska łódka podwodna czy batyskaf z
drużyną ratowniczą na pokładzie zbadała Kurska już 12 sierpnia.
Wtedy też szef sztabu Floty Północnej admirał Molcak oświadczył, że załoga wciąż daje znaki życia stukaniem w
kadłub sztywny okrętu i ma dostateczny zapas tlenu na 10 dób. 11 krajów NATO
zaproponowało Rosji swoją pomoc w operacji ratunkowej. Kierownictwo państwa
odpowiedziało oświadczeniem w którym wyjaśniło, że Flota Północna ma
dostateczne środki i doświadczenie. Tym niemniej nie było żadnych prac. Podobno
przeszkadzały silne prądy, przechył okrętu, zerowa widzialność w wodzie i
wzburzone morze. Jednakże brytyjscy i norwescy ratownicy, których dopuszczono
na miejsce katastrofy po 10 dniach, czegoś takiego nie zaobserwowali. Co
więcej, kategorycznie zabroniono im podpływać do dziobu okrętu. Według
oświadczenia dowodzącego norweską flotą admirała Skorgena, wszystkie słowa rosyjskiego dowództwa okazały się być
kłamstwem – luk awaryjnej śluzy udało się otworzyć w ciągu 25 minut. Niestety –
wszyscy podwodniacy już nie żyli, a okręt był wypełniony wodą.
Kiosk K-141
Na progu III Wojny Światowej…
Jest najzupełniej oczywiste, że gdyby Rosja zezwoliła Brytyjczykom
na posadzenie samolotu ze sprzętem ratowniczym np. w Siewieromorsku, a nie
transportować je morzem przez cały tydzień z Norwegii, to część załogi Kurska
można by było uratować. Ale bez żywych świadków dalece łatwiej było wybrać
oficjalną wersję tragedii. Na samym początku były dwie. Marynarze mówili o
kolizji z obcym okrętem podwodnym i o możliwym ataku torpedowym. Tymczasem
urzędnicy państwowi zaczęli forsować tezę o wybuchu starej torpedy.
W międzyczasie, w czasie tygodnia po katastrofie rosyjscy marynarze
znaleźli nieopodal miejsca gdzie zatonął Kursk, awaryjną boję wypuszczoną
przez obcy okręt podwodny. Była ona biało-zielona, zaś rosyjska marynarka
wojenna używa biało-czerwonych… Ponadto Kursk nie mógł wypuścić w ogóle
takiej boi, bowiem nawet nie było z niej zdjęte fabryczne zabezpieczenie…!
I dalej. W burcie K-141, w miejscu, gdzie przebiega
gródź pomiędzy I a II przedziałem, zauważono podłużne rozdarcia, które mógł
pozostawić swymi sterami poziomymi inny okręt podwodny. Poza tym znaleziono w
kadłubie rosyjskiego SSGN otwór nieznanego pochodzenia, którego krawędzie były
wgięte do wewnątrz (jest on widoczny na poszyciu prawej burty także na
zdjęciach wykonanych po podniesieniu Kurska i umieszczeniu w suchym
doku). Niektórzy specjaliści wprost wskazali na jego podobieństwo z otworami
robionymi przez amerykańskie torpedy MK-48. Trzeba tutaj znów przypomnieć
o amerykańskich okrętach USS Memphis i USS Toledo szpiegującymi te
ćwiczenia. (Zob. - http://wszechocean.blogspot.com/2012/06/k-141-kursk-amerykanie-jednak-zatopili.html - przyp. tłum.)
USS Memphis obserwował K-141 z dużej odległości. Ale USS Toledo
mógł całkiem blisko kręcić się koło Kurska, w celu sprawdzenia hałaśliwości
swoich systemów napędowych. Na takich niewielkich w sumie głębokościach jest to
niebezpieczne. Jest tam wiele martwych stref dla sonarów, wiele mielizn, a co
za tym idzie mało miejsca na manewrowanie. W czasie jednego ze skrętów, załoga Toledo
mogła źle obliczyć odległości i staranować Kurska dosłownie przeorując jego
kadłub lekki sterami głębokości. Sądząc po faktach, incydent ten nie przeszedł
niezauważony na okręcie flagowym i dlatego właśnie w powietrze poderwano
samoloty ZOP.
Wiadomo, że niektóre typy amerykańskich okrętów podwodnych SA
obliczone na to, że nawet po tego rodzaju staranowaniu jednostki jej załoga
jest w stanie walczyć o przetrwanie. Choć z drugiej strony istnieje ogromna
różnica w gabarytach obu jednostek: Kursk odniósł uszkodzenia, ale Toledo
musiał literalnie „odpełzać” z miejsca kolizji. W takiej sytuacji, dowódca
drugiego amerykańskiego okrętu powinien był zabezpieczyć odwrót swych kolegów,
bowiem Rosjanie mogli uznać ten taran za umyślną próbę ich zatopienia. (I kto
wie, czy dowódca Memphis uprzedzając wypadki nie wystrzelił torpedy, która
trafiła Kurska pomiędzy I a II przedziałem… - uwaga tłum.) Za
potwierdzeniem powyższego mówi taki fakt: w rękach jednego z oficerów Kurska
znaleziono klucz od sejfu z kodami do skrzydlatych rakiet Granit. Potem nastąpił
pierwszy wybuch. Być może Amerykanów przeraził dźwięk otwieranej wyrzutni
torpedowej, może być, że strzelili pierwsi. Oni mieli wszelkie podstawy, by bać
się wystrzelenia Szkwału, przed którym nie ma możliwości się uchylić...
Zdemolowane wnętrze okrętu
Tajemnica I przedziału
Skutki trafienia torpedą MK-48 praktycznie są trudne do
przewidzenia. Ale w przedziale torpedowym Kurska na pewno zaczął się silny
pożar. To właśnie on mógł doprowadzić do eksplozji torped w I przedziale, w tej
liczbie także torped Szkwał, charakteryzujących się
wielką siłą rażenia. Dziobowa część Kurska była właściwie zniszczona, a
okręt werżnął się w dno. Także Memphisowi dostało się falą
uderzeniową tego wybuchu. Do tej wersji wydarzeń przychyla się kmdr Witalij Docenkow swej książce pt. „Kto
ubił «Kursk»?”
Rosyjscy wojskowi, rzecz jasna, próbowali namierzyć amerykańskie
atomowce. Częściowo potwierdza to adm. Skorgen twierdzący, że 12 sierpnia
samoloty ZOP Floty Północnej niejednokrotnie latały wzdłuż wybrzeży Norwegii, a
rosyjskie dowództwo jakoby oświadczyło mu, że poszukuje uszkodzonego okrętu
należącego najprawdopodobniej do USA. USS Memphis został odnaleziony w doku
remontowym w porcie Bergen. Zaś niezauważony przez nikogo USS Toledo
poszedł do remontu wkrótce po dopłynięciu do Stanów Zjednoczonych.
Ale nie można twierdzić jednoznacznie, że wszystko stało się tak,
jak opisano powyżej, jednakże wersja z uczestnictwem w katastrofie
amerykańskich okrętów podwodnych jest w pełni wiarygodna. Podobnie, że rosyjska
strona nie zdecydowała się wnosić pretensji w stosunku do USA, by załagodzić
możliwy konflikt. Przecież w przeciwnym wypadku byłby to krok w kierunku III
Wojny Światowej. Kurska podniesiono z dna i utylizowano jego wraka. Zasłona
tajemnicy szczelnie go spowijająca na pewno nie będzie podniesiona. Do dziś
dnia nie opublikowano przedśmiertnych notatek marynarzy, którzy jeszcze żywi
przebywali w IX przedziale co najmniej do 15 sierpnia. Nie opublikowano zapisów
„czarnych skrzynek” ani zapisów w dzienniku okrętowym. No i sama historia
podniesienia wraku tylko zaplatała sprawę jeszcze bardziej, zamiast rzucić na
nią snop światła. Licencję na ta pracę dostała holenderska firma Mammut –
jedyna kompania, która zgodziła się podnieść wrak bez przedziału torpedowego,
który to został wysadzony w powietrze na dnie morskim przez wojskowych
rosyjskich w rok później. Jak wiadomo, w największej tajemnicy. Jakimi by nie
były rzeczywiste przyczyny katastrofy, ich śladów należało szukać w I
przedziale. Ale rosyjskiej marynarce wojennej wygodniej jest utajnić wszystko,
co związane jest z tym wydarzeniem…
Detal kadłuba K-141 wskazujący na silną eksplozję wewnątrz okrętu
Znaki zapytania nad wrakiem
Katastrofa
Kurska
ma to do siebie, że wciąż jest więcej pytań, niż odpowiedzi. Istnieje
kilkadziesiąt wersji i hipotez, które kiedyś przedstawiłem w innym swoim
materiale i który przypomnę, i żadna nie odpowiada na podstawowe pytania.
Oczywiście są ludzie, którzy znają prawdę, ale jak w przypadku wielu dziwnych
zdarzeń – dziwnych dla pospólstwa, nie dla tych, którzy nim rządzą – ta prawda
będzie na długo (a kto wie, czy nie na zawsze) pogrzebana w sejfach służb i
rządów i zapieczętowana racją stanu. Nie ma się co dziwić – tak było w
przypadku śmierci gen. Władysława Sikorskiego, tak jest w przypadku śmierci 96
Polaków w Smoleńsku, tak jest w przypadku katastrofy MS Costa Concordia, RMS Titanic,
i tak jest w przypadku katastrofy Kurska. Za wszystkimi tutaj
wymienionymi katastrofami stoi nade wszystko ludzka brawura, chciejstwo,
głupota i niekompetencja. No i racja stanu, która nie pozwala na to, by wyszły
na jaw rzeczy kompromitujące państwa czy potężne przedsiębiorstwa. To wszystko
wpisuje się w to, co napisał Hermann Zdzisław Scheuring w swej książce „Czy
królobójstwo?”: Istnieją archiwa tajne,
do których profani nie mają przystępu, a których tajemnice nie przedawniają się
nigdy.
I
tak właśnie jest i będzie w przypadku Kurska, bo jest to kwestia prestiżu Floty
Północnej. Dlatego długo jeszcze nikt nie pozna prawdy, chyba że ktoś przed
śmiercią w Rosji czy Stanach „puści farbę” i opublikuje swe wspomnienia z
fatalnego sierpnia 2000 roku...
Ale
na to jeszcze długo poczekamy.
Źródło – „Tajny XX
wieka” nr 33/2012, ss. 22-25
Przekład z j.
rosyjskiego –
Robert K.
Leśniakiewicz ©