Irina Szłonskaja
Niemiecki
konstruktor Artur Zack w 1939 roku
skonstruował AS-6 – samolot ze skrzydłami w kształcie dysku. Ale jego próby
były nieudane i Luftwaffe zrezygnowały z tego projektu.
Nieznane
Obiekty Latające w każdym roku obserwuje się coraz częściej. Ale dlaczego
jesteśmy tak twardo przekonani o tym, że są to pojazdy mający nieziemskie
pochodzenie? A może wszystko to jest o wiele bardziej banalne?
Prawda o Incydencie w Roswell
Autorzy
znanych w Ameryce wspomnień – byli pracownicy FBI i innych służb specjalnych
twierdzą, że: w USA konstruowano podobne latające aparaty obronnego
przeznaczenia. Ich opis doskonale pasuje do oświadczeń wielu świadków naocznych
obserwacji UFO, a także zdjęć, na których widoczne są latające talerze!
Naoczni
świadkowie nierzadko opisywali dziwne urządzenia, podobne do ogromnych
parasoli. Taką konstrukcję można zobaczyć na kadrach kronik filmowych z
historii awiacji. Samolot-parasol (umbrella
plane) został zaprojektowany już w 1911 roku przez amerykańskiego
konstruktora Chase’a Voughta.
Skończyło się na tym, że Vought zainteresował tym firmę produkującą samoloty,
która pod koniec II Wojny Światowej na zlecenie US Navy zbudowała aparat
latający Skimmer – eksperymentalny model pionowzlotu, który do złudzenia
przypominał klasyczny latający talerz.
Dr Bruce MacCabee w swoim traktacie „UFO i
FBI” twierdzi, że pierwsze „prawdziwe” amerykańskie „talerze” pojawiły się w
końcu lat 40. Składały się one z jednej lub kilku membran, na które działało
kilka impulsowych elektromagnesów. Wszystko razem wyglądało jak kręcący się
bączek, który w stanie spoczynku wyglądał jak obrócony spodek.
W
działających modelach membrana często nie wytrzymywała wibracji, i to
doprowadzało do katastrof. W lipcu 1947 roku, kapitan USAF Jesse Marcell zebrał na polu pod Roswell (NM) kawałki
„inteligentnej folii”, które w gruncie rzeczy były kawałkami membrany. I tak
właśnie narodziły się pogłoski o słynnym Incydencie w Roswell. Katastrofa
rzeczywiście miało miejsce, tylko że w roli „statku kosmicznego” wystąpił
zbudowany przy pomocy tajnej technologii „latający spodek” z elektrokinetycznym
silnikiem, którego po katastrofie rzecz jasna, postarano się jak najszybciej
ukryć przed niepowołanymi oczami.
Ale
dlaczego władze nie starały się rozwiać tego mitu o pozaplanetarnym pochodzeniu
obiektów i nawet nie starały się zbytnio go zdementować? To oczywiste –
większość „spodków” była zbudowana właśnie po to, by móc nielegalnie
przelatywać przez granice przestrzeni powietrznej i zajmować się szpiegostwem!
Aparaty
napędzane przez impulsowe elektromagnesy były tak ciężkie, że Amerykanie
musieli dostarczać je w pobliże celów na pokładach okrętów podwodnych. Stąd
właśnie wzięły się relacje o wylatywaniu UFO spod wody. W następnych generacjach
tych pojazdów, ich korpusy były wykonywane z piezzoceramitów, a potrzebne
wibracje uzyskiwano wskutek efektu piezoelektrycznego. Nowe aparaty miały
kształt nie spodków, ale kul, elipsoid i innych brył obrotowych. Ale w czasie
lotu otaczało ich pałanie zjonizowanego gazu – ot, i cała tajemnica ich
tajemniczego świecenia.
Eskadra specjalnego przeznaczenia
A jak
to wyglądało w Rosji? Kilka lat temu opublikowano sensacyjne wspomnienia Michaiła Dubika – byłego inżyniera
wojskowego.
W 1946
roku, młodego porucznika Dubika, świeżo upieczonego absolwenta Leningradzkiej
Akademii Technicznej Czerwonego Sztandaru
Sił Powietrznych ZSRR skierowali do pracy w szaraszkach – tak nazywano
biura konstrukcyjne, w których w czasach Stalina zajmowali się opracowywaniem i
rozpracowywaniem różnych technologii represjonowani przedstawiciele naukowej
elity kraju. Michaił Juriewicz został skierowany do grupy Meiera.
Na
początku lat 30. młody niemiecki konstruktor lotniczy Irman Meier opracował schemat latającego aparatu, którego wygląd
zewnętrzny przypominał obróconą miskę, w środku której znajdował się kolisty
otwór. Latający talerz mógł być opancerzonym i zawierać uzbrojenie, a ten
pancerz był w stanie odeprzeć każdy atak.
W
latach 1942-43 konstrukcje Meiera były testowane na poligonie w Peenemünde.
Więźniowie ze znajdującego się tam obozu koncentracyjnego opowiadali, że
niejednokrotnie widzieli tam „latający blin” podobny do przewrócony do góry
dnem spodeczek. W środku dysku znajdowała się przeszklona kabina pilota. Aparat
pracował na turboodrzutowych silnikach i osiągał prędkość około 700 km/h. jeden
z tych, którzy przeżyli piekło koncentraku opowiadał, że we wrześniu 1943 roku
obserwował on jak taki dysk w czasie silnego wiatru obrócił się w powietrzu do
góry nogami, spadł na ziemię, zapalił się i wreszcie eksplodował. Technologie
były wtedy jeszcze całkiem nierozwinięte…
Wiosną
1945 roku, kiedy waliła się III Rzesza, kierownictwo SS rozkazało zniszczyć
wszelką dokumentację tajnych technologii lotniczych i rozwalić konstruktorów.
Ale tym ostatnim udało się zbiec, wprawdzie nie na długo, bo zostali ujęci
przez Rosjan. Grupa inżynierów na czele z Meierem ukrywała się w winiarni
Deuliwag na obrzeżach Berlina. Znaleziono ich i w pełnym składzie wywieziono do
ZSRR. Tak więc powstało specjalne biuro konstrukcyjne o kryptonimie 08.
Radzieckim władzom też były potrzebne „zdobyczne technologie wojskowe”. Jeńcy
nie mieli innego wyboru, jak pracować dla nowych panów. Udało się im przejść
samych siebie – wkrótce na świecie pojawił się gigantyczny, dyskokształtny
obiekt o średnicy 25 m. Na jego grzbiecie znajdowała się wieżyczka pilota, poza
tym był on wyposażony w radary i uzbrojenie artyleryjskie.
Placem
ćwiczebnym na którym rozmieszczono bojowe latające spodki był Spitzbergen, skąd
było łatwo polecieć nad Amerykę Północną. Dla „przykrycia” tego
przedsięwzięcia, w 1948 roku ZSRR zaczął na Spitzbergenie wydobywanie węgla
kamiennego. Wraz ze sprzętem wydobywczym, na wyspy zaczęto przewozić także
latające dyski. Ich przeznaczeniem była lokalizacja i likwidacja amerykańskich
bombowców strategicznych z bronią A na pokładzie, które potencjalnie mogłyby
lecieć tutaj w kierunku na Moskwę: na początku cele były wykrywane i
lokalizowane przy pomocy radarów, a potem dysk startował w powietrze i
zasypywał Amerykanów gradem pocisków. Do tego – dzięki specjalnemu kształtowi i
trajektorii ruchu, a także opancerzeniu, latające aparaty były dobrze chronione
i amerykańskie bombowce nie mogłyby im zrobić żadnej krzywdy. Teoretycznie
eskadra złożona z sześciu spodków była w stanie zestrzelić 100 bombowców.
Na
początku, w celu utrzymania rzeczy w tajemnicy, na spodki nie nanoszono żadnych
znaków rozpoznawczych. Jednakże 16 lipca 1951 roku, z jednym z takich dysków
zetknęła się załoga patrolowego myśliwca z 1619. Pułku Lotniczego Floty
Północnej. Namierzywszy w powietrzu nieznany obiekt, dowódca załogi kapitan Pietr Busow niezwłocznie zameldował o
tym dowódcy pułku. Kiedy obiekt nieoczekiwanie zmienił kierunek lotu, kpt.
Busow wydał rozkaz do ataku, jednakże kilkakrotne strzały oddane do NLO nie
odniosły żadnego skutku. A potem Busowowi i jego pomocnikowi por. Iwanczenko rozkazano natychmiastowe
zaprzestanie ognia i powrót do bazy. Po tym incydencie na burtach wszystkich
pojazdów pojawiły się czerwone gwiazdy.
Jesienią
1952 roku, program testów na Spitzbergenie został wypełniony, i 27 listopada
wyszedł rozkaz o sformowaniu 1. Północnej Eskadry Obrony Przeciwlotniczej
Specjalnego Przeznaczenia (1. SESN).
Po
dojściu Chruszczowa do władzy
sytuacja się zmieniła. Nikita Siergiejewicz uważał, że przyszłość należy tylko
do rakiet. Talerze zdemontowano zdejmując z nich pancerze i uzbrojenie. Resztę
konstrukcji zatopiono u wybrzeży Spitzbergenu, na głębokości około 300 m. Być
może leżą one do dziś dnia gdzieś w morskich głębinach…
UFO i masy!
Krasnojarskiemu
badaczowi Pawłowi Połujanu udało się
zebrać materiały o „ufologicznych” rozpracowaniach technologicznych. Doszedł on
do wniosku, że właściwie wszystkie
nieznane aparaty latające technogennego pochodzenia w rodzaju „dysków z
iluminatorami” są tajnymi ziemskimi
maszynami latającymi z przeznaczeniem wojskowym.
Jednym
ze źródeł informacji Połujanu stał się mieszkający za granicą niejaki Danko Prijmak, a wedle jego słów
pracującym jako główny inżynier w fabryce traktorów w Pawłodarze. Ponoć tam
istniała tajna, zamknięta wojskowa fabryczka, w której produkowano elementy
konstrukcyjne dla „talerzy”.
Prijmak
w swej korespondencji z badaczem opowiedział mu o wielu tajemnicach NLO. Między
innymi o wypuszczanych przez NOL-e promieniach, które były efektem zamrażania
atmosferycznej pary wodnej pod wpływem obrotowego ruchu wichrowego. To właśnie
pod wpływem tego wiru niektóre przedmioty odrywały się od ziemi wraz z
talerzem.
No, a
jak w takim razie ustosunkować się do kontaktów z ufonautami? Czy był to
element dezinformacji służący do przykrycia tajnych wojskowych badań i testów,
eksperymenty psychologiczne tychże wojskowych, czy… dowód na istnienie ETI?
Osobiście nie odcinam się od tej ostatniej idei. Każdy konkretny epizod wymaga
osobnego dochodzenia i oczywiście, nie należy się utwierdzać w przekonaniu, że
wszystkie te latające spodki zostały wyprodukowane tylko na Ziemi.
Mój komentarz
Fajnie
to wszystko brzmi. Ale jak na mój parszywy gust aż za fajnie. Jest oczywistym,
że Rosjanie na pewno pracowali nad latającymi spodkami, ale czy mogli tak lekką
ręką, na polecenie genseka zrezygnować z broni ultymatywnej, jaką były latające talerze?
Latające
spodki jako broń OPL czy OPB ma same zalety, bowiem są one w stanie przechwycić
każdy samolot czy pocisk rakietowy – szczególnie ICBM/SLBM i MRBM w każdym
punkcie ich trajektorii, przy czym słowo „przechwycić” należy rozumieć
dosłownie. I nie wierzę, by nawet najgłupszy gensek – a Chruszczowa trudno
nazwać głupim – zrezygnowałby z systemu takiej OPL, OPB a kto wie, czy nie ASAT
i to w czasach, kiedy trwała Zimna Wojna i liczył się każdy punkt przewagi nad
przeciwnikami. Nie, takich cudów nie było i nie ma. Przyczyna musiała być inna.
Podejrzewam,
że ziemskie latające spodki – o ile takowe skonstruowano – miały jakąś wadę,
która dyskwalifikowała je jako środek transportu i broń. I uważam, że ich
czułym miejscem, piętą achillesową był napęd. Dlatego też ZSRR i USA lekką ręką
zrezygnowały z talerzowatych konstrukcji lotniczych na rzecz czegoś innego:
rakiet i super- oraz hipersonicznych samolotów kosmicznych zapewniających
możliwość prowadzenia działań wojennych w przestrzeni podorbitalnej i na
orbicie.
A
latające spodki? – zapytacie – a latające spodki, to są pojazdy, które mogą
poruszać się nie tylko w przestrzeni, ale przede wszystkim w Czasie. I one
stanowią największą tajemnicę naszych czasów – a właściwie to, kto jest ich
konstruktorem i dysponentem. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nikt mi nie
uwierzy, ale w tym kraju to jest przecież oczywiste… - a co jest całkowicie
zrozumiałe – ta prawda nie może wyjść na szerokie forum, bo mogłaby być
sprzeczna z Ich działalnością na naszej planecie.
Źródło
– „Tajny XX wieka” nr 32/2012, ss. 32-33
Przekład
z j. rosyjskiego –
Robert
K. Leśniakiewicz ©