Powered By Blogger

piątek, 9 listopada 2012

SSGN K-141 „Kursk” w oceanie kłamstw (1)


K-141 Kursk w bazie w Siewieromorsku


Borys Szarow

Komandorowi Giennadiemu Liaczinowi za odwagę i bohaterstwo, przejawione przy spełnianiu żołnierskiego obowiązku pośmiertnie nadano tytuł Bohatera Federacji Rosyjskiej. Członkowie załogi zostali pośmiertnie odznaczeni orderami „Za Odwagę”.

Katastrofa SSGN Kursk (SSGN w kodzie NATO oznacza atomowy okręt podwodny z rakietami manewrującymi – przyp. tłum.), czyli K-141, który zatonął 12 sierpnia 2000 roku w Morzu Barentsa, zgasiła życie 118 marynarzy i została drugą co do liczby ofiar, katastrofą w naszej flocie podwodnej po II Wojnie Światowej.

W roku 1962, wskutek eksplozji 11 torped na SS B-37 zginęło 122 ludzi. W przypadku Kurska wszystko jest co najmniej zagadkowe. Ogromny okręt podwodny z napędem atomowym zatonął w czasie ćwiczeń, a przecież założenie ćwiczenia zakładała przebywanie załogi w pełnej gotowości bojowej! Żywotność okrętu podwodnego projektu 949A Antej do którego należał Kursk nie jest w ogóle porównywalna do żywotności dieslowskich okrętów podwodnych. Dlatego też na temat tej tragedii z 12 sierpnia 2000 roku można spierać się całymi godzinami.

Trudne ćwiczenia

Ostatnim sprawdzianem gotowości do powrotu rosyjskiej floty na Morze Śródziemne powinny się stać ćwiczenia Manewrowej Grupy Uderzeniowo-Lotniskowcowej na Morzu Barentsa w sierpniu 2000 roku – pierwsze tak wielkie ćwiczenia od czasu rozpadu ZSRR. Główną rolę w nich przyznano Kurskowi. Powinien on był zacząć przygotowania o godzinie 09:40, od 11:40 do 13:40 przeprowadzić ćwiczebny atak na grupę uderzeniową lotniskowca, a zatem wykonać treningowe strzelanie torpedowe. Ostatni zapis w dzienniku pokładowym pochodzi z za kwadrans dwunasta i dotyczy prac profilaktycznych w przedziale torpedowym.

Potem K-141 już nie zgłaszał się na seanse łączności. Rozpoczęto prace poszukiwawcze, a w okolicy znajdowało się wiele rosyjskich okrętów, co ułatwiało sprawę. Oficjalnie okręt podwodny namierzono w dniu 13 sierpnia – leżał na dnie, na głębokości 108 metrów i był przechylony silnie na prawą burtę. Naprawdę zaś okręt odnaleziono jeszcze tego samego dnia, w którym zatonął. Leżał nieruchomo na dnie bez widocznego przechyłu na równej stępce, jak opowiadali później zagraniczni ratownicy.

Powstaje pytanie: co właściwie robił ten atomowiec na głębokości 108 metrów, która nie jest jego głębokością roboczą? Przecież gdyby postawiono Kurska na miejscu katastrofy pionowo, to wystawałby on jeszcze na 48 metrów nad lustro wody! A to nie jest jeszcze precyzyjne pytanie.

Miedzy innymi, na ćwiczenia zaproszono wysoko postawionych przedstawicieli Chińskiej Marynarki Wojennej. To właśnie im zamierzano zademonstrować nowszą rosyjską torpedę Szkwał.

Według Pentagonu, Rosjanie mieli zamiar pokazać gościom Państwa Środka nową modyfikację GSN (głowica samonaprowadzająca) i zwiększonego do 13 km zasięgu rażenia tej broni. Jednakże pokazy – ku radości amerykańskich wojskowych – się nie odbyły. (Nie sądzę, by Amerykanie cieszyli się z tego powodu, wszak przepadła im okazja zobaczenia tego, co chcieli zobaczyć i w miarę możliwości zbadać – uwaga tłum.)

W oświadczeniu podpisanym przez prokuratora generalnego Ustinowa z 2002 roku (już po zbadaniu wraku podniesionego z dna Kurska) mówi się, że okręt zatonął w rezultacie eksplozji w wyrzutni torpedowej nr 4 torpedy typu 65-76A Kit (dosł.: wieloryb – przyp. tłum.) Jednym z komponentów paliwa do jej silnika okazuje się być perhydrol – stężony nadtlenek wodoru (H2O2) – związek chemiczny łatwopalny i wybuchowy. Czegoś takiego nie stosuje się w żadnej flocie już od 50 lat!

Według oficjalnej wersji  doszło do wycieku perhydrolu i rurę wyrzutni torpedowej chcieli przedmuchać sprężonym powietrzem (takie same planowe profilaktyczne przedsięwzięcia!) wskutek czego doszło do zapłonu i detonacji bojowej głowicy torpedy. Tak zginęła cała załoga I przedziału, rozpoczął się niekontrolowany pożar, który spowodował wybuch pozostałej torpedy i w rezultacie, zniszczenie okrętu podwodnego.

Kursk w pozycji nawodnej


Mamy torpedy nie z tego systemu

Istnieje jeszcze druga wersja wydarzeń. Ona nieco różni się od oficjalnej wersji dokładnością zbadania tego wydarzenia. Po pierwszym wybuchu, Kursk przegłębił się na dziób i z dużą prędkością uderzył nim w dno morza. W rezultacie uderzenia o grunt, doszło do wybuchu innych torped i potężna fala uderzeniowa przeleciała przez kadłub okrętu miażdżąc wewnętrzne grodzie, niszcząc wszystko do przedziału reaktora. Dlaczego nie udało się strymować okrętu pomiędzy dwoma wybuchami?

W czasie strzelania torpedowego na okrętach podwodnych typu Kursk przejście pomiędzy I a II przedziałem (to właśnie w nim mieści się centrala czyli stanowisko dowodzenia okrętem – GKP) i przewody wentylacyjne powinny być otwarte i rozhermetyzowane. Jest to standardowa procedura przy strzelaniu torpedami starego typu z pokładu współczesnych SSGN. Fala uderzeniowa i pożar w I przedziale spowodował zaprzestanie pracy (a najprawdopodobniej śmierć na miejscu) przez wszystkich, którzy znajdowali się w centrali. Tak więc nie było komu strymować okrętu w przerwach pomiędzy wybuchami.

Obie te wersje pozostawiają bez odpowiedzi cały szereg pytań. Na ten przykład dziwnym jest to, że wchodząc do „Księgi rekordów Guinessa” jako przykład odporności okrętu Kursk stracił pływalność i zatonął wskutek wybuchu jednej, jedynej starej torpedy. (No to akurat nie jest takie dziwne, bowiem Kursk mógł bez specjalnego szwanku wytrzymać wybuch przyburtowy głowicy torpedy, ale wybuch tego samego ładunku we wnętrzu okrętu, to zupełnie różna sprawa i nie można ich ze sobą porównywać – uwaga tłum.) Jeszcze dziwniejsze jest to, że amerykańscy sonarzyści (a informacja o dwóch wybuchach w czasie 145 sekund pochodzi właśnie od Amerykanów) odnotowali tylko dwa wybuchy: pierwszy o równoważniku 300 g TNT, drugi o równoważniku 1700 kg TNT. A zatem nie było żadnej eksplozji reszty torped po uderzeniu dziobnicy w dno, bowiem w takim przypadku hydroakustycy usłyszeliby całą serię wybuchów. I na koniec: nikt z załogi Kurska nie miał doświadczenia w strzelaniu Kitami. Jeden z autorów półoficjalnej wersji wiceadmirał Walerij Riazancew wchodzący w skład komisji ds. badań przyczyn katastrofy twierdzi, że właśnie ten fakt stał się przyczyną wybuchu. Załoga okrętu posługiwała się nieprawidłową instrukcją profilaktyki i przygotowania do strzelań Kitami. No, ale kto polecił strzelać torpedami „nie z tego systemu”?

Omsk - sister-ship Kurska


Całą naprzód

Nieszczęsne manewry od samego początku przyciągnęły uwagę NATO. W rejonie ćwiczeń zarejestrowano obecność dwóch amerykańskich SSN – USS Memphis i USS Toledo oraz norweskiego okrętu zwiadowczego HMS Marjata, a także pięciu samolotów rozpoznawczych typu Orion. Amerykanie jawnie interesowali się próbami nowej broni. W Rosji tych faktów nie przemilczano, ale oddzielono je od katastrofy Kurska. Jednakże zagraniczni badacze nadają tym faktom wielkie znaczenie.

I tak, o godzinie 08:51 dowódca Kurska zameldował dowódcy eskadry, że schodzi na peryskopową – czyli około 17 metrów – i zakończył łączność. O godzinie 11:28 rosyjski SSGN był gotów do ataku torpedowego. I właśnie wtedy doszło do wybuchu w I przedziale. W takiej sytuacji dowódca okrętu powinien był wyszasować główny balast i dać maszynom STOP. Okręt powinien wypłynąć awaryjnie na powierzchnię. Ale Kursk zamiast tego poszedł CAŁĄ NAPRZÓD. Tak postępuje się w przypadku wykonywania manewru unikowego przed atakiem torpedowym. Potem nastąpił drugi wybuch – o wiele silniejszy od pierwszego, który dosłownie rozerwał część dziobową okrętu. Następnie Kursk powoli pogrążył się w głębinę, ryjąc w dnie bruzdę o długości 120 m, którą potem zauważyli nurkowie.

Tym, którzy przeżyli udało się wyłączyć obydwa reaktory trakcyjne, a innej grupie podwodniaków – ukryć się w ostatnim IX przedziale, w którym znajdowała się śluza ewakuacyjna. A to oznacza, że tragedia nie była tak piorunującą, jak przedstawiła to oficjalna wersja.

Idąc dalej napotykamy na cały pakiet zagadek. Rosyjscy wojskowi oświadczyli, że poszukiwania okrętu zajęły ponad 30 godzin, chociaż rejon katastrofy był dobrze znany i na morzu była dobra pogoda. Jednakże wedle zagranicznych źródeł, na miejscu zatonięcia Kurska już w południe 13 sierpnia zrzucono dwie bomby głębinowe, a jeszcze rankiem, 12 sierpnia poderwano w powietrze dwie eskadry samolotów ZOP z bronią jądrową na pokładzie. Pierwszy incydent strona rosyjska objaśniła próbą wezwania okrętu podwodnego do wynurzenia się. Drugiego – wcale nie wyjaśniła. (Czyżby obawiano się tego, że Kursk jak Czerwony Październik z powieści Toma Clancy’ego ucieknie do USA? – przyp. tłum.) W rzeczy samej wyglądało to tak, jakby próbowano namierzyć lub odgonić z rejonu katastrofy okręty podwodne potencjalnego nieprzyjaciela.

CDN.