Miejsca katastrof okrętów podwodnych z napędem nuklearnym
Aleksander Żelezniakow
Jest to
artykuł na temat kilku katastrof, które wydarzyły się na morzu. Wszystkie te
incydenty, pozornie tak odległe od lotów stratosferycznych i kosmicznych, mają jednak swe odniesienie do techniki
rakietowej, kosmicznej i jej historii i z tego względu nie można ich pominąć w
historii katastrof rakietowych. Katastrofy te mają także znaczenie przy
rozpatrywaniu przyczyn awarii rakiet i aparatów kosmicznych, czemu poświęciłem
16. rozdział mojej książki pt. „Tajny rakietnych katastrof”, Moskwa 2004.
---oooOooo---
Cienie z głębinach
W drugiej
połowie XX wieku, głębiny oceaniczne wprost kipiały od nuklearnych okrętów
podwodnych z rakietami balistycznymi (ICBM) na pokładach (SSBN). Teraz też ich
jest niemało, ale jest ich już tak dużo w porównaniu z tą ilością, która była
kiedyś. Nafaszerowane rakietami z głowicami jądrowymi i termojądrowymi te
podwodne monstra stanowiły niebezpieczeństwo nie tylko dla potencjalnego
nieprzyjaciela w przypadku rozpoczęcia wojny nuklearnej, ale całej Ludzkości w
przypadku jakiejś poważnej awarii technicznej. I takie przypadki zdarzały się
od czasu do czasu, przy czym w swej skali i następstwach te katastrofy
przyćmiewały te, które miały swe miejsce na lądzie.
Trzeba wiele
czasu, by omówić wszystkie morskie katastrofy, nawet gdyby opowiedzieć tylko o
tych, które mają związek z techniką rakietową. Dlatego też ograniczymy się do
tych najgorszych związanych z zatonięciem czy poważnymi uszkodzeniami SSBN.
Większość
informacji zaczerpnąłem z książki N. G. Mormułja pt. „Katastrofy pod
wodoj” (Murmańsk, 2001), którą można uważać za najpełniejszy zbiór informacji
na ten temat. (Polskiemu czytelnikowi polecam dwie popularne prace autorów
rosyjskich: L. Żilcow, N. Mormułja, L. Osipienko – „Podwodne dramaty”,
Poznań 1995 oraz N. Zatiejew – „SOS z głębin”, Warszawa 2000. Wszyscy tu
wymienieni autorzy byli dowódcami okrętów podwodnych – uwaga tłum.)
Będzie tutaj
tylko o wypadkach radzieckich i rosyjskich SSBN, bo Amerykanów Pan Bóg ukochał.
U nich niejednokrotnie dochodziło do kolizji ze statkami handlowymi i tylko
kończyło się na niewielkich szkodach. Bywały inne przypadki, ale żaden (!!!)
amerykański SSBN nie poszedł na dno. Specjalnie podkreślam SSBN, bo tylko takie
nie tonęły. (Amerykanie w czasie Zimnej Wojny stracili w latach 60., w
niewyjaśnionych do końca okolicznościach 2 szturmowe okręty podwodne napędem nuklearnym, czyli SSN. Były to: USS Tresher
(SSN-593) i USS Scorpion (SSN-589) – przyp. tłum.)
S-80 – jak w Trójkącie Bermudów...
Dla
radzieckiej floty podwodnej ponura kronika katastrof zaczyna się od zatonięcia
okrętu podwodnego S-80. Ten SSB (rakietowy okręt podwodny z
konwencjonalnym napędem dieslowskim – przyp. tłum.) zaginął bez wieści w Morzu
Barentsa w dniu 27 stycznia 1961 roku. Wraz z nim zaginęła cała załoga – 86
ludzi.
SSB S-80
należała do typu Projekt 613 – w natowskiej nomenklaturze była to klasa Whisky
– okręty tego typu były budowane w Leningradzie, Nikołajewie, Gorkim i
Komsomolsku nad Amurem. Wszystkiego takich okrętów „naklepano” 215 jednostek.
Wiele z tych okrętów przebudowywano i przezbrajano w nowe typy uzbrojenia. I
tak np. sześć jednostek z tej serii – w tym S-80 – przebudowano
na okręty rakietowe Projektu 644.
Oczywiście
natychmiast po zniknięciu S-80, została powołana specjalna
komisja śledcza po auspicjami samego marszałka Związku Radzieckiego K. K.
Rokossowskiego – który w tym czasie był głównym inspektorem MO ZSRR. Ale
nie udało się jej odnaleźć S-80 i poznać przyczynę jego zagłady.
Zagadka została
rozwiązana zupełnie zwyczajnie po ośmiu latach. Rybacy łowiący w Morzu Barentsa
niejednokrotnie donosili o tym, że rwą sieci na pewnym akwenie o jakiś
niezidentyfikowany obiekt podwodny. Hydroakustyczny zwiad potwierdził, że na
dnie znajduje się jakiś metaliczny obiekt podobny do okrętu. Ratownicy z Floty
Północnej szybko ustalili, że chodzi tu o okręt podwodny. Głębokowodne
nurkowanie potwierdziło to ustalenie i okazało się, że na dużej głębokości
spoczywa tam S-80...
Operacja
podniesienia wraka rozpoczęła się w dniu 24 czerwca 1969 roku. Z okrętu
ratowniczego Karpaty wzięto wrak okrętu w „kleszcze” i
przeniesiono go na płytkie miejsce, skąd na pontonach przeniesiono go na dok.
Powołano następną komisję, której przewodniczył stary podwodniak, bohater Związku
Radzieckiego wiceadm. G. I. Szedrin, który osobiście zajął się
wyjaśnieniem przyczyn katastrofy.
Katastrofa
wydarzyła się w nocy 27 stycznia 1961 roku, o godzinie 01:20 czasu
moskiewskiego – MDT (MDT = GMT+4h – uwaga tłum.). W tym czasie S-80
znajdował się na poligonie na Morzu Barentsa na trawersie Teriberki. Pogoda
była mroźna, lekko sztormowa. Uzupełniwszy zapas sprężonego powietrza, okręt
podwodny pogrążył się w głębinach. Jednakże na zaworze podajnika powietrza do
diesli woda zamarzła i zawór ten nie zamykał się całkowicie. Do kadłuba
sztywnego okrętu zaczęła wlewać się woda. W centrali okrętu załoga okrętu mogła
zapobiec nieszczęściu – wystarczyło tylko zamknąć zawód w III przedziale.
Niestety, za późno to odkryto. Zaburtowa woda chlusnęła pod ciśnieniem i
zatopiła V przedział. Wachtowi z piątki usiłowali uratować okręt, ale okazali
się bezsilnymi. Potem ich znaleźli razem... Jak wykazały obliczenia, załoga
spóźniła się z przedmuchaniem głównego balastu o 30 sekund i to zadecydowało o
życiu wszystkich ludzi na pokładzie.
Referat na
temat zagłady S-80 został odczytany w Komitecie Centralnym Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego.
Potem na wszystkich szczeblach nastąpiły techniczne konferencje obejmujące
każdego: od marynarza do admirała. Wrak postanowiono wysadzić w powietrze, nie
miał on na pokładzie jądrowych ICBM.
K-19: podwodna „Hiroszima”
W roku 1961
dochodzi do awarii na pokładzie pierwszego radzieckiego SSBN K-19,
którego marynarze nieoficjalnie nazwali „Hiroszima”. To był odporny okręt –
przeszedł wszystkie możliwe awarie, jakie mógł przejść okręt podwodny z napędem
nuklearnym: kolizja na i pod wodą, pożar, awaria głównych urządzeń jądrowej
instalacji energetycznej okrętu, awaria reaktora jądrowego, rozszczelnienie
kadłuba lekkiego, wdarcie się wody zaburtowej do wnętrza kadłuba sztywnego. I
bez względu na to, przez 30 lat wchodził on w skład Czerwonej Floty!
K-19 był okrętem
zbudowanym w oparciu o Projekt 658 – wg klasyfikacji NATO – typ Hotel I.
Stępkę pod niego położono w 1958 roku w Siewierodwińsku, zaś kadłub zwodowano w
1960 roku, i w tymże roku okręt wszedł na stan Floty Północnej. (Rosja posiada
cztery floty: Siewiernyj Fłot – Flota Północna, Bałtijskij Fłot – Flota
Bałtycka, Czernomorskij Fłot – Flota Czarnomorska i Fłot Tichowo Okieana –
Flota Pacyficzna – przyp. tłum.) Wyporność K-19 pod wodą wynosiła
5.300 ton, załoga – 104 ludzi. Napęd jądrowy. Uzbrojenie stanowiły 3 ICBM typu R-13.
Można
powiedzieć, że wszystkie nieszczęścia wzięły się – podobnie jak w przypadku
nieszczęsnego Titanica – z pewnego symbolicznego epizodu przy
wodowaniu okrętu: tradycyjna butelka szampana nie rozbiła się o burtę podczas
ceremonii chrztu. Nie trzeba było długo czekać: jeszcze w czasie urządzania
okrętu doszło do pożaru, w czasie którego dwóch specjalistów odniosło ciężkie
oparzenia...
Następna
awaria okazała się również poważna. W czasie prac na stoczni doszło do
rozszczelnienia się pierwotnego obiegu chłodzenia reaktora. [...] Awarię udało
się ukryć przed ludźmi.
Nie bacząc na
te incydenty (a były jeszcze inne poza opisanymi powyżej – sic!) okręt włączono
w skład Floty, a po ośmiu miesiącach wziął on udział w ćwiczeniach na północnym
Atlantyku. 4 lipca 1961 roku, dał o sobie znać system pierwszego obiegu
chłodzenia reaktora, co groziło eksplozją. Załoga walczyła na Atlantyku o życie
swoje i okrętu „nie szczędząc sił i życia”...
K-19 utrzymał się
na wodzie, z wyłączonym jednym reaktorem i przedziałami skażonymi
radioaktywnymi gazami. Łączności z brzegiem nie było, bo zerwano izolację
anteny. Na szczęście wołanie o pomoc usłyszały inne radzieckie okręty
uczestniczące w ćwiczeniu i pospieszyły na pomoc tonącemu okrętowi. Załoga
okrętu została ewakuowana, a K-19 wzięto na hol i dociągnięto do
radzieckich brzegów. (Historię tą ukazuje film w reżyserii Kathryn Bigelow pt. „K-19”
z gwiazdorską obsadą w rolach głównych – przyp. tłum.) Prawdę powiedziawszy,
decyzję o holowaniu podjęto nie od razu. Kilka dni się zastanawiano: taszczyć
do bazy, czy zatopić na miejscu? W końcu zwyciężył rozsądek i okręt odholowano
do portu. W końcu można było w każdej chwili odciąć hol i otworzyć zawory denne
gdzieś po drodze... Po sześciu dniach holowania K-19 stanął przy
pirsie w Zapadnoj Lice.
Żeby
zakończyć moje opowiadanie o „Hiroszimie” (zwanym przez Amerykanów jako widowmaker
– dosł. wdoworób – przyp. tłum.) wspomnę pokrótce o jeszcze jednej
awarii na jego pokładzie. Miała ona miejsce w 11 lat po powyżej opisanej
katastrofie i spowodowała ona więcej ofiar, niż ta w 1961 roku. Stało się to 24
lutego 1972 roku, o godzinie 10:23 CM, na głębokości 120 m. Okręt wracał z
bojowego patrolu na północnym Atlantyku. Do powrotu do bazy pozostało 8 dób.
Pożar zaczął
się w IX przedziale. Od razu zaczęła się akcja gaśnicza, instalacja ppoż. była
sprawna i działała we wszystkich przedziałach. Jednakże pożar rozprzestrzeniał
się. Do gaszenia IX przedziału rzucono wszystkich ludzi, których się tylko
dało. Okręt wynurzono i wyłączono obydwa reaktory trakcyjne, ich obsługę
ewakuowano, gdyż przedział był wypełniony toksycznym dymem. W X przedziale
zostało odciętych od świata 12 ludzi. Musieli tam przebywać do 18 marca (!!!).
Jedyna pomoc, którą oni otrzymali, to powietrze o średnim stopniu sprężenia,
podane im przez rurę.
Operacja
ratunkowa K-19 była jedną z największych w historii ZSRR i wzięło
w niej udział 27 okrętów. Z załogi ewakuowano 52 marynarzy przy użyciu kanału,
a 32 przy pomocy śmigłowców, ale 28 podwodniaków spłonęło żywcem. Poza tym
zginęło dwóch ratowników: jeden z krążownika Aleksandr Newskij, a
drugi z okrętu-bazy Magomied Gandżew. Spłonęły całkowicie
przedziały nr V, VIII i IX.
2 kwietnia
okaleczony okręt doholowano do bazy. A dalej był remont, modernizacja, nowe
rejsy i nowe wypadki.
K-129 i operacja
„Jennifer”
SSB K-129
ze 100 załogantami i trzema ICBM na pokładzie, wyszedł w bojowy patrol po
Oceanie Spokojnym w dniu 27 lutego 1968 roku. Po upływie 10 dni urwała się z
nim łączność. Oficjalnie o utracie K-129 niczego się nie mówiło,
ale przez dwa miesiące na Pacyfiku trwała ogromna w swym rozmachu i zasięgu
tajna operacja poszukiwawczo-ratunkowa, w którą zaangażowano dziesiątki okrętów
Floty Oceanu Spokojnego, statki handlowe i rybackie, samoloty i helikoptery.
Niestety – nie udało się odnaleźć ani okrętu, ani jakichkolwiek śladów
katastrofy.
Informacje o
tym, co stało się z tym SSB posiadali Amerykanie, ale oni milczeli. Dopiero po
latach dowiedzieliśmy się, czemu tak się stało – nasi przeciwnicy mieli w tym
swój interes. Amerykańcy hydroakustycy namierzyli w głębinie Pacyfiku odgłos
eksplozji, jaka miała miejsce na jego pokładzie w dniu zniknięcia K-129
– 8 marca. Miejsce katastrofy „zobaczyły” także satelity zwiadowcze USA.
Co właściwie
stało się na pokładzie K-129 – tego nie udało się ustalić.
Radzieccy specjaliści twierdzą, że nasz SSB zatonął po kolizji z amerykańskim
SSN – USS Swordfish. Może było i tak, choć wiele temu przeczy.
Zdjęcia zrobione w roku 1968 kamerami głębinowymi, wyraźnie ukazują rozdarte
wybuchem dwie wyrzutnie ICBM. Tylko trzeci pocisk okazał się nienaruszonym. Tak
zatem jest oczywistym, że to rakiety stały się przyczyną katastrofy.
A kiedy
radzieckie służby ratownicze zakończyły poszukiwania, do akcji włączyły się US
Navy i... CIA. K-129 został podniesiony z dna w trakcie
ultra-tajnej operacji „Jennifer” (w literaturze podaje się także inny kryptonim
tej operacji – „Clementine” – przyp. tłum.). Cel był oczywisty – dobrać się do
sekretów radzieckiej techniki rakietowej szyfrów, kodów, systemów łączności
podwodnej i satelitarnej, etc. etc. Przeprowadzono ją przy użyciu statku
badawczego Glomar Explorer. NB, Amerykanie podnosili wrak z
głębokości 50-krotnie większej, niż ta, na której leżał nieszczęsny K-141
Kursk... [...]
CDN.