Marcin
Szerenos
Dawno już minęła straszliwa
data zwiastująca dzień zagłady naszej planety. Istniejemy! Rozglądamy się
dookoła z niedowierzaniem. Jest rok 2013, a my wciąż żyjemy. Jak to możliwe?,
pytamy samych siebie. Świat się nie zawalił? Niesłychane. Problemy jakie przed
nami stawia nowa epoka są ogromne. Oczywiście spędzają one sen z powiek tylko
tym, którzy dysponują jakąś dozą wyobraźni. Głupcy śpią słodko i beztrosko
pochrapują. Ci którzy mają trochę oleju w głowie zastanawiają się, co przyniosą
kolejne lata, a może miesiące? Prognozy nie są optymistyczne.
Co wiedzieli
starożytni?
Dlaczego jednak Majowie
wyznaczyli datę 21 grudnia 2012 r. i do czego miała im służyć? Wyjaśnienie tej zagadki dostarczają badania
naukowców z NASA. Nasz Układ Słoneczny wszedł w tym dniu w tzw. równik Drogi
Mlecznej (Galactic Equator), co przedstawia rysunek nr 1.
Majowie dzielili swój kalendarz
na okresy i cykle. Poprzedni okres rozpoczął się w 8239 p.n.e. (1872000 dni ~
5125 lat wcześniej), a bieżący skończy się 1872000 dni (~ 5125 lat) po dacie
początkowej - 21 grudnia 2012. Rozpocznie się nowy okres. Zwróćmy uwagę na
wartość – 5125 lat. Jest ona stała. Czy to jedynie przypadek? Jak widać, nie.
Majowie świetnie orientowali się, jak zachowuje się nasz Układ Słoneczny. A sam
kalendarz, co podkreślają z dumą ich nieliczni potomkowie, nie był zwykłym
kalendarzem, lecz galaktycznym.
Ale niech nam las nie zasłania
uroków przyrody. Najciekawsze jest to, że naukowcy odnaleźli interesujące
dowody na to, że ok. 5200 lat temu doszło do gwałtownej zmiany klimatu na
Ziemi. Tymi dowodami były zamarznięte szczątki roślin. Niesłychanie dobrze
zachowały się w skorupie lodu próbki wydobytej z lodowca. To nie koniec
rewelacji. Cofnijmy się o kolejne 5 tys. lat. Około roku 9 tys. p.n.e. doszło
do zmiany kierunku Prądu Zatokowego. Ostatnie zlodowacenie przypada na rok
12 000 p.n.e. Wniosek wyłania się oczywisty, że co ok. 5200 lat dochodziło
do gwałtownego załamania pogody.
Nie dawało mi jednak spokoju
nowe pytanie. Skąd u prymitywnych Indian taka znajomość astronomii?! Ludzie ci
nie potrafili poradzić sobie z wieloma problemami, borykali się z sąsiadującymi
półwysep plemionami, uwikłani w krwawe wojny z Aztekami, ostatecznie zostali
podbici przez Hiszpanów, jednak ich wiedza dotycząca ruchu planet Układu
Słonecznego wokół Słońca była i jest imponująca.
Łamigłówka
Kalendarz Majów mówi, że
starożytni mieszkańcy Ameryki Środkowej operowali cyklami po 2760 lat. Badacze
kultury i astronomii Indian wspominają, że cykli było 9. Jest to bardzo ważna
liczba w kalendarzu. Suma wszystkich liczy ok. 25 tys. lat. Zastanawiałem się,
co to znaczy? Studiując kalendarz nagle uświadomiłem sobie, że suma 9 cykli
liczy prawie tyle samo, co tzw. wielki rok platoński! O co chodzi? Już
tłumaczę. Owe obliczenia, które robiłem, uświadomiły mi, że Majowie opisywali
precesję Ziemi, chociaż prawdopodobnie niewielu z nich orientowało się, o co w
tym wszystkim chodzi. Zapewne najlepiej kasta kapłanów. Jestem przekonany, że
wybrańcy rozumieli to pojęcie, a także jego znaczenie dla losów planety. Do
głowy przyszło mi również kolejne skojarzenie, tym razem związane ze
starożytnymi Egipcjanami. Łączny czas trwania każdego pełnego cyklu
zodiakalnego wynosi razem: 25 920 lat (Lew i Panna – 2592 lat, Baran i Byk –
2304 lat, Ryby i Wodnik – 2016 lat, Bliźnięta i Rak - 1872 lat, Koziorożec i
Strzelec – 2304 lat, Skorpion i Waga – 1872 lat).
Dziś wiemy, że położenie osi
Ziemi w przestrzeni powoli zmienia się. Ruch ten zwany jest precesją. Bowiem
planeta zachowuje się, jak bąk – dziecięca zabawka. Oś ziemska wolno zmienia
swoje usytuowanie w przestrzeni, zataczając pełny okrąg w czasie ok. 26 tys.
lat. W wyniku tego ruchu oś ziemska wskazuje coraz to inny kierunek na niebie,
a co za tym idzie, inną gwiazdę. Około roku 4100 gwiazdą polarną będzie
Alderamin w gwiazdozbiorze Cefeusza.
Przeprowadźmy symulacje na
kartce papieru - wraz z ze zmianą czasu zmienia się również położenie osi
Ziemi. 12 tys. lat p.n.e., oś Ziemi była w innym miejscu, a co za tym idzie,
gdzie indziej był również biegun północny. W Wikipedii, popularnej encyklopedii
elektronicznej, możemy przeczytać, że: „Miejsca przecięcia osi symetrii
ziemskiego pola magnetycznego z powierzchnią Ziemi nazywa się biegunami
geomagnetycznymi. Bieguny cały czas przesuwają się po powierzchni Ziemi z
prędkością około 15 km
na rok, zataczając kręgi”. Obecnie biegun geomagnetyczny północny znajduje się
w pobliżu Syberii, lecz ok. 12 tys. lat temu leżał w pobliżu Cieśniny Hudsona. Podczas
ostatniego zlodowacenia Ziemia pokryta była lodem, którego objętość szacuje w
dziesiątkach milionach kilometrów sześciennych. Lądolody były ogromne. Pokryta
nim była znaczna części Ameryki Północnej, Wielka Brytania oraz Irlandia, cały
Półwysep Skandynawski, północna część Europy oraz Syberii, a nawet fragmenty
Ameryki Południowej i Australii. Kilka tysięcy lat temu Morze Arktyczne było
skute lodem aż po Islandię. Uwzględniając ruch biegunów oraz precesję Ziemi
dostrzeżmy fakt oczywisty, że klimat w tamtym regionie świata zaczął się
stopniowo zmieniać, a czapa lodowa topnieć, otwierając tym samym drogę Prądowi
Zatokowemu i ruszył on w kierunku północnego Atlantyku, docierając aż do
Murmańska.
Oś Ziemi przesuwa się, podobnie
jak bieguny. Lecz po pełnym obrocie, czyli po wszystkich cyklach, znajdzie się
znów w punkcie wyjścia. I to, według mnie, właśnie między innymi opisują
Majowie, posługując się swoimi niezwykle dokładnymi wyliczeniami i kalendarzem
- ruch precesji Ziemi. Bardzo trudny do wyobrażenia sobie bez pomocy chociażby
ilustracji, czy podstawowej znajomości astronomicznej, dotyczącej ruchu planet
wokół Słońca. Dla szarego Indianina musiała to być „czarna magia”.
Jestem przekonany, że Majowie
potrafili opisywać naturalne zjawiska pogodowe, bądź klimatyczne, które
przebiegają na naszej planecie fazami i dzieją się na przełomie wielu
tysiącleci. Co by świadczyło, że je rozumieli. A dowód? A czy dowodem nie jest
to, że operowali cyklami liczącymi po tysiące lat! Lecz na pewno nie
przewidzieli wszystkiego. Co czeka świat? Według mnie odpowiedź na to pytanie
ukryta jest w przeszłości Ziemi.
Powtórka
z historii Ziemi
Skłonny jestem przychylić się
ku stwierdzeniu, że Majowie orientowali się również w ciągłych zmianach
klimatycznych, jakie zachodzą na naszej planecie od tysiącleci. Wiedzieli
również, co wydarzy się w przyszłości. Kodeks drezdeński wyraźnie wskazuje na
potop. Co może nam sugerować, że zmiany, które nastąpią, będą mieć jakiś związek
z globalnym ociepleniem.
Obecnie obserwujemy podobne
zjawisko, co 12 tys. lat temu. Przypomnę, ok. roku 9 tys. p.n.e. doszło do
zmiany kierunku Prądu Zatokowego. Ocieplający się klimat prawdopodobnie gdzieś
do roku 2150 stopi większość lodowców na Ziemi. Grenlandia za kilkaset lat
znowu może być Zielonym Lądem (rys. nr 2). Raport Scientific Ice Expeditions
podaje, że przeciętna grubość lodów Antarktydy zmalała aż o 40%. I dalej nieubłaganie
kurczy się.
Szacuje się,
że stopienie lodów Grenlandii spowoduje podniesienie się powierzchni oceanów o
3-7 m ,
lecz już Antarktydy o ok. 60 m .
Dla zobrazowania konsekwencji: takie miasta nadbrzeżne, jak Nowy Jork lub Rio
de Janeiro, ale również miasta oddalone nieco od brzegu jak Hamburg, Brema,
musiałyby być opuszczone. Przy czym stan alarmowy dla niektórych miast nadbrzeżnych
rozpocznie się już przy 2m.
Co się wydarzy, gdy zniknie
czapa lodowa na biegunie północnym? A na pewno kiedyś przestanie istnieć.
Niektórzy naukowcy uważają, że nastąpi to jeszcze w tym roku i będzie miało
ogromny wpływ na Prąd Zatokowy i cyrkulację wody. A jeszcze inni, że nastąpi
gwałtowne załamanie pogody.
Zespół naukowców z Instytutu Meteorologii Maxa Plancka w Hamburgu
opracował model, który przewiduje zachowanie Prądu Zatokowego (Golfstromu) w
najbliższych latach. Według badaczy, prąd ten od kilku dekad sukcesywnie
słabnie, wpływając tym samym na kształtowanie się klimatu na półkuli północnej.
Ma to tłumaczyć drastyczne
zmiany i anomalie pogodowe, których jesteśmy świadkami.
Co nas czeka w 2013 roku?
21 grudnia 2012
za nami, więc, czy w roku 2013 powinniśmy się jeszcze czegoś obawiać? Pewności
nie ma. Czy Majowie przewidywali globalne zmiany klimatyczne? Wydaje się to
mało prawdopodobne, a jednak. Zachowane rękopisy sugerują, że wiedzieli
znacznie więcej niż to sądzimy. Biskup Diego de Landa w roku 1672 rozkazał
publicznie je spalić. Do naszych czasów przetrwało zaledwie kilka. Kodeks
drezdeński jest uważany za najpiękniejszy ze wszystkich trzech zachowanych. I
według mnie, wyraźnie wskazuje na potop, bądź na zjawisko podnoszenia się
poziomu mórz i oceanów. Jest tam narysowana pewna postać, z której ust wypływa strumień
wody.
Pani Sarah
Simpson, w artykule: „Zanik pokrywy lodowej”, którego przedruk znalazł się w
marcowym wydaniu „Świata Nauki” z 2000 roku, pisze m.in. że: „Prognozy są złe:
pokrywa lodowa prawdopodobnie nadal będzie się kurczyć. Proces ten jest jednak
niezależny od ograniczenia emisji gazów cieplarnianych”. Więc od czego?
Odpowiedź na
to pytanie mogą dać badania amerykańskich naukowców, Davida Hathawaya i Roberta
Wilsona. Uważają oni, że nasz Układ Słoneczny, który na przełomie lat 2012/13
wszedł w tzw. równik Drogi Mlecznej
(Galactic Equator), gdzie występują niesamowite oddziaływania pola magnetycznego,
jest narażony na szereg skutków. Z odczytów sejsmicznych urządzeń pomiarowych
rozmieszczonych w różnych miejscach na naszej planecie wynika, że jądro Ziemi
staje się coraz bardziej aktywne. Szczególny wzrost aktywności obserwuje się w
sferze jej magnetyzmu, tutaj coraz częściej dochodzi do lokalnych odchyleń. W
ciągu ostatnich kilku miesięcy na naszej planecie doszło do trzech
najpotężniejszych trzęsień ziemi - biorąc za okres odniesienia ostatnie 200
lat. Znajdujące się w oceanach wulkany podniosły się w ostatnich trzech latach
o 88%. Ilość trzęsień ziemi wzrosła w tym samym okresie o 62%.
„Wygląda na to, że zanosi się na jeden z najbardziej
intensywnych cykli w całej 400 letniej historii badań gwiazdy" - mówił
fizyk słoneczny David Hathaway z Marshall Space Flight Center.
Wydaje się
więc, że proces ocieplenia klimatu jest zjawiskiem naturalnym i wiąże się z
aktywnością ziemskiego jądra.
„Temperatura
powietrza latem na Grenlandii jest wystarczająco wysoka, by doszło do
stopienia czap lodowych. Jest zatem bardziej prawdopodobne, że procesy
zachodzące w tym regionie przyczynią się bardziej do wzrostu poziomu morza
niż procesy zachodzące na Antarktydzie”. Pisze w swoim artykule Lucinda Spokes
z Uniwersytetu East Anglia[1].
Topnienie
lodowca Arktycznego zachodzi znacznie wolniej. Proces ten może trwać, jak
szacują naukowcy, nawet do końca tego stulecia. Czyżbym więc przesadził z tym
potopem? Nie koniecznie. Bowiem ta sama autorka pisze dalej tak: „Mimo, iż
powszechnie uważa się, że wzrost poziomu morza jest spowodowany głównie
topnieniem lodowców, to najważniejszą przyczyną jest to, że gęstość wody
maleje wraz ze wzrostem jej temperatury. Proces znany pod nazwą rozszerzalności cieplnej prowadzi do wzrostu objętości
wody. Oceany zachowują się jak naczynia wypełnione wodą: podniesienie się
poziomu wody to jedyny możliwy sposób reakcji na jej zwiększającą się objętość
(rys. nr 3).
Wzrost temperatury powoduje
spadek gęstości wody morskiej. Prowadzi to do wzrostu jej objętości. Ponieważ
oceany zachowują się jak naczynia wypełnione wodą, wzrost poziomu morza to
jedyny sposób, w jaki mogą zareagować na wzrost objętości wody. Prowadzi
to ostatecznie do zalania terenów wybrzeży”.
Jakie to
będzie miało skutki dla ludzi żyjących na Ziemi?
„Większość
ludności świata mieszka na wybrzeżach. W Bangladeszu ponad 17 milionów ludzi
zamieszkuje tereny położone na wysokości do 1m n.p.m. Zatapianie terenów
nadbrzeżnych stanowi duże niebezpieczeństwo dla zdrowia i
życia ludzi. Wiele osób może stracić życie, zaś migracje ludności z
terenów zalanych, zwłaszcza w krajach rozwijających się, spowodują wzrost
ryzyka rozprzestrzeniania się chorób. Może także
nastąpić niedobór słodkiej wody oraz pogorszenie jej jakości, co
także będzie miało wpływ na zdrowie mieszkańców zagrożonych rejonów.
(…) Regiony
nadbrzeżne odgrywają ważną rolę w rozwoju rybołówstwa, rolnictwa,
turystyki i transportu morskiego. Istniejące zabezpieczenia przeciwpowodziowe
na wybrzeżach chronią ich naturalne zróżnicowanie oraz umożliwiają
realizowanie wymienionych rodzajów działalności człowieka. Równocześnie
jednak mogą prowadzić do lokalnego wzrostu poziomu morza, gdyż często
odcinają dany akwen od równiny zalewowej. Jakiekolwiek uszkodzenia w tej
infrastrukturze mogą doprowadzić do katastrofalnych w skutkach powodzi”.
Poza tym
niektóre ekosystemy prawdopodobnie ulegną zagładzie, gdyż nie wszystkie gatunki
mają zdolność do szybkiej adaptacji np. do zmiany zasolenia wody, czy też
zaniku pokrywy lodowej.
Według „Oceny potencjalnych skutków społeczno-gospodarczych
zmian klimatu w Polsce” opracowanej przez prof. Macieja Sadowskiego z Instytutu
Ochrony Środowiska, ocieplenie może zagrozić zasobom wodnym naszego kraju.
Poważnym zagrożeniem, szczególnie dla wybrzeża, jest wzrost poziomu morza.
Zagrożonych jest m.in. 18 ośrodków wypoczynkowych położonych na klifach
ulegających erozji, 5 dużych portów oraz domy 120 tysięcy osób żyjących w tych
regionach. W niebezpieczeństwie znajdzie się Gdańsk, a Hel może stać się wyspą.
W publikacji „Adaptacja do zmian klimatu” Komisja Europejska
zwraca uwagę na konieczność rozwiązania problemu zwiększonej migracji
„uchodźców klimatycznych”, zmuszonych do opuszczenia domów z powodu niedoborów
wody i pożywienia, w szczególności w Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji.
Niektóre grupy badaczy szacują, że ponad miliard ludzi może zostać zmuszonych
do migracji do roku 2050.
Poważni
naukowcy są zazwyczaj oszczędni w słowach. Albo zakładają różne scenariusze
przyszłości. Twierdzą, że bardzo trudno jest modelować zmiany klimatu, przewidzieć
to, co ma się wydarzyć, a oceny często nie pokrywają się z rzeczywistością. Woda
zagraża miasto takim, jak Nowy Jork, Londyn, Hongkong, San Francisco, Sydney. A
przecież są to ogromne, kilkumilionowe aglomeracje. Ogólnie sprawa podtapiania
będzie dotyczyć milionów ludzi na całym globie. Zmieniający się klimat nie
respektuje naszych praw i starannie wytyczonych granic państwowych. A wraz z
nim zmienią się także warunki życia. Dojdzie do migracji ludności na
niespotykaną skalę. Trzeba też wziąć pod uwagę to, że zmiany związane z
podnoszeniem się poziomu mórz i oceanów mogą zacząć przebiegać gwałtowniej, niż
podają to dane szacunkowe, przy pojawiających się cyklicznie cyklonach i
powodziach. „(…) Potop może pozwolić znacznie krócej na siebie czekać niż to uspokajająco
nam wmawia nasza wyobraźnia. Widoczne tempo przebiegu zdarzeń regularnie i
znienacka zaskakuje prognostyczne zdolności naszej fantazji i to każdorazowo,
od nowa, w zdumiewającym rozmiarze”[2].
Warszawa, 21
stycznia 2013 r.