I
trzeci anioł zatrąbił: i spadła z nieba wielka gwiazda, płonąca jak pochodnia,
a spadła na trzecią część rzek i źródła wód.
A
imię gwiazdy zwie się Piołun.
I
trzecia część wód stała się piołunem, i wiele ludzi pomarło od wód, bo stały
się gorzkie.
Ap. 8,10-11
Niniejszy materiał
opowiada o jednym z najwcześniejszych i najciekawszych epizodów Zimnej Wojny,
jakim jest bez wątpienia znany z literatury ufologicznej tzw. „Incydent Maury
Island”. Incydent ten jest jednym z pierwszych, w który wprzęgnięto ufozjawisko
do zamaskowania amerykańskiego „czarnego projektu”, mającego ścisły związek z
amerykańską atomistyką i produkcją broni jądrowej w Stanach Zjednoczonych. Przy
tej historii bledną wszystkie brednie z „Archiwum X” - a zatem...
1
Legenda o Incydencie nad Maury Island przekazana przez nasze źródła[1]
brzmi nieledwie sensacyjnie. Otóż w dniu 23 czerwca 1947 roku, strażnik
przybrzeżny z Tacoma w stanie Waszyngton - a więc tym, w którym rozegrało się
wiele niezwykłych wydarzeń z UFO - niejaki Harold Dahl, jego syn i
członkowie załogi łodzi patrolowej US Coast
Guard czy Tacoma Harbor Patrol
byli świadkami niezwykłego wydarzenia. Płynąc wzdłuż brzegów wyspy Maury
Island, zauważyli niezwykłe widowisko, a mianowicie: sześć dyskoidalnych
obiektów latających krążyło wokół siódmego - podobnego do pączka[2],
który powoli obniżał swój lot. W pewnym momencie prześladowcy rozpierzchli się
na cztery wiatry, zaś większy obiekt wybuchł jaskrawym płomieniem i rozleciał
się na strzępy, które poleciały także na łódź patrolowa Dahla...
Jeden odłamek zabił nieszczęsnego psiaka, zaś drugi zranił Dahla
Juniora w rękę... Gros odłamków poleciał do wody. Dahl po powrocie do bazy
zawiadomił odpowiednie władze, i... - i to już wszystko, co nam wiadomo o tym
incydencie. Gdyby Harold Dahl nie zameldował o tym przełożonym, a odłamki nie
zabiły psa i nie poraniły jego syna - to nie dowiedzielibyśmy się o tym
nigdy...
W rzeczywistości sprawa wyglądała nieco inaczej i w świetle analizy
dokonanej przez badacza UFO Johna A. Keela wychodzi na to, że nie był to
żaden incydent ufologiczny, nie była to ufokatastrofa czy nawet DD! J. A. Keel
twierdzi wprost, na stronach książki H. Evansa & J. Spencera - „UFOs
1947-1987: The 40-year Search for an Explanation” (Londyn 1987), że...
2
... była to katastrofa samolotu specjalnego,
należącego do agendy rządy Stanów Zjednoczonych, a konkretnie do Komisji ds.
Energii Atomowej USA (KEA), a oto, co pisze on na ten temat:
W dniu 23 czerwca 1947 roku
Dahl wraz ze swym nastoletnim synem i jeszcze jednym członkiem załogi oraz z
psem byli na pokładzie małego holownika (a więc nie łodzi patrolowej), którego
zadaniem było przeholowywanie łodzi i małych barek w porcie Tacoma. Crismana
nie było wtedy z nimi.[3]
Kiedy mijali całkowicie
pustynny i bezludny półwysep zwany Maury Island, nad ich głowami pojawiły się
dwa lub więcej samolotów. Naraz zaczęły się one pozbywać radioaktywnych
odpadów!!! Drobne odłamki spadły na holownik raniąc chłopca w ramię i zabijając
psa. Dahl miał aparat fotograficzny i zrobił kilka zdjęć. Tymczasem szlaka
spadała do wody i na brzegi Maury Island. Dahl zawrócił do Tacoma i udał się ze
swym synem do najbliższego szpitala (Chicagowski wydawca Raymond Palmer
dotarł i sporządził kopie zapisów szpitalnych z tego dnia.) I tak właśnie
wygląda ten słynny incydent Maury Island.
Dalej J. A. Keel opisuje już niezbyt ciekawe z punktu widzenia
ufologa spotkania z MiB-ami - którymi byli agenci KEA. Szczególnego smaczku
całej tej historii dodaje fakt, że dwaj wyżsi oficerowie USAF wysłani do
zbadania tej afery zginęli w niewyjaśnionej do dziś dnia katastrofie lotniczej.
Co się właściwie stało?
John A. Keel znalazł odpowiedź na to pytanie w zakładach
metalurgicznych w Hanford, gdzie poza normalną produkcją wykonywano także prace
nad wzbogacaniem i wytwarzaniem uranu i plutonu na potrzeby amerykańskiej
atomistyki i obronności. Wszelkie pozostałości po rafinacji i odpady
chemiczne - w tym wyjątkowo „gorące” produkty rafinacji uranu i plutonu -
wywożono samolotami nad duże zbiorniki wodne i po prostu topiono w takich miejscach, jak Puget Sound i Tacoma
Harbor...
3
Kiedy dziennikarz Paul Lance zwiedzając stan Waszyngton
usiłował dostać się na Maury Island, zastał tam płot z drutu kolczastego i
tablice ostrzegawcze z napisami: PROPERTY OF THE US GOVERNMENT - KEEP OUT[4]
- co wskazuje na to, że samolot KEA lecąc nad Maury Island z ładunkiem
radioaktywnych odpadów z rafinerii w Hanford w celu wrzucenia ich do Pacyfiku,
znalazł się w poważnych opałach. Załoga przestraszona możliwością katastrofy po
prostu wyrzuciła „gorący” ładunek do wody i na półwysep Maury Island.
Oczywiście nikt nie mógł się o tym dowiedzieć i dlatego „wyciszono” Crishama i
Dahla, zaś oficerów USAF, którzy dowiedzieli się zbyt wiele i mogliby o tym
powiadomić swych przełożonych, a ci z kolei media i opinię publiczną, po prostu
zlikwidowano. Fizycznie! W tym okresie, KEA miała uprawnienia, o których mogły
sobie pomarzyć OSS, JIC czy FBI. Dla ochrony amerykańskiego programu badań
atomowych (i nie tylko), KEA nie przebierała w środkach, a mimo tego
wszystkiego cały „Project Manhattan” był dla sowieckich służb specjalnych
tajemnicą Poliszynela, czego dowiodły sprawy Rosenbergów, Fuchsa, a potem
Vassala, Nunn-May’a czy „kręgu pięciu z Oxbridge” - szpiegów pozyskanych
i wykorzystanych przez NKWD (NKGB) i GRU Sztabu Generalnego ZSRR. NB, okazało
się, że wszyscy żydowscy pracownicy naukowi „Project Manhattan” byli na
kontakcie radzieckich służb specjalnych, bowiem wychodzili ze śmiesznego
założenia, że musi być zachowana równowaga pomiędzy dwoma supermocarstwami.
Czym to się skończyło - wiemy wszyscy. Świat zapłacił daninę za ich polityczną
krótkowzroczność milionami ofiar Zimnej Wojny...
4
I tutaj docieramy do politycznych implikacji
Incydentu Maury Island. Jedno jest pewne - była to z całą pewnością jedna z
pierwszych katastrof jądrowych okresu pokoju - a właściwie już Zimnej Wojny. J.
A. Keel wskazuje palcem i nazywa po imieniu siły sprawcze tej Legendy - jest
nią KEA i jej agenci. Nie ma niczego tajemniczego w tej historii - tzn. w
historii tego incydentu n i e m a
ż a d n e g o elementu
pozaziemskiego. Wszystko było rozgrywane na płaszczyźnie ludzkiej, i tylko
ludzkiej. Najpierw było wydarzenie, a potem została stworzona dlań legenda - po
24 czerwca 1947 roku - czyli p o przygodzie Kennetha Arnolda, który
nad Górami Kaskadowymi widział formację latających talerzy. Agenci KEA w lot
skorzystali z sytuacji i podali sfabrykowaną Legendę na żer prasie. A jak
poucza historia wojskowości i konfliktów zbrojnych - nie ma lepszej metody na
przykrycie jednaj tajemnicy nad przykrycie jej jeszcze większą tajemnicą... -
zaś w XX wieku największą tajemnicą stały się UFO!
A dalej potoczyło się jak po maśle - prasa
złapała haczyk i rodząca się ufologia także. To wystarczyło - taka „maskirowka”
spowodowała odwrócenie uwagi od katastrofy samolotu, bo podstawiła zamiast niej
niewiadomą w postaci katastrofy UFO.
Dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta i nasuwa się
sama:
v Trzeba było ukryć przed własną opinią publiczną fakt wyrzucania do
morza odpadów radioaktywnych z rafinerii plutonu w Hanford (i innych miastach
też).
v Trzeba było ukryć sam fakt produkcji plutonu i rafinacji uranu przed
agentami własnych, jak i obcych służb specjalnych. (Sprawa ukrywania produkcji
przed własnymi służbami specjalnymi wynikała z tego, że FBI szacowało znaczne
spenetrowanie amerykańskich agencji rządowych przez radzieckie służby
specjalne, co dowolnie potwierdziły późniejsze afery ze szpiegostwem atomowym.)
v Trzeba było ukryć fakt katastrofy samolotu z „gorącym” wysoce
radioaktywnym - ładunkiem na pokładzie. Tak czy inaczej, KEA mimo swych
szerokich kompetencji i uprawnień nie była państwem w państwie i odpowiadała przed
Kongresem za swe posunięcia. Niektórzy opozycyjni kongresmani zaczęliby zadawać
niewygodne pytania, a wtedy sprawa musiałaby wyjść na jaw... - z raczej
opłakanymi dla KEA i amerykańskiego programu jądrowego skutkami, nawet biorąc
pod uwagę fakt, że trwała już Zimna Wojna...
Tak więc wniosek końcowy nasuwa się sam i jest
oczywisty. Cały ten Incydent b y ł katastrofą ekologiczną i m u s i a ł
mieć przykrywkę w postaci Legendy. Obserwacja Kennetha Arnolda była
iście opatrznościowym zrządzeniem losu dla
KEA. I po raz drugi ufologię wprzęgnięto w służbę polityki...
5
Ale i nie ostatni w latach 1946-47, bowiem
podobnej przykrywki użyli Rosjanie w Skandynawii w czasie „rakietowego lata
1946”.[5]
Incydent Maury Island jest drugim takim przykładem wykorzystania ufologii, zaś
trzecim jest sławetne, okrzyczane, opisane i sfilmowane „Wydarzenie w Roswell”.
Najgorszym w tej całej historii jest to, że
wielu poważnych badaczy zagadnienia UFO dało się nabrać na ten pasztet i w tej
chwili są gotowi kruszyć o nie kopie w boju o uznanie jego autentyczności - co
więcej - łączą oni w jedno incydent Maury Island z wydarzeniami w Roswell i nad
Górami Kaskadowymi, uznając je za przejawy działalności Obcych na naszej
planecie. Z tego wszystkiego jedynie incydent nad Mt. Rainier wydaje się być naprawdę niewyjaśniony i
mający największy stopień dziwności.
Incydent Maury Island można więc zakwalifikować
do tej samej przegródki, co sławetny i równie perfidnie sfingowany przez amerykańskie
służby specjalne Eksperyment Filadelfijski, który był humbugiem adresowanym do
hitlerowców, ale nade wszystko do Kremla i Łubianki, co udowadniam w innym
miejscu. Działały tutaj dokładnie te same mechanizmy, co w przypadku Maury
Island, Roswell i... Czarnobyla - boż ekologiczne efekty obu tych katastrof
atomowych - w przypadku Roswell chodziło o katastrofę bombowca B-29 Superfortess
z bombą A na pokładzie i w rezultacie pierwszą operację Broken Arrow - mogły być porównywalne i były podobnie utajnianie
przed własnym społeczeństwem. W przypadku Czarnobyla nie udało się tego ukryć,
bowiem wybuch w elektrowni i postępujące skażenie promieniste zostało wykryte
przez amerykańskie i natowskie satelity szpiegowskie, zaś zachodnie media
szybko przeszwarcowały informację o nim przez kordon Żelaznej Kurtyny... W grę
wchodzili także sąsiedzi - Kanadyjczycy, zaś w przypadku Czarnobyla -
Skandynawowie, Austriacy i Niemcy, bo Polacy i bratnie narody bloku wschodniego
nie musiały o tym wiedzieć i były a
priori spisane na stratę przez Wielkiego Brata z Moskwy. Można powiedzieć,
że spełniła się wizja Św. Jana z Apokalipsy - w dniu 23 czerwca 1947 roku
Gwiazda Piołun po raz czwarty spadła z nieba i zagroziła mieszkańcom stanu
Waszyngton oraz Kolumbii Brytyjskiej po kanadyjskiej stronie granicy, wszak w
pobliżu Tacoma leżą dwa wielkie miasta: Seattle i Vancouver. Dobrze, że udało
się od razu zlokalizować i zlikwidować zagrożenie, strach pomyśleć, co byłoby,
gdyby...
6
Pointę dopisało samo życie w 39 lat później, a zawiera
się w makabrycznym dowcipie:
Pytanie do radia Erewan:
- Towarzysze, czy to prawda, że jabłka z okolic
Czarnobyla są niejadalne?
Radio Erewan odpowiada:
- Skądże znowu! Absolutnie nie, ale przypominamy
słuchaczom, że po zjedzeniu jabłek należy dokładnie zebrać wszystkie obierki i
ogryzki, a następnie zakopać na głębokość co najmniej dwóch metrów do ziemi!
Inną wersją tego żartu był kawał o wnuczku i
dziadku:
Jest rok 2086. Wnuczek pyta dziadka:
- Dziadziu, czy to prawda, że sto lat temu coś
wybuchło w Czarnobylu?
- Prawda wnusiu - rzekł dziadek i pogłaskał go
po główce.
- Dziadziu - indaguje dalej wnuczek - a czy to
prawda, że ja jestem mutantem?
- Ależ skąd wnusiu! - zaprzecza dziadek i
głaszcze go po drugiej główce...
Te żarty kosztowały niejedno ludzkie życie, bo
nie po raz pierwszy ideologia wzięła górę nad rozumem, a głupota nad instynktem
samozachowawczym. A najgorsze jest to, że dzisiaj usiłuje się nam wmówić, tyleż
solennie, co bez pokrycia w faktach, że nie ma żadnego zagrożenia po tych katastrofach
nuklearnych. Jest inaczej - bo taka sytuacja, jak ta z dziadkiem i wnuczkiem
mogą zdarzyć się wszędzie tam, gdzie ludzka głupota uwolniła radioaktywnego
dżina z butelki: w Nowym Meksyku, Arizonie, Newadzie, Lop-Noor, Semipałatyńsku,
atolach Pacyfiku czy Nowej Ziemi. I nie
widać żadnego wyjścia z tego impasu... A my musimy wreszcie zebrać się w sobie
i posprzątać ten chlew, w jaki zmieniliśmy nasz wielki zielony dom - Ziemię - i
nie pomogą nam w tym żadni Kosmici...
* * *
A do tego teraz trzeba dorzucić ostatnią
koszmarną katastrofę nuklearną w Daiichi Fukushima I EJ, której skutków nawet
nie jesteśmy w stanie oszacować, a prawdę o której starannie ukrywa proatomowe
lobby będące na usługach kompleksu jądrowego i energetycznego.
Pamiętam, jak po opublikowaniu tego tekstu na
starym blogu CBZA, odezwał się jakiś entuzjasta energii atomowej i stronnik
rządzącej nami sitwy, który nie przebierając w rynsztokowych słowach (jak widać
chamstwo jest immanentną cechą wszelkich dyskusji w tym nieszczęsnym kraju)
zrugał mnie od ostatnich, nie podając właściwie żadnych argumentów – no może
poza jednym – energia jądrowa, to samo dobro, a ekolodzy to idioci. On to
stwierdził jako magister i pracownik naukowy Akademii Rolniczej (teraz ponoć to Uniwersytet Rolniczy
- no a tak naprawdę to jeden z Hogwartów produkujących masowo niedouczonych
magistrów) w Krakowie, autor wielu prac z zakresu wszech-nauk rolniczych. Kiedy
poprosiłem go o podanie ich tytułów, to zmieszał mnie z błotem, a na listę
owych prac czekam do dnia dzisiejszego… Taki jest mniej więcej poziom
wszystkich krytyków z Bożej łaski, którzy liznęli czegoś tu i ówdzie i z tej
racji uważają się na ekspertów w jakiejś tam dziedzinie. Dokładnie wyszło to
teraz, w czasie żenujących przepychanek wokół katastrofy w Smoleńsku, kiedy to
„uczeni” i „profesorowie” powołani przez Macierewicza okazali się zwykłymi oszustami,
szarlatanami, hochsztaplerami – pieczeniarzami pragnącymi na tej tragedii coś
ugrać dla siebie. Teraz już się nie dziwię, że polskie uczelnie znajdują się w
czwartej setce w rankingu uczelni i niżej, a MTPCz w Strasburgu odrzuca pozwy
rodzin Katyńczyków. Jak były pisane przez takich pożal się Boże „specjalistów”
i „ekspertów”, to staje się to oczywiste – z niedoukami nikt się nie liczy…
Problem polega zaś na tym, że komuś wciąż zależy
na zrobienie z Polski radioaktywnej, energetycznej bonanzy dla Europy
Zachodniej. Tamte kraje likwidują swoją energetykę jądrową i stopniowo
przechodzą na źródła odnawialne. Wychodzi więc na to, że 10 polskich „atomówek”
będzie produkowało prąd na eksport do Niemiec i innych krajów. Owszem – to jest
jakieś wyjście. Ze swej strony proponowałem kiedyś, by postawić w Polsce 20-30
dużych elektrowni atomowych zaopatrujących pół Europy w energię elektryczną, w
zamian za co Polacy mogliby się osiedlać w każdym dowolnie wybranym kraju tejże
Europy. Ale kto na to pójdzie…?
No i na koniec – UFO maskowało zawsze jakieś
„czarne projekty” i „skunksie roboty”, dlatego mnie nie dziwi to, że sprawę
skażania Pacyfiku odpadami z rafinerii plutonu w Hanford została także
przykryta bajeczką o UFO, a nawet o ufokatastrofie. W tej grze każdy chwyt jest
dobry i dozwolony, byleby był skuteczny. I jak widać był przez kilkadziesiąt
lat.
Prawie jak ufokatastrofa w Roswell…
[1] Charles Berlitz -
„The Bermuda Triangle”, a w Polsce: Arnold Mostowicz - „My z Kosmosu”,
Warszawa 1973 i Aleksander Grobicki - „Nie tylko Trójkąt Bermudzki”,
Gdańsk 1979.
[2] Amerykańskie pączki mają
kształt torusa, a nie elipsoidy obrotowej, jak u nas.
[3] Był on współwłaścicielem
holownika Dahla.
[4] WŁASNOŚĆ RZĄDU STANÓW
ZJEDNOCZONYCH - WSTĘP WZBRONIONY.
[5] Traktuje o tym moje
opracowanie „Wunderland 2” dostępne w Internecie na stronach: www.ufocentrum.prv.pl.