Czy stworzyliśmy nową formę życia?
Oleg Fajg
Polski pisarz-fantasta Stanisław Lem napisał zbiór opowiadań
pt. „Absolutna próżnia” (w polskim wydaniu „Wielkość urojona”, 1973 – przyp.
tłum.). Wszystkie opowiadania mają jeden punkt wspólny, są one recenzjami
nieistniejących książek, które zostały napisane przez wymyślonych autorów.
Od momentu wynalezienia
radia przez A. S. Popowa naszą
planetę okrywają potężne kłęby elektromagnetycznego smogu, który rozprasza się
we wszystkie strony z prędkością światła. Dzisiaj jest trudno powiedzieć, kto i
kiedy przejmie urywki tych audycji radiowych. Być może tą informację przejmą
jacyś przedstawiciele wysoko rozwiniętego Rozumu – np. coś w rodzaju rozumnego,
kosmicznego obłoku – zrodzonego z fantazji Freda
Hoyle’a.
Żyjący gaz
W 1964 roku, ten
wybitny angielski uczony i popularyzator nauki w swej kolejnej powieści sci-fi „Czarna chmura” opisał dziwny
obiekt kosmiczny – zorganizowany kłąb „żyjącego” czarnego gazu. W toku akcji
ten kosmiczny przybysz wleciał do Układu Słonecznego i zbliżył się do Słońca
przynosząc Ziemianom niemałe kłopoty. Na szczęście w czas zrozumiał, że na
powierzchni Trzeciej Planety są rozumni mieszkańcy i pośpiesznie odleciał w
kosmiczne dale…
Czarna Chmura Hoyle’a
miała bardzo dziwną strukturę: z cząstek pyłu i molekuł organicznych
występujących w roli biologicznych komórek. Ten niewiarygodny organizm żywił
się potokami promieniowania EM i dlatego cały czas podróżował od gwiazdy do
gwiazdy. Była to forma życia krzemoorganicznego. Czarny Obłok był zanurzony w
kosmicznym promieniowaniu, superniskich temperaturach i produktach gwiazdowych
reakcji termojądrowych. W zasadzie taka quasi-biologiczna konstrukcja powinna
być właściwie nieśmiertelna, ale trudno sobie wyobrazić jej rozumność nawet w
powieści sci-fi.
[Jeszcze dalej poszedł A. E. Van Vogt, który w jednym z
opowiadań ze zbioru „Misja międzyplanetarna” (1950 – wydanie polskie 1972)
poszedł jeszcze dalej i opisał taką pyłowo-mgławicową istotę Anabis, która zamieszkiwała przestrzeń kosmiczną
galaktyki M-31 w Andromedzie, gdzie sztucznie utrzymywała na jej planetach
zwierzęta przypominające dinozaury, które zabijając się dostarczały jej energii
życiowej – uwaga tłum.]
Odnotowując półwiekowy
jubileusz opublikowania powieści Hoyle’a, uczeni z Laboratorium Fizyki Plazmy
przy Uniwersytecie Princeton przeprowadzili badania ukazujące, że przy
odpowiednich warunkach takie żyjące Czarne Obłoki mogłyby podróżować po
Metagalaktyce. U podstaw tej hipotezy znajduje się teoria o życiu opartym na organicznym
krzemie, w którym najważniejszym pierwiastkiem jest krzem.
Należy odnotować, że
jeszcze na kilka lat przed Hoylem o zasadach stworzenia krzemoorganicznego
życia pisał znany radziecki pisarz-fantasta Anatolij Dnieprov alias A. P. Mickiewicz. Będąc z
wykształcenia fizykiem i redaktorem naukowym magazynu „Tiechnika Mołodioży” on
bardzo interesująco i przekonująco pokazał w swej powieści pt. „Gliniany bóg”
jakby mogły być przeprowadzane takie badania biochemiczne.
[Temat życia krzemoorganicznego jest
bardzo wdzięcznym w literaturze sci-fi, że wspomnę dwa najciekawsze utwory:
nowelę Iwana Jefriemowa – „Gwiezdne
okręty” (1949), w której dwaj radzieccy uczeni odkrywają szczątki krzemowego
Kosmity sprzed 70 mln lat i polską space-operę
„Kosmiczni bracia” Krzysztofa Borunia
i Andrzeja Trepki (1956), gdzie
Ziemia zostaje zaatakowana i niemal doszczętnie zniszczona przez rozumnych
krzemowców – Silihomidów. NB, powieść
ta stanowi trzecią część cyklu opowiadającego o pierwszej wyprawie do Alfy
Centaura, a w rzeczywistości jest traktatem o kontaktach pomiędzy różnymi
typami cywilizacji, z uwzględnieniem ich stopnia zaawansowania technicznego
oraz rozwoju fizycznego i duchowego. Pomimo pewnych archaizmów, bardzo ten cykl
Czytelnikowi polecam, bo pomaga on zrozumieć wiele zawiłości ufozjawiska –
uwaga tłum.]
Współczesne prace nad
różnymi mieszaninami nieorganicznych materiałów w plazmie odkryły, że w pewnych
warunkach cząstki pyłu mogą tworzyć jakieś quasi-spiralne struktury.
Przeprowadzone modelowania komputerowe zachowania się pyłu w potokach plazmy
wykazały, że mikroskopowe cząstki mogą samoorganizować się a sama plazma się
polaryzuje dopełniająco.
W pewien sposób te
quasi-spiralne agregaty cząstek pyłu przypominają spirale DNA, one także mogą
się dzielić, tak że z jednej spirali otrzymujemy dwie identyczne kopie.
Niektórzy biofizycy wskazują wprost na to, że takie samoorganizujące się
plazmowe struktury stwarzają podstawy do istnienia życia nieorganicznego.
[Wspomniany tu Stanisław Lem w jednym
ze swych opowiadań pt. „Prawda” (1964) opisał uczonych, którym udało się
stworzyć właśnie taką istotę z „gorącej” plazmy, która istniała tak długo, jak
długo mogła pobierać energię z przewodów wysokiego napięcia – uwaga tłum.]
Egzobiolodzy dokładnie
śledzą tego rodzaje prace fizyków plazmy mając nadzieję, że odkryte „plazmowe
DNA” mogą swobodnie spotykać się w dyskach protoplanetarnych w pobliżu
nowopowstałych gwiazd. Zasadniczo są tak właśnie takie warunki – zjonizowany
gaz, drobny pył i silne promieniowanie młodej gwiazdy. Pośród wielu
wypracowanych hipotez o powstaniu i egzystencji takich samoorganizujących się
potoków plazmy, szczególnie wybija się hipoteza, która każe radykalnie spojrzeć
na mapę Wszechświata. Zgodnie z nią, plazmatyczne DNA jest bardzo
rozpowszechnione w Kosmosie, niż jakiekolwiek typy materii organicznej, a to
oznaczałoby, że życie podobne do ziemskiego jest bardzo rzadkim zjawiskiem.
Fantastyczny świat Solaris
A może będzie to jakiś
rozumny Wszechocean, podobny do tego, który pokrywał planetę Solaris w powieści
Stanisława Lema?
[Do tego można dodać jeszcze rozumny
wszechocean Alyx z opowiadania
„Samotna planeta” Murraya Leinstera (1950)
ze zbiorku „Rakietowe szlaki” t. 1 (1978), czy radioocean z powieści Bogdana Peteckiego – „Kogga z czarnego
słońca” (1978), zaś echa tej idei znajdujemy także w powieści Franka Schatziga pt. „Odwet oceanu”
(2010) – uwaga tłum.]
Ten myślący ocean staje
przed nami jako rezultat dialektycznego rozwoju – od roztworu słabo reagujących
ze sobą związków chemicznych, aż do końcowego stadium „homeostatycznego
wszechoceanu”. Tak więc tym sposobem pod wpływem warunków zewnętrznych,
grożących jego istnieniu, ocean Solaris pominął wszystkie stadia powstawania
jedno- i wielokomórkowych organizmów, cała ewolucje flory i fauny. Innymi słowy
mówiąc, on nie musiał ewoluować setek milionów lat do powstania w nim rozumu, a
niejako ab ovo stał się panem swej
planety od samego swego powstania i już na zawsze.
Jednakże nie patrząc na
oryginalne hipotezy klasyków fantastyki naukowej, należy przyznać iż najprędzej
żywe organizmy uwiezione w przestrzeni są oddzielone od otaczającego je
środowiska pewnego rodzaju błonką. I jakże chciałoby się wierzyć znanemu
pisarzowi i naukowcowi prof. Iwanowi
Jefriemowi, który kategorycznie uważał, że nasz świat powinien być
napełniony pięknymi, proporcjonalnie zbudowanymi humanoidami, przepięknymi we
wszystkich możliwych aspektach. Przypomnij sobie Czytelniku wspaniałą powieść
autora „Serca żmii”.
[Chodzi o utopijną i bardzo
niepokojącą wizję świata Ery Wielkiego Pierścienia mającą swój czas
teraźniejszy około 3600 roku, zawartą w powieści „Mgławica Andromedy” (1957), w
której mówi się wprost o m.in. fizycznej likwidacji gatunków roślin i zwierząt
szkodliwych dla człowieka, co stanowiłoby ogromne i bardzo niebezpieczne
naruszenie kruchej równowagi w środowisku naturalnym naszej planety – uwaga
tłum.]
No a niemniej egzotyczne
rzeczy? Powiedzmy, czy nie jest możliwe istnienie niebiałkowego życia w cieniu
gigantycznej tarczy burzowych obłoków otaczających gazowego giganta typu
Jowisza? Być może kiedyś posłańcy Ludzkości napotkają niezwykłe stworzenia
podobne do tych, które tak udatnie skonstruował Carl Sagan: sinkery,
które zaraz po narodzinach są w stanie wzlecieć w górne, chłodniejsze warstwy
tutejszej atmosfery; wodorowe balony floaterów
potrafiące wyrzucać z siebie hel i inne cięższe gazy, i myśliwi – huntery – pożerające te istoty…
Jowiszowy świat
„pseudożycia” Carla Sagana rozwija i dopełnia wspaniała panorama jowiszowych
łańcuchów życiowych, błyskotliwie opisanych w powieściach sir Arthura C. Clarka – „Odyseja kosmiczna
2010” i „Odyseja kosmiczna 2061”:
Pomiędzy
nimi unosiły się inne stworzenia – tak małe, że ledwie można je było utrzymać
wzrokiem w polu widzenia. Niektóre z nich do złudzenia przypominały ziemskie
samoloty, tak w kształcie, jak i
rozmiarami. Ale one były żywe – może być były to drapieżniki, może być to były
pasożyty, a być może nawet i pastuchy… - i odrzutowe torpedy podobne do
głowonogich mięczaków z ziemskich oceanów, polujące na gazowe woreczki i
pożerające je. Ale gigantyczne kule nie były bezbronne; one broniły się
okrągłymi mackami o długości kilometra i
wyładowaniami elektrycznymi.
Żyjące kryształy
Wszyscy z
niecierpliwością czekamy na rezultaty poszukiwań życia w Kosmosie, które są
przeprowadzane przez kilka różnych misji kosmicznych, jednakże na dzień
dzisiejszy organicznych sporów w Kosmosie nie znaleziono. Literalny każdy dzień
przynosi nam coraz to nowe odkrycia z coraz dalszego Kosmosu, ale w tej
niewątpliwie wielkiej beczce astronomicznego miodu znajduje się łyżka dziegciu
– jak dotąd nie udało się znaleźć nawet śladu LGM – „małych zielonych
ludzików”. Ponadto nawet nie potrafimy znaleźć planety, choć zewnętrznie
przypominającą Ziemię – z tlenową atmosferą, wodą i mniej-więcej znośnym
klimatem. Wiara w istnienie rozumnych sąsiadów powoli opuszcza swoje pozycje:
bezpowietrzny Księżyc, martwe piaski Marsa, rozpalone, zasiarczone piekło
Wenus, lodowe światy księżyców gazowych olbrzymów…
Aktualnie uczeni z
ogromnymi oporami dopuszczają istnienie najprostszych organizmów wewnątrz globu
Marsa czy gdzieś-tam pod lodowymi zwałami na księżycach gazowych gigantów.
[Owszem
to prawda, ale nie zapominajmy, że zaawansowane ewolucyjnie życie (nawet
rozumne) mogło się ukryć we wnętrzu tych planet i księżyców, i twierdzenie iż
są one martwe jest co najmniej nieuprawnione. Jedno jest pewne, że nawet tak
spalony słońcem Merkury w swym wnętrzu może kryć prawdziwy „wodny świat”,
podobnie być może jest z Księżycem. Enceladus i Europa kryją pod lodami
prawdziwe wodne oceany, zaś na Tytanie są prawdziwe lądy i morza – tylko że ze
skroplonego metanu, co nie wyklucza istnienia tam życia – zob. Issac Asimov – „Nauka z lotu ptaka”
(1967) – uwaga tłum.]
Ale czy my do końca
wiemy, czym jest życie?
Czym jest żywy organizm
z punktu widzenia współczesnej nauki? Nie patrząc na scholastyczny charakter
tego pytania, to ma ono znaczenie przy rozpatrywaniu powstania pierwszych
komórek na naszej planecie, należy dobrze zrozumieć, co powstało w tym
termostacie – coś żywego czy nieżywego? To pytanie ma szczególne znaczenie dla
paleontologów, którzy badają dawne skały w poszukiwaniu skamielin, no i
oczywiście egzobiologów poszukujących śladów pozaziemskiego życia.
Podanie uniwersalnej
definicji życia nie jest takie proste. Próbowało tego wielu myślicieli.
Wystarczy wspomnieć fizyka z ubiegłego wieku Erwina Schrödingera, autora znanego dzieła „Czym jest życie?” W nim
jeden z ojców współczesnej nauki wskazał drogę do rozgraniczenia na żywe i
nieżywe obiekty.
A mnie przypomina się
mój nauczyciel, wybitny krystalofizyk – J.
J. Geguzin. Wykłady Jakowa Jewgieniejewicza w Uniwersytecie Charkowskim
cieszyły się wielkim zainteresowaniem (słuchali ich inni profesorowie,
pracownicy naukowi i studenci z innych fakultetów i kursów), a na ich podstawie
powstała unikalna praca pt. „Żywy kryształ”. A zatem co cechuje żywy organizm?
Czy może to być zbiór cech szczególnych? Coś miękkiego, co się porusza i wydaje
dźwięki. Do tego prymitywnego schematu nie pasują rośliny, grzyby, mikroby i
inne organizmy dlatego, że one milczą i się nie poruszają. Życie można
rozpatrzeć z chemicznego punktu widzenia jako materię złożoną z cząstek
związków organicznych: aminokwasów, białek i tłuszczów. Ale i nawet prostą
mieszaninę tych związków chemicznych nie można nazwać żywą. A zatem to, co
rośnie i się rozwija? No, kryształy też rosną. A zatem czym jest życie?
[Wielokrotnie
wspominany tu Stanisław Lem rzucił ciekawą propozycję co do życia
krystalicznego, a mianowicie ewolucja maszyn rozumnych przebiega podobnie jak
ewolucja istot żywych, tylko szybciej. Pierwszą tego rodzaju myśl rzucił już w
powieści „Obłok Magellana” (1953) w której pisał on o produktach nekroewolucji
na jednej z planet Tolimana A, potem rozwinął w „Niezwyciężonym” (1964), gdzie
Ziemianie starli się z krystalicznymi produktami nekroewolucji w postaci
nomen-omen Czarnych Chmur na pustynnej planecie Regis III, i doprowadził do
przewrotnej doskonałości w „Cyberiadzie” i „Bajkach robotów”, w których
przedstawił nawet bajki opowiadane robotom przez inne roboty… Z drugiej strony
kilka lat temu rzuciłem propozycję, że nawiedzający nas Obcy z UFO mogą być już
to automatami eksplorującymi Kosmos i należącymi do innej cywilizacji, albo
mogą to być właśnie takie wyewoluowane automaty pochodzące od cywilizacji,
które zamieszkiwały Ziemię przed nami – zob. http://wszechocean.blogspot.com/2011/11/obcy-z-kosmosu-zywi-czy-martwi.html - uwaga tłum.]
Znany na całym świecie
fizyk-teoretyk Steven Hawking uważa,
że człowiekowi udało się stworzyć obce mu życie i tych elektronicznych
Przybyszów on zasiał w postaci wirusów w Internecie i systemach telefonii
cyfrowej. Półżartem-półserio jeden z tych najbardziej oryginalnych uczonych
naszych czasów uważa, że „cywilizacja wirusów komputerowych” ma wszelkie
przesłanki do dalszej ewolucji z nieprzewidywalnym rezultatem.
Tak więc kosmiczna
samotność – z tego punktu widzenia – człowiekowi nie grozi i byłoby lepiej,
gdyby zaczął się zastanawiać nad tym, by ten wzbudzony przezeń Obcy Rozum nie
obrócił się przeciwko swemu Twórcy…
[I znów kłania się Stanisław Lem i
jego opowiadania „Test”, „Odruch warunkowy”, „Polowanie” i inne, w których
opisuje on bunt robotów przeciwko ludziom, który jednak wynika wskutek błędu
człowieka, a nie ich złej woli - „…bo tylko człowiek może być draniem…” - uwaga
tłum.]
Opinie z KKK
O wynikach badań zmierzających do
odkrycia życia na innych planetach już kiedyś pisałem, zatem pominę ten temat
tym razem. Do samego życia, nadal jest możliwe, że na samej Ziemi istnieje
drugie Drzewo Życia - oparte wszak na DNA, ale o innej strukturze,
niekompatybilnej z naszą. Podejrzewa się istnienie takowego drzewa i szuka jego
reprezentantów, a najlepszym celem jest obecnie bakteria cyjankowa, która żyje
w prawie czystym cyjanku w pewnym jeziorze.
Życie oparte nawet na tych samych
zasadach może mieć inną formę klucza rozbudowy, np. proto-DNA, RNA, X-NA
(hipotetyczny i nieznany kod, którego dopiero się poszukuje, lub chce stworzyć
sztucznie). Być może istnieją warunki, które umożliwiają istnienie czystej
inteligencji, bez formy fizycznej, ale trudno powiedzieć więcej bez szczególnej
teorii inteligencji.
Wracając do głównego wątku - jeśli
obcy potrafią łączyć swoje DNA z ichnimi, a oba są inne, to jest to niezwykłe,
że tacy ludzie, tacy My, nadal żyjemy na tej samej planecie... a może Oni to
jakaś forma Nas, ewentualnie dzięki panspermii? Tworzenie hybryd, jeśli
prawdziwe, może być gwoździem trumiennym do paru teorii o obcych. Inaczej
sprawa wygląda po założeniu, że Człowiek ma niejedną odsłonę i ewolucja
zachodzi pospołu z kreacją wg myśli kreacjonistów.
A teraz jeszcze bardziej zwariowane
pomysły - gdyby taka nieforemna inteligencja stworzyła coś namacalnego (materię
i jej środowisko, multiversum), a wszystko to, co stworzyła, podlegało myśli
założycielskiej - tworzeniu życia - to tak naprawdę jesteśmy stworzonymi
twórcami, także ci, którzy podobno nas stworzyli - ten łańcuch jest
nieskończony. Co więcej, kryształy, struktury potencjalnie informatyczne (nawet
woda), posiadałyby pierwotne elementy składowe, które przy pewnym spiętrzeniu
dawałyby inteligencję, a więc życie. Inteligencje - ale to przecież dwa
terminy.
Jest inteligencja wynikająca z praw
przyrody - oddziaływania mechaniczne, których sami dopiero się uczymy i
zadziwiają nas swoimi rezultatami, np. krystalizacja, aglomeracja, dualność
korpuskularno-falowa, itp., oraz te, które intuicyjnie bierzemy za życie, choć
nie potrafimy go zdefiniować. Osobiście jednak uważam, choć to tylko takie
skokowe myślenie, że nie ma takiego podziału - nasze życie i nasza inteligencja
to dwie strony medalu. Najmniejsze 'piksele' inteligencji to same cząstki
elementarne, które pewne rzeczy 'wiedzą'. Robiąc, co mają zrobić, podążają w
górę skali, a ponieważ spektrum to jest ciągłe, nie ma granicy między żywym/nie
żywym. Życie wynika z inteligencji materii, której zbiorową inteligencją jest
życie.
Teraz uwaga - jeśli faktycznie
istnieje filozof-eksperymentator typu Solaris, ale będący kreatorem
wszystkiego, co widzimy, nawet nas, to nie stworzył nas z niczego - miał
przynajmniej 'coś', czym mógł eksperymentować - siebie. Każda jego cząstka,
atomy czy cokolwiek innego, musi być siłą rzeczy inteligentna, a wiec żywa w
ramach potencjału swojej własnej ekspresji.
Póki co rozmyślam właśnie nad tym -
jeśli coś jest inteligentne, oznacza to formę życia, a problem postrzegania
powinien zostać rozstrzygnięty, ponieważ zaburza obraz całości - granica miedzy
życiem a nie życiem może być błędem postrzegania i efektem niedoskonałości
myślenia. Lovelock mógł mieć rację. Najbardziej szalona w tym temacie myśl może
być najbliższa prawdy, ale tego nie dowiemy się empirycznie - musimy wyskoczyć
w arystoklejskie okolice idei nieprzejawionych i sami dla siebie ukuć coś, co
nam aktualnie zagra w duszy. Amen (tudzież Amon Ra). (Smok Ogniotrwały)
A ja zadam pytanie: co kryje wnętrze naszej
Ziemi? Czy mogą istnieć istoty, które – jak Pięciorniakowie z jednego z opowiadań
Lema – mogłyby istnieć tylko w temperaturach wiśniowego żaru i wyższych? A co o
Kryonidach zamieszkujących Plutona? Przecież one mogłyby istnieć w temperaturach
niewiele wyższych od 0 K. Powiem tak – Kosmos najprawdopodobniej kipi życiem, tylko
że my tego (jeszcze) nie dostrzegamy. O ile mnie pamięć nie zawodzi, to Creighton
napisał, że „życie zawsze znajdzie sposób, by obejść zakazy…”, a zatem tak będzie
także i w tym przypadku. Taką mam nadzieję… (Daniel Laskowski)
Tekst i ilustracja – „Tajny XX
wieka” nr 45/2014, ss. 4-5
Przekład z j.
rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©