Pacyfik, godz. 23:50 JST
Trzej mężczyźni
podnieśli się na swych fotelach.
- Do zrzutu minus
dwadzieścia sekund – usłyszeli głos pilota.
Siedzący pośrodku
von Altscher pochylił się tak, jakby chciał włożyć głowę pomiędzy kolana. W
rzeczywistości wyjął z cholewy prawego buta nieduży rewolwer. Odwiódł kurek i
prostując się strzelił pilotowi w tył głowy. Jeszcze nie przebrzmiał huk
wystrzału, kiedy odwrócił się i strzelił w pierś Winklerowi. Potem odwrócił się
ku Brenneckemu.
- Co ty… -
wykrzyknął tamten z oczami rozszerzonymi ze zdumienia – czy ty…
- …a ja tak… -
odpowiedział i strzelił po raz trzeci.
Łatwo poszło –
pomyślał.
Samolot leciał
prowadzony przez autopilota. Jego jedyny pasażer znajdował się z trzema trupami
i bombą wodorową na wysokości ponad stu kilometrów. Von Altscher zastanawiał
się, co robić. Mógł sprowadzić samolot na ziemię czy wodować na oceanie, ale
nie był pewien, czy dałby radę go sprowadzić. Mógł zawrócić, ale już nie miał
do czego. Spojrzał na zegarek. Naraz z dylematu wyrwał go buczący brzęczyk.
Spojrzał na tablicę rozdzielczą i zmartwiał. Na ekraniku płonął czerwienią
napis:
JESTEŚ NAMIERZANY RADIOLOKACYJNIE
Zrozumiał, że
samolot został oświetlony wiązką z radiolokatora i że czasu ma niewiele. Jak na
ćwiczeniach włożył na głowę hełm i otworzył zawory buli z powietrzem. Szybko
sprawdził szczelność skafandra i podniósł kopułkę włącznika katapulty. Nacisnął
go i z potężnym hukiem wpadł w ryczącą ciemność. Czerń nocy otoczyła go ze
wszystkich stron…
Kioto, Sztab JXFSD, godz. 23:51 JST
- Generale, brak
odpowiedzi – porucznik Masako Kao zameldowała to głosem, w którym wyczuwało się
napięcie.
- Generale! Od
głównego obiektu oderwał się jakiś mniejszy obiekt! – rozległ się głos
chorążego Davida Izumi, który patrzył na ekran radiolokatora.
- Bomba? –
generał zapytał spokojnie – czy…
- Nie, to nie
bomba, to chyba pilot…
- Katapultował
się? – generał podniósł głos.
- Na to wygląda.
Tylko dlaczego?
- I tak trzeba to
zestrzelić – zdecydował – pułkowniku Kawata?
- System gotów do
akcji – odparł tamten.
- Odpalać –
generał wydał rozkaz zdecydowanym tonem.
Kawata nacisnął
jarzący się rubinowo przycisk odpalania, który zgasł. Gdzieś na wschodnim
wybrzeżu Japonii została wystrzelona antyrakieta, która szybko nabierając
wysokości mknęła ku swemu celowi…
Pacyfik, godz. 00:05 JST
Leciał
koziołkując w ryczącej ciemności. Przymocowany do fotela czuł straszliwe
uderzenia powietrza, którego tutaj, na wysokości stu kilometrów nad Ziemią
prawie nie było, ale prędkość z jaką leciał zagęszczała je. To fotel chronił go
przed natychmiastową śmiercią. Jeszcze trochę, i nad głową powinien pojawić się
mały spadochron, który ustawi go we właściwej pozycji. I rzeczywiście, nagłe
szarpnięcie postawiło go brutalnie nogami w dół.
Żeby tylko
spadochron główny się otworzył – pomyślał. – No i fotel odpadł we właściwym
czasie.
W przypadku
wodowania pociągnąłby go natychmiast na dno… - chociaż tego nie był pewny, bo
opracowano fotele, które zamieniały się w małą dinghy w przypadku wodowania. Planując ucieczkę nie wziął tego pod
uwagę.
Naraz wysoko nad
nim zauważył dwa lecące ku sobie światła. Pierwsze z nich i większe było
światłem płomieni z dysz silnika rakietowego jego samolotu, zaś drugie…
Nie dokończył
myśli, bowiem światełka połączyły się na moment i jego oczy poraził przeraźliwy
błysk białego światła. Ognista kula pęczniała na niebie świecąc wszystkimi
barwami tęczy…
- Mein Gott! To wybuch atomowy! –
przemknęło mu przez głowę.
Znajdował się
kilkadziesiąt kilometrów od punktu zerowego eksplozji, skafander i fotel
powinny ochronić go przed promieniowaniem, ale czy ochronią przed falą
uderzeniową, tego nie był pewien. Poczuł potężne uderzenie powietrza, ale nie
takie silne jakiego się spodziewał. Odetchnął z ulgą. Byle tylko Japończycy nie
zestrzelili go jako bombę.
Kamaishi, 12.III.2012, godz. 00:05 JST
Jaskrawy błysk
przeciął ciemność nocy wydobywając na moment otoczenie i zalewając je upiornym,
ciężkim białym blaskiem.
- O jasny gwint!
– wykrzyknęła Janta po polsku wskazując na niebo nad oceanem – look up!
Spojrzeliśmy we
wskazanym kierunku. Jaskrawa kula powoli rozprężała się na niebie powoli
ciemniejąc.
Odruchowo
zacząłem liczyć, by dowiedzieć się, w jakiej odległości doszło do wybuchu
atomowego.
Bo to był wybuch
atomowy, co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości…
- To chyba
pozdrowienia z Twierdzy Andyjskiej – mruknął major.
Staliśmy kilka
minut obserwując rozprężający się w jonosferze świecący obłok brudnobiałych
dymów. Wkrótce na ocean spadnie radioaktywny deszcz – pomyślałem.
- Wiecie, co mnie
dziwi? – odezwał się major Wazami.
- Co? –
zapytaliśmy unisono.
- To, że te
skubańce strzelały nie tyle do pani, ile do delfina - powiedział w zamyśleniu – czemu przeszkadzał
im delfin…?
- Pewnie Janta
stała na linii ognia i pociski poleciały w jego kierunku tylko dlatego, że nie
trafiły w nią – odparłem.
- Pewnie tak było
– mruknęła bez przekonania.
To było dla
majora Wazamiego i ludzi z JXFSD. W rzeczywistości był to komunikat dla mnie,
że ktoś mógł się domyśleć kim NAPRAWDĘ jest Janta i jaką rolę w tej sprawie
pełnią delfiny. No i wydał zlecenie zlikwidowania Janty i delfinów, które koło
niej się kręciły. Omal się im to udało…
- Może ktoś wziął
delfina za płetwonurka? – Wazami spojrzał na Jantę z zainteresowaniem – delfin
ma podobne rozmiary, i…
- Możliwe –
wzruszyłem ramionami, ale w moim mózgu zapaliło mi się drugie czerwone światełko.
Wazami był
żołnierzem z JXFSD, formacji przeznaczonej do walki ze wszelkimi zagrożeniami,
które nie wpisywały się w północnokoreańskie rakiety i chińskie megatonówki.
Ale za to Szaraki, Godzilla, UFO, gadające delfiny i Wodni Ludzie – tak. Trzeba
było się pilnować. Wymieniłem błyskawiczne spojrzenia z Jantą. Zrozumieliśmy
się bez słów. Oboje nie mieliśmy ochoty
odpowiadać na masę głupich pytań. Na dodatek Janta nie miała żadnych
dokumentów.
- Cholera… -
pomyślałem – jeszcze ten problem.
CDN.