Mapki obrazujące naturalne zagrożenia, które można wykorzystać przeciwko ludziom w działaniach III Wojny Światowej
Od
kilkunastu lat jesteśmy straszeni przez różnych zawodowych i domorosłych
wróżbitów, wizjonerów i przepowiadaczy przyszłości mniej czy bardziej
wyrafinowanymi i pokrętnymi wizjami końca świata, a przynajmniej końca naszej
cywilizacji. Jedni widzą nasz koniec z katastrofie nuklearnej, inni w
katastrofie naturalnej, ale wszyscy zgadzają się co do tego, że będzie to
globalny kataklizm, który wymaże nas z powierzchni globu i albo życie będzie
startowało od zera, albo od pozostałych przy życiu osobników z poszczególnych
gatunków, jak to miało miejsce po wszystkich Wielkich Wymieraniach. Tak czy
owak – perspektywa, mówiąc delikatnie, nieciekawa.
O co mi
chodzi? Ni mniej ni więcej, ale o możliwość totalnego zniszczenia Stanów
Zjednoczonych, a przy okazji znacznej części powierzchni Ziemi. A jak? Na to
pytanie odpowiada rosyjski uczony gen. dr Konstantin
Siwkow.
Według
niego:
Rosja może bardzo skutecznie wymazać Stany Zjednoczone z powierzchni Ziemi
jeśli wykorzysta specyficzne położenie geograficzne tego kraju.
Naukowiec postuluje wykorzystanie stosunkowo niewielkich ładunków
jądrowych, które według niego należy odpalić w dwóch bardzo specyficznych
obszarach amerykańskiego kontynentu.
Jednym z tych miejsc jest tzw. superwulkan Yellowstone. Najróżniejsze
apokaliptyczne prognozy od lat umieszczają tam źródło przyszłej zagłady USA, a
może i sporej części świata. Gigantyczny kocioł wrzącej magmy tylko czeka na
dogodny moment lub impuls, by w wyniku nieprawdopodobnej erupcji zagrozić
gatunkowi ludzkiemu.
Pomysł gen. Siwkowa jest prosty. Odpowiednio zaprojektowany i umieszczony
we wrażliwym rejonie niewielki ładunek jądrowy może stanowić taki zapalnik.
Detonacja uruchomi erupcję (super)wulkanu i Ameryka zostanie starta z
powierzchni ziemi, a położona odpowiednio daleko i w rejonach stabilnych
sejsmicznie Rosja przetrwa nienaruszona.
Drugi delikatny punkt Ameryki to obszar uskoku San Andreas, który z
geofizycznego punktu widzenia jest bardzo niestabilny. Uskok o długości 1300 km
jest położony w miejscu kolizji dwóch wielkich płyt tektonicznych – Pacyficznej
i Północnoamerykańskiej.
„Uderzenie niewielkim, lecz wystarczająco silnym ładunkiem jądrowym może
wywołać ogromne tsunami, całkowicie niszczące infrastrukturę na wybrzeżu
Pacyfiku” – dowodzi ekspert. Bowiem w przybrzeżnych rejonach USA położonych
nisko nad poziomem morza mieszka większa część ludności – ponad 80%. Tutaj też
znajdują się najważniejsze centra naukowe i przemysłowe. Nawet niewielkie
tsunami może przynieść Amerykanom katastrofalne skutki, czego najlepszym
dowodem były zniszczenia jakie wywołał huragan „Katrina” w Nowym Orleanie.
Stworzenie takiej „asymetrycznej” – bo bezpiecznej dla Rosji – broni
będzie, zdaniem gen. Siwkowa, możliwe do 2020-2025 roku.
Miejmy nadzieję, że cały ten plan jest tylko zręcznym scenariuszem
science-fiction. Jeżeli nie, to Ludzkości pozostało już niewiele czasu. (AB)
(Na podstawie vpk.news.ru)
Rzeczywiście
– coś takiego jest możliwe. A najgorsze jest to, że pod komorą magmową pod
Yellowstone N.P. znajduje się jeszcze jedna – jeszcze większa komora magmowa –
zob. http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/pod-yellowstone-znaleziono-druga-ogromna-komore-magmowa. Uruchomienie magmy z
obu tych komór byłoby końcem cywilizacji i życia na Ziemi. Nieodwołalnie.
Ale to
nie wszystko, bowiem poza superwybuchami wulkanicznymi – a na terytorium USA
znajduje się pięć takich superwulkanów – istnieje jeszcze groźba supertsunami i
to aż z dwóch stron. O nich już pisałem na tym blogu - http://wszechocean.blogspot.com/2014/05/czekajac-na-superkatastrofe.html (zob. „Nieznany Świat”
nr 5/2015), a chodzi tutaj o spowodowanie potężnych osuwisk ziemnych w wody
oceaniczne na wyspie Palma de Canaria, gdzie może w każdej chwili osunąć się
niemal połowa wulkanicznego grzbietu Cumbre Vieja i spowodować supertsunami o
wysokości początkowej 300 m, które po 7 godzinach przeleci Atlantyk i uderzy we
Wschodnie Wybrzeże USA, Kanady i w godzinę później – wybrzeża Meksyku i
państewek Ameryki Środkowej, a także Gujany, Brazylii i Antyli.
Z drugiej
– zachodniej strony grozi podobny kataklizm w przypadku osunięcia się do
Pacyfiku północno-wschodniego fragmentu Wyspy Wielkiej albo Hawaii. Gigantyczne
tsunami uderzy w kontynent amerykański ze szczególnym uwzględnieniem
Zachodniego Wybrzeża USA i Kanady, bo tam właśnie skieruje się główna energia
osunięcia ziemi przekazana przez fale wodne. A zatem reasumując należy
stwierdzić, że wystarczą dwa dodatkowe ładunki jądrowe, by spowodować kolejny
kataklizm geofizyczny.
Czy
Rosjanie są w stanie zrobić coś takiego? Oczywiście! – i to nawet przy
posiadanych aktualnie siłach i środkach, i wydaje mi się, że gen. Siwkow
powiedział o tym, co od dawna było oczywiste. I stąd właśnie rozbudowa
rozmaitych „tarcz” antyrakietowych przez USA i „wojny gwiezdne”, które mają za
zadanie wyeliminować rosyjskie ICBM, zanim trafią w najważniejsze cele na
terytorium USA. Pozostaje mieć nadzieję, że Amerykanie i Rosjanie będą na tyle
rozumni, że nie dopuszczą do tego Armagedonu!
Ale nie zapominajmy,
że do klubu atomowego należy jeszcze kilka państw, które – jak np. Chiny, Indie
czy Pakistan – mogłyby użyć swego arsenału nuklearnego przeciwko jednemu lub
obu supermocarstwom i skierować go w celu zniszczenia „światowego żandarma” i
„wielkiego szatana” w bardzo skuteczny sposób, same również nie będąc
zagrożonymi. I to ich najbardziej należy się obawiać…
Łańcuch Wysp Hawajskich - Raju na Ziemi...
...jednakże ten Raj skrywa straszliwe niebezpieczeństwo osuwających się płatów mas skalnych do oceanu, które mogą spowodować megatsunami. Takie osuwiska już się tu zdarzały w historii, zaś obecnie grozi nam...
...osunięcie się do oceanu płata skał wulkanicznych z płn-wsch krańca Hawai'i, co spowoduje powstanie gigantycznej fali tsunami, która zniszczy wybrzeża Ameryki Północnej i Środkowej...
Opinie z KKK:
Wprawdzie głowice termonuklearne są potężne, ale trudno
oszacować wpływ naziemnej eksplozji na status superwulkanów. One potrafią
unosić się same i opadać o kilkadziesiąt metrów i naprawdę trzeba by poeksperymentować
w tej materii licząc na erupcję w efekcie zaburzeń śród- i po-wybuchowych.
Załóżmy jednak, że tyle już wystarczy, co zatem dalej?
Ameryka nie zostanie starta z powierzchni Ziemi, wybrzeże
wschodnie przetrwa zimę wulkaniczną, ale kilka tysięcy kilometrów od epicentrum
życie przetrwa tylko na poziomie mikrobiologicznym. Cała Ziemia, także Rosja,
doświadczy zimy, a przynajmniej jesieni poerupcyjnej - megatony materiału pylnego
o ekstremalnej penetrowalności i ostrości zniszczy wiele sprzętów w każdym
kraju, jeśli złe wiatry powieją. Obiekt tunguski wpłynął na kilka tygodni na
atmosferę, wulkany południowoazjatyckie spowodowały mini-ochłodzenie klimatu, a
raz nawet, około 80 000 lat temu, przyczyniły się do stworzenia wąskiej szyjki
puli genetycznej ludzi. Było nas ledwie tylu, by przetrwać jako gatunek,
liczylibyśmy się w tysiącach. Nie tylko my zresztą, także inne zwierzęta. Rosja
po wybuchu superwulkanu nie byłaby w żaden, jakikolwiek sposób bezpieczna. Tym
gorzej by było, im dłużej trwałaby taka erupcja, a wyprysk ciągły z kalder może
trwać tysiące lat (Syberia pamięta swoje poimpaktowe pola lawowe, ich działanie
zatruło nawet oceany i rozpoczęło prawdziwe wymieranie, Wielkie Wymieranie).
Asymetryczna broń? Czyli Zimna Wojna to wymysł historyka?
Bezpieczna dla Rosji za to - tak. Do czasu sfederowania opozycji wobec niej,
jeśli coś takiego by wyszło na jaw.
Broń atomowa odpada, póki co, czyli póki pełzająca wojna nie
rozpędzi się tak, że dyplomacja zawiedzie a lud zażąda krwi. Rosja pełznie, USA
też pełzną, obie siły skubią świat i zagarniają go, i żadna nie jest na tyle
nierozsądna, by skorzystać ze swojego straszaka. Prędzej się zadziobią na
naszych zwłokach, niż zdecydują obie przegrać. Takie moje zdanie.
Notabene, czyż nie lepiej zdetonować parę głowic wysoko nad
USA? Przecież im wyżej, tym gorzej - detonacja na powierzchni nie jest tak
niszczycielska, jak 50 km nad powierzchnią Ziemi, chociaż to brzmi
kontr-intuicyjnie. (Smok Ogniotrwały)
Smoku Ogniotrwały! Masz rację, ale...
Oczywiście, że w przypadku Yellowstone 1 głowica nie
wystarczy, ale cała seria głowic penetrujących...? Pozdrawiam! (Aristokles)
Tym większy problem dla zamachowców. Ot, odnosiłem się do
słów tekstu w zrozumianym kontekście.
W takim razie jeszcze jedno - czy warto by w ogóle skażać
jakiekolwiek tereny, które już nie będą się nadawać do zamieszkania przez
bardzo długi czas? Dla świętego spokoju po drugiej stronie Ziemi i przy braku
technologii eradykacji pierwiastków promieniotwórczych i obniżenia poziomu
promieniowania środowiska? Zazwyczaj, gdy podbija się teren, robi się to dla
kolonizacji, zasobów, idei panowania i rabunku, lub w celach bardziej
enigmatycznych, jak religijne czy takie, które znają tylko wszyscy nie-święci.
Kilkanaście głowic penetrujących... technicznie jak najbardziej jest to w
ramach science non-fiction, nawet mimo konieczności dopuszczenia do gry
dodatkowych warunków na to działanie zezwalających, ale mniej toksycznym rozwiązaniem
byłoby bombardowanie meteoroidami (to pozwala rozwinąć parę wątków sięgających
65 mln lat wstecz, choć nie czas na tę dyskusję). Na szczęście brak nam i tej
technologii. Ave ignorantia, ave pax! (Smok Ogniotrwały)
Smoku Ogniotrwały - zniszczenie USA przy pomocy wybuchów
głowic na ropiejącym wrzodzie Yellowstone jest - niestety - czymś realnym. Na
dobrą sprawę wystarczy jeden ładunek odpalony na powierzchni, a energia
wytworzonego pulsu sejsmicznego spowoduje powstanie sieci szczelin i
pogłębienie już istniejących pod PUNKTEM ZERO, resztę dokona te 2-3 tys.
atmosfer panujące w górnej komorze superwulkanu. Przy tym kataklizmie jeden
wybuch głowicy nuklearnej, to malutki pikuś. Pan Pikuś.
W tym przypadku chodzi o totalne zniszczenie nieprzyjaciela.
NB w takim kontekście zaczynam rozumieć politykę USA. Po prostu Amerykanie będą
musieli szukać schronienia w innych krajach i dlatego przygotowują sobie
przestrzeń życiową. Stąd właśnie to stałe grożenie innym wojną, stąd właśnie
idiotyczna moda na nieszczepienie dzieciaków, itd. itp. Zrobią z nami to, co
zrobili z Indianami - wytępią, a czego nie wytępili, zamkną w rezerwatach. Pax
Americana w najlepszym wydaniu... (Aristokles)
Bardzo ciekawe rzeczy poruszyłeś, o Hekatombariusie.
Słyszałem, przyznaję, że czop nad wielką kalderą można
zdestabilizować poprzez eskalację spękań, które z kolei musiałyby rozszerzyć
się na wielką powierzchnię, by utworzyć wiele kraterów erupcji materiałów
piroklastycznych, gazowych, oraz lawowych, ale czy naprawdę tylko jedna
atomówka wystarczy? Czop ma grubość co najmniej pięciu kilometrów, wypadałoby
zagłębić epicentrum eksplozji, by jedna bomba dała radę cokolwiek zrobić (choć
nie znam wyliczeń). Jeden krater byłby wentylem, według mnie, ale jeśli
destabilizacja utworzy sieć spękań, to faktycznie... dlatego wcześniej
napisałem, że trzeba by zaryzykować eksperymentem, by okazało się, jak to
naprawdę wyjdzie.
Wszelkie dywagacje muszą się oprzeć na takiej sieci spękań,
ponieważ bez niej nie będzie superwybuchu. Myślę, że mogłoby skończyć się
wypływem magmowym w stylu wypływu syberyjskiego, ale przecież to zagrozi całej
Ziemi, nie tylko amerykańcom. Najgorsze byłyby gazy, potem materiał pyłowy, a
na końcu gdzieś bezpośrednie skutki wybuchu.
Co do innych wątków, choć i względem tego też, nadal
pozostaję otwarty. Zwyczajnie nikt nie wie na pewno, bo i jak...
A może..? (Smok Ogniotrwały)
Kochany Smoku Ogniotrwały! Jedna atomówka może nie
wystarczyć, ale jeden wielogłowicowy pocisk (MIRV) typu TOPOL M czy BUŁAWA
powinno wystarczyć do skruszenia tych 8 km skał nad górnym zbiornikiem magmy.
Rosjanie mają coś takiego - a są to na dodatek pociski manewrujące, trudne do
zlokalizowania i przechwycenia, więc teraz doskonale rozumiem zachwyty Putina i
Miedwiediewa nad tą bronią. Faktycznie - jest wredna! (---) Pozdrawiam
deszczowo! (Aristokles)