Kamaishi, godz. 20:30 JST
Pan Sasaki
dotrzymał słowa. W wieczornym serwisie informacyjnym NHK zobaczyłem swoją gębę
i zdubbingowany wywiad ze mną.
- Jesteś teraz
sławny na całą Japonię – powiedziała Janta siadając obok mnie z czarką herbaty
w dłoniach – zaraz pęknę z dumy…
- A to oznacza
kłopoty, jak się domyślasz – odpowiedziałem – to oglądali także via NHK-English na Okinawie, Hawajach,
Ameryce Łacińskiej, w Europie, no i oczywiście w Stanach. No i nasi fąfle z
Twierdzy Andyjskiej też.
- Czy wystarczą
ci te dwie dziewczyny do ochrony? – zapytała z niepokojem – to będą wyszkoleni
mordercy, nie to, co ci amatorzy z Kostaryki.
Pociągnąłem łyk
aromatycznego napoju ze swej czarki.
- Nie, ale w
każdej chwili może nadejść wsparcie. Mówiąc między nami, to cały personel tego
hotelu pracuje w lub dla JXFSD. Przyjrzyj się im, to wszystko młodzi,
wysportowani ludzie… Tutaj nie ma nikogo w średnim wieku.
- Yhmmm… -
mruknęła – zauważyłam.
Podniosła się i
weszła do łazienki. Po kilku minutach wróciła z niej odziana w białe majteczki
i różowy top na ramiączkach.
- Jak wyglądam? –
zapytała kokieteryjnie.
- Jak zawsze, to
znaczy seksownie – odparłem przyglądając się jej uważnie.
Parsknęła
śmiechem i uklękła obok mnie.
- Zdejmuj to –
powiedziała zdzierając ze mnie sweter – nie po to przepłynęłam taki kawał
świata, by teraz toczyć z tobą intelektualne pogaduszki.
- Wiesz, co mnie
bawi? – zapytała patrząc na mnie, jak zdejmowałem z siebie ubranie. – To, że
mam spać ubrana, a przecież większość życia spędzam nago…
- No tak, ale w
wodzie raczej trudno się pływa w ubraniu? – odparłem.
- Raczej trudno…
- rzekła i oboje roześmialiśmy się.
Zrzuciłem z
siebie ubranie i zostałem tylko w spodenkach. I dobrze się stało, bo po chwili
usłyszałem delikatne pukanie.
- Otwarte –
powiedziałem.
W rozsuwanych
drzwiach stanęła Yuka. Miała na sobie granatowy szlafroczek. Cicho wsunęła się
do środka.
- Przepraszam –
powiedziała – widzę, że jestem nie w porę?
- Bynajmniej –
odparłem – poznaj moją żonę. Janto, to jest Yuka, Yuka to jest Janta.
Janta podniosła
się i podeszła do niej. Była wyższa o Yuki co najmniej głowę. Podały sobie
ręce.
- O co chodzi,
Yuka-san? – zapytałem.
- Mam dla was
propozycję – odrzekła nieco bezceremonialnie i bezczelnie – a mianowicie, macie
może ochotę na masaż nuru?
Janta posłała mi
pytające spojrzenie.
- To taki
seksowny masaż całego ciała w specjalnym żelu wygładzającym skórę – wyjaśniłem.
- Wiem, co to
jest – odparła – ale czy ty masz na to ochotę?
- Jak ty tak, to
ja też – odpowiedziałem. – Ale we czworo?
- We troje –
odrzekła Yuka – Sima będzie nas pilnować.
- No to idziemy z
tobą – rzekła Janta.
Podniosłem się z
posłania i nałożyłem na siebie koszulkę. Obie kobiety wyszły, więc podążyłem za
nimi. Perspektywa masażu nuru
nakręciła mnie, szczególnie że byłem ciekawy tej apetycznej Japoneczki…
Kamaishi, 10/11.III.2012 r. – noc
Leżeliśmy obok
siebie znowu w naszym pokoju. Miękka ciemność otuliła nas bezpiecznym kokonem.
Za oknem skrzyła się gwiazdami marcowa noc.
- Powiedz mi
wreszcie, co tutaj robisz. Bo chyba nie po to przepłynęłaś Pacyfik by się ze
mną kochać? Co się dzieje?
Westchnęła.
- No wiesz? –
szepnęła – a ja miałam nadzieję, że się ucieszysz…
- Cieszę się –
odparłem – nawet nie wiesz jak bardzo. Ale jest jeszcze jeden powód,
nieprawdaż?
Obróciła się do
mnie.
- Jest –
westchnęła – i dlatego przybyłam cię prosić o pomoc…
- A w czym
konkretnie? – zapytałem.
Usiadła na
posłaniu eksponując swe nieduże ale pełne piersi Syreny.
- Po wielkim tsunami,
które było spowodowane tak jak słusznie przypuszczasz, nałożeniem się fal
powstrząsowej i poeksplozyjnej – zaczęła – objęliśmy ten rejon dokładną
obserwacją.
- Kto objął?
Morski Lud?
- Tak. O także
niebezpieczeństwo dla nas i części naszych instalacji na dnie Wszechoceanu. I
podobnie jak ty doszliśmy do wniosku, że ktoś mógł indukować wybuch klatratów
metanowych. Na przykład detonując mały ładunek nuklearny. Niestety, nie byliśmy
tego w stanie stwierdzić, bo nie mieliśmy takich możliwości.
- No nie! Naprawdę?
- Oczywiście –
Janta usiadła po turecku i wbiła we mnie swe jarzące się w ciemnościach na
zielono oczy – nie mogliśmy nawet wpłynąć do Rowu, bo trwało tam
przemieszczanie się prądów zawiesinowych i żaden nasz statek nie był w stanie
tam wpłynąć. To te klatraty spowodowały ich powstanie.
- Ale mogliście
zrobić pomiary… - zacząłem.
- Nie, nie
mogliśmy, bo do oceanu wlała się ogromna ilość skażonej trytem i innymi
paskudztwami wody z Fukushimy. Nawiasem mówiąc co za matoł zlokalizował tak
elektrownię jądrową!? Jakby prosił się o katastrofę!
- Ciiii… –
szepnąłem kładąc jej palec na usta – tu nie ma podsłuchów, ale za ścianą, sama
rozumiesz. Ściany mają uszy – dodałem po rosyjsku.
Westchnęła i
wstała po to, by przynieść butelkę wody mineralnej. Otworzyła, wzięła dwa łyki
i kontynuowała swą opowieść.
- Przez długi
czas nie mogliśmy dojść do tego, co tam się naprawdę stało. nasi ludzie w JAM
zbierali informacje z waszych stacji sejsmicznych i dzięki temu też doszliśmy
wreszcie do wniosku, że ktoś wykorzystał trzęsienie ziemi jako wyzwalacz do
wybuchu pokładu wodzianu metanowego i co za tym idzie, stworzył nowe zagrożenie
dla środowiska. A jak sam rozumiesz, o zjawisko można wykorzystać jako broń
masowego rażenia, która działa w dwojaki sposób: raz jako niszczycielskie
tsunami, dwa jako generator efektu szklarniowego. No i dwa tygodnie temu
zaobserwowaliśmy, że ktoś wrzuca do Rowu pojemniki z czymś, co udało się nam
zidentyfikować jako radioaktywne „pastylki” paliwowe…
- Pręty paliwowe
– poprawiłem ją bezwiednie.
- …pręty paliwowe
– dokończyła. – Nasze dochodzenie wykazały, że są to zużyte pręty paliwowe i
gruz z elektrowni jądrowej w Fukushimie… Niemal sto osiemdziesiąt pojemników,
każdy o masie około pięciu ton.
- To niemożliwe!
– tym razem o ja wykrzyknąłem. – Przecież TEPCO nie byłoby aż tak nierozważne,
żeby wyrzucać to gorące świństwo do Pacyfiku!...
- A jednak –
odparła Janta – to są właśnie odpady z Fukushimy. Tego jesteśmy pewni. Na
pojemnikach jest logo TEPCO. Poważka!
Tym razem
usiadłem i ja.
- Jesteś tego
pewna?
- Na bank.
- Aha, i jeszcze
jedno – dodała – na miejscu, gdzie do Rowu zrzucane są te pojemniki widzieliśmy
kilka razy dużą łódź.
- Łódź? –
zapytałem zdumiony – jaką łódź?
-
Pięćdziesięciostopowa, dwuredanowa, z potężnym silnikiem, dwuśrubowa, cholernie
szybka. Jakiś sportowy, rasowany model. Wyciąga co najmniej pięćdziesiąt węzłów
bez problemów.
- Bandera?
- Właśnie że bez
bandery i jakichkolwiek oznaczeń. Piraci.
- No tak –
pomyślałem – nie wywieszenie bandery na statku w myśl przepisów IMO jest
traktowane jak piractwo. Nie, to po prostu jest piractwem.
- I to oni
zrzucali te pojemniki? – zapytałem.
Skinęła głową.
- Ciekawe. Ale
myślę, że to nie była robota TEPCO. Idę o zakład, że TEPCO zleciło komuś
utylizację czy likwidację tego barachła, a ten ktoś wziął za to kasę i
zutylizował to wszystko topiąc to paskudztwo w Rowie Japońskim. TEPCO jest w
świetle jupiterów i kamer – nie odważyliby się na coś takiego…
- Aha, i jeszcze
jedno. Jest bardzo ciekawie zbudowana, niemal same ostre kąty…
- Stealth – przemknęło mi przez głowę.
- … i jest
pomalowana ciemnoszarą farbą.
- Typowa
konstrukcja stealth – powiedziałem na
głos. – Niewidzialna dla radaru.
- No to jak ją
znajdziemy? – moja Syrena spojrzała na mnie z nadzieją w oczach.
- Łatwiej, niż ci
się wydaje – odrzekłem. – Złapiemy ich na… słuch.
- Sonarem?
- Sonarem, wszak
mówiłaś, że ma potężny silnik, a także dwie śruby?
- N-no tak –
przyznała z pewnym ociąganiem.
- No to super.
Ona musi robić bardzo dużo hałasu, więc łatwo ją namierzycie powyżej
termokliny.
Zastanowiła się
na moment.
- No, masz rację…
- przyznała.
- No widzisz, a
teraz chodź spać, bo już późno…
Obudziłem się nad
ranem, kiedy niebo już bladło. Spod podłogi niósł się głuchy pomruk, szyby w
oknach podzwaniały w jego takt. Gdzieś pod oceanem trwało trzęsienie ziemi.
Kamaishi, 11.III.2012, 09:00 JST
Nie chciało się
nam wstawać, ale musieliśmy się zabrać za wykonanie naszych zadań. Przede
wszystkim musieliśmy uprzedzić Wodnych Ludzi i przekazać im sposób
postępowania. Byłem ciekawy, jak Janta przekaże im tą wiadomość. I dowiedziałem
się!
Poszliśmy po
śniadaniu na falochron, gdzie Janta rozejrzała się po spokojnych wodach zatoki.
- Patrz i ucz się
– rzekła i wydała z siebie dźwięk o częstotliwości tak wysokiej, że prawie
niesłyszalny.
- To ultradźwięk?
– zapytałem.
Skinęła głową.
Naraz ciemne wody
drgnęły i pojawiła się w nich charakterystyczna płetwa. Butlonos!
Faktycznie, był o
delfin, który podpłynął do kamiennego falochronu i wystawił głowę w odległości
kilku metrów od nas. Zaćwierkał. Janta odćwierkała, a następnie wydała z siebie
kilka serii bardzo wysokich pisków. Delfin skinął głową i wykonał błyskawiczny
zwrot machając na pożegnanie ogonem, tak jak czyniła to Janta...
- No – odetchnęła
z ulgą – mamy to z głowy. Będziemy musieli przyjść tutaj za siedem i pół
godziny – dodała patrząc na mój zegarek. – Jak widzisz delfiny, to nasi
posłańcy, foki to nasze pieski…
Trudno się było z
tym nie zgodzić.
- Co robimy? –
zapytałem.
- Spróbujemy się
czegoś dowiedzieć o TEPCO i ich podejrzanych konszachtach – powiedziałem. – W
Internecie niczego na ten temat nie będzie, ale damy cynk naszym przyjaciołom z
JXFSD. Oni już to pchną do przodu.
I faktycznie.
Nasze ochroniarki zainteresowały się opowieścią Janty, którą podałem im tak, by
nie zdradzać pierwotnego źródła informacji. Zresztą one nawet o to nie pytały,
w lot zorientowały się jak ważną poszlakę udało się im złapać. Powiadomiono
przede wszystkim JCG[1] i
morskie jednostki JSDF[2],
uruchomiono wszystkie możliwości obserwacji morza w okolicy Rowu. Trzeba było
działać bardzo szybko i jednocześnie bardzo ostrożnie. Tymczasem w Tokio
rozkręcano błyskawiczne śledztwo w sprawie przekazania przez TEPCO do utylizacji
materiały radioaktywne i promieniujący gruz z Fukushimy.