Wybuch "normalnego" wulkanu...
Wiktor Miednikow
Kosmiczny aparat Voyager-2
sfotografował erupcje kilku superwulkanów na księżycu Jowisza – Io i na całym
szeregu księżyców Saturna. Poza tym kratery superwulkanów znaleziono także na
powierzchni Marsa.
Epidemię można
przetrwać. Wojnę – przerwać wysiłkiem dyplomatów. Asteroidę – zbić z
trajektorii wielomegatonowym ładunkiem. Ale przerwać erupcję wulkaniczną, a
jeszcze taką przy której Wezuwiusz wygląda jak Manneken Pis – siusiający
chłopczyk w Amsterdamie na tle fontanny Przyjaźni Narodów, nigdy się nie uda.
Według uczonych erupcja takiego superwulkanu czeka nas w niedalekiej
przyszłości.
Walerij
Czumakow
Brzeg jeziora Toba na Sumatrze - superwulkanu, który wybuchł 73.000 lat temu
Budzący
się demon
Tą górę ludzie omijali z
daleka. Oni wiedzieli, że w jej wnętrzu przebywa potężny zły duch. On niemal
przez cały czas śpi, ale kiedy się obudzi to rozpala ogromną fajkę i z dachu
jego dachu podnosi się w górę ogromny słup dymu. Kto się nim zaciągnie, ten
zachoruje i umrze w strasznych cierpieniach. A kiedy gospodarz góry przewraca
się z boku na bok, to ziemia się trzęsie.
Ostatnimi czasy demon spał dość
niespokojnie i wstrząsy powtarzały się coraz częściej. Z tej miejscowości
znikły zwierzęta i ptaki. A potem śpiący się obudził…
Uczeni odtworzyli obraz
katastroficznej erupcji superwulkanu w rejonie jeziora Toba na Sumatrze,
Indonezja, co miało miejsce 73.000 lat temu. Po straszliwym wybuchu, którego
grzmot był usłyszany w odległości tysięcy kilometrów, z ziemi wzniósł się z
naddźwiękową prędkością słup rozżarzonego gazu i popiołów, który dotarł do
granicy stratosfery – czyli jakichś 50 km. Do góry poleciały także odłamki
skalne z górnej kopuły wulkanu ognista ściana magmy. Kiedy to wszystko runęło w
dół, z powrotem do wnętrza Ziemi, w powietrze runęły obłoki rozpalonych gazów i
popiołów – czyli spływ piroklastyczny. One poruszały się z prędkością 400 km/h
rozżarzając na swej drodze kamienie i palące wszystko co żywe. Superwulkanu
wyrzucił w powietrze prawie 3000 km³ popiołów. Było tego dostatecznie dużo, by
pokryć terytorium Rosji ośmiometrowym całunem lawy. Na miejscu erupcji powstała
kaldera o powierzchni 1775 km². W takiej kalderze śmiało zmieściłyby się dwie
Moskwy.
Wyrzucone w atmosferę popioły
zakryły słońce. Na planecie zapadła „zima poerupcyjna”. Średnia temperatura
spadła o 15°C. Do tego jeszcze wraz z chmurami pyłu i popiołów, w atmosferę
poleciało także 3 mld ton tlenków siarki – SOn. W rezultacie tego
niszczące wegetację roślinną kwaśne deszcze padały przez 6 lat. Zginęło 5 na
każde 6 zamieszkujących Ziemię stworzeń. Populacja ludzka skurczyła się do 5-10
tys. osobników.
Niektórzy uczeni twierdzą, że
ten Superwybuch cofnął ewolucyjnie Ziemię o jakieś 2 MA. Jednakże ta straszliwa
katastrofa miała i swe dodatnie aspekty. Zgodnie z jedną z hipotez
Megaeksplozja pomogła Kromaniończykom, których potomkami jesteśmy my, w walce z
Neandertalczykami. Przed katastrofą to właśnie oni byli rasą dominującą na
Ziemi. Ich ilość przewyższała Kromaniończyków kilka razy, ale po eksplozji Toby
nastąpiła mikroepoka lodowa, kiedy to ani włosy ani sierść nie mogły chronić
przed ostrym mrozem. A rozpalanie ognia i budować pułapki na mamuty i inną
grubą zwierzynę, tego Neandertalczycy nie umieli. Dlatego też musieli oni zejść
z ewolucyjnej drogi bardziej rozumnym Kromaniończykom, a potem całkiem znikli z
powierzchni Ziemi (czy aby na pewno? – uwaga tłum.). Wprawdzie niektórzy
badacze są zdania, że ta gałąź humanoidów dotrwała do naszych dni w postaci
tajemniczego, na wpół mitycznego Człowieka Śniegu. No, ale to osobny temat.
Kromaniończycy
Yellowstone N.P. - pod tą sielską okolicą czai się zagłada...
Podstępna
zagłada
Co zazwyczaj kojarzy się
człowiekowi ze słowem „superwulkan”? Zazwyczaj jest to ogromna, plująca ogniem
góra, wznosząca się pod niebiosa. W rzeczywistości superwulkanu jest to zagłada
ukryta pod ziemią. One ukryte są pod powierzchnią naszej planety. Są to
gigantyczne podziemne przestrzenie, wypełnione kipiąca magmą. Magma wskutek
wysokiej temperatury i wysokiego ciśnienia na pewnych odcinkach podchodzi z
głębin planety do jej powierzchni dostatecznie blisko (niekiedy tylko na kilka
kilometrów). W ramach dalszego zwiększania się ciśnienia w tym gigantycznym
rezerwuarze magmy, powierzchnia ziemi zaczyna się wypuczać i zaczyna się robić
swoisty „korek w butelce szampana”. Proces ten powoduje powstanie wielu pęknięć
i szczelin, przez które rozpalone gazy, magma i inne ekshalacje wulkaniczne
wydostają się na zewnątrz. Po czymś takim ciśnienie spada, zaś gigantyczny
korek o średnicy setek kilometrów nie
mający pod sobą punktu oparcia, poza kipiącym zbiornikiem magmy, zapada się w
nią ponownie się roztapiając i znów stygnąc na swych krawędziach, która go znów
wypycha do góry tworząc coś w rodzaju brustwery
czy wału na powierzchni ziemi. Powstaje w ten sposób nierówny owal z
zagłębieniem w ziemi – kaldera – o średnicy setek kilometrów jest widzialny dla
specjalistów tylko po gruntownych analizach zdjęć satelitarnych albo
aerofotografii wraz z sejsmicznym skanowaniem wnętrza ziemi. a zwyczajny
człowiek może zobaczyć tylko zwyczajną, malowniczą dolinę, często z jeziorem pośrodku
niej.
Na Ziemi doliczono się 20
superwulkanów. Największymi z nich są:
v Long
Valley (CA, USA),
v Toba
(Sumatra, Indonezja),
v Tuapo
(Nowa Zelandia),
v Yellowstone N.P. (WY, ID, MO; USA).
Poza nimi istnieją jeszcze
superwulkany na:
v Kamczatce,
v we
Włoszech (Pola Flegrejskie k./Neapolu),
v pod
wyspami Morza Egejskiego (Kos).
Po dokładnych badaniach można
powiedzieć z cała pewnością, że istnieją także inne superwulkany, które
znajdują się w rejonach pod:
v Ameryką
Środkową,
v Andami
(Peru)
v Filipinami,
v Japonią,
v Indonezją.
Zachowują się one rozmaicie. Na razie spokojnie sobie śpią, w niczym nie
przejawiając swej aktywności, inne wystrzeliwują fontanny gejzerów, gorącej
pary i dymów (fumarole) jak na Kamczatce czy Islandii. Ale ich erupcji nie jest
w stanie przewidzieć żaden wulkanolog. Superwulkanu mogą drzemać setki tysięcy
lat, a potem przebudzą się i wstrząsną Ziemią katakliktycznym wybuchem.
Erupcja superwulkanu Yellowstone stworzy ogromną strefę śmierci na terytorium USA i Kanady
Wulkan
Dnia Sądu Ostatecznego
Toba, którego wybuch opisano na
początku artykułu, wcale nie jest największym z superwulkanów. Największy z nam
znanych znajduje się w USA, w Parku Narodowym Yellowstone (Yellowstone N.P.)
znany ze swych gejzerów i gorących źródeł. Kaldera tego superwulkanu ma 72 km
długości i 55 km szerokości. Jak udało się ustalić, zbiornik magmy znajduje się
całkiem blisko powierzchni ziemi, na głębokości wszystkiego 8 km. Ten
superwulkan może wyrzucić 2500 km³ materii wulkanicznej. Dla porównania, w
czasie największej znanej nam erupcji wulkanu Tambora (wyspa Sumbawa,
Indonezja) w 1815 roku wyrzucił on 150
km³ materii wulkanicznej, a znany Krakatau k./Jawy, też Indonezja, który zabił
w 1883 roku 36.000 ludzi i huczący przy tym tak, że słychać go było we
wszystkich kątach planety – wyrzucił wszystkiego tylko 18 km³ materii.
Analizując osady wulkaniczne,
pozostałe po poprzednich supererupcjach Yellowstone, uczeni z US Geological
Survey – amerykańskiej służby geologicznej – doszli do wniosku, że aktywność
tego superwulkanu jest cykliczna: on wybuchnął 2 MA temu, potem 1,3 MA i wreszcie
630.000 lat temu. Nietrudno z tego wyliczyć, że czas kolejnej supererupcji już
nastał. Już widać symptomy nadciągającego kataklizmu. W niedużej odległości od
starek kaldery – w rejonie Three Sisters (wygasłego wulkanu) stwierdzono duże
wypuczenie się gruntu – w ciągu 4 lat ziemia tam podniosła się o 178 cm, przy
czym w czasie poprzedniego dziesięciolecia ona podniosła się tylko o 10 cm, co
też stanowi duży wynik. Niedawno amerykańscy wulkanolodzy odkryli, że
magmatyczne potoki pod Yellowstone podniosły się i znajdują się już na
głębokości jedynie 480 m.
W 1999 roku, angielski geolog
prof. Mac Guire przygotował dla
rządu Wielkiej Brytanii specjalny referat, w którym oświadczył on, że wedle
jego obliczeń Yellowstone powinien eksplodować w 2074 roku, zaś inni geolodzy
orzekli, że nawet znacznie wcześniej.
Jak to przebiegnie, to pokazano
w katastroficznym filmie pt. „2012”. Rozpocznie się to od wybuchu o mocy
tysiąca bomb atomowych. Naziemna część superwulkanu wyleci w powietrze
pozostawiając na ziemi krater o średnicy 55-65 km. W niebo poleci co najmniej
1000 km³ magmy – to wystarczy by pokryć większą część Ameryki Północnej, już
bez tego zniszczonej trzęsieniami ziemi i tsunami, warstwą popiołu
wulkanicznego o grubości ≥30 cm w pobliżu erupcji do 1 mm w odległości 3000 km
od superwulkanu. Ponadto – wedle najmroczniejszych prognoz – temperatura na
Ziemi obniży się o 21°C, zaś widzialność przez kilka lat nie będzie
przekraczała 0,3 m. To będzie zupełnie inne życie, podobne do życia w
następstwach jądrowej zimy (po wojnie nuklearnej czy tzw. zimy poimpaktowej po
uderzeniu asteroidy w Ziemię – uwaga tłum.). Poza tym erupcja Yellowstone
stanie się detonatorem budzącym inne superwulkany. I na Ziemi rozpocznie się
Apokalipsa!
Uczeni i politycy starają się
uspokoić społeczeństwa, twierdząc, że przez najbliższe 1-2 MA Ziemi nie grozi
supererupcja, ale tymczasem z Yellowstone N.P. uciekają stada bizonów i
reniferów!
A oto jedno z ostatnich
doniesień:
16.07.2014 r. jeden z
największych i najniebezpieczniejszych superwulkanów świata w Yellowstone,
roztopił asfalt na głównej drodze w tym niezwykłym parku narodowym. I dlatego
tą popularną drogę turystyczną trzeba było zamknąć.
Moje
3 grosze
Jak już pisałem na temat
Yellowstone – stanowi ono zagrożenie dla całego świata i co najgorsze –
supererupcję może spowodować sam człowiek np. detonując nad/obok superwulkanu
ładunek jądrowy czy termojądrowy. Znając głupotę i nieodpowiedzialność gatunku Homo sapiens sapiens zacząłbym się
naprawdę obawiać, że ktoś w swym nieodpowiedzialnym szaleństwie zrobi to,
pogrążając cały glob w totalnym chaosie. I to będzie prawdziwy koniec
cywilizacji, bo niedobitki Ludzkości (o ile przeżyją) cofną się cywilizacyjnie
do Epoki Kamienia Jeszcze Nie Rozłupanego, czyli jakieś 2 MA do tyłu. Jednym
słowem, będzie jeszcze gorzej, niż po katastrofie Atlantydy, Lanki czy Mu razem
wziętych. Po nich pozostały legendy i przekazy, na podstawie których powstały
potem bohaterskie eposy i wreszcie religie.
Schemat dwóch komór magmowych superwulkanu Yellowstone
Kaldery superwulkanu Yellowstone N.P. wg różnych autorów - ich wiek w mln lat
Jest jednak i druga,
jaśniejsza strona tego wszystkiego, a mianowicie: mimo wybuchu superwulkanu
Toba 70.000 lat temu i serii supererupcji Yellowstone, które miały miejsce w
Kenozoiku i wcześniej: 16,1 MA; 15,6 MA; 15,5 MA; 13,8 MA x 2; 13,7 MA; 12,5
MA; 11 MA; 10,3 MA; 6,6 MA, 6,2 MA, 4,3 MA; 2 MA; 1,3 MA oraz 600.000 lat temu
(zob. mapka) życie w Ameryce Północnej i na całej Ziemi nadal istnieje i gdyby
nie niszcząca działalność człowieka – miałoby się doskonale. Tak więc istnieją
szanse na przeżycie kolejnej Supererupcji i jej efektów bez zbytnich strat w
globalnym stanie gatunków roślin i zwierząt. Oczywiście te Superwybuchy mogą
ponosić częściową winę za zagładę megafauny w Neogenie, ale nie znaczy to, że
tak się akurat stało. Wszak potężna dynastia dinozaurów istniała przez ponad
150 MA i gdyby nie zmiany geologiczne pod koniec Kredy i coup de grâce zadany przez asteroidę Chicxulub oraz inne asteroidy,
które wraz z nią uderzyły w Ziemię, wciąż by istniała jako całość, a nie jej
nędzne resztki w postaci krokodyli i kilku innych gatunków gadów. Uważam, że
ten alarmistyczny ton jest nieco za głośny – to da się przeżyć, o ile nie
dołączy się do tego inny kataklizm, którego synergiczne działanie doprowadzi
życie na Ziemi do końca. I tak moim zdaniem należy widzieć ten problem.
Ilość produktów wulkanicznych wyrzuconych przez wulkany i superwulkany w km sześć.
Komentarz
z KKK
Nieco off-topic.
Na temat zbijania asteroidy z trajektorii
przy użyciu BMR pisano już wiele, nawet Szanowny Dragonrider o to się pokusił
spory czas temu, ale najbardziej przekonującym argumentem jest ten, który
wyjaśnia, że to wcale nie jest takie proste - prawie cała siła eksplozji
zmarnotrawi się nie będąc siłą ukierunkowaną, w dodatku 'pierwiastkowieje' wraz
z odległością, a jeśli zastosować ją zbyt blisko problematycznego celu, może
się okazać, że mamy zbyt wiele problemów w postaci części tej asteroidy, by
sobie poradzić. Co więcej, takie działania trzeba by zaplanować z
wyprzedzeniem, zastosować z wyprzedzeniem, i najprawdopodobniej ponowić raz za
razem, choćby po to, by suma mniejszych i bezpieczniejszych wybuchów złożyła
się w postępową zmianę trajektorii ów asteroidy, a to wszystko wymaga czasu,
także wcelowanie się w te ciało to kwestia sporna. Obecnie możemy jedynie
gdybać, ale myślę, że najrozsądniejsze rozwiązanie już zostało zastosowane -
czyż nie istnieje mit o górze, która przybyła z nieba i zakopała się pod
ziemię, by po wiekach sprawić wielki cud AD1908?
Według mnie, można by wybiec w przyszłość
puszczając lejce wyobraźni i pomyśleć o zastosowaniu zaburzeń grawitacyjnych
dla zmiany trajektorii lotu, ewentualnie o zastosowaniu silników (logistyka
takiego przedsięwzięcia to już zadanie dla cywilizacji typu 1+, a nie 0.7).
Człowiek śniegu to zagadka, powątpiewałbym
natomiast opowiastkom paleohistoryków, bowiem oni już wiedzą wszystko najlepiej
i basta. Jedyne, co można stwierdzić, to to, że człowiek śniegu
najprawdopodobniej istnieje, i najpewniej nie jest to jeden gatunek, a wręcz
kilka (może kiedyś był jeden, ale habituacja do odmiennych warunków
zdywersyfikowała go ewolucyjnie).
Kwestia supremacji gatunków to temat
gorący jak lawa, ponieważ tak naprawdę jest to gmatwanina faktów, przekłamań,
domysłów i pomysłów, a danie to popieprzone jest teoriami spiskowymi - i masz
babo placek. Skoro jednak domysły to to, co pozostaje maluczkim, to myślmy i
dociekajmy. Osobiście uważam, że to mogło zachodzić wielopoziomowo, tzn. i
selekcja naturalna wchodziła w grę (i nadal wchodzi), i sterowanie rozwojem z
wyższego poziomu, i samosterowanie z poziomu rozwiniętych cywilizacji (wojny i
przymierza międzygatunkowe różnych ras i gatunków ludzi - vide mity hinduskie),
i wszystko (z innymi) naraz, bowiem sądzę, że na Ziemi były, są i będą różne
enklawy rozwoju na różnych poziomach, a czy Neandertalczycy byli faktycznie
prymitywni... co dziś sądzimy, jutro zapominamy ze wstydem. Czyż nie chowali
swoich bliskich i nie mieli sztuki plemiennej? Czy wyznawanie linii postępu to
nie kluczowy błąd? A może fakt, że kiedyś ludzie mieli większe mózgoczaszki
dowodzi, iż tworzyli coś więcej, niż przypuszczamy, i na razie odżegnuję się od
wchodzenia w temat struktury nerwowej i gęstości upakowania neuroglejów i
neuronów? Może regres to wynik istnienia pętli rozwojowych, skoro raz się jest
na wozie, a zaraz koń jedzie sam i to bez wozu? Mała dygresja - biorąc pod
uwagę słabość człowieka względem innych naczelnych, można przypuszczać, że
wielu gatunkom człowieka dano podobne zdolności, ale to ich użytek spowodował,
że to my dziś zostaliśmy na stronie tytułowej... Choć pewnie trzyma się na
podorędziu naszych zaginionych braci, gdybyśmy jednak nie podołali zadaniom.
Podrasowanie nas zmiękczyło nas. Kto potem jednak... Orang Pendek? Big Foot? A
może inny, niepoznany kuzyn, o którym nie wiemy (ala Floriensis)? W sumie, czy
to tak bardzo ważne, czy wiemy wszystko? Dowiedzmy się tego, co najbardziej nam
pomoże, a potem, gotowi do prawdziwego poznania, dowiedzmy się prawdy
ostatecznej. Obecnie jesteśmy wychowani na zbyt głupich, by poradzić sobie z
własnymi atawizmami, zatem już nawet nie jestem zły na to, że ukrywa się i
lekceważy artefakty - być może następuje dywersyfikacja, ale wymiarem jej jest
coś bardziej abstrakcyjnego, niż warunki geograficzne.
A przysposobienie obronne? Sam nie wiem,
czego nie lubiłem bardziej - jego, czy lekcji religii. Obie czasem ciekawe, ale
generalnie potwornie nudne, strasznie marnotrawiące czas, i podające prawie
całkowicie zbyteczną wiedzę (jeśli ktoś nie szedł do wojska), np. gradację
odznaczeń wojskowych. Super ciekawe przez chwilę, ale całkowicie zbyteczne,
jeśli zejść na ziemię. To i tak trzeba wkuć od nowa, jeśli taka potrzeba -
wiedza zapominana jest wypychana, czyli jej nie ma, a wiadomo czym jest wiedza
- to to, co nam zostaje, gdy zapomnimy całą resztę. Ale lekcje survivalu - jak
najbardziej. Wiedza ogólna? Jak najbardziej (choć nasz wosowiec narzekał, że te
kilkaset stron podręcznika to tak strasznie mało, że aż mu żal!). Nie ma
niczego gorszego, niż zniechęcić do przedmiotu, a to właśnie się dzieje z WOSem
i podobnymi, gdy w sposób oczywisty przegina się w kierunku uczenia na zapas
tego, co nie zostaje w pamięci w ogóle - dla uczniów jest to oczywiste, więc
się buntują. Jest dokładnie tak, jak po studiach - człowiek się uczy jednego,
ale w pracy poznaje coś odwrotnego niejednokrotnie, i musi się oduczać i uczyć
od nowa. Jaki w tym sens? Potrzeba czegoś nowego, sensownego, chwytającego tak,
że nikt nie powie, że to nie jest potrzebne, nawet w czasach pokoju. Survival -
jestem na tak, i w jego program wpisałbym nieco teorii, by ścieżki obejmowały
przeżycie po różnych kataklizmach, po atakach, i tym sposobem przemycał wiedzę,
a nie książki!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Fe, be,
paskuda!!!!!!!!!! I głupota. Żywa wiedza jest ryta bardzo trwale. Po co komu wiedza
o strukturach dowodzenia i innych pierdołach, które zabijają mózg gwoździami z
sucharów? Powstaje papka, która dusi. Kto lubi, niech się edukuje, sposobności
ma aż nadmiar, w tym księgarnie lub szkoły wojskowe. Na muchę lepszy lep niż
dzida. Na lekcjach survivalu skorzysta nawet ten, który nie chce tego. A więc
może delegacja tygodniowa do hufców? Takie małe praktyki z survivalu o kilku
ścieżkach? (Smok Ogniotrwały)
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 43/2014, ss. 20-21
Przekład z j. rosyjskiego i
angielskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©