Kamaishi, godz. 23:30 JST
- Przesłuchujecie
te klony? – zapytałem – coś powiedziały?
- Tylko tyle, co
sami wiedzieliśmy. Mieli was zabić i wrócić do swej bazy – odparł major
krzywiąc się z dezaprobatą. – To tylko żołnierze, a właściwie faceci i facetki
od brudnej roboty. Dowiedzieliśmy się tylko tyle, że dzisiaj ma nastąpić coś,
co zmieni nasz świat, i taki tam propagandowy bełkot…
- A co ma zmienić
świat?
- Tego nie
wiedzą, ale to może mieć związek z tym, co oni wrzucali w głębiny Rowu Japońskiego.
- A co to było?
- Odpady, gruz i
wypalone pręty z Fukushimy. Z tego, co wyliczamy jest tam tego pół tysiąca ton.
Wszystko radioaktywne, jak jasny gwint. Kilka czy nawet kilkadziesiąt
kilosiwertów na godzinę.
Zastanowiłem się.
- No to chyba nie
będzie trudno przewidzieć, co będzie dalej? – rzekłem.
- Co pan chce
przez to powiedzieć – zainteresował się major.
- To przecież
oczywiste, majorze – odparłem – wystarczy jakaś torpeda w rodzaju HWT
wystrzelona z okrętu nawodnego czy podwodnego, albo pocisk rakietowy klasy woda-głębina wodna, powietrze-głębina wodna czy nawet kosmos-głębina…
Spojrzał na mnie
z uznaniem.
- Ma pan rację,
Robert-san – rzekł powoli. – A zatem trzeba będzie zamknąć przestrzeń wokół
tego punktu w Rowie.
Sięgnął po
walkie-talkie i przez dłuższą chwilę konferował z kimś po drugiej stronie.
Skończył i spojrzał na mnie.
- Zaczyna się
zabawa – rzekł – właśnie namierzono jakiś obiekt latający zmierzający po
paraboli w stronę Japonii na wysokości stu dwudziestu kilometrów.
Pacyfik, godz. 23:49 JST
- Dziesięć minut
do celu – SS-Sturmbannführer von Altscher poprawił się w swym fotelu. Głos
pilota spowodował przypływ adrenaliny. – Operacja zrzutu za trzydzieści sekund.
Rozejrzał się
dyskretnie na boki. Obok niego siedzieli Brennecke i Winkler. Przed nim
siedział pilot potężnego, podorbitalnego bombowca, który leciał z prędkością
dziesięciu jednostek Macha, na wysokości ponad stu kilometrów.
Bombowiec w
kształcie ogromnego trójkąta o długości sześćdziesięciu metrów był zbudowany w
oparciu o konstrukcję stealth. Jego
napęd stanowiły dwa silniki: odrzutowy i rakietowy pracujące na ciekły metan.
To umożliwiało stutrzydziestotonowej maszynie na lot z prędkościami rzędu ośmiu
kilometrów na sekundę, co pozwalało mu wyjść na niską orbitę i pokonać
odległość Andy – Japonia w godzinę. W jego komorze bombowej spoczywała
samosterująca bomba termojądrowa o mocy dwustu kiloton. Pilot miał ją po prostu
wyrzucić o godzinie 23:50. Przez dziesięć minut miała lecieć lotem ślizgowym w
kierunku wybrzeży Japonii, ale nad Rowem Japońskim miała zmienić kierunek i
spaść wprost w dół, a następnie zanurzyć się w wodach Pacyfiku po to, by po
kilkunastu minutach eksplodować nad złożami hydratów metanowych. I zatopionych
tam radioaktywnych paskudztwach.
Plan zakładał
skażenie wód Pacyfiku i jednocześnie wybuch złóż klatratów metanowych, które
miały spowodować Apokalipsę: gigantyczne tsunami i skok radioaktywności wód
północnego Pacyfiku. A do tego wzmożony efekt cieplarniany, spowodowany
przedostaniem się do atmosfery co najmniej czterech bilionów ton metanu… A dalej światowy kryzys i chaos, który miał
spowodować koniec cywilizacji w postaci, jaką znamy. I właśnie wtedy z
Andyjskiej Twierdzy na świat miały ruszyć grupy uderzeniowe przywracające nowe
porządki. Porządki IV Rzeszy…
Kioto, sztab JXFSD, godz. 23:49 JST
- Co to jest? –
tęgi mężczyzna o posturze zawodnika sumo w mundurze generała Japońskich Sił
Samoobrony przed Obcymi Formami Życia wskazał na ekran monitora. – Czy to jest
ten obiekt?
- Tak jest, panie
generale – pułkownik Kawata służbiście skinął głową – mamy go już na
celownikach naszego systemu AR, ale musimy czekać, aż wejdzie w jego zasięg.
- Czy nie da się
zestrzelić tego przez nasze samoloty? – generał Orita zadał o pytanie tylko pro forma. Wiedział, że system AR miał
swe ograniczenia. Obiekt leciał z prędkością 10 Ma, kursem niemal 280 stopni.
No i na wysokości 100.000 metrów.
- To nie jest
UFO? – zapytał znów generał.
- Nie, to jest
jakiś samolot hipersoniczny – odparł Kawata – to coś w rodzaju maszyn S3
z Projektu 2025. Dawniej nazywano to Aurora i Uragan w rosyjskiej wersji. Wygląda na to, że to jest coś
podobnego.
Orita znów wbił
wzrok w monitor, na którym czerwony trójkącik zbliżał się powoli do brzegów
Japonii.
Zastanowił się na
moment.
- Nadać sygnał
ostrzegawczy – rzekł. - Jeżeli nie zmieni kursu – rozwalić!
- Panie generale!
- jest kolejny meldunek od grupy majora Wazamiego, na trzeciej linii – głos
oficera dyżurnego zabrzmiał w sali operacyjnej sztabu jak seria wystrzałów.
Orita sięgnął po
słuchawek i wcisnął przycisk.
- Słucham cię
Wazami, co masz dla mnie? – rzucił w mikrofon.
- Generale,
sugeruję, by zestrzelić to, co leci na nas z kierunku Ameryki Łacińskiej – to
coś najprawdopodobniej spowoduje wybuch klatratów metanowych. To może być
rakieta…
- …to nie jest
rakieta – Orita wpadł mu w słowo – bo jest za duże, to raczej jakiś samolot.
Jest bardzo szybki.
- No to trzeba go
zestrzelić, bo to może być ten bombowiec… – odparł Wazami.
Orita westchnął.
Musiał natychmiast podjąć decyzję. Podniósł oczy i ujrzał wbite w siebie
dwadzieścia spojrzeń swych podwładnych i współpracowników.
- Pułkowniku
Kawata, czerwony alarm dla Systemu AR – rzekł spokojnym głosem – procedury do
przechwycenia i unieszkodliwienia celu.
- Tak jest, generale
– odpowiedział tamten – procedury do zestrzelenia!
Ludzie pochylili
się nad monitorami swoich komputerów.
CDN.