Powered By Blogger

środa, 27 maja 2015

POWRÓT METANOGODZILLI (9)



Kioto, Sztab JXFSD, 12.III.2012, godz. 00:08 JST

 
- Co z tym obiektem, który oderwał się od zestrzelonej maszyny? – generał spojrzał na swych podwładnych.
- Melduję, że spada. Jest już na wysokości około trzydzieści tysięcy stóp, ale leci wolniej, poza tym echo jest większe i wyraźniejsze, bo jest znacznie poniżej tej kaszy i… - operator zawiesił na moment głos - …tak, coraz bardziej zwalnia. To spadochroniarz!
- Czyli pilot wyskoczył – zakonkludował generał Orita – gdzie spadnie?
Kawata pochylił się nad monitorem komputera i po chwili wyprostował się, kiedy jego operator podał mu odpowiednie dane.
- Spada do kwadratu TM-114-C – rzekł spokojnym głosem. – Wysyłamy helikopter?
Generał zastanowił się przez ułamek sekundy.
- Za daleko – rzekł – kogo tam mamy? Majorze Ichiro?

Ichiro poderwał się na baczność.
- W pobliżu jest jednostka Straży Przybrzeżnej patrolowiec JCGS-147!
- Sumisu? – generał uniósł lekko brwi – nie mylę się?
- Tak jest: JCGS Sumisu pod kapitanem Ogawą.
- Majorze, proszę nadać im żeby podjęli tego… skoczka. I jak najszybciej dostarczyli do najbliższego portu.
- Czyli do Kamaishi? – zapytał major patrząc na mapę.
- Kamaishi? No niech będzie – mruknął generał. – Tam jest ekipa Wazamiego i ci Polacy. Niech go przycisną, zobaczymy, kto to zacz…

I znów fale radiowe pomknęły na ocean.


Kamaishi-port, godz. 12:00 JST


Punktualnie w południe do zatoki Kamaishi wpłynął niski, szary patrolowiec Japońskiej Straży Przybrzeżnej z wymalowanym na burcie numerem taktycznym 147.
- Witamy Sumisu – major Wazami powiedział te słowa do mikrofonu.
- Mamy dla was prezent i zaraz wychodzimy na nasz sektor – usłyszeliśmy w odpowiedzi.

Okręt szybko dobił do kei i po zacumowaniu rzucono trap. Po kilku minutach ukazał się dowódca okrętu wraz z dwoma marynarzami prowadzącymi wysokiego mężczyznę w szarym kombinezonie roboczym. Jeden z nich niósł ubiór kompensacyjny, a drugi złożony spadochron. To było bardzo dziwne. Za nimi po trapie zszedł dowódca jednostki. Powitanie było krótkie i od razu przeszedł do rzeczy.
- To zbieg z Twierdzy Andyjskiej – rzekł – chce rozmawiać z kimś z dowództwa Sił Samoobrony Japonii.
- Albo z kimś z wywiadu – mężczyzna wtrącił się do rozmowy. Mówił po angielsku z jakimś dziwnym akcentem. – Mam dla was informacje najwyższej wagi.
- Jakie informacje? – zapytał ostro Wazami.
Mężczyzna rozejrzał się na boki.
- Mogę powiedzieć tylko tyle, że dotyczą one bezpieczeństwa rodziny cesarskiej i waszego kraju. Między innymi. Uciekłem z Festuung Anden, musiałem zabić załogę pojazdu, który zestrzeliliście. Na jego pokładzie była bomba nuklearna, która miała spowodować mega-tsunami i skażenie wód przybrzeżnych Japonii, a następnie całego Północnego Pacyfiku – od równika do Cieśniny Beringa i od Japonii do Kalifornii, Oregonu i Alaski.
- Wir Północnopacyficzny! – wyrwało mi się.
Spojrzał na mnie i skinął głową. Janta zbladła.
- To szaleństwo – szepnęła.
- Ma pani całkowitą rację – rzekł Niemiec – zatem proszę, niech mnie ktoś wysłucha. Udało mi się przerwać pierwszą fazę operacji, ale nie na długo.


Kamaishi, wieczór


Szliśmy nabrzeżem patrząc jak ciemnieje niebo i ocean. Nad głowami wykluwały się pierwsze gwiazdy. Janta zapatrzyła się w rozjarzoną tarczę Wenus podpełzającą do ciemniejszego Jowisza.
- Sprawa została już przedstawiona na cesarskim dworze – rzekła – a zatem nic tu po nas.
- No nie bardzo – trzeba jeszcze przekonać Radę Bezpieczeństwa ONZ i przede wszystkim rządy pięciu państw Ameryki Łacińskiej. Ale to już nie nasza sprawa. My swoje zrobiliśmy.
- Ty zrobiłeś – odparła – mnie jeszcze czeka sprawa Vortex’u. przecież trzeba posprzątać to, co po sobie zostawiliście.

Sprawa Wiru Północnopacyficznego stawała się rzeczywiście sprawą palącą. Coraz więcej śmieci, zanieczyszczeń i innego paskudztwa – głównie plastyków – powoli formowały wyspę pod powierzchnią morza na północ od Hawajów i na południe od Alaski. Stanowiło to zagrożenie dla całego ekosystemu Pacyfiku i naruszało równowagę temperatur powietrza i wody w tym rejonie, a to z kolei groziło nieobliczalnymi komplikacjami pogody, w tym całkowitym zalodzeniem kontynentu północnoamerykańskiego i sporej części Azji…

- A zatem mnie zostawisz? – zapytałem ze smutkiem w głosie.
- Owszem, ale… - uśmiechnęła się tajemniczo.
- …ale co? – zapytałem.
- Ale przecież możesz ze mną jechać do Vortex’u, jako specjalista-ekolog i dziennikarz.
- Jasne, i napiszę reportaż o bohaterskiej Syrenie, która sprząta nasze brudy. Pulitzera niby mam w kieszeni, ale ludzie dowiedzą się o was i wtedy …
Roześmiała się.
- Zobaczysz, że będzie inaczej. Masz na to moje słowo.
- Na pewno?
- Na pewno. Zresztą sam zobaczysz.
No i zobaczyłem.

Ale to już inna historia…      


Felixtowe, listopad 2013


KONIEC