Kioto, Sztab JXFSD, 12.III.2012, godz. 00:08 JST
- Co z tym
obiektem, który oderwał się od zestrzelonej maszyny? – generał spojrzał na
swych podwładnych.
- Melduję, że
spada. Jest już na wysokości około trzydzieści tysięcy stóp, ale leci wolniej,
poza tym echo jest większe i wyraźniejsze, bo jest znacznie poniżej tej kaszy
i… - operator zawiesił na moment głos - …tak, coraz bardziej zwalnia. To
spadochroniarz!
- Czyli pilot
wyskoczył – zakonkludował generał Orita – gdzie spadnie?
Kawata pochylił
się nad monitorem komputera i po chwili wyprostował się, kiedy jego operator
podał mu odpowiednie dane.
- Spada do
kwadratu TM-114-C – rzekł spokojnym głosem. – Wysyłamy helikopter?
Generał
zastanowił się przez ułamek sekundy.
- Za daleko –
rzekł – kogo tam mamy? Majorze Ichiro?
Ichiro poderwał
się na baczność.
- W pobliżu jest
jednostka Straży Przybrzeżnej patrolowiec JCGS-147!
- Sumisu? – generał uniósł lekko brwi –
nie mylę się?
- Tak jest: JCGS Sumisu pod kapitanem Ogawą.
- Majorze, proszę
nadać im żeby podjęli tego… skoczka. I jak najszybciej dostarczyli do
najbliższego portu.
- Czyli do
Kamaishi? – zapytał major patrząc na mapę.
- Kamaishi? No
niech będzie – mruknął generał. – Tam jest ekipa Wazamiego i ci Polacy. Niech
go przycisną, zobaczymy, kto to zacz…
I znów fale
radiowe pomknęły na ocean.
Kamaishi-port, godz. 12:00 JST
Punktualnie w
południe do zatoki Kamaishi wpłynął niski, szary patrolowiec Japońskiej Straży
Przybrzeżnej z wymalowanym na burcie numerem taktycznym 147.
- Witamy Sumisu – major Wazami powiedział te
słowa do mikrofonu.
- Mamy dla was
prezent i zaraz wychodzimy na nasz sektor – usłyszeliśmy w odpowiedzi.
Okręt szybko
dobił do kei i po zacumowaniu rzucono trap. Po kilku minutach ukazał się
dowódca okrętu wraz z dwoma marynarzami prowadzącymi wysokiego mężczyznę w
szarym kombinezonie roboczym. Jeden z nich niósł ubiór kompensacyjny, a drugi
złożony spadochron. To było bardzo dziwne. Za nimi po trapie zszedł dowódca
jednostki. Powitanie było krótkie i od razu przeszedł do rzeczy.
- To zbieg z
Twierdzy Andyjskiej – rzekł – chce rozmawiać z kimś z dowództwa Sił Samoobrony
Japonii.
- Albo z kimś z
wywiadu – mężczyzna wtrącił się do rozmowy. Mówił po angielsku z jakimś dziwnym
akcentem. – Mam dla was informacje najwyższej wagi.
- Jakie
informacje? – zapytał ostro Wazami.
Mężczyzna
rozejrzał się na boki.
- Mogę powiedzieć
tylko tyle, że dotyczą one bezpieczeństwa rodziny cesarskiej i waszego kraju.
Między innymi. Uciekłem z Festuung Anden,
musiałem zabić załogę pojazdu, który zestrzeliliście. Na jego pokładzie była
bomba nuklearna, która miała spowodować mega-tsunami i skażenie wód przybrzeżnych
Japonii, a następnie całego Północnego Pacyfiku – od równika do Cieśniny
Beringa i od Japonii do Kalifornii, Oregonu i Alaski.
- Wir
Północnopacyficzny! – wyrwało mi się.
Spojrzał na mnie
i skinął głową. Janta zbladła.
- To szaleństwo –
szepnęła.
- Ma pani
całkowitą rację – rzekł Niemiec – zatem proszę, niech mnie ktoś wysłucha. Udało
mi się przerwać pierwszą fazę operacji, ale nie na długo.
Kamaishi, wieczór
Szliśmy nabrzeżem
patrząc jak ciemnieje niebo i ocean. Nad głowami wykluwały się pierwsze
gwiazdy. Janta zapatrzyła się w rozjarzoną tarczę Wenus podpełzającą do
ciemniejszego Jowisza.
- Sprawa została
już przedstawiona na cesarskim dworze – rzekła – a zatem nic tu po nas.
- No nie bardzo –
trzeba jeszcze przekonać Radę Bezpieczeństwa ONZ i przede wszystkim rządy
pięciu państw Ameryki Łacińskiej. Ale to już nie nasza sprawa. My swoje
zrobiliśmy.
- Ty zrobiłeś –
odparła – mnie jeszcze czeka sprawa Vortex’u.
przecież trzeba posprzątać to, co po sobie zostawiliście.
Sprawa Wiru
Północnopacyficznego stawała się rzeczywiście sprawą palącą. Coraz więcej
śmieci, zanieczyszczeń i innego paskudztwa – głównie plastyków – powoli
formowały wyspę pod powierzchnią morza na północ od Hawajów i na południe od
Alaski. Stanowiło to zagrożenie dla całego ekosystemu Pacyfiku i naruszało
równowagę temperatur powietrza i wody w tym rejonie, a to z kolei groziło
nieobliczalnymi komplikacjami pogody, w tym całkowitym zalodzeniem kontynentu
północnoamerykańskiego i sporej części Azji…
- A zatem mnie
zostawisz? – zapytałem ze smutkiem w głosie.
- Owszem, ale… -
uśmiechnęła się tajemniczo.
- …ale co? –
zapytałem.
- Ale przecież
możesz ze mną jechać do Vortex’u,
jako specjalista-ekolog i dziennikarz.
- Jasne, i
napiszę reportaż o bohaterskiej Syrenie, która sprząta nasze brudy. Pulitzera
niby mam w kieszeni, ale ludzie dowiedzą się o was i wtedy …
Roześmiała się.
- Zobaczysz, że
będzie inaczej. Masz na to moje słowo.
- Na pewno?
- Na pewno.
Zresztą sam zobaczysz.
No i zobaczyłem.
Ale to już inna
historia…
Felixtowe,
listopad 2013
KONIEC