Kamaishi, godz. 10:00 JST
Stałem na
nabrzeżu i patrzyłem na puste miejsca po zrujnowanych domach Kama-cho. Przede
mną stał wóz miejscowej agendy NHK, dziennikarz trzymający mi przy ustach
mikrofon i kamerzysta, który celował w nas niewielką kamerą.
- Proszę się
przedstawić – powiedział reporter.
Przedstawiłem
się.
- OK., proszę
powiedzieć naszym telewidzom, co pana sprowadza tutaj, do Kamaishi?
Zrobiłem grzeczną
minę i starałem się być jak najbardziej rzeczowym.
- Celem mojego
przyjazdu jest zdobycie jak największej ilości informacji na temat pokładów
klatratów metanowych na dnie waszych rowów oceanicznych – powiedziałem. – Mam
podejrzenia, że to właśnie one spowodowały tą straszliwą katastrofę, której
rocznica będzie miała miejsce w dniu jutrzejszym.
- O, to coś
nowego. Czy mógłby pan powiedzieć coś więcej na ten temat?
- Owszem, ale
zaznaczam, że są to tylko i wyłącznie moje przypuszczenia. A przypuszczam, że
na wstrząs podziemny w Rowie Japońskim nałożyło się wybuchowe uwolnienie metanu
z pokładu hydratów metanowych zalegających na dnie oceanu. Fala tsunami
spowodowana wstrząsami w Rowie została wzmocniona przez falę eksplozji pokładu
klatratu metanu. W ten sposób fala ta miała wysokość trzydziestu stóp i wdarła
się na pięć mil w głąb terytorium Japonii niszcząc nabrzeżne miejscowości. No i
oczywiście w jej zasięgu znalazły się elektrownie jądrowe, z których Fukushima
I uległa zniszczeniu.
- Czy pańskie
badania pomogą przewidywać takie kataklizmy?
- Mam nadzieję,
że tak. Jednak obawiam się, że ten kataklizm sprzed roku został częściowo
wywołany sztucznie.
- Sztucznie??? –
Japończyk stracił swój spokój – co pan przez to rozumie?
- Dokładnie to,
co powiedziałem – odparłem – uważam, że coś pomogło klatratom metanowym w tym
wybuchu.
- Ale co?
- Podniesienie
się temperatury wód oceanu o niewielki ułamek stopnia, ale wystarczający, by
nastąpiła łańcuchowa reakcja uwolnienia metanu ze złoża. Mogło to być wywołane
na przykład silnym strumieniem mikrofal wyemitowanym z masera umieszczonego na
orbicie, albo instalacji w rodzaju SCART czy HAARP.
- A zatem czy
uważa pan, że Japonia została zaatakowana przez Amerykanów, Rosjan lub
Przybyszów z Kosmosu?
Pokręciłem głową.
- Nie, to podałem
tylko jako przykład. Równie dobrze mógł to być wybuch głowicy nuklearnej…
- Kto… kto mógłby
się poważyć na czyn tak… szalony? – dziennikarz z trudem dobierał słowa – kto
mógłby zrobić coś takiego?
Wzruszyłem
ramionami.
- Nie wiem,
jestem naukowcem, a nie policjantem czy oficerem kontrwywiadu – odparłem. – Ale
rzecz ta jest bardzo możliwa. Jeżeli mam rację, o mniej więcej sto trzydzieści
kilometrów na wschód od miasta Sendai powinna znajdować się duża wyrwa w
złożach klatratów, które się tam znajdują.
- I to zamierza
pan sprawdzić? – zapytał Japończyk.
- W miarę
możliwości – odparłem – na razie badamy jedynie zdjęcia satelitarne tego akwenu
i rejestraty grawimetryczne. Jeżeli znajdziemy jakieś zmiany, popłynie tam
ekipa oceanologów, by to sprawdzić. Taki mamy plan postępowania na początek…
Pobredziłem
jeszcze do kamery parę minut a kiedy skończyłem, to pan Sasaki obiecał mi, że
materiał ten poleci dzisiaj wieczorem, w porze największej oglądalności.
Wymieniliśmy ceremonialne ukłony i telewizja zabrała się z powrotem. Zostałem
sam na pustym wybrzeżu. Sam, to pojęcie względne, bo gdzieś tam obserwowali
mnie agenci JXFSD. Ale nie widziałem nikogo, więc ruszyłem powoli wzdłuż
wybrzeża zatoki. Wciąż miałem w oczach jak zalewała ją ciemna, mętna woda…
- Robert! Robert!
– usłyszałem czyjś jasny, kobiecy głos.
- To niemożliwe…
- pomyślałem – a jednak…
- Tutaj! -
usłyszałem od strony wody. – Jestem tutaj!
Spojrzałem w
kierunku wody. Kilka metrów dalej na głazie wystającym z wody obok falochronu
siedziała Janta. Syrena i moja żona jednocześnie.
- Janta! –
wykrzyknąłem – droga, kochana, a co ty tutaj robisz?
Zeskoczyłem z
falochronu i podbiegłem do niej. Siedziała nieporuszenie na głazie
przekrzywiając głowę i taksując mnie swymi zielonymi oczami.
- Jesteś, kochany
– powiedziała uśmiechając się.
- Janto! Jak ja
się cieszę – powiedziałem siadając obok niej i całując ją w usta. – Dlaczego tu
przypłynęłaś? Nie mogę długo rozmawiać, bo jestem obserwowany.
Skinęła
wdzięcznie głową przyjmując to do wiadomości.
- Pogadamy
później, a na razie skołuj mi jakieś ubranie. Spotkamy się wieczorem. OK.?
Zawsze szokowało
mnie to, że ona była tak odporna na chłód. Nawet teraz, w marcowym słońcu było
niewiele ponad zero, a ona siedziała sobie obok mnie zupełnie naga i nie
odczuwała niskiej temperatury. Janta tłumaczyła to innym rodzajem metabolizmu.
Odczuwała chłód dopiero po przemianie w człowieka. Zresztą była człowiekiem,
tylko trochę innym. Dzieckiem Oceanu. Dlatego prosiła mnie o ciuchy.
- OK. – odparłem
– dzisiaj wieczorem, o wpół do ósmej. Jak będzie już ciemno.
- No to bywaj –
pocałowała mnie w policzek i zsunęła się z głazu do wody, a potem znikła w
ciemnej toni.
Wspiąłem się z
powrotem na falochron. W samą porę, bo biegły tutaj Yuka i Sima.
- Gdzie się
pałętasz? – zapytała Sima – nie wolno ci się samowolnie oddalać! Rozumiesz?
Skinąłem głową.
Nie wiedziały, że im się jeszcze urwę dzisiaj wieczorem.
- Przepraszam –
bąknąłem. – Zatęskniłem za morzem. Przecież jestem marynarzem…
- Ale to ja za
ciebie odpowiadam – odparła Sima.
- Ale nie sądzę,
by cokolwiek mi groziło – odpowiedziałem spokojnie – przecież materiał ten
poleci dopiero wieczorem, a zatem do strefy zagrożenia pozostało mi jakieś
siedem – osiem godzin. Aha, i jeszcze jedno, dzisiaj wieczorem przyjedzie do
mnie moja żona. Przyleci z Afryki, więc muszę jej kupić cieplejsze ciuchy, bo
tutaj zmarznie.
Obie Japonki
uniosły brewki.
- Tego nie było w
planie – rzekła Yuka.
- No to jest –
odparłem – i plany się zmieniły. Ale tak czy owak, celem pozostałem ja.
Przyjęły to bez
mrugnięcia okiem. A ja byłem straszliwie ciekawy, co Janta miała mi do powiedzenia.
Kamaishi, godz. 18:20 JST
Zakupy poszły
nawet dość gładko. Znałem wszystkie rozmiary Janty, więc kupiłem jej dżinsy,
podkoszulkę, sweter i buty. Pewien problem miałem z doborem bielizny, bo rudno
mi było wytłumaczyć sprzedawczyni o co mi chodzi, ale ta z kolei zaproponowała
mi jakieś elastyczne i absolutnie rozciągliwe majteczki i biustonosz, w które
Janta powinna się ubrać bez najmniejszego problemu. Zapakowała mi to wszystko
do papierowych recyklingowych toreb i po zapłaceniu za wszystko kartą – na
szczęście honorowali te, które miałem z Polski – wyszedłem na zewnątrz.
Spojrzałem na
niebo. Na zachodzie pyszniła się koniunkcja Wenus i Jowisza, a wschodzie krwawo
płonął Mars. Musiałem teraz znów przez widmową ulicę Kama-cho nie była ona zbyt
dobrze oświetlona, więc zauważenie Janty raczej nie wchodziło w rachubę, no
chyba że ktoś celowo stanąłby tam z noktowizorem…
Było już niemal
zupełnie ciemno, kiedy znalazłem się znów na falochronie – w tym miejscu było
ciemno, choć oko wykol. Spojrzałem na zegarek, było za pięć wpół do ósmej.
- Janta! –
zawołałem niezbyt głośno.
Odpowiedziało mi
tylko pluśniecie krótkiej fali. Naraz moją uwagę przykuł błysk światła w
odległości pół kabla od brzegu. Boja wytyczająca farwater błysnęła czerwienią
jakby oświetlona spod spodu. W sekundę później usłyszałem silniejszy plusk wody
i na fali pojawiła się Janta, która wyskoczyła z wody wprost w moje ramiona.
Wciąż mnie
szokowała przemiana Syreny w normalną kobietę. Rybi, a raczej delfini ogon
gdzieś znikał, a na jego miejsce pojawiała się para normalnych, kobiecych nóg.
- Jestem kochanie
– powiedziała wtulając się we mnie – masz dla mnie ciuchy?
- Mam – odrzekłem
rozpakowując torby i podając jej sztuki ubrania. Janta ubierała się szybko
szczękając zębami i dygocąc. Wreszcie zasunęła suwak przy puchówce.
- Czekaj chwilę,
masz jakiś ręcznik?
- Nie, a co?
- Cholera, mam
mokre włosy – potrząsnęła głową jakby chciała je wysuszyć do słońca, którego
nie było.
- Zwiąż sobie w
jakiś kok i nałóż kaptur – powiedziałem – bo zmarzniesz i dostaniesz zapalenia
mózgu.
- Serio? –
zapytała z przekorą w głosie, ale zrobiła tak, jak powiedziałem uprzednio
wyżymając włosy. – Masz jakąś gumkę?
- Nie mam –
odparłem – ale masz długopis.
Zręcznie upięła
sobie włosy w kok i wsunęła weń mój długopis. Nałożyła kaptur na głowę i
dopięła go.
- No to możemy
już iść. Mam nadzieję, że zameldowałeś mnie w hotelu, przecież nie mam
paszportu.
- Na szczęście tu
wpisujesz się tylko do księgi gości. To cywilizowany kraj… - mruknąłem.
Wyszliśmy na
falochron i trzymając się za ręce jak przykładne małżeństwo poszliśmy w
kierunku dworca kolejowego, skąd hotelowy van zabrał nas do Sakato, dokąd
dotarliśmy bez żadnych przygód.
CDN.