Powered By Blogger

sobota, 23 maja 2015

POWRÓT METANOGODZILLI (5)



Kamaishi, godz. 17:00 JST


Delfin wychylił obły łeb z wody i zaćwierkał na widok Janty. Szybko wymienił świergotliwe wiadomości z Syreną i już miał zanurkować, kiedy woda wokół niego zapieniła się gwałtownie. Delfin wykonał jakiś dziwny ruch i woda wokół niego nagle pociemniała. W ułamku chwili zrozumiałem – ktoś strzelał do niego z automatycznej broni z tłumikiem.
Co za skurwysyn!? – pomyślałem, a potem dotarło do mnie, że to przecież my byliśmy celem. A konkretnie ja.
- Janta, do wody! – krzyknąłem po polsku – pomóż delfinowi!
Janta posłusznie zrzuciła puchówkę i skoczyła w ubraniu do wody. Syrena tylko tam mogła czuć się bezpiecznie. Wyjąłem z kieszeni pistolet i odbezpieczyłem go. Zaczynała się zabawa. Przypomniałem sobie Kosowo i strzelaninę na „Carribean Pearl”, tylko że tam miałem przeciwników przed sobą, a tutaj…

Jak tylko mogłem najszybciej zeskoczyłem z korony falochronu i podbiegłem do najbliższego zrujnowanego zabudowania. Strzelec ukrył się w nie posprzątanym jeszcze kwartale, który przedstawiał sobą labirynt rozwalonych ścian, gnijącego już i butwiejącego drewna, plastyków i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze. To, że strzelał do delfina mogło świadczyć o tym, że wiedział dlaczego i do czego strzelać – albo po prostu wygarnął po to, by nie mieć świadków.

Powoli zacząłem poruszać się wzdłuż resztek ściany. Zabójca nie mógł być daleko, bo inaczej nie miałby pola ostrzału obejmującego falochron… Bałem się tylko, że Janta wynurzy się i wyjdzie z wody w najbardziej nieodpowiednim momencie i zginie głupio…

Coś poruszyło się w gęstniejącym mroku. Stąpając jak najciszej ruszyłem w jego kierunku, a po minucie ujrzałem jakiegoś człowieka przycupniętego za załomem muru i celującego w moją stronę z uzi z tłumikiem. Uskoczyłem za ścianę w momencie, kiedy podniósł broń do oka. W ułamek sekundy później pociski uderzyły w ścianę, która rozsypała się na setki odłamków. Odskoczyłem. Facet znowu puścił serię, ale bardziej w prawo – najwidoczniej liczył, że z rozpędu wyskoczę mu pod lufę.

Przeliczył się, bo przyklęknąłem i wycelowałem w niego mojego desert eagle’a.
- Drop it! Freeze! – rozkazałem – don’t move!
Chciał do mnie strzelić, ale usłyszałem tylko szczęknięcie iglicy. Albo mu się broń zacięła, albo opróżnił magazynek. Wyskoczyłem zza ukrycia, przebiegłem kilka kroków i wycelowałem mu spluwę pomiędzy oczy – a raczej w środek czarnej kominiarki.

Facet jednak był głupi. Jednym sprężystym podskokiem i kopnięciem z półobrotu chciał wytrącić mi pistolet, ale byłem szybszy i strzeliłem mu w udo. Grzmot wystrzału przetoczył się nad ruinami. Facet padł nie wydając nawet jęku, co mnie nie zdziwiło. Desert eagle to bardzo humanitarna broń – półcalowy pocisk wyładowując swoją energię na celu doprowadza człowieka do głębokiego omdlenia, gdziekolwiek trafi, kiedy nie zabije. W przypadku trafienia w głowę odpadała ona wraz z płucami – jak mawiał nasz instruktor z KFOR. Później miałem okazję zobaczyć to na własne oczy…

Podszedłem do niego i zdarłem mu maskę. To był jakiś Japończyk.
Ciekawe? – pomyślałem. Czyżby Andyjczycy najęli miejscowych jakuza do tej roboty?
To było możliwe.
Naraz nad głową zapiały mi pociski uderzające we fragment ruiny. Poczułem uderzenie w ramię. Odruchowo przycupnąłem do ziemi. Popełniłem szkolny błąd – kontemplując jednego powalonego przeciwnika nie wziąłem pod uwagę, że mogło być ich więcej…

Odskoczyłem za ścianę i zobaczyłem drugą postać. Tym razem nie bawiłem się w podchody i wygarnąłem do niej dwukrotnie. Chybiłem szpetnie, ale drugi jakuza chyba się wystraszył i zaczął uciekać w stronę morza i falochronu. Ruszyłem w pościg. Za mną rozległy się jakieś dziewczęce krzyki – Sima i Yuka biegły wymachując bronią.

Facet miał charakter w nogach, bo w rekordowym czasie wybiegł na koronę wału i rozejrzał się. Naraz wydał z siebie okrzyk przerażenia. Coś świsnęło i jego sylwetka załamała się w pół i osunęła na plastobeton. Dobiegłem do niego celując w głowę.

Niepotrzebnie. W jego piersi tkwił krótki harpun – odwieczna broń Wodnych Ludzi. Spojrzałem na ciemne wody zatoki. Janta pomachała mi ręką, w której trzymała pneumatyczną kuszę i znikła pod wodą na widok nadbiegających Japonek.
- Co my tu mamy? – zapytała Yuka chowając pistolet pod pachę.
- Drugiego zamachowca – mruknąłem – wygląda na to, że postanowiono mnie sprzątnąć miejscowymi siłami i środkami. Nie było trzeciego?
Pokręciły główkami. Sima podeszła do bandyty i zdarła mu maskę z twarzy.
- Hiroi Ichi – mruknęła – drugi cyngiel od pana Yakamury.
- A tamten? – zapytałem skinąwszy głową w stronę ruin.
- A to Sawao Mataba – odrzekła  wzruszając ramionami - to  też cyngiel tutejszej mafii.
- No to trzeba będzie pogadać z panem Yakamurą – rzekłem.
- Nie ma pospiechu – Yuka wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i wystukała jakiś numer. Po chwili konwersacji przerwała połączenie.
- Chłopcy już do niego jadą – powiedziała – a zaraz zjawią się nasi „sprzątacze”.
- A co z tamtym? – zapytałem o Matabę.
- Nie żyje, chyba się wykrwawił. Rozwaliłeś mu tętnicę udową. Dobra robota – rzekła z uznaniem.
- Dziękuję – odrzekłem.
- Tylko nie rozumiem, kto załatwił tego… - wskazała na leżące u naszych stóp zwłoki.
- Janta – odparłem – jest teraz gdzieś w wodzie. Ten skurwiel zranił nam delfina.
Krótkie brwi obu Japonek podniosły się o cal.
- Postrzelił waszego delfina?
- No naszego, a co? – odparłem. – Nie wolno w Japonii mieć swojego oswojonego delfina?...


Kamaishi, godz. 20:30 JST


Janta zjawiła się jakby nigdy nic. Miała na sobie czerwoną puchówkę, ale pod nią była ładna prosta w kroju sukienka z materiału w delikatnym kolorze ecru. Na nogach miała samozaciskowe pończochy, a jej stopy tkwiły w miękkich pantofelkach z kremowego zamszu.
- Jesteś wreszcie – doskoczyłem do niej. – Co się z wami działo?
- Delfiś odpłynął do swego stada, w końcu ono go ochroni i obroni w razie czego – uśmiechnęła się ciepło – a ja wyskoczyłam z wody i poszłam na zakupy. Musiałam sobie kupić sukienkę, bo nie lubię, jak dżins ociera mi się o nogi.

No tak, w Trójkącie Bermudzkim Janta chodziła w krótkich szortach z gołymi nogami i w sandałkach zori. Jej skóra nie była przyzwyczajona do szorstkiego płótna i zamkniętych butów.
- Mogłaś sobie kupić rajstopy – mruknąłem – są z lycry.
- Kupiłam – odpowiedziała zadowolonym tonem – ale chciałam się poczuć bardziej… kobieco?
Odetchnąłem.
- Co wiesz o tej szybkiej łodzi? – zapytałem, bo to mnie teraz zainteresowało.
- To dziwne, ale niewiele. Oczywiście Delfiś – wymówiła to pieszczotliwie – przekazał moje instrukcje i od tej pory nasi będą obserwowali wybrzeża Japonii. Co ciekawe, delfiny zainteresowały się nią, ale…
- …ale co? – zapytałem zaintrygowany.
- Ale to, że oni nie pozwalają się im zbliżyć do siebie. W czasie wyrzucania do wody tych pojemników stadko delfinów zbliżyło się do nich i… zostało ostrzelane. I zauważ, że teraz też strzelano do naszego Delfisia. Nasz Delfiś został lekko ranny. Natomiast wtedy zabito dwa delfiny… 
- Skurwysyny – mruknąłem.
- Żebyś wiedział. A to może oznaczać, że oni coś wiedzą o nas i o delfinach. I to mnie niepokoi. Być może ktoś z  n a s z y c h  wpadł w ich ręce, a to groziłoby nam wszystkim nieobliczalnymi konsekwencjami.
- Nam, to znaczy Wodnym Ludziom?
- Też… - odparła. – A co z naszymi agentkami?
- Chłopaki z JXFSD właśnie obrabiają pana Yakamurę i jego mafiosów. To sprawa bezpieczeństwa państwa, więc nie będzie sentymentów. Od razu przejdą do konkretów.
- Chyba nie będą im robić „wodnej kuracji”?
- E, tam – mruknąłem – obrobią ich chemicznie, pentatol, amytal sodu, LSD-25 czy coś jeszcze… Choćby „sok z kanarka”!
- Co to takiego?
- Mieszanina różnych alkaloidów i narkotyków syntetycznych stosowana przez KGB.
Zastanowiła się na moment.
- Jesteśmy sami?
- Owszem, Yuka i Sima jeszcze nie wróciły, a co?
Uśmiechnęła się.

- A to, że mamy trochę czasu tylko dla siebie…

CDN.