Kamaishi, godz. 17:00 JST
Delfin wychylił
obły łeb z wody i zaćwierkał na widok Janty. Szybko wymienił świergotliwe
wiadomości z Syreną i już miał zanurkować, kiedy woda wokół niego zapieniła się
gwałtownie. Delfin wykonał jakiś dziwny ruch i woda wokół niego nagle
pociemniała. W ułamku chwili zrozumiałem – ktoś strzelał do niego z automatycznej
broni z tłumikiem.
Co za skurwysyn!?
– pomyślałem, a potem dotarło do mnie, że to przecież my byliśmy celem. A
konkretnie ja.
- Janta, do wody!
– krzyknąłem po polsku – pomóż delfinowi!
Janta posłusznie
zrzuciła puchówkę i skoczyła w ubraniu do wody. Syrena tylko tam mogła czuć się
bezpiecznie. Wyjąłem z kieszeni pistolet i odbezpieczyłem go. Zaczynała się
zabawa. Przypomniałem sobie Kosowo i strzelaninę na „Carribean Pearl”, tylko że
tam miałem przeciwników przed sobą, a tutaj…
Jak tylko mogłem
najszybciej zeskoczyłem z korony falochronu i podbiegłem do najbliższego
zrujnowanego zabudowania. Strzelec ukrył się w nie posprzątanym jeszcze
kwartale, który przedstawiał sobą labirynt rozwalonych ścian, gnijącego już i
butwiejącego drewna, plastyków i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze. To, że
strzelał do delfina mogło świadczyć o tym, że wiedział dlaczego i do czego
strzelać – albo po prostu wygarnął po to, by nie mieć świadków.
Powoli zacząłem
poruszać się wzdłuż resztek ściany. Zabójca nie mógł być daleko, bo inaczej nie
miałby pola ostrzału obejmującego falochron… Bałem się tylko, że Janta wynurzy
się i wyjdzie z wody w najbardziej nieodpowiednim momencie i zginie głupio…
Coś poruszyło się
w gęstniejącym mroku. Stąpając jak najciszej ruszyłem w jego kierunku, a po
minucie ujrzałem jakiegoś człowieka przycupniętego za załomem muru i celującego
w moją stronę z uzi z tłumikiem. Uskoczyłem za ścianę w momencie, kiedy
podniósł broń do oka. W ułamek sekundy później pociski uderzyły w ścianę, która
rozsypała się na setki odłamków. Odskoczyłem. Facet znowu puścił serię, ale
bardziej w prawo – najwidoczniej liczył, że z rozpędu wyskoczę mu pod lufę.
Przeliczył się,
bo przyklęknąłem i wycelowałem w niego mojego desert eagle’a.
- Drop it! Freeze! – rozkazałem – don’t move!
Chciał do mnie
strzelić, ale usłyszałem tylko szczęknięcie iglicy. Albo mu się broń zacięła,
albo opróżnił magazynek. Wyskoczyłem zza ukrycia, przebiegłem kilka kroków i
wycelowałem mu spluwę pomiędzy oczy – a raczej w środek czarnej kominiarki.
Facet jednak był
głupi. Jednym sprężystym podskokiem i kopnięciem z półobrotu chciał wytrącić mi
pistolet, ale byłem szybszy i strzeliłem mu w udo. Grzmot wystrzału przetoczył
się nad ruinami. Facet padł nie wydając nawet jęku, co mnie nie zdziwiło. Desert eagle to bardzo humanitarna broń
– półcalowy pocisk wyładowując swoją energię na celu doprowadza człowieka do
głębokiego omdlenia, gdziekolwiek trafi, kiedy nie zabije. W przypadku
trafienia w głowę odpadała ona wraz z płucami – jak mawiał nasz instruktor z
KFOR. Później miałem okazję zobaczyć to na własne oczy…
Podszedłem do
niego i zdarłem mu maskę. To był jakiś Japończyk.
Ciekawe? –
pomyślałem. Czyżby Andyjczycy najęli miejscowych jakuza do tej roboty?
To było możliwe.
Naraz nad głową
zapiały mi pociski uderzające we fragment ruiny. Poczułem uderzenie w ramię.
Odruchowo przycupnąłem do ziemi. Popełniłem szkolny błąd – kontemplując jednego
powalonego przeciwnika nie wziąłem pod uwagę, że mogło być ich więcej…
Odskoczyłem za
ścianę i zobaczyłem drugą postać. Tym razem nie bawiłem się w podchody i
wygarnąłem do niej dwukrotnie. Chybiłem szpetnie, ale drugi jakuza chyba się
wystraszył i zaczął uciekać w stronę morza i falochronu. Ruszyłem w pościg. Za
mną rozległy się jakieś dziewczęce krzyki – Sima i Yuka biegły wymachując
bronią.
Facet miał
charakter w nogach, bo w rekordowym czasie wybiegł na koronę wału i rozejrzał
się. Naraz wydał z siebie okrzyk przerażenia. Coś świsnęło i jego sylwetka
załamała się w pół i osunęła na plastobeton. Dobiegłem do niego celując w
głowę.
Niepotrzebnie. W
jego piersi tkwił krótki harpun – odwieczna broń Wodnych Ludzi. Spojrzałem na
ciemne wody zatoki. Janta pomachała mi ręką, w której trzymała pneumatyczną
kuszę i znikła pod wodą na widok nadbiegających Japonek.
- Co my tu mamy?
– zapytała Yuka chowając pistolet pod pachę.
- Drugiego
zamachowca – mruknąłem – wygląda na to, że postanowiono mnie sprzątnąć
miejscowymi siłami i środkami. Nie było trzeciego?
Pokręciły
główkami. Sima podeszła do bandyty i zdarła mu maskę z twarzy.
- Hiroi Ichi –
mruknęła – drugi cyngiel od pana Yakamury.
- A tamten? –
zapytałem skinąwszy głową w stronę ruin.
- A to Sawao
Mataba – odrzekła wzruszając ramionami -
to też cyngiel tutejszej mafii.
- No to trzeba
będzie pogadać z panem Yakamurą – rzekłem.
- Nie ma
pospiechu – Yuka wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i wystukała jakiś numer.
Po chwili konwersacji przerwała połączenie.
- Chłopcy już do
niego jadą – powiedziała – a zaraz zjawią się nasi „sprzątacze”.
- A co z tamtym?
– zapytałem o Matabę.
- Nie żyje, chyba
się wykrwawił. Rozwaliłeś mu tętnicę udową. Dobra robota – rzekła z uznaniem.
- Dziękuję –
odrzekłem.
- Tylko nie
rozumiem, kto załatwił tego… - wskazała na leżące u naszych stóp zwłoki.
- Janta –
odparłem – jest teraz gdzieś w wodzie. Ten skurwiel zranił nam delfina.
Krótkie brwi obu
Japonek podniosły się o cal.
- Postrzelił
waszego delfina?
- No naszego, a
co? – odparłem. – Nie wolno w Japonii mieć swojego oswojonego delfina?...
Kamaishi, godz. 20:30 JST
Janta zjawiła się
jakby nigdy nic. Miała na sobie czerwoną puchówkę, ale pod nią była ładna
prosta w kroju sukienka z materiału w delikatnym kolorze ecru. Na nogach miała
samozaciskowe pończochy, a jej stopy tkwiły w miękkich pantofelkach z kremowego
zamszu.
- Jesteś wreszcie
– doskoczyłem do niej. – Co się z wami działo?
- Delfiś odpłynął
do swego stada, w końcu ono go ochroni i obroni w razie czego – uśmiechnęła się
ciepło – a ja wyskoczyłam z wody i poszłam na zakupy. Musiałam sobie kupić
sukienkę, bo nie lubię, jak dżins ociera mi się o nogi.
No tak, w
Trójkącie Bermudzkim Janta chodziła w krótkich szortach z gołymi nogami i w
sandałkach zori. Jej skóra nie była
przyzwyczajona do szorstkiego płótna i zamkniętych butów.
- Mogłaś sobie
kupić rajstopy – mruknąłem – są z lycry.
- Kupiłam –
odpowiedziała zadowolonym tonem – ale chciałam się poczuć bardziej… kobieco?
Odetchnąłem.
- Co wiesz o tej
szybkiej łodzi? – zapytałem, bo to mnie teraz zainteresowało.
- To dziwne, ale niewiele.
Oczywiście Delfiś – wymówiła to pieszczotliwie – przekazał moje instrukcje i od
tej pory nasi będą obserwowali wybrzeża Japonii. Co ciekawe, delfiny
zainteresowały się nią, ale…
- …ale co? –
zapytałem zaintrygowany.
- Ale to, że oni
nie pozwalają się im zbliżyć do siebie. W czasie wyrzucania do wody tych
pojemników stadko delfinów zbliżyło się do nich i… zostało ostrzelane. I
zauważ, że teraz też strzelano do naszego Delfisia. Nasz Delfiś został lekko
ranny. Natomiast wtedy zabito dwa delfiny…
- Skurwysyny –
mruknąłem.
- Żebyś wiedział.
A to może oznaczać, że oni coś wiedzą o nas i o delfinach. I to mnie niepokoi.
Być może ktoś z n a s z y c h wpadł w ich ręce, a to groziłoby nam
wszystkim nieobliczalnymi konsekwencjami.
- Nam, to znaczy
Wodnym Ludziom?
- Też… - odparła.
– A co z naszymi agentkami?
- Chłopaki z
JXFSD właśnie obrabiają pana Yakamurę i jego mafiosów. To sprawa bezpieczeństwa
państwa, więc nie będzie sentymentów. Od razu przejdą do konkretów.
- Chyba nie będą
im robić „wodnej kuracji”?
- E, tam –
mruknąłem – obrobią ich chemicznie, pentatol, amytal sodu, LSD-25 czy coś
jeszcze… Choćby „sok z kanarka”!
- Co to takiego?
- Mieszanina
różnych alkaloidów i narkotyków syntetycznych stosowana przez KGB.
Zastanowiła się
na moment.
- Jesteśmy sami?
- Owszem, Yuka i
Sima jeszcze nie wróciły, a co?
Uśmiechnęła się.
- A to, że mamy
trochę czasu tylko dla siebie…
CDN.