Kamaishi, godz. 21:00 JST
Janta zarzuciła
mi ręce na szyję. Nasze usta połączyły się w słodkim, miłosnym pocałunku.
- Rozbierz mnie,
na co czekasz – Janta szepnęła mi do ucha.
Nie trzeba mnie
było dwa razy prosić. Naraz coś zapaliło wszystkie światełka alarmowe w moim
mózgu. Janta zesztywniała w moich ramionach. Nasłuchiwała. Coś się działo, jej
wyczulone zmysły wychwyciły coś nietypowego. Na zewnątrz było cicho, nie
dobiegały żadne odgłosy z miasta, ale teraz ciszę wieczoru przerwał odległy
odgłos pracy silnika i gwizd turbin. Helikopter.
Teraz słyszałem
to i ja. Odgłos nadlatywał od strony morza i odgłos pracy jego silnika słychać
było coraz bardziej.
- Będzie zabawa –
powiedziałem cicho do Janty. – Przebieraj się w coś ciemnego, ale szybko…
- Ożeżtykurrr… -
zmełła przekleństwo – …waichmać, że też nie mieli kiedy…
- Właśnie na to
liczyli – warknąłem – że się zajmiemy sobą zapominając o bożym świecie. Nie
zapominaj, że prowadzimy w tej rozgrywce dwa do zera, a oni nie należą do tych,
którzy lubią przegrywać.
Skoczyliśmy
szybko w swe ciuchy. Wydobyłem i zarepetowałem pistolet.
Jedno było
naprawdę dziwne – cały hotel był ciemny i pusty, jakby poza nami nikogo w nim
nie było, a przecież…
- Trzeba
przygotować się do zabawy – mruknąłem gasząc światło i otwierając okno. – Niby
jesteśmy chronieni, ale…
- Co chcesz
zrobić? – zapytała Janta.
- Pryskamy w las
– odparłem.
Wyszedłem przez
okno. Pół metra niżej znajdował się pochyły daszek, na który wskoczyłem i
zjechałem na dół, a potem spadłem jak ulęgałka na szczęście na proste nogi, jak
przy skoku ze spadochronem.
- Dawaj –
powiedziałem półgłosem – no już!
Po chwili Janta
wpadła mi w ramiona.
- Co dalej? –
zapytała, kiedy już oddaliliśmy się w kierunku miasta.
Nie
odpowiedziałem, bo nad głowami przeleciał nam helikopter. Był zupełnie czarny i
nieoświetlony, a za nim drugi. Dwa razy po osiem. Szesnastu ludzi. Nieźle.
- Spadajmy stąd –
odpowiedziałem.
- Ale gdzie?
- Ty do wody i z
niej nie wychodź, a ja muszę ostrzec ludzi z JXFSD.
Do miasta
mieliśmy w linii prostej trzy kilometry, szosą dziesięć. Szosa odpadała, bo
wystawilibyśmy się im jak kaczki na wodzie. Równie dobrze moglibyśmy wyjść im
naprzeciw z podniesionymi grzecznie rękami.
Schodziliśmy w
dół w kierunku świateł miejskich widocznych jako czerwonawa łuna. Helikoptery
wylądowały na parkingu, bo huczący łomot ich silników przeszedł w niski pomruk.
Ruszyliśmy znowu
w dół. Naraz przewróciliśmy się, bo czyjeś silne ręce powaliły nas na ziemię.
Błysnęła ślepa latarka. Rozejrzałem się błyskawicznie. W mroku otaczali nas
ludzie w obłych hełmach i ubiorach maskujących. Jacyś żołnierze?
Puścili nas.
- A to pan
Robert-san – usłyszałem niezłą angielszczyznę – właśnie spieszyliśmy wam na
pomoc, ale zorientowaliście się w sytuacji szybciej od nas. Jestem major Wazami
– przedstawił się – siły specjalne JXFSD.
- Co z Yuka-san i
Sima-san? – zapytałem.
- Są całe i
zdrowe – usłyszałem za sobą głos Simy.
- No to OK. –
odpowiedziałem – a tamtych będzie szesnastu.
- A ja mam dwie
kompanie komandosów – odparł Wazami – i w razie czego wsparcie oddziału AT z
Sendai.
- A co z obsługą
hotelową? – zapytała Janta.
- To nasi ludzie
– rzekł major – i zgotują im powitanie. A na razie idziemy! Włóżcie to!
Podał nam dwie
kamizelki z kevlaru i hełmy.
I dodał coś
szybko po japońsku do swego walkie-talkie.
Poszliśmy z powrotem w stronę hotelu, skąd rozległy się strzały.
- Zaczęło się! –
krzyknął i ruszył biegiem.
A my za nim.
Kamaishi, godz. 21:30 JST
Kiedy dobiegliśmy
na miejsce, było już po walce. Przed wejściem do hotelu, na podjeździe leżał
pokot. Policzyłem szybko leżące sylwetki. Było ich jedenastu. Pozostała piątka
skuta jak barany siedziała już w pojazdach pancernych, które podjechały od
strony miasta. Do majora podszedł jakiś oficer i złożył krótki meldunek.
- Co z pilotami?
– zapytałem.
-
Wyeliminowaliśmy ich jako pierwszych, żeby nam nie uciekli, to oczywiste –
major wzruszył ramionami. – Niestety nadali sygnał o tym, że są atakowani…
Andy, godz. 08:45 ART
Ubrany na czarno,
potężny mężczyzna odwrócił się do stojących za nim kilku osób. Jego twarz była
czerwona z wściekłości.
- Który bałwan
był odpowiedzialny za tą operację? – zapytał zduszonym z pasji głosem – no???
Jeden z mężczyzn
podniósł głowę.
- To ja Herr Obergruppenführer – powiedział
spokojnie.
- Keller! Ty
durny idioto! – wrzasnął – czy ty wiesz kretynie jeden, co zrobiłeś? Położyłeś
naszą operację. Przecież wiesz, że nie chodziło tutaj o tych dwoje, ale o Plan
U=Z! Himmeldonnerwetter! Za coś
takiego powinieneś stanąć pod ścianą!
Z wściekłością
rozpiął kołnierz z patkami na których widoczne były trzy dębowe liście i dwa
białe kwadraty.
Obersturmbannführer Keller wytrzymał
jego wściekłe spojrzenie.
- Herr Obergruppenführer, Plan U=Z jest
niezagrożony i zostanie wykonany, a co do tych dwojga, to się to tylko odwlecze
– rzekł spokojnie. – Zresztą i tak zginą w czasie realizacji Planu, więc nie ma
co się nimi przejmować.
Obergruppenführer powoli odzyskał
panowanie nad sobą.
- No to po co
było to w ogóle robić? – zapytał zionąc resztą ognia.
- Nie wiem –
odparł spokojnie Keller – to był pański rozkaz Herr Obergruppenführer.
No tak. Keller
zapędził go w kozi róg. Kiedyś zatłucze tego sukinsyna
- No, dobrze – Obergruppenführer Henschel już całkiem
się uspokoił. – Co z nimi?
- Z kim?
- Z naszymi,
oczywiście!
- Japończycy
twierdzą, że zabili wszystkich. Jeżeli tak, to nie ma problemu. To i tak były
tylko klony, więc nic się nie stało – odrzekł Keller – natomiast co do Planu,
to jego końcową fazę realizują Sturmbannführer
von Altscher, Hauptmann Brennecke i Kapitänleutnant Winkler.
- Dlaczego
zaangażowano w tą operację ludzi spoza SS? – Henschel znów zakipiał gniewem –
przecież to jest nasza operacja!
- Owszem, to jest
nasza operacja – Keller mówił to tonem nauczyciela tłumaczącego coś niezwykle
tępemu uczniowi – ale istnieje dyrektywa Führera
nie zezwalająca na operację z użyciem broni jądrowej bez przedstawicieli armii
i marynarki.
No tak, polityka
utrzymania równowagi… – pomyślał Henschel – odwieczna rywalizacja pomiędzy rodzajami
wojsk a SS…
- Czy oni są…
pewni? – zapytał Obergruppenführer.
- Tak,
sprawdziliśmy ich – odparł Keller. – Wyruszają za dwie godziny. Przelot trwa
godzinę, więc o północy czasu japońskiego powinni zdetonować ładunek jądrowy w
Rowie Japońskim.
CDN.