Sonda Cassini przelatuje obok Enceladusa
Oleg Fajg
Po fiasku poszukiwań życia na Marsie, uwaga uczonych
przemieściła się na inne światy – światy księżyców Jowisza i Saturna. Tam mogą
występować całe oceany, w których zamieszkują nieznane nam stworzenia.
W 2009 roku automatyczna stacja międzyplanetarna Cassini
zaliczyła bliski przelot koło Enceladusa (Saturn II, S2) – zadziwiającego
księżyca gazowego olbrzyma – Saturna. Do tego, aparat kosmiczny wykonał
unikalny manewr i na wysokości 30 km dosłownie wleciał strumień ekshalacji
lodowego wulkanu. Na początku badań sondy Cassini w układzie Saturna stało się
jasne i oczywiste, że Enceladus ma zupełnie nietypową budowę i zawiera w sobie
o wiele więcej zagadek, niż to się wcześniej wydawało.
Zagadki lodowych głębin
Najważniejszym okazało się, że analizatory chemiczne sondy
kosmicznej wykryły w pyle sole potasu i sodu. Ogromne ilości tych związków
chemicznych znajdują się na Ziemi w wodach Wszechoceanu, znajdujących się nie
tylko w samym gejzerowym gazie lecz w lodowych kryształkach parujących w
przestrzeni kosmicznej. Tak więc pojawił się realny dowód na istnienie w
systemie Saturna prawdziwego podlodowego oceanu. Dalsze rozpracowanie danych o
temperaturze wyjawiło, że w szczelinach gigantycznych lodowych torosów
Enceladusa temperatura wynosi tylko -85°C (a więc temperatura jaka panuje na
Antarktydzie – przyp. tłum.) w porównaniu z -200°C (dokładnie -198°C czyli 75 K
– przyp. tłum.) mrozem na jego powierzchni.
Kiedy w 2005 roku sonda Cassini doleciała do systemu
obrączkowego gazowego giganta (drugiego
według rozmiarów po Jowiszu) i przystąpiła do badania jego księżyców, nikt nie
oczekiwał sensacji od oślepiająco jasnej kuli śnieżnej, ustępującej wieloma
parametrami innym tego rodzaju obiektom w Układzie Słonecznym. Jednak szybko
pracownicy NASA z JPL w Pasadenie, CA, zauważyli dziwne, równoległe szczeliny
„wydrapane” na lodowej powierzchni księżyca. Te dziwne formacje nazwane
„pręgami tygrysa” wystrzeliwały na wysokość 500 km, porównywalną z rozmiarami
samego Enceladusa, potężne gazowo-lodowe fontanny.
Kiedy odkryto gazowo-lodowe gejzery Enceladusa, była to rzecz
całkowicie nieoczekiwana dla planetologów, ale wulkanizm na księżycu, którego
średnica wynosi niewiele więcej od pół tysiąca kilometrów (dokładnie 499 km –
przyp. tłum.) jest niemożliwy teoretycznie. Według wszystkich obliczeń, tak
małe ciało niebieskie już dawno powinien ostygnąć i być przemrożonym do samego
jądra. Dzisiaj budowane są hipotezy, że płynny ocean pod lodowym pancerzem
satelity powstał wskutek oddziaływania grawitacyjnego pobliskiego Saturna. W
teorii fale pływowe spowodowane bliskością gazowego giganta powinny zdeformować
satelitę. Do tego w rozgrzanym przez pływy wnętrzu Enceladusa mogłyby powstać
warunki do powstania nieziemskich form życia.
Życie w zimnym mroku
Zgodnie z obliczeniami, na Biegunie Południowym Enceladusa, na
głębokości 15-20 km powinien znajdować się silnie nagazowany, ocean mineralnej
cieczy. Temperatura jego wierzchnich warstw może wynosić ok. -45°C, ale wraz z
wzrostem głębokości powinna osiągnąć 0…+1°C, co daje się porównać z temperaturą
ziemskich antarktycznych i arktycznych akwenów Wszechoceanu. Wygląda na to, że
w smaku woda ta będzie przypominała wodę ze Wszechoceanu Ziemi.
Wszystkie te odkrycia przypominają o rekonstrukcjach światów
znajdujących się w systemach gazowych olbrzymów, opisane przez znanego
pisarza-fantastę Arthura C. Clarka w
jego czterotomowej epopei „Odyseja kosmiczna”. Według niego, w odróżnieniu od
ziemskich mórz Ery Paleozoicznej, ukryte oceany satelitów gazowych olbrzymów
nie są spokojnym środowiskiem i dlatego ewolucja przebiegała tam bardzo szybko,
przybierając ogromną ilość fantastycznych form. I nad tymi wszystkimi oazami
życia, przez cały czas wisiało zagrożenie natychmiastowego unicestwienia.
Przecież wcześniej czy później źródło życia słabło i znikało w miarę tego, jak
zasilające je potoki przemieszczały się w inne miejsca. Głębie oceaniczne
powinny być wprost usłane świadectwami poprzednich tragedii – całe cmentarzyska
szkieletów i szczątków, obrosłych mineralnymi osadami…
Historia podlodowego świata niektórych księżyców wydaje się być
podobna Clarkowi do historii Egiptu na długo przed pojawieniem się tam
człowieka. Podobnie jak Nil niósł żyzny muł na pasek przylegającej doń pustyni,
tak te rzeki ciepła ożywiały morskie bezdnie dalekich światów. W dół ich biegów
powstawały i umierały niezliczone żywe istoty.
Na tych wąskich pasach żyzności, ciągnących się wzdłuż
oceanicznych głębin mogłyby rozwinąć się i ginąć prymitywne cywilizacje i całe
kultury. A otaczający je świat nie miałby o tych cywilizacjach najmniejszego
pojęcia, bowiem oazy ciepła byłyby oddalone od siebie jak odległe planety. Stworzenia
grzejące się w strumieniach lawowych potoków i żywiące się materią, która
pochodzi właśnie stamtąd, z jąder tych księżyców, nie byłyby w stanie przebyć
lodowate pustynie rozdzielające ich zamieszkałe wyspy. Gdyby wśród nich byli
historycy i filozofowie, to każda z tych kultur byłaby przekonana, że jest
jedną, jedyną i niepowtarzalną na całym ich świecie.
Obraz naszkicowany przez wielkiego pisarza-fantastę, pasuje w
dużym stopniu do istniejących w naszym Wszechoceanie areałów zamieszkałych
przez florę i faunę termofilną u wylotów źródeł hydrotermalnych. Potrzebny tu
byłby tylko jakiś czynnik ewolucyjny, bowiem na Ziemi nie wytworzyły się istoty
rozumne przy kominach źródeł hydrotermalnych. Tutaj znaczącą rolę mogłyby odegrać
ogromne fale pływowe i prądy wytwarzane przez pola grawitacyjne gazowych
gigantów. Ten właśnie czynnik może stworzyć warunki do pchnięcia tych gatunków
w kierunku wytworzenia się i rozwoju rozumu.
Chociaż księżyce gazowych gigantów mogą zawierać w sobie różne
wewnętrzne źródła ciepła, to w ich głębinach nigdy nie powstałoby ziemskie
życie, bazujące na energii słonecznej. Dlatego właśnie życie w ciemnych
głębinach Enceladusa powinno było by zgrupować się blisko źródeł
hydrotermalnych, albo nieznane stworzenia mogłyby się czepiać dna lodowego
pancerza podobnie jak morskie wodorosty i bakteriom – jak to się ma w polarnych
regionach Ziemi.
Budowa wewnętrzna Enceladusa
Statek kosmiczny-planetoida
Amerykański ufolog dr Scott
Waring niedawno zaskoczył wszystkich paradoksalną myślą: Enceladus może się okazać ogromnym statkiem
kosmicznym…
Ta niezwykła idea narodziła się u znanego badacza paradoksów,
Nieznanych Obiektów Latających (UFO) i Nieznanych Obiektów Kosmicznych (USO,
UCO) po dokładnym przebadaniu wszystkich materiałów fotograficznych z lodowego
satelity gazowego giganta. To oświadczenie tego uczonego szeroko
rozpowszechnione na sympozjach poświęconych warunkom misji Cassini i na
konferencjach prasowych, zostało chłodno przyjęte przez kierownictwo NASA.
Kluczowe zdjęcia, na których doskonale widać cyklopie wyrzuty materii z
polarnych obszarów – specjaliści unisono wyjaśniają poprzez procesy podlodowego
wulkanizmu – tzw. kriowulkanizmu – a
nie przez pracę silników kolosalnego statku kosmicznego – planetoidy.
Model działania lodowych gejzerów na Enceladusie: 1. Model zimnych gejzerów Enceladusa; 2. Para wodna i cząstki lodu; 3. Wodny lód o temperaturze ok. 77 K; 4. Ujście na powierzchnię; 5. Obszar z ciekłą wodą pod ciśnieniem o temperaturze 273 K; 6. Hydrotermalna cyrkulacja i konwekcyjny lód; 7. Gorące skały; 8. Periodyczne ogrzewanie.
Tym niemniej, dr Waring kontynuuje swe niecodzienne wywody i
nawet próbuje przekonywać, że NASA po raz kolejny próbuje ukryć prawdę przed
międzynarodową społecznością. Jako decydujące argumenty amerykański ufolog
przedstawia swe wyliczenia, zgodnie z którymi nieukierunkowana aktywność tych
gejzerów wprawiłaby Enceladusa w chaotyczne ruchy obrotowe w różne strony.
Tymczasem obserwacje wykazują, że Enceladus (podobnie jak nasz Księżyc – przyp.
tłum.) wykonuje tylko jeden obrót w czasie swego obiegu wokół Saturna i jest
skierowany doń tylko jedną stroną. Z drugiej strony maksymalne powiększenie
zdjęć pokazuje, że miejsce wulkanicznych wyrzutów materii przypomina jakiś
wielki silnik rakietowy, stabilizujący położenie planetoidu.
Ostatnie hipoteza ufologa dotyczy rozmiarów satelity, porównuje
jego funkcje do statku-arki, którą do Układu Słonecznego przybyły ostatki
cywilizacji pozaziemskiej z planety, która została zniszczona przez jakiś
kosmiczny kataklizm. Dr Waring uważa, że mogło to być przekształcenie się
gwiazdy z żółtego karła w czerwonego olbrzyma, bliski wybuch Supernowej czy
pochłoniecie macierzystej gwiazdy przez czarna dziurę.
Wszystkie te idee amerykańskiego ufologa wcale nie są takie
oryginalne. Tak jeszcze w latach 50. ubiegłego stulecia wybitny radziecki
astronom Iosif Szkłowskij w ten
właśnie sposób sformułował hipotezę o sztucznym pochodzeniu księżyców Marsa. A
w latach 90. pojawiła się idea o sztucznej budowie naszego Księżyca. (Hipoteza
ta została sformułowana jeszcze pod koniec lat 60. XX wieku – przyp. tłum.)
[Jeszcze w latach 50.
polscy pisarze sci-fi: Krzysztof
Boruń i Andrzej Trepka napisali znakomitą space-opera
w trzech tomach: „Proxima”, „Zagubiona przyszłość” i „Kosmiczni bracia”, w
której właśnie opisano sposoby przestawiania planet na ich orbitach przy pomocy
innych planet, którymi sterowano tak, jak statkami kosmicznymi – uwaga tłum.]
W świecie niskiej grawitacji
Jakby tam nie było, a paradoksalne hipotezy dr Waringa i jego
nielicznych stronników przywróciły dawne dyskusje o kolonizacji wielkich
księżyców gazowych i lodowych (Uranu i Neptuna) gigantów. Prawda, w planach
kolonizacji Enceladusa należy także wziąć pod uwagę nikłe ciążenie
(przyspieszenie grawitacyjne na Ziemi wynosi 9,81 m/s², na Księżycu 1,622 m/s²
zaś na Enceladusie jedynie 0,111 m/s² - przyp. tłum.) co może pierwszym
kolonistom sprawiać niejakie problemy. Jedynym wyjściem z sytuacji mogą być
specjalne ciśnieniowe skafandry i intensywne ćwiczenia fizyczne. Mówiąc wprost,
medycyna kosmiczna nie zna efektów długoletniego przebywania ludzkiego organizmu
w warunkach niskiej grawitacji – wszak wszystka wiedza na ten temat została
zebrana tylko w czasie długoterminowych lotów orbitalnych.
Problem skolonizowania systemów gazowych gigantów stanie się
ważkim w dalekiej Przyszłości. Wszak w ciągu kilku miliardów lat nasze Słońce,
które w dniu dzisiejszym, ma klasę „żółtego karła” (klasa widmowa G2V – przyp.
tłum.) przekształci się w „czerwonego olbrzyma”, w czasie czego powierzchnia
Słońca przybliży się do orbity Wenus, a wszelkie życie jakie znamy, na
planetach od Merkurego do Ziemi będzie niemożliwe. Jedyną drogą ratunku dla
Ludzkości staną się przenosiny na lodowe księżyce planet-gigantów.
Moje 3 grosze
Hipoteza dr Waringa jest bardzo ciekawa i rzeczywiście, fakt, że gejzery
są umieszczone tylko na Południowym Biegunie Enceladusa zdaje się ją potwierdzać.
Jednakże nie zapominajmy, że fontanny te są „za słabe” by ruszyć Enceladusa z jego
orbity. Wyrzucana przez nie materia tworzy saturnowy pierścień E i jak dotąd nie
za bardzo zmieniła się jego orbita.
I tu rzecz ciekawa – na zdjęciach Enceladusa widzimy jego północną
półkulę z kraterami uderzeniowymi – jak na naszym Księżycu. Natomiast półkula południowa
nosi ślady „rakietowej aktywności” i jest niemalże gładka – poza „tygrysimi pręgami”…
Poza tym wyrzucona materia zmienia, zmniejsza, masę Enceladusa,
co też może mieć wpływ na jego ruch. Obawiam się, że – jeżeli dr Waring ma rację
– Enceladus oderwie się od swej orbity i ruszy przez system księżyców Saturna (a
jest ich ponad 60) doprowadzając do kolizji z którymś z nich, albo – co byłoby jeszcze
gorsze – oderwie się w ogóle z grawitacyjnych więzi i ruszy przez Układ Słoneczny
jako kometa. Konsekwencje tego byłyby nieobliczalne, bo taki „błędny księżyc” mógłby
trafić w jakąś planetę – i oby nie w Ziemię! Oczywiście to jest tylko przypuszczenie,
które oby nigdy nie stało się realnością…
Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 19/2014, ss. 4-5
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©