Przyznam się szczerze, że czytając te niezwykłości zawsze zadaję
sobie pytanie o ich wiarygodność. Szczególnie kiedy mamy do czynienia z takim
artefaktem, jaki został opisany powyżej, a który stanowi namacalny DOWÓD WPROST
na istnienie życia we Wszechświecie oraz na to, że planety ulegają czasami
straszliwym katastrofom, które likwidują je jako ciała niebieskie – co polecam fanom
i wielbicielom Patricka Geryla oraz
innych „katastrofistów” wieszczących rychły koniec świata i kosmiczny, totalny Armagedon.
Niestety – cała sprawa wygląda mi zbyt pięknie, by była
prawdziwa. Nigdzie nie udało mi się znaleźć nawet wzmianki o tym meteorycie.
Mam jednak nadzieję, że Pan Roman Rzepka
będzie miał więcej szczęścia i wiedzy ode mnie i coś znajdzie na temat spadku
tego meteorytu. Ja nie znalazłem. Natomiast natknąłem się na bardzo ciekawą
wymianę korespondencji pomiędzy Chrisem
Aubeckiem a Meteorite Central w USA:
Chris Aubeck pisze:
Potrzebuję właśnie potwierdzenia,
czy właśnie taki spadek meteorytu (10.VIII.1862 roku – przyp. tłum.) został
zarejestrowany pod tą datą i gdziekolwiek na Jamajce, w celu ukończenia
artykułu. Czy ktoś posiada jakiś zapis o tym wydarzeniu?
Anna Bernt odpowiada:
Jedynym znanym meteorytem z
Jamajki jest ten z Lucky Hill znaleziony w 1885 roku.
Tak, to jest jedyny jamajski
meteoryt, który znalazłam w swej kartotece, ale data 10 sierpnia wskazuje na
meteoryt czy bolid z roju Perseid, który może być mylony z meteorytem, który
„spadł gdzieś na tym łańcuchem górskim” czy czegoś w tym rodzaju.
Dlaczego tak sądzę? Większość z
nas wie, że Perseidy są szczątkami komety SWIFT-TUTTLE 1862 III... 1862!!!
Odnośnik do zapisów dot.
meteorytu z 1885 roku:
Buchwald
V. F. - „Handbook of Iron Meteorites”, t. 2, ss. 788-789:
Lucky Hill, Jamajka
17°54’N - 077°38’W
Medium oktaedryt, Om
Szczegóły budowy – nieznane
Grupa – nieznana
Analizy – nieznane
Historia odkrycia […]
To możemy sobie odpuścić, bo rzecz dotyczy wydarzenia, które rozegrało
się niemal 20 lat później, jednakże charakterystyki tego meteorytu są
interesujące i przedstawiają się następująco:
Lucky
Hill 17'54' N - 077'38' W.
Bellevue, St. Elizabeth, Jamajka
Znaleziony 1885
Żelazny oktaedryt, medium (IIIA).
Utleniona masa meteorytu o wadze
45 lb (ok. 20,4 kg) została wykopana z głębokości 2 ft (ok. 60 cm) poniżej
gruntu.
Wynik analizy: 7% Ni, 21 ppm Ga,
46 ppm Ge, 0,4 ppm, Ir – reszta to żelazo - Fe.
A zatem całkowicie nie pasujący do składu Meteorytu Jamajka, w którym
głównymi składowymi były związki wapnia, krzemu, glinu i żelaza. Natomiast
drugi list Chrisa Aubecka podaje bardzo ciekawą informację:
To ma sens!
Jako część mojego
historyczno-folklorystycznego studium, które piszę na temat meteorytu, który
spadł w tym dniu nieopodal Kingston na Jamajce. Najwcześniejszy odnośnik do
niego pochodzi z 1874 roku – bardzo sugestywne świadectwo, ale z mojego
doświadczenia wynika, że data została zmieniona z jakiegoś powodu.
W tym przypadku był to jakiś niemiecki uczony, piszący o astronomii,
tak więc sądzę, że wiedział coś o czym ja nie wiedziałem.
Jeszcze raz dziękuję – Chris.
Ta wymiana korespondencji miała miejsce we wrześniu 2005 roku. Oczywiście
napisałem do Pana Aubecka, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, co nawet mnie
nie dziwi, prawdę powiedziawszy znając zarozumialstwo, interesowność i arogancję
Amerykanów nawet nie liczyłem na nią… Ale
Aubeck pisze o niemieckim uczonym, ale najprawdopodobniej chodzi właśnie o
prof. Supińskiego – wszak w tych latach Polski nie było na mapach Europy,
bowiem znajdowała się ona pod zaborami i dlatego mógł pisać o „niemieckim
uczonym”, bowiem współpracował on m.in. z Uniwersytetem Poznańskim, a ten
znajdował się właśnie w pruskim (niemieckim) zaborze.
Skontaktowałem się także z miłośnikiem wiedzy o kosmosie, materii
kosmicznej (i poszukiwaczem meteorytów), Panem Romanem Rzepką i zapytałem go,
co sądzi o tym dziwnym wydarzeniu. Odpowiedział mi tak:
Treść opisu tego "kosmicznego"
rysunku wydaje mi się mało prawdopodobna, opis wręcz infantylny. Jeśli nawet
chciałby KTOŚ wysłać nam jakieś przesłanie - z czym absolutnie mogę się
zgodzić, to gdyby nawet technologicznie był do tego przygotowany, to trudno
uwierzyć, że wybrałby kamień jako nośnik do przekazania tej treści. Jeśli zaś
chodzi o opis materii i zjawiska, to wydaje mi się on bardzo wiarygodny, wręcz
napisany współczesnym językiem z uwzględnieniem typowych i istotnych cech,
które towarzyszą zjawisku spadku meteorytu. Zafrapował mnie również fakt, że
opis tego kamienia jest niemal dokładnym opisem jednego z moich znalezisk, z
którym walczę od lat, aby kogoś nim
zainteresować. Wysłałem próbkę tego znaleziska m.in do Uniwersytetu Rochester,
do prof. Asish R. Basu, który dokładnie zna problematykę spadku deszczu
szczątków komety na teren USA i Kanady sprzed 12.900 lat, i badał warstwy
osadowe z tego okresu, oraz znalezione w niej kuleczki krzemianowe pochodzenia
kosmicznego (cosmic dust, interstellar grains). Mam całą korespondencję z Nim w
tej sprawie, która zakończyła się dla mnie dość zagadkowo: Profesor napisał mi
m.in, że nie ma żadnych wątpliwości co do kosmicznego pochodzenia mojego
znaleziska (wielokrotnie to podkreślając w wymienianej korespondencji) i jego
ścisłego związku z tym, co znalazł w USA. Ale tylko tym stwierdzeniem może mi
pomóc w identyfikacji znaleziska, dając na to trochę pokrętną argumentację.
Można się domyślać, że Pan Profesor złapał to, jako dobry kąsek do jakiejś
większej publikacji, i gromadzi do niej materiały, a jak wiadomo, zwykle trwa
to bardzo długo. A może chodzi o coś zupełnie innego, czego nawet trudno się
domyślać. Dziwi mnie to jego zachowanie, choćby i dlatego, że kiedy dostał
próbkę, to bardzo mnie prosił, żebym z nikim więcej się w tej sprawie nie
kontaktował, że on bardzo chce to badać, i że będzie mnie informował o wynikach
i postępie tych badań. Ja uszanowałem prośbę Profesora, lecz jak na razie
wyszło, jak wyszło - o czym napisałem. Tak mi się przypomniało, że przecież
podobna materia spadła w Roboziero w Rosji (mój art. W NŚ 4/2003), a niedawno
na plaży w Izraelu (zresztą zanotowano identycznych przypadków, co najmniej
kilkanaście). Oczywiście, pomimo, że był to ewidentny spadek (wspomniany tu Tel
Aviv 24.04.2010)z czystego nieba i w biały dzień, obserwowany przez wielu
świadków, w tym miejscową policję, plus nakręcony w chwilę po spadku film, to
naukowy beton i tak stwierdził, że to nie jest meteoryt, bo meteoryty
wyglądają...inaczej - dosłownie! Z dostępnych filmików i zdjęć widać, że owa
materia wizualnie wygląda dokładnie tak samo jak moja i z Jamajki, i pali się
też tak samo jak moja – dość łatwo zapalić ją nad gazem, trudniej zgasić. Tym
co się pali jest niespotykany poza miejscami spadku niektórych meteorytów (
również i w otoczeniu kompleksu Giza), specyficzny polimer typu PAHs, nieznany
ludzkiej technologii/. Załączam adres do art. o tym spadku z Izraela, gdyby
jakoś to Panu umknęło, oraz adres do materii o której tu piszę https://picasaweb.google.com/111365024773128475562/SilicateSpherules?authuser=0&feat=directlink, czyli jednego z moich
znalezisk. Niech Pan zwróci uwagę, że Supiński pisze o odcisku "lejkowatej
rury" w tym kamieniu z Jamajki. W moim znalezisku też coś takiego jest,
tyle, że on to nietrafnie zinterpretował, a to dlatego, że jest to ewidentny,
rozłupany krater ablacyjny/kawitacyjny, wydmuchany przez strugę powietrza –
teoria kawitacji dokładnie tłumaczy mechanizm powstawania takich struktur, co i
bez teorii łatwo sobie wyobrazić.
Reasumując, stwierdzam, że moim
skromnym zdaniem relacja jest bardzo prawdopodobna (prawidłowa merytorycznie) w
zakresie opisu zjawisk towarzyszących spadkowi meteorytu, jak i opisu wyników
oglądu znalezionej materii (nawet jakieś tam analizy chemiczne znaleziska
wykonano, możliwe wówczas do wykonania) - odbieram ją , jakby była napisana
dosłownie wczoraj przez naocznego obserwatora zdarzenia. Takiego opisu nie
dokonałby nikt (tym bardziej wówczas!), gdyby nie był jego bezpośrednim
obserwatorem. Natomiast – jak już pisałem – opis treści domniemanego rysunku
wydaje mi się albo wymyślony, albo w dobrej wierze skonfabulowany w oparciu o
jakieś dostrzeżone tam naturalne struktury – Natura często tworzy zaskakujące
formy, figury i rysunki wydające się być dziełem człowieka. Lata, w których
powstała ta relacja były latami kiedy wiedza o takich zjawiskach stawiała
pierwsze kroki, a sam temat był niezwykle egzotyczny, mogła znać go naprawdę
nieliczna garstka ludzi, i pamiętajmy przy tym, że bardziej „medialnymi” były
wówczas nauki humanistyczne niż ścisłe, a już samo zajmowanie się „niebem”
obarczone było sporym ryzykiem. Ale
„odczyt przekazu” może też mieć ścisły psychologiczny związek z odwieczną
ciekawością, dotyczącą życia we wszechświecie - wyobraźnia ludzi w podobnych
sprawach, i dziś jest nieograniczona, często śmieszna w swojej naiwności - więc
może było to zupełnie niezamierzone "oszustwo" w myśl zasady, że
często widzi się to, co by się pragnęło zobaczyć. Na razie nie mam czasu
poszperać w specjalistycznych źródłach, bo być może udałoby mi się na coś
trafić. Albo i nie, zważywszy m.in. na egzotyczne (dla tej tematyki) miejsce
zdarzenia.
Tyle Pan Rzepka – fan nauk o kosmosie i materii kosmicznej. No to się
zgadzamy, co do tego, że najprawdopodobniej była to jakaś konfabulacja.
No to się zgadzamy, co do tego, że najprawdopodobniej była to jakaś
konfabulacja. Nie ma bowiem żadnego śladu po tej obserwacji - a przecież
widziało to tylu szanowanych mieszkańców Jamajki (!!!) i siłą rzeczy musiałby
zostać jakiś ślad w ówczesnych mediach, co na pewno zostałoby wygrzebane przez
ufologów i opublikowane, gdzie trzeba. Tymczasem… - martwa cisza.
A zatem humbug? I tak i nie – być może autor widział spadek
jakiegoś meteorytu i zapamiętał to zjawisko, które potem opisał dodając te
wszystkie niezwykłości. Nie
zapominajmy, że rzecz miała miejsce w roku 1862 - to przecież apogeum
romantyzmu. Myśl o istotach z innych planet jest czymś naprawdę płodnym
poznawczo i dającym nowe pole do wyobraźni. Wtedy startował przecież Juliusz Verne ze swymi wizjonerskimi
powieściami – wystarczy wspomnieć, że w 1865 roku ukazała się jego powieść „Z
Ziemi na Księżyc”, a w cztery lata później „Wokół Księżyca”. Zaczynała się
rewolucja naukowo-techniczna! Sam autor był pozytywistą, a zatem człowiekiem
uczonym, światłym i z wyobraźnią, a więc mógł to sobie wymyślić od A do Zet.
Dlatego też uważam, że był on jednym z pionierów polskiej nowoczesnej science-fiction. A co do elementów
fantastycznych w literaturze pozytywistycznej, to wystarczy wspomnieć prozę Bolesława Prusa, Sygurda Wiśniowskiego, Erazma
Majewskiego i innych...
Napisałem także do Meteorite Center z zapytaniem o to wydarzenie. Do
paru osób także, a poza tym dałem zajawkę na Facebooku. Poza Albertem Rosalesem nie odpowiedział
nikt, ale jego odpowiedź niczego nie wniosła do sprawy. Powiem więcej –
ufolodzy w ogóle o tym nie słyszeli! A zatem kolejny punkt za tym, że sprawa
Meteorytu Jamajka 1862-08-10 jest tylko fantazją autora i niestety – a może na
szczęście – niczym innym.
Ale będziemy szukać dalej.