Gdynia widoczna z Helu
30.IX/1.X – Pożegnanie z morzem i powrót
Powoli pakujemy wszystkie
rzeczy i gotujemy się do wyjazdu. Żegnamy się z personelem i podopiecznymi.
Trochę żal mi wyjeżdżać, choć już ckni się za najbliższymi i za domem… Tak czy
inaczej będą to dwa niezapomniane tygodnie, które będę wspominał w długie
zimowe wieczory. Warto tu było przyjechać!
Z Helu wyjeżdżam o 15:30 ale
już w Juracie zatrzymuje mnie „wypadeczek”. Ktoś się za bardzo rozpędził i w
rezultacie walnął w drugie auto czy w słup… Karetka, policja i gapie.
Potem już jadę bez przygód aż
do miasta Łodzi. O ile jadąc na Hel „przeskoczyłem” Łódź w ciągu 45 minut, to
teraz – dzięki rozpoczętym wykopkom i brakowi jakichkolwiek informacji o
objazdach pokonuję tą drogę przez mękę w ciągu niemal dwóch godzin! Całe
szczęście, że jest przed północą i ruch niewielki, i właściwie poza wielkimi
TIR-ami nie ma się kogo obawiać. Częstochowę (której też się obawiałem) „przeskoczyłem”
w ciągu jakichś 20 minut. Noc jest księżycowa i jasna, droga sucha i można
szybko jechać, bo ruch minimalny. O godzinie 02:30 jestem w domu…
* * *
Co można jeszcze powiedzieć na
podsumowanie tej podróży?
Umierający Bałtyk - alegoria
Bałtyk umiera, jak to widać
na alegorycznym obrazie wiszącym w Fokarium – ten truizm jest oczywisty dla
ekologów i biologów morza, którzy codziennie widzą jego prawdziwą twarz, a nie
ulizany błękit z wakacyjnych pocztówek. Bałtyk zalewany jest nawozami
sztucznymi, które powodują burzliwy rozrost glonów. Nie dość, że toksycznych
(wydzielają neurotoksyny) to jeszcze zatruwających wodę siarkowodorem i
metanem, co przyczynia się także do „pustynnienia” morza, którego denne wody są
po prostu zatrute. Poza tym oba te gazy są gazami cieplarnianymi… A do tego
trzeba dołożyć środki ochrony roślin i zatopione w morzu radzieckie bomby
fosforowe oraz niemieckie bojowe środki trujące z obu wojen światowych! O ropie
i jej już nie wspominam, bo to oczywiste. I to w tej toksycznej zupie pływają
ryby, które trafiają na nasz stół oraz foki i morświny.
Chociaż nie – foki i morświny
były masowo i celowo eksterminowane przez człowieka już to dla skóry (focza
skóra jest nieprzemakalna, impregnowana tłuszczem i bardzo mocna), już to dla
mięsa i tłuszczu. W II Rzeczpospolitej traktowano je jako konkurencję do połowu
śledzia bałtyckiego i wybijano – od 2 do 5,- zł za sztukę! Ta paranoiczna akcja
masowego mordowania tych ssaków doprowadziła do depopulacji – a mniej uczenie –
niemalże do zagłady tych gatunków. Swoje dołożyła także II Wojna Światowa, po
której państwa Koalicji Antyhitlerowskiej popełniły kolejną eko-zbrodnię –
zatopiły zapasy niemieckiej (i swojej też) broni chemicznej w postaci gazów
bojowych: tabunu, sarinu, somanu, Clark I, Clark II (trujące środki
arsenoorganiczne), iperytu, iperytu azotowego, fosgenu i di fosgenu, itd. itp. …
No a potem zaczęło się masowe trucie Bałtyku przy pomocy środków ochrony
roślin: DDT, HCH, DNOC, PCB i innych pestycydów. W tym wszystkim te zwierzęta
żyć muszą. Populacja fok z 100.000 sztuk w skali całego Bałtyku spadła do kilku
tysięcy. Dzięki pracy naukowców z Uniwersytetu Gdańskiego populacja ta
zwiększyła się do 23-24 tysięcy. To jest jeszcze mało…
Mapa południowego Bałtyku z zaznaczonymi miejscami zatopienia broni chemicznej po I i II Wojnie Światowej (wg. BLDGBLOG - Chemical Geography)
Akcja Vac from the Sea - morski odkurzacz (archiwum Fokarium)
A teraz jeszcze o śmieciowym
problemie. Będąc nad
morzem lekką, acz hojną ręką wyrzucamy na plaże czy w wody morskie wszelkie
śmieci, które potem tworzą całe skupiska w rodzaju tzw. Hawaiian Trash Vortex – o czym piszę na tym blogu w innym miejscu –
ogromnej wyspie złożonej z milionów opakowań plastykowych, które tworzą nową
wyspę na Oceanie Spokojnym. Bałtyk nie ma takiej wyspy, ale jego brzegi i wody
przybrzeżne są zaświnione w stopniu zagrażającym życiu. Dość wspomnieć, że:
v Bilet autobusowy rozkłada się
w wodzie przez 1-2 tygodnie!
v Zwykła szmatka z bawełny – od
1 do 5 miesięcy.
v Sznurek sizalowy czy konopny
– od 3 do 14 miesięcy.
v Wełniana skarpetka – 1 rok.
v Pomalowana deska – 13 lat.
v Puszka po konserwie – 100
lat.
v Puszka po piwie czy coli – od
200 do nawet 500 lat.
v Butelka z plastyku – 450 lat…
v …zaś butelka ze szkła –
rozkłada się w nieokreślonym czasie, dlatego z dna morza można podnieść
opakowania szklane z XVII czy XVIII wieku zawierające np. wino czy whisky w stanie
nadającym się do spożycia!
Vac from the Sea - oczyszczanie plaż z plastykowych śmieci (Archiwum Fokarium)
Dlatego właśnie organizowane są
takie akcje jak Vac from the Sea – (dosł.
odkurzacz z morza), której celem jest zebranie wszelkiego rodzaju śmieci – w
szczególności tych najgorszych i najbardziej toksycznych – plastykowych z plaż
i wybrzeży morza. Zatrudnieni są przy tym także wolontariusze. A rezultaty ich
pracy? W roku 1981 miałem okazję być na brzegach szwedzkiego Sundu. Widok był
przerażający: stosy butelek, opakowań plastykowych i wszelkiego innego
wyrzucanego ze statków paskudztwa zalegały na plażach. W ciągu kilku lat
Szwedzi dokonali cudu. Kiedy byłem tam w sierpniu 1986 roku, był tam tylko
czysty, bałtycki biało-kremowy piasek… Gdybyż tak w Polsce dało się
zorganizować taki ruch czystej Ziemi i to nie tylko nad morzem, ale na
terytorium całego kraju!
To są tylko pierwsze lepsze z
brzegu problemy, z jakimi borykają się ochroniarze i naukowcy z Uniwersytetu
Gdańskiego, pod kierownictwem dr hab. Krzysztofa Skóry, w naszej strefie Morza
Bałtyckiego. Jak na razie udało się im przeprowadzić restytucję stad fok na
naszym wybrzeżu. Ich populacja jest szacowana na jakieś 24-25 tys. sztuk. To
jest jeszcze bardzo mało, to jest zaledwie tylko ¼ ich początkowej populacji,
zanim wymordowali je ludzie. Jeszcze gorzej jest z morświnami, których jest mało
i coraz mniej. Morświn to nasz bałtycki delfin – mniejszy, ale równie
inteligentny. Choć wypatrywałem oczy, nie udało mi się zaobserwować ani jednego
morświna, zresztą to normalne – mało kto ma to szczęście... Być może uda się
uzyskać część likwidowanego portu wojennego na Helu i przekształcić ją w
morświnarium, to wtedy restytucja tego gatunku pójdzie szybciej i efektywniej –
jak to ma miejsce w przypadku fok, ale to na razie jest melodia przyszłości, a
jak na razie wszystko rozbija się o pieniądze. Jak wszystko w naszym
zwariowanym kraju.
Czy warto było pracować tam w
wolontariacie? Tak, i to bardzo. Przede wszystkim zaspokoiłem głód wiedzy na
temat ochrony ssaków morskich naszej części Bałtyku oraz po raz któryś
utwierdziłem się w przekonaniu, że można (jeżeli się chce) zrobić dla nich
bardzo wiele. Poznałem wspaniałych ludzi (to tacy MiW – Ludzie w Bieli, bez
których – jak stwierdził w jednej ze swych książek sir Brinsley Le Poer-Trench,
ten świat dawno by sobie strzelił w łeb), dla których zwierzęta nie są
przedmiotami czy zabawkami, a żyjącymi, myślącymi i czującymi istotami
dzielącymi z nami tą planetę, na której mieszkamy. Chciałbym oddać tu cześć tym
wszystkim ludziom i podziękować za to, że dali mi szansę bycia wśród nich i
zrobienia czegoś dla zwierząt i ludzi, dla których fraza ze słynnego przeboju
Michaela Jacksona: heal the Word, it is a better place – uzdrówcie ten świat, to jest przecież lepsze miejsce nie jest
pustym frazesem, a programem, który warto i trzeba realizować! I który
realizują jak na razie z powodzeniem, wbrew kryzysom i przeciwnościom oraz
oszczerczym kampaniom prowadzonym z odwołaniem się do Boga, wiary i religii (co
uważam za ostatnie draństwo i rzecz najbardziej niegodną ze wszystkich
niegodnych rzeczy tego świata), a tak naprawdę w interesie tych, dla których
działalność ekologów była, jest i będzie solą w oku – a za którą stoją jak
zwykle – wpływy, władza, a nade wszystko - wielkie pieniądze…
KONIEC