Czasami na wokółziemskich orbitach dochodziło do dziwnych spotkań...
Oleg Fajg
W dniu 27.VI.2008 roku
został wystrzelony na orbitę wojskowy satelita Kosmos-2440. Ten aparat
na początku 2010 roku nieoczekiwanie przestał pracować, zdążył jedynie
odnotować dziwne sygnały z dwóch zagadkowych obiektów kosmicznych.
Jesienią 1964 roku,
międzynarodowy almanach fantastyki i przygody „Galaktyka” w rubryce „Anomalne”
opublikował kompilację doniesień o Nieznanym Obiekcie Kosmicznym – NOK lub UCO
– Czarny
Książę. W artykule mówiło się o tym, jak to pewien astronom-amator
ujrzał ciemną plamę z wielką prędkością przelatującą przez tarczę Księżyca, i o
tym, że zagadkowy obiekt wyglądał jak rakieta „V”, zbudowanej przez
Niemców do lotów suborbitalnych. Powstała jeszcze jedna hipoteza: przed nami
znajduje się zakonspirowany kosmolot, którego załoga zginęła przy próbie
lądowania na Ziemi w czasie Tunguskiego Wybuchu… Ta ostatnią hipotezę postawił
znany radziecki uczony i pisarz-fantasta A.
P. Kazancew. Także to on nadał temu „orbitalnemu artefaktowi” poetyczną
nazwę Черный Принц – Czarny Książę. Pisarz uważał, że
obiekt może być tendrem międzyplanetarnego statku kosmicznego, który spowodował
„Tunguskie Dziwo”.
A. P. Kazancew - autor hipotezy o kosmolocie, który eksplodował nad Podkamienną Tunguską
„Czarny Książę” a także „Demon”
Opowiadanie
fantastyczno-naukowe Kazancewa pt. „Wybuch” było opublikowane w 1946 roku w
magazynie „Wokrug świeta”. W nim pisarz chciał uzasadnić swoją teorię
„Tunguskiego Dziwu” i dlatego bardzo uważnie śledził wszelkie anomalne
astronomiczne obserwacje, potwierdzającymi jego pomysły. Jak tylko pojawiły się
pierwsze informacje o „ciemnym zjawisku” na wokółziemskiej orbicie, to Kazancew
od razu przedstawił swój wariant pozaplanetarnej odysei. Według rozumowania
tego fantasty, nad syberyjską tajgą zginął tragicznie pasażerski moduł
lądujący, a sam gwiazdolot pozostał na polarnej orbicie Ziemi. Po pół wieku,
cybernetyczny mózg obcego statku wydał rozkaz samozniszczenia w celu
uchronienia Ziemian od kontaktu z obcymi, niebezpiecznymi technologiami…
Pojawiły się także
zdjęcia, wykonane jakoby przez satelity zwiadowcze, spysaty NASA, na których widać dziwny, ciemny obiekt. Dziennikarze
od razu nazwali go z powodu niezwykłego wyglądu Dark Knight - Ciemnym
Rycerzem. A do tych romantycznych nazw dodano od razu nazwę Czarny
Książę i Mroczne Widmo. Niekiedy w prasie przytaczano jeszcze jedną
nazwę – Czarny Demon.
Sonda kosmiczna czy plazmoid?
Po szeregu gazetowych
doniesień, zagadkowy obiekt wpadł w pole widzenia specjalnego projektu
Pentagonu – „Blue Book” – słynna „Niebieska księga” – zajmującym się analizą
doniesień o obserwacjach UFO. Wojskowi zebrali dane o orbicie obiektu i zaczęli
specjalne badania. Po całym szeregu obserwacji wykonanych przez wojskowych
ekspertów, NASA nie udało się wpaść na ślad Ciemnego Rycerza. W
raporcie końcowym „Niebieskiej księgi” stwierdzono, że astronomowie-amatorzy
przede wszystkim obserwowali krążące zwyczajne meteoroidy, które od czasu do
czasu przelatują przed księżycowym dyskiem.
W 1965 roku, znany
amerykański astrofizyk Ron (Ronald)
Bracewell w swej pracy pt. „Sygnały od wysokorozwiniętych galaktycznych
cywilizacji” wyłożył i rozwinął swoją wcześniejszą hipotezę o tym, że Czarny
Książę (którą to nazwę w swej autorskiej ambicji zmienił na Ciemny
Rycerz) jest niczym innym, jak automatyczną sondą Pozaziemian. Podobne
aparaty, nazwane dzięki temu sondami
Bracewella, mogłyby bez problemów przemierzać galaktyczne przestrzenie i
zbierać informacje dla cywilizacji, która je wysłała. Następnie teorię
Bracewella rozwinął i dopełnił znany badacz problemów kontaktów z pozaziemskim
rozumem prof. L. W. Xanphomaliti.
W tym czasie, znany w
kręgach ufologicznych Komitet Condona,
który zorganizował i któremu przewodził prof. Edward U. Condon z Kolorado, rozpatrywał hipotezę o
NOK-plazmoidzie, ale uczeni nie doszli w tym temacie do jednolitego wniosku.
Problem się jeszcze bardziej poplątał po odkryciu „widmowych błyskawic”
wyrzucających w jonosferę wielkie obłoki jonów. Geofizycy i meteorolodzy sądzą,
że właśnie te zjawiska astronomowie-ufolodzy przez długi czas brali za NOK/UCO
czy Nieznane Obiekty Orbitalne – NOO/UOO.
Awarie na orbicie
W latach 90., miały
miejsce dwie tajemnicze awarie z wojskowymi satelitami łączności NASA. Wtedy
też Pentagon wystąpił z oświadczeniem, że najprawdopodobniej mieliśmy do
czynienia z kolizją z jakimś dużym obiektem. To wydarzenie zrodziło pogłoski o
tym, że prawdziwa przyczyną zagłady tych satelitów było zderzenie z Ciemnym
Rycerzem. No, ale że prawdopodobieństwo podobnych wydarzeń jest bardzo
małe, to wyciągnięto wnioski, że tenże NOK do dziś dnia znajduje się na orbicie
w stanie aktywnym i niszczy wszystkie wykrywające go aparaty kosmiczne.
W czasie wielokrotnych
sondaży radiowych ziemskiej jonosfery, radiofizycy zebrali wiele danych, między
którymi były wszelakiego rodzaju „odgłosy radiowe” Kosmosu. Należy zauważyć, że
fale radiowe wypromieniowują wszystkie ciała niebieskie – od Jowisza i Słońca
do dalekich radiogalaktyk. Także i nasza planeta jaskrawo świeci na „radiowym
niebie”, jeszcze od lat 20., ubiegłego stulecia, odkąd jest otulona „smogiem
radiowym” emitowanym przez radiostacje i stacje TV. Tymi danymi posiłkowała się
grupa astronomów, która odkryła, że jakiś obiekt pomiędzy Ziemia a Księżycem intensywnie
przekazuje i przyjmuje dane radiowe z gwiazdą Epsilon Wolarza (e-Boo, Izar). Poza tym
entuzjaści kontaktu z Innym Rozumem twierdzą, że w kosmicznych przekazach
radiowych znajduje się lokalizacja samego gwiazdozbioru. A wszystkie
niedokładności gwiazdowych współrzędnych ufolodzy lekko wyjaśniają zmianami
gwiezdnej mapy nieba skutkiem zmiany lokalizacji gwiazd przez tysiąclecia (co
rozszyfrowano jako okres 10.000 - 13.000 lat). W ten sposób – według stronników
kontaktu – gwiazda Izar (odległa o 203 ly – przyp. tłum.) oczywiście nie
znajduje się w tym miejscu, w jakim ją widzimy, a jej umiejscowienie pokazuje
na rodzinną planetę, z której wystrzelono Ciemnego Rycerza. Ale wszystkie
dalsze próby uściślenia gwiezdnego adresu ciemnego UCO zakończyły się pełnym
niepowodzeniem z przyczyny braku realnych danych.
Zmasakrowany las na miejscu wybuchu TCK
Orbitalne rodzeństwo Bagby’ego
Amerykański
astronom-amator John Begbiou (w
innej wersji Bagby) miał ciekawe
pole zainteresowań, a mianowicie – szukał on kosmicznych obiektów, wychwyconych
przez ziemskie pole grawitacyjne i które stały się prawdziwymi księżycami
naszej planety. W 1967 roku, opublikował on notatkę z magazynie astronomicznym
o 10 orbitalnych obiektach (inne źródła mówią o 12 UOO, zob. seria artykułów na
ten temat na stronach http://wszechocean.blogspot.com/2014/06/ciemny-rycerz-na-orbicie.html i dalszych - przyp.
tłum.), które mogłyby być szczątkami, które mogłyby być pozostałościami po
jakimś większym ciele niebieskim rozerwanym przez grawitację Ziemi.
Historia jeszcze
jednego członka „rycerskiego rodzeństwa”
- Mrocznego Widma rozpoczęła się od obserwacji NOO przez
amerykańskich astronomów J. Hammonda i
T. Cragga na przełomie lat 40. i 50.
W 1956 roku ich obserwacje otrzymały bezpośrednie potwierdzenie, a 4.V.1957
roku J. Bagby zrobił z tego wszystkiego jedno rodzeństwo. Wyliczone przezeń
orbity miały ciekawy wariant w przeszłości, bowiem w dniu 18.XII.1955 roku,
wszystkie one zbiegły się w jednym punkcie, co można by było interpretować jako
jednoczesny, jednorazowy rozpad jakiegoś prawdziwego satelity. Konkretne
przyczyny tej małej katastrofy, być może kiedyś staną się znane, i tu można
założyć każdą: od zwyczajnej kolizji meteoroidów do jakichś wewnętrznych
procesów.
Z biegiem czasu,
publikacje o obserwowanych NOO spowodowały fale ostrej, profesjonalnej krytyki.
Przede wszystkim na pierwszy ogień wzięto metodykę obliczeń orbit kosmicznego
rodzeństwa Bagby’ego. Przecież do wyliczenia dokładnych orbit potrzebne są
wyniki setek obserwacji, a nie jedynie pojedynczych jak w tym przypadku!
Poza tym było
omówionych kilka wyjaśnień natury samych obiektów Bagby’ego. Pomiędzy nimi były
efekty właściwości atmosfery, zjawiska meteorologiczne i jonosferyczne oraz
ciała niebieskie w postaci asteroidów od czasu do czasu przelatujących koło
Ziemi.
Kiedy ufolodzy widzą
zlewające się ze sobą i rozłączające NOO czy NOK, służby naziemnej obserwacji
przede wszystkim odnotowują zderzenia fragmentów kosmozłomu, z czego jego ilość powiększa się w postępie
geometrycznym. Do tego małe fragmenty tegoż kosmozłomu
są równie niebezpieczne co duże, a które często uważa się za NOO/NOK, kosmoloty
należące do Przybyszów z Kosmosu. Każde zderzenie powoduje pojawienie się
obłoku odłamków, które szybko rozlatują się we wszystkich kierunkach i po kilku
tygodniach tworzą swoisty pas zdolny do zniszczenia wszystkich aparatów
kosmicznych, które akurat znajdą się na jego orbicie…
[A jak bardzo takie małe odłamki są
niebezpieczne, to ciekawie pokazuje film Alfonso
Cuaróna pt. „Grawitacja” (2013) w gwiazdorskiej obsadzie Sandry Bullock i Georgea Clooneya albo starszy film z 1983 roku pt. „Starflight One”
w reż. Jerry’ego Jamesona – przyp.
tłum.]
„Długie ręce”
Niestety, niemal
wszystkie doniesienia na temat NOO/NOK są trudne do zweryfikowania. Tak np.
jeszcze w czerwcu 1965 roku, astronauta James
Mac Divitt zaobserwował z pokładu Gemini-4 dziwny obiekt, a którego
„sterczały długie ręce”. Kontrola Lotów NASA poleciła sfotografować ten NOO,
ale po wodowaniu Gemini-4 akurat tego zdjęcia nie zdołano znaleźć…
Istnieje wiele historii
o NOK/NOO zaobserwowanych z pokładów stacji kosmicznych Salut i Mir.
Niekiedy były to tajemnicze orbitujące „ciemne sferoidy”, które zasłaniały na
chwilę światła gwiazd, zaś innym razem jakieś srebrzyste kule w stratosferze.
Osobliwie dużą ilość NOO/NOK zarejestrowały kamery video ISS/MSK.
Jedno ze zdjęć "Czarnego Barona" na wokółziemskiej orbicie (NASA)
I tak np. na jednej z
taśm doskonale widać, jak obok ISS przelatuje powoli obracając się
jakiś okrągły, szary obiekt o nieokreślonych rozmiarach. W drugim przypadku,
obok ISS przelatuje cała grupa jakichś błyskających odbitym światłem słonecznym
przedmiotów. Niekiedy obiekty znikają i znów się pojawiają, zaś niekiedy
zlewają się lub rozdzielają się i znów łączą.
Specjaliści z NASA i
Roskosmosu w każdym przypadku spieszą z rozczarowaniem entuzjastów istnienia
NOO i NOK wyjaśniając, że widziano zużyte stopnie rakiet nośnych lub oderwane
od korpusu ISS talerze antenowych modułów.
Dzisiaj NASA stara się
unikać rozlicznych spekulacji na temat NOK/NOO i dlatego od czasu do czasu
publikuje wszystkie posiadane materiały do swobodnego wglądu. Ufolodzy i
astronomowie-amatorzy starają się nie przepuścić takiej okazji, i przeglądają
wszystkie kadry piksel po pikselu szukając wszystkiego, co może mieć
odniesienie do pozaplanetarnym artefaktom. Ku ich rozczarowaniu, wszystkie
próby odkrycia nowego UOO i UCO napotykają na bezlitosny werdykt – „błąd
techniczny”.
Być może tutaj jest
gdzieś ukryte rozwiązanie zagadki pojawiania się i znikania dziwnych obiektów
na wokółziemskiej orbicie.
Moje 3 grosze
Ten
artykuł jest kolejnym na temat UOO i UCO, które od czasu do czasu obserwowano
we wczesnej erze przedsputnikowej i sputnikowej, bowiem tylko te są
najciekawsze. Związany z tym jest nasz polski „Incydent gdyński” z dnia
21.I.1959 roku, który mógł mieć właśnie takie satelitarne pochodzenie. Opisałem
to w mojej książce „UFO i Kosmos”. Oczywiście – wedle niektórych uczonych i
„uczonych” – na wokółziemskiej orbicie nigdy nie było i nie ma żadnych
pozaziemskich sztucznych obiektów kosmicznych, sond Bracewella i innych
kosmicznych pojazdów Kosmitów. Były tylko obiekty naturalne: meteoroidy,
asteroidy i komety. OK., jak to mówią Rosjanie – pust’ budiet, let it be…
Jest
jednak małe, ale bardzo wredne „ale”, a mianowicie…
…tajemnica
skradziona bogom
Wiele wskazuje na to, że tzw. tektyty są szczątkami
statków kosmicznych, które przed milionami lat zbudowali „bogowie”, a ludzie
ukradli im te tajemnice. Tą niezwykłą hipotezę wygłosił Andrzej Kotowiecki (autor książki pt. „Szkliwo nie z tej Ziemi”
przygotowanej do wydania), a który się ta problematyką zajmuje od
dziesięcioleci. Jako prawnik z kryminalistyczną specjalnością jest w stanie
badać ten problem. Czuł on, że nie może znaleźć racjonalnego naukowego
wyjaśnienia pochodzenia tektytów, bowiem jest ono już od dawna znane, ale że
trzeba do tego problemu przystąpić w niekonwencjonalny sposób.
Na Ziemi odkryto 150 kraterów impaktowych, które
powstały w różnych epokach historycznych. Wedle najpopularniejszej teorii
tektyty miały być wyrzucone z wielkich astroblemów. Pytanie jednak pozostaje,
dlaczego znajduje się je tylko w niektórych miejscach kuli ziemskiej? (patrz
mapka) Do tego kratery te nie musiały powstać jedynie wskutek spadku naturalnych
ciał niebieskich, ale także sztucznych obiektów. W indyjskich tekstach
„Sabhaporvan” możemy znaleźć opisy różnych kosmicznych konstrukcji – od
satelitów aż do ogromnych, wielokilometrowych miast, które wirowały wokół
własnej osi. Wiele starodawnych tekstów opisuje kosmiczne wojny, a ich
pozostałościami mogą być niektóre astroblemy i także wspomniane tektyty.
Zastanówmy się, dlaczego do dziś dnia nie znaleziono
tektytów o masie większej od 100 kg, bowiem zgodnie z istniejącą i obowiązującą
teorią impaktu, w bliskości krateru uderzeniowego powinny występować największe
i najcięższe odłamki. To jest tak, jakby w przestrzeni kosmicznej wskutek
wybuchu rozpadło okno samochodu na drobny mak, a jego odłamki pod wpływem
wysokiej temperatury zyskały po przelocie przez atmosferę aktualny kształt.
Wydaje się, że teoria Kotowieckiego o pochodzeniu
tektytów potwierdzają tektyty z różnych czasów znajdujące się w Kazachstanie, a
które mają odpowiednio 0,7; 1,2 i 5,2 mln lat, ale astroblem z którego pochodzą
liczy sobie jedynie 10.000 lat! Czyli
inaczej mówiąc statek kosmiczny powstał 5,2 mln lat temu, później był
modernizowany i rozbudowywany dwukrotnie tj. 1,2 i 0,7 mln lat temu, a
katastrofa na Ziemi nastąpiła 10.000 lat temu. Dokładne przebadanie tego
krateru może przynieść dalsze odkrycia. Bowiem po tej katastrofie mogły się
znaleźć jakieś artefakty. Chyba że zebrały je grupy, które tenże krater
przepatrzyły.
W 1973 roku wydano w Indiach książkę mówiącą o
lotach kosmicznych w przeszłości. Oparto ja o dzieło „Vimanika Sastra”, które
znaleziono w bibliotece Barada Royal
Sanskrit w Majsurze. Rękopis opisuje Vimany, Rukmy, Sumdry i Shokuny
– kosmiczne pojazdy. Pisze się tam, że do wyprodukowania Vimany jest potrzebnych
27 rodzajów szkła. Wedle podanej instrukcji do budowy niewielkich aparatów
latających używano szkła sporządzonego według takiej zasady: 12 oczyszczonych
składników należało wymieszać w proporcji: 5/3/5/1/10/10/11/8/7/2/6/1, potem
trzeba je było umieścić w piecu o kształcie lotosu i palić w nim drewnem, utrzymując
temperaturę 323 stopni… W wyniku tego procesu otrzymujemy shitaranjikaadarsa, czyli szkło utrzymujące w sobie chłód. (Takim
dziwnym szkłem jest także czysty, krystaliczny kwarc – SiO2, który
także utrzymuje chłód – przyp. tłum.) To szkło jest podobne do szkliwa
tektytowego, praktycznie nie zawierało wody, chłodne i w zasadzie mogło powstać
w otwartej przestrzeni kosmicznej, gdzie temperatura jest zbliżona do Zera
Absolutnego (-273,15°C, -459,67°F czyli 0 K – przyp. tłum.) Autor wspomnianej
książki jest przeświadczony, że tektyty są szczątkami statków kosmicznych,
które „bogowie” zbudowali przed milionami lat, a ludzie wykradli im tą
tajemnicę.
Od
siebie dodam tylko, że podobne szkliwo uzyskuje się w czasie eksplozji
jądrowych i termojądrowych, kiedy temperatura wybuchu wynosi 1 mln K i więcej,
co może także wyprodukować szkliwo z minimalną ilością wody…, lecz jest to szkliwo zawierające różne zanieczyszczenia
w przeciwieństwie do tektytów. Tylko że znów powstaje pytanie: kto i jakim
sposobem posługiwał się energią jądrową lub termojądrową kilka milionów lat
wstecz? Otwiera się przed nami pole domysłów, które wprawdzie są trudne do
sprawdzenia, ale da się je zweryfikować!
- i Andrzej Kotowiecki zamierza tego dokonać.
A to
będzie przewrót w historii naszej cywilizacji.
Źródła:
·
„Tajny
XX wieka” nr 40/2014, ss. 6-7
·
„Zahady
a paranormalne javy” - http://tajomstva.org/zahady-paranormalne-javy/tajomstvo-ukradnute-bohom/
·
A.
Kotowiecki – „Szkliwo nie z tej
Ziemi: relikty gwiezdnych wojen”, Cieszyn 1999 - http://alpha.bn.org.pl/search~S5*pol?/aKotowiecki+Andrzej/akotowiecki+andrzej/1%2C1%2C3%2CB/frameset&FF=akotowiecki+andrzej&1%2C%2C3
·
A.
Kotowiecki – „Tektyty: relikty
gwiezdnych wojen”, Cieszyn 2000 - http://alpha.bn.org.pl/search~S5*pol?/aKotowiecki+Andrzej/akotowiecki+andrzej/1%2C1%2C3%2CB/frameset&FF=akotowiecki+andrzej&3%2C%2C3
Przekład z j.
rosyjskiego i słowackiego – Robert K. Leśniakiewicz ©