Powered By Blogger

środa, 11 marca 2015

Gdzieś w środku Trójkąta (4)



6 grudnia, godzina 01:00 EST


- Co wieziecie teraz, w tym rejsie? – zapytała.
- To, co zawsze – odparłem – drobnicę i części maszyn.
Spojrzała na mnie jak na głupka.
- Nie o to pytam – odparła – co wieziecie NAPRAWDĘ?
- Według tego, co nam podano we Francji, to mamy na burcie zużyte pręty paliwowe z elektrowni Le Hauge.
Skinęła głową.
- Sprawdzaliście ładunek?
Pokręciłem głową.
- Nie radzę – mruknąłem – jest „gorący” a poza tym zamknięty w osłonie biologicznej, którą można otworzyć tylko w zakładach przetwórczych, a co?
Zignorowała moje pytanie.
- Czy któryś z pojemników jest nadaktywny? – zadała kolejne pytanie.
- Nadaktywny?
- O matko, czy czasem nie wydziela promieniowania?
- Ach, o to ci chodzi, tak. Jeden z nich, numer trzy. A co?
Spojrzała na mnie i pociągnęła długi łyk whisky.
- Kurwa mać, tego właśnie się obawiałam – zaklęła po polsku – tego się właśnie bałam, niech to cholera...

Nalałem sobie potężną porcję Jacka Danielsa i dodałem lodu. Wyglądało na to, że prawdziwe emocje dopiero się zaczynają i spanie do białego rana mam z głowy. Pociągnąłem łyk palącego płynu, wpatrzyłem się w sufit i zagwizdałem przez zęby Whiskey in the jar…
- Nie ma się co przejmować – odrzekłem – w końcu to trochę promieniowania beta czy gamma…
Spojrzała na mnie tak, że zrobiło mi się zimno.
- A neutrony?
- Nie wiem, mam tylko detektor G-M β/γ.
- No tak. Wiesz co NAPRAWDĘ macie na burcie?
- Nooo… - pokręciłem głową. – No nie wiem.
- No właśnie! Nie wiecie. No to ci powiem! – wykrzyknęła. – Macie tutaj trzydzieści głowic neutronowych o mocy jakieś sto – sto dwadzieścia kiloton każda. Jedna z nich albo nawet dwie są niestabilne i jak widzisz promieniowanie przebiło osłony biologiczne.
- No nie… - jęknąłem – ty tak poważnie?
- Nie, żartuję – burknęła – oczywiście, że poważnie!
- Ale o co tu w ogóle chodzi? – zapytałem.
- Z tego co wiemy wynika, że Francuzi postanowili się pozbyć kompromitujących gadżetów i wysłali te zabaweczki do Ameryki. Oficjalnie Francja nie miała głowic neutronowych, ale jak widać nie było to prawdą.
- Zaraz, ale przecież Francuzi nie…
- Ależ tak, i powiem ci nawet, gdzie!
- Na Mururoa?
- Też. Ale przede wszystkim w Regganie w Algierii. Tam wszystko się zaczęło. To było miejsce, w którym Francuzi odpalali swe rakiety balistyczne i  kosmiczne, a poza tym zdetonowali cztery ładunki jądrowe. Jeszcze w latach 60. To się nazywało Gerboise – skoczek pustynny. Najpierw to była Gerboise Bleue – siedemdziesiąt kiloton, potem Gerboise Blanche o mocy około pięciu kiloton, następna była Gerboise Rouge, też poniżej pięciu ka-te i na koniec Gerboise Verte o mocy tylko jednej kejti… Dwie z nich były odpalone nad żołnierzami w pełnym uzbrojeniu. Takie francuskie wydanie amerykańskiego Big Smokey… Potem Algieria uzyskała niepodległość i Francuzi przenieśli się stamtąd. Rakiety poszły do Kourou w Gujanie, a głowice jądrowe na Mururoa. Chwytasz?
Skinąłem głową.
- Na początku lat 60. ówcześni wojskowi jeszcze nie orientowali się w możliwościach małych wybuchów jądrowych i wykorzystania ich niszczenia celów taktycznych. A Francuzi od razu zaskoczyli, że po dodaniu do mieszaniny wodorku litu pewnej ilości wodorku berylu wzrasta i to bardzo strumień neutronów. No i wypróbowali to już na Mururoa… 
- To znaczy, że te trzydzieści głowic…
- …macie właśnie na pokładzie – dokończyła.

Spojrzałem na nią. Piękna młoda kobieta i taka terminologia. - Kurwa, co za czasy – pomyślałem – takie dziewczyny powinny kochać i być kochane, a nie zajmować się tym obłędem…
- A co w drugiej ładowni? – zapytała.
- Jakieś części maszyn – odpowiedziałem – prawdę mówiąc nie wiem, jakich. W papierach nic nie ma poza tym lapidarnym stwierdzeniem. Interesował mnie trefny ładunek.
- Czyli może być wszystko – zakonkludowała. – Chciałabym to zobaczyć.
- Hmmm… - mruknąłem – a gwiazdki z nieba panienka by nie chciała?
Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Wierz mi, ale nie. Chcę zobaczyć, co macie w drugiej ładowni.
Zastanowiłem się na chwilkę.
- OK. – odrzekłem po kilku sekundach – to się da zrobić.

Podnieśliśmy się z koi. Oczywiście Janta nie mogła iść tak jak stała, więc dałem jej jaskrawożółty oilskin z szerokoskrzydłym kapeluszem sztormowym i wysokie, gumowe buty. Otworzyłem drzwi i rozejrzałem się po korytarzu. Do zejściówki nie było widać żywego ducha. Szybko podszedłem do trapu i rzuciłem okiem w dół. Na trapach nie było nikogo. Statkiem bujało mniej i można było poruszać się dość szybko nie zwracając niczyjej uwagi. Sztorm cichł i to się czuło. Wycie wiatru na zewnątrz było już niemal niesłyszalne. Huragan poszedł sobie dalej na północ.
Za dwa tygodnie będzie wiało i lało w Polsce… - pomyślałem nieco bezsensownie zważywszy na sytuację, w której tkwiłem.

Skinąłem ręką i Janta błyskawicznie znalazła się obok mnie.
- Schodzimy, tylko cicho – szepnąłem.
Szybko przemknęliśmy przez cztery pokłady i znaleźliśmy się w korytarzu wiodącym do obu ładowni.
- Gdzie macie te pojemniki? – zapytała szeptem.
- W ładowni numer jeden – wskazałem jej na masywny właz. – Ale my idziemy tam.
Wskazałem w głąb korytarza.
- Do ładowni numer dwa.
- Tak…
Ruszyliśmy i po minucie staliśmy przy drugim włazie. Tu nie było szyfrowego zamka, więc bez przeszkód otworzyłem właz i wszedłem do ładowni. Janta za mną. Zamknąłem właz i zaświeciłem lampy ładunkowe.

Całą przestrzeń ładowni wypełniały wielkie paki stojące na drewnianych paletach. To, co zawierały było niemal doskonale widoczne spoza zwojów półprzeźroczystej folii plastykowej.
- No masz te swoje maszyny – powiedziałem – no i co ty na to?
Janta podeszła do pierwszej z nich. Przyjrzała się jej dokładnie. Potem do drugiej, trzeciej i kolejnej… Wreszcie zatrzymała się i skinęła na mnie dłonią.
Podszedłem do niej, a ona wskazała mi na wnętrze paki.

Rzuciłem spojrzeniem w tamtym kierunku i zdębiałem. Były tam jakieś ogromne zwojnice rurek i drutów, które wyglądały jak fragmenty jakiegoś gigantycznego transformatora czy raczej elektromagnesu…
- Wiesz co to jest? – zapytała mnie półgłosem.
- Ni cholery – odparłem – jakiś transformator? Przetwornica?
Pokręciła głową przecząco.
- Nie, choć w pewnym sensie masz oczywiście rację – odrzekła.
Miałem tego dosyć.

Złapałem ją za ramiona i odwróciłem ku sobie.
- Słuchaj Syrenko – warknąłem jej wprost w twarz – Powiedz mi, o co tu chodzi? Zjawiasz się nieproszona, usiłujesz mnie zastraszyć opowiastkami o bombach N. Teraz też mówisz samymi zagadkami. W co ty grasz? Chcę wiedzieć, o jaką stawkę nadstawiam karku!
Spojrzała smutno.
- Nie ufasz mi? – zapytała cicho.
- Nie, bo nie mówisz mi prawdy.
- Ależ mówiłam – odpowiedziała – tam rzeczywiście są te głowice neutronowe…
- A tutaj? – wysyczałem z resztą pasji, która mną targała.
- Nie uwierzysz jak ci powiem – odparła.
- No to choć spróbuj!
Delikatnie wyswobodziła się z mojego chwytu.

- Chcesz wiedzieć, to słuchaj. Tu, przed tobą znajduje się rel’sotron, działo magnetyczne, przeciwlotnicza i przeciwsatelitarna broń XXI wieku. 

CDN.