6
grudnia, godzina 01:00 EST
- Co wieziecie teraz, w tym rejsie? –
zapytała.
- To, co zawsze – odparłem – drobnicę
i części maszyn.
Spojrzała na mnie jak na głupka.
- Nie o to pytam – odparła – co
wieziecie NAPRAWDĘ?
- Według tego, co nam podano we
Francji, to mamy na burcie zużyte pręty paliwowe z elektrowni Le Hauge.
Skinęła głową.
- Sprawdzaliście ładunek?
Pokręciłem głową.
- Nie radzę – mruknąłem – jest
„gorący” a poza tym zamknięty w osłonie biologicznej, którą można otworzyć
tylko w zakładach przetwórczych, a co?
Zignorowała moje pytanie.
- Czy któryś z pojemników jest
nadaktywny? – zadała kolejne pytanie.
- Nadaktywny?
- O matko, czy czasem nie wydziela
promieniowania?
- Ach, o to ci chodzi, tak. Jeden z
nich, numer trzy. A co?
Spojrzała na mnie i pociągnęła długi
łyk whisky.
- Kurwa mać, tego właśnie się
obawiałam – zaklęła po polsku – tego się właśnie bałam, niech to cholera...
Nalałem sobie potężną porcję Jacka
Danielsa i dodałem lodu. Wyglądało na to, że prawdziwe emocje dopiero się
zaczynają i spanie do białego rana mam z głowy. Pociągnąłem łyk palącego płynu,
wpatrzyłem się w sufit i zagwizdałem przez zęby Whiskey in the jar…
- Nie ma się co przejmować –
odrzekłem – w końcu to trochę promieniowania beta czy gamma…
Spojrzała na mnie tak, że zrobiło mi
się zimno.
- A neutrony?
- Nie wiem, mam tylko detektor G-M β/γ.
- No tak. Wiesz co NAPRAWDĘ macie na
burcie?
- Nooo… - pokręciłem głową. – No nie
wiem.
- No właśnie! Nie wiecie. No to ci
powiem! – wykrzyknęła. – Macie tutaj trzydzieści głowic neutronowych o mocy
jakieś sto – sto dwadzieścia kiloton każda. Jedna z nich albo nawet dwie są
niestabilne i jak widzisz promieniowanie przebiło osłony biologiczne.
- No nie… - jęknąłem – ty tak
poważnie?
- Nie, żartuję – burknęła –
oczywiście, że poważnie!
- Ale o co tu w ogóle chodzi? –
zapytałem.
- Z tego co wiemy wynika, że Francuzi
postanowili się pozbyć kompromitujących gadżetów i wysłali te zabaweczki do
Ameryki. Oficjalnie Francja nie miała głowic neutronowych, ale jak widać nie
było to prawdą.
- Zaraz, ale przecież Francuzi nie…
- Ależ tak, i powiem ci nawet, gdzie!
- Na Mururoa?
- Też. Ale przede wszystkim w
Regganie w Algierii. Tam wszystko się zaczęło. To było miejsce, w którym
Francuzi odpalali swe rakiety balistyczne i
kosmiczne, a poza tym zdetonowali cztery ładunki jądrowe. Jeszcze w
latach 60. To się nazywało Gerboise –
skoczek pustynny. Najpierw to była Gerboise
Bleue – siedemdziesiąt kiloton, potem Gerboise
Blanche o mocy około pięciu kiloton, następna była Gerboise Rouge, też poniżej pięciu ka-te i na koniec Gerboise Verte o mocy tylko jednej
kejti… Dwie z nich były odpalone nad żołnierzami w pełnym uzbrojeniu. Takie
francuskie wydanie amerykańskiego Big
Smokey… Potem Algieria uzyskała niepodległość i Francuzi przenieśli się
stamtąd. Rakiety poszły do Kourou w Gujanie, a głowice jądrowe na Mururoa.
Chwytasz?
Skinąłem głową.
- Na początku lat 60. ówcześni
wojskowi jeszcze nie orientowali się w możliwościach małych wybuchów jądrowych
i wykorzystania ich niszczenia celów taktycznych. A Francuzi od razu
zaskoczyli, że po dodaniu do mieszaniny wodorku litu pewnej ilości wodorku
berylu wzrasta i to bardzo strumień neutronów. No i wypróbowali to już na Mururoa…
- To znaczy, że te trzydzieści
głowic…
- …macie właśnie na pokładzie –
dokończyła.
Spojrzałem na nią. Piękna młoda
kobieta i taka terminologia. - Kurwa, co za czasy – pomyślałem – takie
dziewczyny powinny kochać i być kochane, a nie zajmować się tym obłędem…
- A co w drugiej ładowni? – zapytała.
- Jakieś części maszyn –
odpowiedziałem – prawdę mówiąc nie wiem, jakich. W papierach nic nie ma poza
tym lapidarnym stwierdzeniem. Interesował mnie trefny ładunek.
- Czyli może być wszystko –
zakonkludowała. – Chciałabym to zobaczyć.
- Hmmm… - mruknąłem – a gwiazdki z
nieba panienka by nie chciała?
Uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Wierz mi, ale nie. Chcę zobaczyć,
co macie w drugiej ładowni.
Zastanowiłem się na chwilkę.
- OK. – odrzekłem po kilku sekundach
– to się da zrobić.
Podnieśliśmy się z koi. Oczywiście
Janta nie mogła iść tak jak stała, więc dałem jej jaskrawożółty oilskin z
szerokoskrzydłym kapeluszem sztormowym i wysokie, gumowe buty. Otworzyłem drzwi
i rozejrzałem się po korytarzu. Do zejściówki nie było widać żywego ducha.
Szybko podszedłem do trapu i rzuciłem okiem w dół. Na trapach nie było nikogo.
Statkiem bujało mniej i można było poruszać się dość szybko nie zwracając
niczyjej uwagi. Sztorm cichł i to się czuło. Wycie wiatru na zewnątrz było już
niemal niesłyszalne. Huragan poszedł sobie dalej na północ.
Za dwa tygodnie będzie wiało i lało w
Polsce… - pomyślałem nieco bezsensownie zważywszy na sytuację, w której
tkwiłem.
Skinąłem ręką i Janta błyskawicznie
znalazła się obok mnie.
- Schodzimy, tylko cicho – szepnąłem.
Szybko przemknęliśmy przez cztery
pokłady i znaleźliśmy się w korytarzu wiodącym do obu ładowni.
- Gdzie macie te pojemniki? –
zapytała szeptem.
- W ładowni numer jeden – wskazałem
jej na masywny właz. – Ale my idziemy tam.
Wskazałem w głąb korytarza.
- Do ładowni numer dwa.
- Tak…
Ruszyliśmy i po minucie staliśmy przy
drugim włazie. Tu nie było szyfrowego zamka, więc bez przeszkód otworzyłem właz
i wszedłem do ładowni. Janta za mną. Zamknąłem właz i zaświeciłem lampy ładunkowe.
Całą przestrzeń ładowni wypełniały
wielkie paki stojące na drewnianych paletach. To, co zawierały było niemal
doskonale widoczne spoza zwojów półprzeźroczystej folii plastykowej.
- No masz te swoje maszyny –
powiedziałem – no i co ty na to?
Janta podeszła do pierwszej z nich.
Przyjrzała się jej dokładnie. Potem do drugiej, trzeciej i kolejnej… Wreszcie
zatrzymała się i skinęła na mnie dłonią.
Podszedłem do niej, a ona wskazała mi
na wnętrze paki.
Rzuciłem spojrzeniem w tamtym
kierunku i zdębiałem. Były tam jakieś ogromne zwojnice rurek i drutów, które
wyglądały jak fragmenty jakiegoś gigantycznego transformatora czy raczej
elektromagnesu…
- Wiesz co to jest? – zapytała mnie
półgłosem.
- Ni cholery – odparłem – jakiś
transformator? Przetwornica?
Pokręciła głową przecząco.
- Nie, choć w pewnym sensie masz
oczywiście rację – odrzekła.
Miałem tego dosyć.
Złapałem ją za ramiona i odwróciłem
ku sobie.
- Słuchaj Syrenko – warknąłem jej
wprost w twarz – Powiedz mi, o co tu chodzi? Zjawiasz się nieproszona,
usiłujesz mnie zastraszyć opowiastkami o bombach N. Teraz też mówisz samymi
zagadkami. W co ty grasz? Chcę wiedzieć, o jaką stawkę nadstawiam karku!
Spojrzała smutno.
- Nie ufasz mi? – zapytała cicho.
- Nie, bo nie mówisz mi prawdy.
- Ależ mówiłam – odpowiedziała – tam
rzeczywiście są te głowice neutronowe…
- A tutaj? – wysyczałem z resztą
pasji, która mną targała.
- Nie uwierzysz jak ci powiem –
odparła.
- No to choć spróbuj!
Delikatnie wyswobodziła się z mojego
chwytu.
- Chcesz wiedzieć, to słuchaj. Tu,
przed tobą znajduje się rel’sotron,
działo magnetyczne, przeciwlotnicza i przeciwsatelitarna broń XXI wieku.
CDN.