Andriej Bystrow
W 1953 roku, na Uniwersytecie Mc
Gilla, Kanada, psychiatra dr Donald
Compton prowadził doświadczenia na swych pacjentach aplikując im LSD i
środki nerwowo-paraliżującego działania.
Na przełomie sierpnia i
września 1999 roku, w Szkocji, w rejonie górskiego jeziora Loch Iver miały
miejsce dziwne wydarzenia. Na początku zaginęło dwóch angielskich turystów – Robert Price i James Morlee. Oni zanocowali w górskim hotelu Hogg, a rano udali się
do domku myśliwskiego, który mieścił się dość daleko na brzegu Loch Iver. Nie
powrócili w przewidzianym czasie. Konstabl z wioski March Creek – John Macleod ruszył na poszukiwania.
Ci,
którzy nie powrócili
A oto, co pisała na ten temat
angielska gazeta „Dail Mirror” (przytaczam tu tylko główne fakty) Konstabl
znalazł ślady pobytu dwóch osób w domku myśliwskim, zaś nieopodal brzegu w
wodzie – przewróconą łódź kilem do góry. Tak więc było oczywistym, że miał tam
miejsce nieszczęśliwy wypadek, władze przedsięwzięły poszukiwania ciał, które
jednak nie skończyły się pomyślnie. Głębokość jeziora Loch Iver liczy wiele
metrów i w kilku miejscach, nawet blisko brzegu sięga pół kilometra. Było
zimno, więc turyści byli grubo odziani. Plus plecaki na rzemieniach, których
nie mogli zdjąć, kiedy nieoczekiwanie wpadli do wody, ładownice, strzelby. A do
tego wodne wiry i silne prądy… Tak więc poszukiwania nie trwały długo, bo nie
miały sensu.
Ale w dwa tygodnie potem,
zaginęły kolejne dwie osoby – programista przedsiębiorstwa Phoenix Ray – Burton Cooper – zawołany myśliwy i
alpinista, miłośnik szkockich gór oraz jego przyjaciel i przewodnik – Peter Wood. Mieli oni ze sobą telefon
satelitarny. Dlatego też, kiedy ci ludzie długo nie dawali o sobie znać i nie
odpowiadali na telefony, nie czekano dalej. Tak jak jedyny w okręgu policjant,
konstabl John Makleod nie był obecny (z powodu pilnego wezwania do Glasgow), na
poszukiwania wyruszyło sześciu doskonale znających góry i doświadczonych
mężczyzn z March Creek. Oni także mieli ze sobą środki łączności zarówno
pomiędzy sobą walkie-talkie, jak i z
March Creek, co oznacza także z resztą świata, które szybko zamilkły. Nikt nie
powrócił do domu. Poza Charlesem Hollbym.
„Program
lęku i strachu”
Jak opowiadał specjalista
psycholog John Mac Allister –
pracujący w wydziale policji (według słów właściciela hotelu Hogg
zaprotokołowanych w czasie przesłuchania) Charles Hollby pojawił się na progu
hotelu około północy, około dobę po powrocie ekipy poszukiwawczo-ratowniczej.
Jego spojrzenie błądziło po wszystkich stronach, a włosy stały się zupełnie
siwe. On nie odpowiadał na żadne pytania, a na twarzy zastygł grymas potwornego
strachu. Już to siadał, już to zrywał się na nogi wskazując na okna i zaparte
drzwi, obejmując głowę rekami. Hollby’ego odwieziono do Glasgow, gdzie
umieszczono go w psychiatrycznej klinice St. Paul. I to tam z nim rozmawiał Mac
Allister… Dokładnie próbował z nim rozmawiać. Hollby – według Mac Allistera –
nie tyle zwariował, ile jego świadomość została starta dokładnie tak, jak silne
pole magnetyczne kasuje zapis na taśmie magnetofonowej.
- Wyglądało to tak – mówił Mac
Allister – jakby ktoś ukradł rozum Hollby’emu i na to miejsce wgrał mu program
lęku i strachu.
Policjanci przeszukali okolicę
March Creek. Dokładnie przeczesano każdy metr kwadratowy. Nie znaleziono
niczego… Na początku dwóch, potem pięciu mężczyzn (o ile nie liczyć pierwszej
dwójki zaginionej na początku) znikło bez śladu. Prawdę powiedziawszy, to w
górach mógł zniknąć cały oddział, ale… Policjanci na pewno by go odnaleźli. Do
tego JAK dokładnie oni szukali, to oni musieliby ich po prostu znaleźć – żywych albo martwych.
Dziwne
znaleziska na jeziorze
Jednakże niepełnym byłby ten
obraz, gdyby powiedziano, że poszukiwania były całkiem bezowocne. Na samym
początku poszukiwawczej wyprawy, w domku myśliwskim znaleziono 6 strzelb,
dokładnie ułożonych w rząd na podłodze. Strzelby były oznakowane i stąd wiadomo,
że należały one do szóstki mężczyzn z March Creek. Wyglądało zatem na to, że
tych sześciu doszło do myśliwskiego domku i pozostawiło tam swoją broń i poszło
dalej… Po to, by spotkać się z tym kimś lub czymś, przed kim czy czym, nie
mieli nawet możliwości się obronić?
Na brzegu wśród kamieni
znaleziono kartkę wyrwaną z notesu. Na niej było kilka słów bez sensu
zapisanych niepewną ręką, coś w rodzaju:
Tutaj,
głęboko w dole, o ciebie się
zatroszczą
Żaden z przepytanych członków
rodziny i znajomych nie miał żadnego pomysłu, do czego coś takiego mogło się
odnosić. O czym to? O zamiarze popełnienia samobójstwa w jeziorze? Nikt też nie
poznał charakteru pisma. Poniżej była narysowana prosta strzała. Można się było
domyśleć, że ta zostawiona na kamieniu notatka (przyłożona drugim kamieniem) służyła
jako wskazówka. Ale silny wiatr zrobił swoją robotę i nie można było ustalić, w
którą stronę była ona zwrócona grotem.
Trzecie znalezisko było
zupełnie dziwne. Znaleziono latarkę z plastykowym korpusem z wyraźnymi, głębokimi
odciskami zębów. Ludzkich – no bo jakie zwierzę napotkawszy na nieznany mu
przedmiot weźmie go na ząb? Ale człowiek znajdujący się w stanie Charlesa
Hollby’ego… Tak czy inaczej, wszystkie trzy znaleziska były całkowicie
niewyjaśnione.
Strach
w hotelu Hogg
Mac Allister w towarzystwie
policjantów zrobił jeszcze jeden bezowocny wypad w rejon zniknięcia ludzi.
Powróciwszy do hotelu Hogg odkrył coś potwornego. Przed wejściem na boku leżał
człowiek. Nie trzeba było być medykiem by stwierdzić, że jest martwy. Obok
niego leżał karabin. Był to gospodarz hotelu George Haire. Mac Allister chwycił za telefon, a policjanci weszli
do hotelu. Tam był pokój z nakrytym stołem, za którym siedzieli synowie Haire’a.
Oni też byli martwi. Na ich twarzach zastygł wyraz śmiertelnej grozy. Ręka
jednego z trupów leżała na stole tak, jakby na sekundę przed śmiercią chciał on
pokazać na drzwi. Niezrozumiałym było to, że ich ciała nie spadły z taboretów.
One opierały się plecami o ścianę, jakby chcieli w ostatniej chwili życia się
oddalić od tego CZEGOŚ, co zbliżało się do nich…
Niewiarygodne
hipotezy
Policyjne śledztwo ustaliło, ze
ci ludzie popełnili samobójstwo przy pomocy posiadanych przez nich sztucerów
myśliwskich Sigrid A-12 i gładkolufowej strzelby Sauer-Sterling. Ale z
jakiej przyczyny? Wysunięto różne przypuszczenia:
1. Był to
efekt jakiegoś naturalnego zjawiska, coś podobnego do „głosu morza” (strumień
infradźwięków emitowanych przez wiatr i fale w czasie sztormów – przyp. tłum.),
od którego ludzie wariują…
2. Całkiem
fantastyczne przypuszczenie, ze w tych górach działa jakaś „maszyna
szaleństwa”, na której przeprowadzają doświadczenia.
Ale anatomopatologowie znaleźli
przyczynę we krwi samobójców śladów pewnej substancji chemicznej podobnej do
narkotyków. Zwrócili się z prośbą o pomoc do Londynu, do laboratorium Instytutu
Magnusa, który kierował prof. Gordon Aldridge.
Lekkoskrzydły
anioł śmierci
- W
ramach różnych programów badań LSD (pochodna kwasu lizerginowego o
sumarycznym wzorze C20H25N3O, substancja o
silnych właściwościach psychoaktywnych – przyp. tłum.) – opowiadał Aldridge – badano także inne narkotyki, najczęściej na bazie
trimentilfentanilu (???) – syntetycznego narkotyku tzw. „lekkoskrzydłego anioła”.
To, co przesłano nam do zbadania okazało się wcześniej nam nieznaną pochodną,
modyfikacją „anioła”. Jest najbardziej prawdopodobnym, że preparat ten
rozpylono w rejonie, gdzie przepadli i zginęli ludzie. Według mnie i naszych
pracowników nawet niewielkie mikrodawki tego preparatu powinny wywołać
zmętnienie świadomości, stany lękowe i nieprzezwyciężoną chęć popełnienia
samobójstwa. Tak jak ci, co się utopili i ci z hotelu. Czy ktoś może uratować
się w takich warunkach. Tak, jeżeli jest się takim człowiekiem w rodzaju
Charlesa Hollby’ego. W jego krwi też znaleźliśmy ślady tego preparatu. Jednakże
Hollby odróżnia się od reszty. W mózgu człowieka znajduje się część zwana
hipokampem. Fizjolodzy nie są w stanie dokładnie powiedzieć, jaka dokładnie
jest jego funkcja. Wiadomo jedno: on bierze udział w emocjonalnych reakcjach, w
ocenie procesów szacowania prawdopodobieństwa. Ale hipocampus Hollby’ego –
niestety – jest zbyt rozwinięty. Nie wiem, co było wyzwalającym mechanizmem,
ale komórki na peryferiach jego hipokampu zaczęły się burzliwie dzielić. To
było podobne do złośliwego guza, ale jak widać to właśnie uratowało Hollby’ego
od śmiercionośnego działania zmodyfikowanego „anioła”. Być może zablokowanymi
okazały się ważniejsze analizujące strefy mózgu. No nie wiem, można by
powiedzieć, że Hollby’emu „się udało”… Wprawdzie rozpylony w powietrzu taki
preparat powinien być skrajnie rozrzedzonym, więc przede wszystkim musiano opył
czy oprysk powtórzyć wielokrotnie. Udało się tym, którzy przybyli tam później…
Rękopis
Hannahana
Dalsze dochodzenie nie
doprowadziło do niczego. Nie znaleziono ani ciał w jeziorze, ani winnych
rozpylenia tajemniczego preparatu – jeżeli coś takiego rzeczywiście miało
miejsce. No ale właśnie – jak „anioł” dostał się do krwi tych ludzi? Kto to
zrobił, jakim sposobem i dlaczego? Wydawałoby się więc, że tajemnicę można
spokojnie pogrzebać… W języku angielskim jest powiedzenie: buried a long with a name, co można przetłumaczyć jako „pochowany
na długo i zapomniany”, tym bardziej że prof. Gordon Aldridge zmarł dnia
5.X.2008 roku i nie dało się z nim omówić już żadnej hipotezy. Jednakże ta
historia ma swe nieoczekiwane zakończenie.
W dniu 9.I.2011 roku do urzędu
policji w Glasgow zgłosił się ktoś podający się za Patricka Hannahana i oświadczył, ze ma fakty w sprawie „koszmaru z
Loch Iver”. Nie chciał zeznawać ustnie, ale pozostawił rękopis, w którym
streścił on bardzo ważne świadectwa. W rękopisie tym Patrick oznajmiał, że
badania nad środkiem chemicznym miały miejsce (przez kogo i w jakim celu - nie
powiedziano), ale pochodne trimetilfentanilu
rozpylone zostały w niebezpiecznych mikrodawkach w ramach operacji przykrycia,
zatuszowania. W samej rzeczy była mowa o kontroli psychotronicznej (pamiętacie
hipotezę o „maszynie szaleństwa”?). W swym rękopisie Hannahan podawał także
konkretny adres człowieka, który może powiedzieć o tym więcej. Oczywiście
policja udała się pod wskazany adres, jednakże okazało się, ze zamieszkały tam
człowiek wskutek tych wydarzeń skończył z sobą. Wszystkie próby znalezienia
Patricka Hannahana i wyjaśnienia źródeł jego informacji skończyły się
bezowocnie. Tak więc „Sprawa Loch Ivern” jest jeszcze za wczesna, by dać ją do
archiwum. Prawda jest gdzieś obok…
Moje 3 grosze
Przekładając
ten pasztet miałem wrażenie, że skądś znam tą sprawę. Oczywiście cuchnęło mi to
Archiwum X i MKULTRĄ, bo przecież LSD, LSD-25 i in., to były środki używane
przez jej animatorów. Poza tym kojarzyło mi się to z nowelą Stanisława Lema pt.
„Katar”, w której jej bohaterowie też mieli do czynienia z wyjątkowo paskudnym
depresorem, który wchłonięty przez człowieka był nieszkodliwy, póki ofiara nie
spożyła palonych po włosku migdałów. Zawarte w nich rodanki (związki siarki
azotu i węgla – CNS) – działały jako katalizator i przyspiesznik tego
depresora. W rezultacie czego obiekt ataku popełniał samobójstwo. Całość miała
służyć jako francuska psychotropowa broń C.
Także postać
Patricka Hannahana wydaje się być zapożyczona z jednego z esejów zamieszczonych
w „Doskonałej próżni” tegoż autora.
„Daily Mirror”
to tabloid nie cieszący się wielką wiarygodnością, więc trudno powiedzieć, by
można uwierzyć w jego rewelacje. Sprawdziłem przede wszystkim, czy w ogóle
istnieje jezioro Loch Iver w Szkocji. Przejrzałem wszystkie dostępne mapy i
stwierdziłem, że istnieje tylko Loch Inver – ale nie jest to jezioro, tylko
zatoka na pn-zach. wybrzeżu Szkocji, a także miejscowość. Można do niej
dojechać drogą A-837 z miasta Inverness. I to wszystko.
Poszukałem
także miejscowości March Creek. Owszem, znalazłem pięć: cztery w USA – w
Indianie, Pensylwanii, Georgii, Waszyngtonie i w australijskim Queenslandzie. W
Szkocji żadnej. Podobnie było w przypadku Marsh Creek, bo mi brzmiało podobnie,
a że Rosjanie zapisują obce nazwy fonetycznie, to sprawdziłem – ale pudło. A
zatem humbug?
Być może, ale
nie do końca, bo jest jeszcze inna możliwość – autor pisał o autentycznych
wydarzeniach, które miały miejsce gdzieś indziej, a nazwy miejscowości zostały
zmienione, jednym słowem ta historia mogła się wydarzyć wszędzie. A całość jest
ostrzeżeniem, że program MKULTRA jest wciąż aktualny i te wszystkie „skunksie
prace” i „czarne projekty” nad broniami A, B i C ciągle trwają (bo trwają, co
jest oczywiste). Czy coś takiego mogło mieć miejsce? Jak najbardziej! Świat
zbroi się na potęgę, bo jastrzębiom w Pentagonie i innym podpalaczom świata
marzą się kolejne wojenki, które mogłyby nakręcić koniunkturę w USA. Dlatego
tak bardzo jest potrzebna awantura w Syrii czy na Ukrainie…
I może dlatego
tak często rozpylane są nad nami chemtrails
w ramach MKULTRA już nie jednego kraju, ale całego świata?
Źródło – „Tajny XX wieka” nr
37/2014, ss.28-29
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©