5
grudnia, godzina 17:13 EST
Dzwonek telefonu przywrócił mnie do
rzeczywistości z otchłani snów. Spojrzałem na zegarek i podniosłem słuchawkę,
co było z mojej strony szczytem możliwości ekwilibrystycznych – statkiem
rzucało na falach, jak spławikiem, kiedy złapie się na haczyk potężna ryba.
- Halo! – powiedziałem do mikrofonu
pokonując opór gardła. – Co tam znowu?
- Panie pierwszy, niech pan przyjdzie
na mostek – usłyszałem głos wachtowego, Franka Bannistera, naszego trzeciego
oficera – tylko szybko, mamy kłopoty!
Poderwałem się na równe nogi i
biegnąc na mostek ubierałem się w biegu. Wpadłem po dwóch minutach na mostek
zastanawiając się, ile siniaków sobie nabiłem waląc całym ciałem w grodzie…
- Co jest Frankie? – zapytałem
dopadając do niego i łapiąc pierwszą lepszą poręcz.
- Spójrz pan tutaj – powiedział
wskazując na zielonkawy ekran radiolokatora – co pan widzi?
Spojrzałem.
Na ciemnej tafli monitora radaru
widziałem współśrodkowe ciągi fal, co było czymś normalnym w czasie sztormu,
gdzieś na zachód od nas widoczna była potężna plama wycieczkowca, który chyba
stał w dryfie albo poruszał się tak powoli, że było to niedostrzegalne. Druga,
mniejsza była na kontrkursie.
- O co chodzi? Nic nie widzę poza
tymi dwoma łajbami.
- No to teraz spójrz pan tam – trzeci
wskazał coś za szybą w kierunku rufy.
Spojrzałem i poczułem, jak drętwieję.
Ocean przed nami przypominał
nieprzytomną kotłowaninę fal gnanych wiatrem z południowego zachodu. Spojrzałem
na boki, i ujrzałem taki sam krajobraz. Za to od tyłu…
To wyglądało jak ogromna bruzda o
szerokości co najmniej mili i długości po horyzont. Z tej pozycji nie widziałem
jej głębokości, ale musiała być ogromna. I zbliżała się powoli do nas. Może mi
się zdawało, że powoli, bo w takich chwilach czas rozciąga się jak guma-balonówka…
- By
God… panie pierwszy, co robimy?
- Na razie dobre wrażenie – mruknąłem
– idzie z tyłu, mamy szansę. Trzymaj kurs, niech TO weźmie nas od tylca…
- Sternik! Trzymaj kurs – poleciłem
sternikowi i zaparłem się mocniej na nogach.
- Oui
mon Capitain – odpowiedział Loic Breitone, rosłe chłopisko z Normandii –
trzymam dwa-sześć-pięć!
- Co to może być? – zastanawiał się trzeci.
- Na mój rozum, to fala solitonowa –
mruknąłem – taka, która ponoć skończyła „Threshera” w sześćdziesiątym siódmym…
- Trzecim, szefie – poprawił mnie
Loic.
- Yhmmm… - przytaknąłem – zgadza się,
w trzecim, a tak à propos, to TO
zaraz tu będzie.
- Nie ogłaszamy alarmu? – zdziwił się
Loic.
Pokręciłem głową przecząco.
- Nie, już jest za późno. Obawiam
się, że więcej ofiar byłoby, gdybym go ogłosił teraz…
Nie dokończyłem. Morska rozpadlina
dopadła „Carribean Pearl” i zaczęła wciągać ją w swą wodną otchłań. Rufa statku zapadła się naraz w przepaści,
zaś dziób poszedł ostro w górę.
- Trzymajcie się! – krzyknąłem, może
niepotrzebnie, bo wszyscy złapali co kto mógł, by utrzymać się na nogach.
Spojrzałem w dół – rufa statku powoli
zbliżała się do dna doliny tej niezwykłej fali. Zagwizdało w rurze.
- Mostek, co się dzieje? – rozległ
się głos chiefa.
- Na razie wszystko OK. –
odpowiedziałem – przygotujcie się na jazdę w drugą stronę.
- Superfala? – to było bardziej
stwierdzenie, niż pytanie.
- Coś w tym rodzaju – odpowiedziałem,
a potem zatkałem rurę, bo na rufę zwaliły się masy wody, kiedy osiągnęła dno
fali. „Carribean Pearl” powoli prostowała się, a po chwili rufa podniosła się
niemal do zenitu. Dmuchnąłem w rurę.
- Maszyna! Zaczynamy jazdę w drugą
stronę!
- OK., trzymamy się!
Statek znów zaskrzypiał wszystkimi
wiązaniami, kiedy zaczął wspinać się po stoku ekstrafali.
Po minucie było już po wszystkim.
Morze wokół nas było znów spienione i rozfalowane, a „Carribean Pearl” kiwała
się jak korek na fali. Słowem wszystko wróciło do normy.
- Zadzwoń do starego – poradziłem
trzeciemu – a mnie tutaj nie było. Idę na kontrolę ładunku i niech wszyscy
trzymają się jak najdalej od ładowni.
- OK., panie pierwszy!
- No, bawcie się dobrze – odrzekłem.
– Aha, i nadaj ostrzeżenie CQ o tej fali. Może ktoś mieć cholerne kłopoty –
pomyślałem o wycieczkowcu.
Zszedłem z mostka i ruszyłem w stronę
ładowni obijając się niemiłosiernie o grodzie i schody trapów. Po kilku
minutach znalazłem się wśród szarych pojemników. Obejrzałem je dokładnie –
wyglądały na nienaruszone. Jazda w dół i w górę tą piekielną windą nie
uszkodziła żadnego z nich. Odetchnąłem z ulgą. Na wszelki wypadek wziąłem
detektor i podszedłem do „trójki”. Włączyłem go i jęknąłem – czerwona kontrolka
wielkości łebka dużej mrówki zajarzyła się ostrzegawczo. Spojrzałem na
podziałkę – było już 136 μSv/h i to promieniowania beta/gamma. Wyglądało na to,
że kłopoty możemy mieć, i to my. Gdzieś puściła osłona biologiczna wiezionego
przez nas ładunku wypalonych prętów z francuskich i niemieckich reaktorów
jądrowych, które szły do przeróbki w Stanach, i teraz to świństwo – wyjątkowo
„gorące” i toksyczne mogło zagrozić i nam. Promieniowanie grzało te cholerne
pojemniki i w ładowni było ciepło. Jakieś 30˚C. Podniosłem słuchawkę i
wykręciłem numer kapitana.
- Mehner, słucham – odezwał się głos
Starego.
- Pierwszy z tej strony –
odpowiedziałem – niestety panie kapitanie, mam złe wieści.
- Ja?
- Jawohl,
„trójka” nadal ma przeciek i to już sto trzydzieści sześć jednostek. Poza tym
ładunek zaczyna się grzać. To przez tą cholerną falę…
- I niedbalstwo właściciela ładunku.
Firma Phènix d’Or nie zabezpieczyła właściwie tego gówna i mamy teraz problem.
- Co robimy? Zamykamy dalej ładownię
dla załogi i może ją przewietrzymy? Na zewnątrz jest tylko piętnaście stopni,
więc trochę się to schłodzi.
- Nie, póki pada. Woda może się
dostać do pojemnika i…
Jasne, mogło dojść do niespodziewanej
reakcji chemicznej, której zakończeniem mogłoby być duże bum jak w Czarnobylu i
Fukushimie…
- OK., w takim przypadku czekamy na
pogodę. Mam nadzieję, że osłona biologiczna tego scheissu wytrzyma. Zamykam kram i ewakuuję się stąd.
- Proszę wykonać – rzekł Mehner i
odłożył słuchawkę.
Wyszedłem z ładowni i zamknąłem ja na
głucho. Wprowadziłem nowy kod do zamka całej hydrauliki otwierającej pokrywy,
na wypadek gdyby ktoś chciał się tam dostać i do luku wejściowego od strony
nadbudówki. A potem poszedłem do siebie.
CDN.