24
grudnia, rano
Otworzyłem oczy. Ostre światło dnia
uderzyło bezlitośnie w źrenice, więc je zamknąłem ponownie i odczekałem, aż
przyzwyczaja się do światła.
- Pacjent się wybudził – słyszę.
Otwieram oczy. Obok mnie siedzi
pielęgniarka z dziwnie znajomą twarzą. Wytężam mózgownicę, ale nie mogę sobie
przypomnieć, kto zacz…
- Nie poznajesz mnie? – pyta.
Kręcę przecząco głową.
- Amnezja – słyszę obcy głos –
pourazowa.
W polu widzenia pokazuje się twarz
lekarza.
- Jak się pan nazywa? – pyta.
Znów wytężam pamięć zdając sobie
jednocześnie sprawę z tego, że nie pamiętam i tego…
- A teraz znów musi pan pospać –
słyszę głos lekarza i czuję ukłucie igły.
Świat odjechał ode mnie w
ekspandującej czerni…
Bermudy,
w dwa miesiące później
Wróciłem już całkiem do siebie.
Przypomniałem sobie wszystko, co przyczaiło się gdzieś w zakamarkach mojej
pamięci, a Janta nie odstępowała mnie ani na krok. Odwiedzali mnie członkowie
załogi, którzy byli w stanie chodzić po tym, co nas spotkało w środku Trójkąta
Bermudzkiego. Według ich relacji zdołałem odtworzyć sobie, co się właściwie
stało na pokładzie „Carribean Pearl” owej fatalnej nocy z trzynastego na
czternasty grudnia ubiegłego roku.
Eksplozja bomb termitowych
podłożonych w dwóch ładowniach. Tak to miało wyglądać, jakby statek literalnie
zapadł się pod wodę płonąc. Ktoś musiał cholernie lubić dobrą robotę. Załoga
uratowała się tylko dlatego, że udało się nam uruchomić alarm. Gdyby nie, to
połowa by zginęła, a resztę wtroiłyby rekiny czy inne żarłoczne rybki.
Mieliśmy fart. Eksplozje i pożar
zauważył satelita szpiegowski, który przekazał obraz tego, co się dzieje do
centrum operacyjnego NORAD. Temperatura eksplozji była tak wysoka, że
operatorzy sądzili, że nastąpiło odpalenie pocisków rakietowych na Stany Zjednoczone.
Ponieważ nie można było zidentyfikować tego zjawiska, a żadnej rakiety lecące
na Amerykę nie zauważono, z Miami wysłano samolot zwiadowczy, który znalazł
nasze szalupy i tratwy i z kolei przysłano po nas statek ratowniczy, który
podjął nas na pokład. Tak wyglądało nasze ocalenie. Oczywiście – jak przy tego
rodzaju okazjach – prasa brukowa zaczęła używanie na całego i kulałem się ze
śmiechu czytając te brednie, które wypisywano. Oczywiście była także druga
strona tego skandalu.
Z drugiej strony sprawa działalności
koncernu John Dante Goldman Uranium Mining and Power Co. oparła się o senat,
którego komisja postanowiła przyjrzeć się dokładniej tej firmie i jej
działalności – w tym kooperacji z Golden Phoenix - Phènix d’Or Co. Ltd.
Uruchomiono śledztwo w trakcie którego zaczęły wychodzić pokrętne interesy
prowadzone z reżimem w Costaricanie, powiązania z terrorystami z AQL oraz
tajemniczymi organizacjami neohitlerowskimi w Ameryce Południowej. Zrobiła się
zadyma, przy której afera Iran – Contras, to małe piwo, nawet nie – mały pikuś,
a Ollie North to żałosny amator. Afera nuke-ships
– jak ochrzciła ją prasa bulwarowa – zataczała coraz szersze kręgi…
Wszystko to działo się, kiedy leżałem
z rozbitym łbem w szpitalu w Hamilton i wracałem do siebie. Wreszcie wypisano
mnie ze szpitala i mogłem wyjść „na wolność”. Janta przyszła po mnie i czekała,
aż pielęgniarka wyda mi wszystkie dokumenty. Z plikiem papierów pod pachą
wyszedłem wreszcie przed szpital i wpadłem w objęcia Janty.
- Co masz zamiar ze sobą zrobić,
kiedy jesteś już zdrowy? – zapytała po wymianie powitalnych uścisków i
pocałunków.
- Zainstalować się gdzieś i jakoś
wrócić… - zacząłem i dotarło do mnie, że na dobrą sprawę nie mam do kogo, gdzie
i do czego.
- Nie masz gdzie wracać? – zapytała
Janta, ale właściwie było to stwierdzenie – gdzie twój dom, marynarzu?
- Cztery kilometry pod wodą oceanu –
burknąłem – mógłbym wrócić do Londynu.
- Tam mieszkasz? – zainteresowała
się.
- Ad
interim – odpowiedziałem – tymczasowo. Wynajmuję chatę w Felixtowe.
- Masz tam kogoś?
- Przecież wiesz dobrze, że nie…
- Przepraszam, że cię wypytuję, ale
chcę wiedzieć, na czym stoję.
Stanąłem i spojrzałem na nią zdumiony.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że…
- …że cokolwiek powiesz, ja odpowiem
„tak” – odrzekła.
Parsknęliśmy śmiechem.
- Nawet nie dałem ci pierścionka –
powiedziałem z żalem – jak na romantyczną Syrenę, to jesteś bardzo rzeczowa.
- Bo jestem – odparła – kocham
ciebie, więc dlaczego nie moglibyśmy być razem?
- No tak, ale gdzie będziemy
mieszkali? Chyba nie w Felixtowe. Fajne miasto, nad morzem, ale nie wiem, czy
byś się czuła tam dobrze. A ja do oceanu się nie nadaję.
Roześmiała się.
- I kto to mówi – rzekła na koniec –
marynacha!
- No to OK., zamieszkamy na łajbie –
zaproponowałem.
- Nie, w Tsingalai – odparła.
- E, gdzie?
- W Tsingalai, przecież mówię.
- Co to takiego?
- To miejsce, w którym znajduje się
największe centrum kulturalne i administracyjne Ludzi Morza, coś jak wasze
stolice państw. Oczywiście jest ono przystosowane do podtrzymywania życia istot
oddychających tlenem, jak ty. No i ja też, rzecz jasna.
Wzruszyłem ramionami.
- Pierwsze słyszę.
Uśmiechnęła się zagadkowo.
- Idę o zakład, że tak nie jest –
odparła – i co więcej, być może nawet marzyłeś o tym miejscu.
- No to gdzie ono jest?
- Na południowym Pacyfiku. Marie
Therese Reef.
- Tam??? – ze zdumienia brwi
podjechały mi w górę – przecież tam… Zaraz, zaraz…
Znów się roześmiała.
- Oczywiście, pamiętasz „Tajemniczą
Wyspę” Verne’a?
- No pewnie. Chodzi o wyspę Lincolna
i wyspę Tabor.
Westchnęła z udawanym współczuciem i
ulgą jednocześnie.
- Nooo… zaskoczyło! Ale o tym jeszcze
pogadamy. A teraz chodź na plażę. Stęskniłam się za słońcem i wodą.
Ja też. Powiedziałem jej to, więc
najpierw pojechaliśmy do Grape Bay Beach Hotel, gdzie zainstalowała się Janta i
od teraz ja także.
- Jak nas zameldowałaś? – zapytałem
zdumiony.
- Nie wiesz? – odparła z szelmowskim
uśmieszkiem – jak zwykle w takich razach: Pan i Pani Smith. Koniec, kropka, the end.
- No a koszty pobytu? To jeden z
droższych hoteli…
- A co mnie to obchodzi? – wzruszyła
ramionami – póki trwa śledztwo w sprawie afery nuke-ships za nasz pobyt tutaj płaci Wuj Sam.
No to było do przyjęcia.
- Co robimy Mister Smith? – zapytała,
kiedy już zakwaterowałem się w naszym pokoju.
- Najpierw jakiś dinner, byle nie
pizza czy inne fast-gówno, a potem plaża – zaproponowałem.
- Świetnie. Potem poleżymy sobie nad
basenem albo na plaży, to tylko sto metrów stąd i sobie wreszcie pogadamy.
Opowiem ci pewną historię, która dotyczy moich przodków i katastrofy statku
pasażerskiego na Atlantyku. To pewna zagadka, której nie potrafię rozwiązać. I
chyba nikt, może więc ty coś mi poradzisz…?
- Ja?
- Pewnie, że ty – powiedziała z
zagadkowym uśmiechem – jesteś marynachą, czy nie?
Skinąłem głową.
- No to idziemy coś przekąsić, a
potem muszę kupić sobie jakieś szałowe bikini. Niech te babsztyle, co ciebie
tak obmacują wzrokiem widzą, że nie mają szans…
- Eh, te kobiety – pomyślałem – czy
Syreny czy Kosmitki, zawsze są te same…
Spojrzała na mnie.
- Faceci – prychnęła – zawsze myślą
tylko o jednym!
Zmierzyłem ją wzrokiem.
- A nie przyszło ci to do twojej
ślicznej główki, że właśnie na tym opiera się i wokół tego kręci się ten świat?
- Seksistowskie gadanie – zaśmiała
się i pociągnęła mnie za rękę – chodź wreszcie i nie marudź!
I poszliśmy razem do restauracyjki,
gdzie dano nam normalne, europejskie jedzenie. Na szczęście z
francusko-włoskiej kuchni, a nie angielskiej, czego się obawiałem. Zjedliśmy,
co nam dali i Janta pognała do hotelowego sklepiku. Po chwili wróciła z trzema
kostiumikami w ręku. Dwa były w jakieś kolorowe ciapy, od których oczy bolały w
podzwrotnikowym słońcu, trzeci gładki i zielony.
- Który ci się najbardziej podoba? –
zapytała.
- Zielony – odparłem – pasuje ci do
oczu. Też są zielone.
Uśmiechnęła się.
- Akurat – burknęła – jest
najbardziej kusy ze wszystkiego.
- Kobiety uwielbiają się rozbierać –
stwierdziłem – i to bynajmniej nie dla innych kobiet.
Pokazała mi język. Potem poszła do
toalety i wyszła z niej już w stroju. Była olśniewająca.
- Jesteś olśniewająca – rzekłem –
wyglądasz jak Rusałka.
- A ty jak bladawiec – oświadczyła –
chodź na słońce, przynajmniej to tu jest za darmo…
- Tak czy inaczej, wyglądasz, że
jejku… Nawet podwójne jejku!
- Zdradzę ci nasz sekret –
powiedziała scenicznym szeptem – uwielbiam się rozbierać, bo nagość jest naszym
naturalnym stanem. Tylko Polacy rodzą się w rogatywkach i z szablą w dłoni.
Reszta nacji rodzi się normalnie, czyli zupełnie nago. Zrozumiał? A teraz
chodź, słońce i woda czeka. Idź się wreszcie przebierz, aha, kupiłam ci
kąpielówki…
I tak sobie dogadując poszliśmy na
plażę. Usiedliśmy obok siebie. Janta przytuliła się do mnie, a ja objąłem ją
ramieniem. Patrzyliśmy oboje na niebo, na którym wędrowały oświetlone słońcem
obłoki.
- Co to za sensacyjna historia, którą
chcesz mi opowiedzieć?
- Dotyczy mojej prababci, która
podobnie jak ja zgłupiała i zakochała się w człowieku. No i oczywiście poszła
za nim w świat…
- No piękny początek – burknąłem –
czy chcesz mnie zdołować na samym początku naszego, ehem…, związku?
Zachichotała uroczo.
- Nie zdołować, tylko zdominować –
oświadczyła spokojnie – ale jak znam ciebie, to wiem, że się nie dasz. A kiedy
mi się oświadczysz?
- Jutro – odparłem – dzisiaj nie chce
mi się łazić po sklepach.
Przylgnęła do mnie mocniej, a ja
pocałowałem ją w usta.
- Ale jutro – zastrzegła się, kiedy
puściłem ją do złapania oddechu.
- OK., masz moje słowo – odparłem – a
teraz twoja historia…
No i ją opowiedziała, a kiedy
skończyła zrobiło się całkiem ciemno, a ja miałem wrażenie, że ponownie
dostałem belką w czaszkę. Ale to już temat z innej ballady…
KONIEC